Powoli zbliżamy się do końca runu
Briana Azzarello i Cliffa Chianga w WONDER WOMAN. Tom piąty zatytułowany Ciało to już ostatni przystanek przed wielkim finałem.
Seria o wojowniczej Amazonce od
samego początku cieszy się opinią jednego z najlepszych tytułów (o ile nie
najlepszego), jakie wydano pod szyldem New 52. Jest to w pełni zrozumiałe i
uzasadnione. Azzarello z Chiangiem zredefiniowali postać Wonder Woman i mocniej
osadzili ją w świecie greckiej mitologii. Zrobili to w sposób niesamowicie innowacyjny
i nieszablonowy. Przedstawiona przez nich historia nijak ma się do typowych komiksów
superbohaterskich. To złożona, wielowątkowa opowieść, w której największą rolę
odgrywają postacie i niezwykle skomplikowane relacje, jakie między nimi
zachodzą.
Po tym, jak Wonder Woman pokonała
Pierworodnego, czego skutkiem była również śmierć Aresa, Diana musi zająć jego
miejsce w panteonie i zostać nową boginią wojny. Oczywiście nie wszyscy są z
tego faktu zadowoleni. Olimp pozostaje bowiem miejscem, gdzie spiski są na porządku
dziennym i nikomu nie można ufać. Sojusze trwają krótko albo sojuszami tylko
się wydają. Każdy po kryjomu dąży do realizacji własnych celów i nigdy nie
wiadomo do końca, kto jest po czyjej stronie.
Jako osoba, która z dużym zainteresowaniem śledziła poprzednie tomy, do części piątej podchodziłem z
niemałymi oczekiwaniami. I mimo że całość ponownie oceniam całkiem pozytywnie,
to dostrzegam także pewne problemy, które z czasem pojawiły się w historii
pisanej przez Briana Azzarello.
Zacznijmy jednak od tego, co
dobre. Przede wszystkim WONDER WOMAN to nadal bardzo oryginalna seria. Autor
doskonale wie, jak ukazać to absolutne zepsucie Olimpu. Dzięki licznym intrygom
i temu ciągłemu poczuciu niepewności tytuł zyskuje własną tożsamość. Jak już
wspomniałem, jeśli ktoś ciągle spodziewa się, że WONDER WOMAN zacznie wreszcie
przypominać klasyczny superbohaterski komiks, to muszę go rozczarować. Bliżej
jej do wielkiej, rodzinnej sagi z cechami szekspirowskiego dramatu. Azzarello z
Chiangiem kreują ten dziwaczny, różnorodny świat z niebywałą konsekwencją.
Projekty postaci nieustannie robią wrażenie – czerpiąc pełnymi garściami z
mitologii i inspirując się utartymi wizerunkami greckich bogów, duet autorów stworzył
ich własne, niebanalne, niekiedy zaskakujące, ale zawsze trafne wersje. Pisząc
tę recenzję, najchętniej w co drugim zdaniu używałbym słowa „oryginalny”. To określenie
najlepiej oddaje to, jaki faktycznie jest ten komiks.
Mimo to z WONDER WOMAN mam ten
sam problem, co z aktualnie wydawaną mini-serią DARK KNIGHT III: MASTER RACE, także autorstwa Azzarello. W obu przypadkach bardzo zaintrygował mnie początek,
scenarzysta ciekawie zarysował świat i otoczenie, w jakim rozgrywa się fabuła. Pierwsze
numery czy też tomy naprawdę mnie wciągnęły, ale wraz z dalszym rozwojem
historii zdałem sobie sprawę, że troszkę ta lektura zaczyna mi ciążyć i najchętniej
od razu przeskoczyłbym do zakończenia. Do zakończenia, które bardzo, ale to
bardzo chcę już poznać.
Być może wynika to z tego natłoku
postaci? Liczba bohaterów, którzy pojawiają się na stronach komiksu, jest już
istotnie spora, a w takiej sytuacji zawsze trzeba bardziej natrudzić się nad tym, żeby sensownie ulokować ich w historii. Obecność większości ma jakiś sens,
ale niektórych z przyjemnością na tym etapie bym pożegnał, np. Oriona,
który wraz ze swoim pojazdem Astro Harness po raz kolejny pełni troszkę funkcję
deus ex machina.
