Tym razem wyjątkowo bez opóźnień na blogu ląduje kolejna odsłona "Serialowni". Powolutku zbliżamy się do finałów poszczególnych sezonów i powinno oznaczać to przyspieszenie akcji we wszystkich nadal emitowanych serialach. Czy było tak w rzeczywistości? Sprawdźcie nasze opinie w rozwinięciu posta. Jak zwykle przestrzegamy przed spoilerami.
GOTHAM 2x20: Unleashed
Tomek: Odcinek przez większość czasu był po prostu OK. Najsłabiej prezentowało
się włamanie Seliny do Arkham, podczas którego co chwila przypadkowo
natykała się na kogoś dającego jej odpowiednie informacje albo
odnajdywała akurat dokładnie to, o co jej chodziło. Reszta tak, jak
wspominałem, była w porządku, lecz jedna scena była genialna i dzięki
niej samej ten epizod uważam za najlepszy z tego tygodniowych komiksowych
seriali. Chodzi oczywiście o wybuchowe zakończenie kariery
Galavana za sprawą Pingwina i Butcha. Chichrałem się chyba jeszcze przez
dziesięć minut po skończeniu odcinka.
THE FLASH 2x21: The runaway dinosaur
Tomek: Najfajniejsze w tym odcinku są drobne smaczki, jak cameo Jasona Mewesa,
Greg Finley, znany ostatnio głównie z 2. sezonu iZOMBIE, wracający do
roli Gridera właśnie w wersji zombie, czy pewien tekst niemal żywcem
wyjęty z SANDMANA. Reszta jest niestety po staremu, czyli Barry się
mazgai przez niemal cały odcinek, a reszta panikuje dopóki ktoś nimi nie
potrząśnie. Niestety scenarzysta, znany choćby z pracy nad „X-Men:
Pierwsza Klasa”, dostosował się
poziomem do reszty serialu, więc nawet Kevin Smith nie był w stanie
wiele z tego wyciągnąć. Tak więc całość ostatecznie jest co najwyżej
poprawna, co i tak jest niezłym osiągnięciem dla FLASHA.
Radek: Szkoda, że świetną pracę rewelacyjnego reżysera, Kevina Smitha, psują
scenarzyści. Ku mojemu zaskoczeniu wcale nie wzruszające, dramatyczne i
sentymentalne rozmowy w Speed Force były najgorszym elementem. To
właśnie tam twórca SPRZEDAWCÓW ujawnił swój kunszt - dzięki aktorom i
odpowiednim ujęciom kamery rozmowy z Norą, Henrym czy Joe to małe dzieła
sztuki, kompletnie nie pasujące do drętwych ostatnio dialogów. Na
sukces miała wpływ również muzyka Blake'a Neely'ego. Pomijając sam
pomysł na to, by Speed Force było odwiecznym bóstwem i działało jak
Prorocy ze Star Treka, najgorszą częścią było to, co działo się na Ziemi
pod nieobecność głównego bohatera. Nie mam pojęcia, kto wymyślił, by
przywrócić akurat Tony'ego do życia i to jeszcze w takiej postaci.
Jedyny powód dla takiego zachowania autorów, który widzę, to chęć
zrobienia easter egga do innego serialu DC - iZombie (możliwe spoilery),
gdzie ten sam aktor, Greg Finley, też gra zombie (zresztą świetnie
sobie z tym radził) o imieniu Drake. Jakby tego było mało, wszystkie
sposoby na pokonanie go były bardzo słabe. Nie mogę już patrzeć na to,
co wyprawiają Barry i Iris, jak prawie brat i siostra nawiązują romans.
Niestety, jak widać, nawet Kevin Smith nie jest w stanie naprawić tony
głupoty w tym serialu, która nazbierała się przez ostatnie 3-4 odcinki.
Jeśli dadzą mu więcej władzy w 3. sezonie, widzę dla THE FLASH bardzo
świetlaną przyszłość.
Dawid: Odcinek, który miał dwa zupełnie różne oblicza. Z jednej strony całkiem
ciekawe (patrząc oczywiście pod kątem całego sezonu) dialogi, które mają
miejsce wewnątrz Speedforce. Nie do końca takiego klimatu się
spodziewałem po tym epizodzie, ale jestem umiarkowanie zadowolony po
obejrzeniu tych scen ze Speedforce. Z drugiej zaś zaserwowano nam
żenująco słabe wydarzenia w "zwykłym" świecie, gdzie bohaterowie próbują
walczyć z przywróconym do życia metaczłowiekiem, a Zoom robi wszystko,
aby całkowicie zmazać wszelkie pozytywne wrażenia, jakie wywarł na mnie
po swoich pierwszych występach w tym sezonie. Cisco nagle przypomina
sobie, jak przywrócić Barry'ego, a gdy ten wraca, to jakoś nikogo to
zbytnio nie dziwi/nie cieszy.
ARROW 4x21: Monument point
Tomek: ARROW wziął sobie do serca ogólny pomysł na LoT i był głupi, ale zarazem
wyjątkowo ekscytujący. Działo się w nim tyle, że widz nie miał czasu
nawet zawracać uwagi na rzeczy nie mające sensu, choć tych była cała
masa. No i zaskoczyło mnie kolejne w tym tygodniu wybuchowe zakończenie,
choć na nieopisanie większą skalę.
Radek: Mijają 4 lata, a ja nadal nie mogę wyjść z podziwu, z jaką skutecznością
CW psuje swoje postacie i robi z nich irytujących idiotów. Tym razem
pełny sukces osiągnęli z Malcolmem Merlynem. W pewnym momencie była to
świetna postać, która przeszła ewolucję od szalonego spiskowca przez
ojca Thei, który nie miał skrupułów, by wciągnąć ją w swoje gry do
prawie zaufanego sojusznika Olivera jako lider Ligi Zabójców. Teraz
zamienił się z powrotem w niestabilną 13-latkę, która z płaczem poszła
się naskarżyć Darhkowi, że Green Arrow odciął mu rękę i z tego powodu
została jego wiernym sługusem. Brawo, CW. Cała reszta strasznie nijako,
najgorsze były sceny rozmowy Lance'a z matką Felicity, wyglądające jak
żywcem wyciągnięte z MODY NA SUKCES. Zresztą większość innych dialogów
nie prezentowała się o wiele lepiej. Zwrot akcji polegający na tym, że
jedna z wyrzutni odpaliła, byłby świetny, gdyby nie sposób, w jaki ten
wątek został rozwiązany (na ten moment, bo to będzie rozwinięte, jak
mniemam). Dokładnie mówiąc "-O nie, swoimi manipulacjami bombą zabiłam
dziesiątki tysięcy osób. -W Monument Point to byłyby miliony. -Aha.".
Nie mam pojęcia, kto napisał tą scenę, ale powinni go wyrzucić ze
skutkiem natychmiastowym.
Michał: Kolejny słaby odcinek. Zupełnie
nie interesują mnie problemy Donny i Lance`a, które były typowym zapychaczem
czasu. Dodatkowo powrócił najnudniejszy złoczyńca sezonu, czyli Calculator.
Najgorsze jednak i tak są retrospekcje, przez które ten sezon najwięcej traci.
Te z zeszłego sezonu przynajmniej miały ciekawą fabułę i akcje. Dobrze chociaż,
że pojawił się Anarky. Mimo, że nie jest to zbyt złożona postać, to jednak bije
na głowę każdego przeciwnika Team Arrow, który pojawił się w tym roku. Może przynajmniej
finał mnie pozytywnie zaskoczy.
Krzysiek T.: Niestety na to, jak twórcy ARROW marnują wielkie możliwości drzemiące w Malcolmie Merlynie (i przy okazji, w aktorze grającym jego rolę), patrzeć się już po prostu nie da. Oprócz tego było... akceptowalnie. Jasne, odcinek zawierał w sobie kilka nudnych scen - wszystkie z udziałem Donny Smoak - i nie ustrzegł się paru durnot, ale powrót przerysowanego w tym dobrym znaczeniu Bricka, nie tak nudnego jak dla kolegów Calculatora oraz zwłaszcza całkiem charyzmatycznego Anarky'ego zatuszował te niedociągnięcia na tyle, by po kilkunastu minutach wyłączyć mózg i chłonąć bez większego przejmowania się zaserwowaną nam akcję. Taka mała myśl na zakończenie - mamy końcówkę czwartego sezonu. Czy ktoś jest w stanie policzyć, ilu facetów przez ten czas w jakiś sposób (zginęli, wyjechali, zdradzili) straciła już Thea? ;)
LEGENDS OF TOMORROW 1x15: Destiny
Tomek: Początek jest świetny, gdy Mistrzowie Czasu wyciągają dywan spod stóp
Ripa i ekipy, informując go, że wszystko, co robił, było przez nich
zaplanowane. Niestety reszta odcinka jest już słabsza. Po prostu
bohaterom wszystko przychodziło tu zbyt łatwo. Szczególnie dotyczyło to
sabotażu statków Mistrzów, ucieczki oraz późniejszego odbicia reszty
grupy przez Snarta i Sarę, podczas których nie napotkali na absolutnie
żadne trudności. Nie
dziwota, że późniejszy plan zniszczenia Oculusa sprowadzał się do:
„Wejdziemy tam i go wysadzimy”, a bohaterowie byli zaskoczeni pojawieniem
się strażników. Także końcowe poświęcenie Snarta, w założeniu z
pewnością dramatyczne, wypadło dosyć zabawnie, gdy okazało się, że do
oddania życia ustawiła się kolejka, w której każdy następny ogłuszał
poprzednika. No i żaden z nich nie wpadł na to, by ten przycisk po
prostu czymś zablokować. No ale zrównoważone było
to tym, że Mistrzowie Czasu z kolei nie wpadli na to, by go zwyczajnie
zastrzelić. Tak więc, jak widać, stężenie głupot było tym razem nawet
większe niż zazwyczaj, ale cały czas było to przyjemną rozrywką.
Michał: Jak zwykle dostaliśmy niezły
odcinek. Nie spodziewałem się po Snarcie takiego heroizmu i tu twórcy mnie
nieźle zaskoczyli. Pewnie i tak powróci, ale i tak byłem zdziwiony. Już nie
mogę się doczekać finału. Ze wszystkich seriali od CW ten prezentuje w tym roku
zdecydowanie najwyższy poziom. (Michale, a IZOMBIE? - dop. Krzysiek)
Dawid: Nie ma co się specjalnie rozpisywać, bo to kolejny napakowany akcją
odcinek, który szybko i przyjemnie się ogląda. Kilka ciekawych zwrotów
akcji, łącznie z poświęceniem Snarta, brutalnością Mike'a oraz
rewelacjami dotyczącymi sterowania przez Władców Czasu poczynaniami
drużyny Ripa. Przez to wszystko nie można do końca przewidzieć, jak
potoczą się losy poszczególnych bohaterów w finale sezonu. No i dobrze.
Nie podobało mi się jedynie to, jak łatwo Jefferson poradził sobie w
teraźniejszości i powrócił do Vanishing Point, gdyż było to jak dla mnie
słabo umotywowane i wyjaśnione.
Krzysiek T.: Odcinek ten raz jeszcze udowodnił to, co krążyło mi po głowie od okolic 3-4 odcinka tego serialu. Mianowicie że Mick i Rory nie mają w sobie nawet połowy tej chemii, jaką kipi ekran gdy ten pierwszy jest z Palmerem, a drugi z Sarą. Podobnie jak Tomek, długi czas zastanawiałem się, dlaczego do cholery czymś po prostu nie zablokują tego przycisku? Niemniej już od sceny wizji śmierci Ray'a wiadome dla mnie było, że jeśli w tym epizodzie ktoś zginie, to na pewno nie Palmer. Zaskoczenia żadnego nie było, a szkoda. Oczywiście i tak bawiłem się lepiej niż przy ARROW, ale nie nazwałbym tego epizodu jakims przesadnie dobrym. Po prostu było ok.
Źródło obrazków: Comicbook.com
mam wrażenie że się w opiniach z naszymi amerykańskimi braćmi siostrami w fanostwie byście się nie dogadali bo tam flash akurat ma najlepsze oceny xDD
OdpowiedzUsuńMamy w ekipie całą jedną osobę, która wciąż wysoko ocenia Flasha, ale jednocześnie sądzi on, że jest zbyt zajefajny, by pisać do "Serialowni" ;)
Usuń