Przez to zatrzęsienie postaci serii brak właściwego głównego bohatera. Środek ciężkości rozłożył się na kilka osób
i zaledwie jedną z nich jest tytułowa Wonder Woman. Co gorsza, Diana sprawia
czasem wrażenie najmniej interesującej z całego tego cudacznego grona. I to nie
dlatego, że ma nudny charakter, a dlatego, że za często spada na dalszy plan i
przez długi czas nie ma zbyt wiele do roboty. Azzarello przedstawia ją jako
najszlachetniejszą, ale nie wywiera ona największego wpływu na fabułę. To nie
Diana, a jej towarzysze podejmują wiele ważnych, kluczowych decyzji. Krótko mówiąc,
za mało Wonder Woman w WONDER WOMAN.
Poza tym w tej zawiłej intrydze
można znaleźć drobne dziury fabularne. Największą, jakiej się dopatrzyłem,
jest niezrozumiałe, chwilowe zniknięcie Hery. Zapewne nie zwróciłbym na to nawet
uwagi, gdyby nie fakt, że jej postać rozpływa się w powietrzu akurat w
momencie, w którym byłaby bardzo potrzebna. Specjalnie kilkakrotnie
przewertowałem cały tom w poszukiwaniu jakiegoś sensownego wyjaśnienia jej absencji,
ale niestety bezowocnie. Hera po prostu znika między stronami, co prowadzi do
tego, że Diana i przyjaciele postanawiają zostawić Zolę i Zeke’a na pastwę
Niezgody. To swoją drogą strasznie naciągana i nierozsądna decyzja. I
bynajmniej nie jedyna tego typu, za którą stoją bohaterowie. Króluje w tym
zwłaszcza Zola, która miejscami zachowuje się naprawdę irracjonalnie i nieodpowiedzialnie.
Zastanawiam się, czy to zamierzone działanie Azzarello, który chciał
zaprezentować ją jako zagubioną, lekkomyślną dziewczynę, czy raczej niewyszukany
sposób na posunięcie fabuły do przodu?
Szkoda także, że coraz mniejszą
rolę w pracy nad serią odgrywa Cliff Chiang. Ciężko zarzucić coś rysunkom
Gorana Sudzuki – stoją na niezłym poziomie i nie odbiegają stylistycznie od
tego, do czego przyzwyczaił nas Chiang, ale WONDER WOMAN to jednak taki tytuł,
gdzie brak głównego rysownika jest mocno odczuwalny. W tomie piątym obaj dzielą
się obowiązkami po równo. Pierwszy zeszyt zilustrował Aco, w następnych trzech
numerach oprawą graficzną zajmował się Sudzuka, a w kolejnych trzech nareszcie
Chiang. Ostatni wywiązuje się ze swojego zadania oczywiście najkorzystniej –
jego kreska jest najbardziej delikatna i nie ma w niej ani śladu toporności,
którą to widać niekiedy w pracach Sudzuki. Na całe szczęście rysunki Chorwata
tak czy siak są o dziesięć klas lepsze od rysunków Tony’ego Akinsa, który we
wcześniejszych tomach zastępował Chianga.
Wyszła z tego dość krytyczna
recenzja, ale bardziej niż z faktycznego poziomu Ciała, wynika to po prostu z moich sporych oczekiwań względem tej
serii. Wymagam od niej znacznie więcej niż od pozostałych czytanych przeze mnie
pozycji. Mniejsze czy większe wady nie mogą jednak przysłonić tego, że mamy tu
do czynienia z poniekąd wizjonerskim komiksem, pełnym kreatywnych konceptów i
kompletnie innym od reszty wydawanych w Polsce tytułów z DC. I właśnie ta
wyjątkowość sprawia, że WONDER WOMAN zasługuje na uwagę i wysoką ocenę. 4,5/6
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komiks do nabycia w sklepie ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz