piątek, 20 maja 2016

WONDER WOMAN: EARTH ONE



Jak sięgam pamięcią, a zasiadam już od paru ładnych lat w składzie ekipy zajmującej się tematyką związaną z DC Comics, nie miałem jeszcze nigdy okazji zrecenzować komiksu z solowymi przygodami Wonder Woman. Najprawdopodobniej wynika to z faktu, że postać ta po prostu nigdy jakoś szczególnie mnie nie interesowała. Mając do wyboru masę komiksów z Supermanem, Batmanem, czy też Zielonymi Latarniami wybieram właśnie te ostatnie, a różne historie z Wonder Woman w roli głównej nadrabiam wybiórczo w jakiejś wolnej chwili. Ostatnio w ramach nadrabiania zaległości zrobiłem sobie mały maraton związany z WW. Udało mi się wreszcie sfinalizować lekturę runu Briana Azzarello oraz Chlifa Chianga, przeczytać pierwsze zeszyty całkiem niezłej serii THE LEGEND OF WONDER WOMAN autorstwa Renae De Liz, a także zaopatrzyć się w najnowszą wersję pierwszych przygód Wojowniczej Amazonki ukazanych przez duet Morrison/Paquette. I to właśnie na temat tej ostatniej pozycji postanowiłem się w paru zdaniach wypowiedzieć.

Komiksy z cyklu EARTH ONE bardzo przypadły mi do gustu, a mówię to mając za sobą lekturę trzech części SUPERMANA pisanych przez J.M. Straczyńskiego, a także dwóch części BATMANA stworzonych przez Geoffa Johnsa. Nie mogę wypowiedzieć się jedynie na temat poziomu TEEN TITANS, gdyż to są kompletnie obce dla mnie klimaty i nawet nazwisko Jeffa Lemire’a nie przekonało mnie do sięgnięcia po tę pozycję. Widząc zatem w zapowiedziach kolejny tom, którego akcja rozgrywa się na świecie określonym jako Ziemia Jeden, tym razem skupiający się na Wonder Woman, spodziewałem się równie dobrego komiksu. Komiksu będącego ukazaniem w zupełnie nowym świetle znanej i interpretowanej już wcześniej na różne sposoby historii popularnej Amazonki. Na tym bowiem przecież polega idea tych powieści graficznych, aby dać twórcom możliwość poeksperymentowania i wymieszania elementów klasycznych z elementami nowymi, często kontrowersyjnymi i nieoczekiwanymi.

Słowo kontrowersja nie zostało użyte przeze mnie przypadkowo, gdyż jest ono bardzo często przywoływane w przypadku scenariuszy tworzonych przez Granta Morrisona. Jest to jedna z tych osób związanych ze światem komiksu i nie tylko, wobec którego prac nie można pozostać obojętnym, którego pomysły wywołują mniejsze lub większe emocje, często bardzo skrajne. Przeczytałem sporo komiksów napisanych przez Szkota, z czego część przypadła mi do gustu bardziej, część mniej, a pewne rzeczy okazały się totalną padaką. Jedno nadal się jednak nie zmieniło. Widząc nazwisko Morrisona na okładce zawsze czuję potrzebę sięgnięcia po jego komiks i przekonania się na własnej skórze, co takiego tym razem zmajstrował. Podobnie sprawa miała się właśnie z WONDER WOMAN: EARTH ONE.

W omawianym komiksie zobaczyć można Morrisona w tej lżejszej odmianie, czyli wszystko jest ukazane w miarę przejrzyście, nie ma tutaj żadnych ciężkostrawnych treści, których ukryte znaczenie odkryją i zrozumieją tylko nieliczni. Mówiąc krótko, nie jest to tak skomplikowane i momentami chore, jak w przypadku FINAL CRISIS, czy też pamiętnego runu Morrisona w ramach serii BATMAN. Scenarzysta podkreślał w wywiadach, że wzorował się na pierwowzorze stworzonym przez Williama Moultona Marstona, ale w rzeczywistości tych konkretnych odniesień i nawiązań jest tylko kilka, ale za to są one wymieszane z innymi originami Diany, jakie pojawiły się na przestrzeni 75 lat historii tej postaci.

Steve Trevor, wbrew temu, co sugerowałyby wcześniejsze zapowiedzi, nie jest wyróżniającą się postacią, jest zaskakująco słabo rozpisany, mało interesujący, żeby nie powiedzieć nudny. Wyjątkowym czyni go chyba jedynie fakt, iż zmieniono mu kolor skóry, oraz że stał się bodźcem dla Diany do ucieczki z wyspy. Wątek ten wyszedł trochę mało przekonująco, a zmiana orientacji przez główną bohaterkę na widok mężczyzny okazała się nienaturalnie szybka i gwałtowna.

Komiks ten jest tak naprawdę o wszystkim i o niczym. Diana chce uciec ze świata, w którym każda z postaci od lat gra przypisaną jej rolę, niczym w ogromnym teatrze, i gdzie nikt do tej pory nie kwestionował takiego, a nie innego układu. Nie ma tutaj zbyt wiele akcji, brak w wielu przypadkach konkretów, a część wątków potraktowana jest po łebkach. Sama rajska wyspa ukazana między innymi jako miejsce lesbijskich orgii oraz praktyk seksualnych typu bondage to z oczywistych względów odważne posunięcie twórcy, które po prawdzie nie razi mocno w oczy, ale w pewnym momencie wyczuwa się pewną przesadę. Z drugiej strony w kobiecym raju zaobserwować można zastosowanie nowoczesnych rozwiązań technologicznych, na czele z latającymi pojazdami, czy też czymś na kształt telewizora połączonego z magicznym lustrem, które to urządzenie pozwala śledzić na bieżąco wydarzenia ze świata zdominowanego przez mężczyzn.

Ciekawie wypada porównanie oczami głównej bohaterki własnego świata z tym, co ma okazję zaobserwować w „naszym”, totalnie odbiegającym od ideału świecie. Nowa interpretacja i wizerunek Etty Candy, rewelacje odnośnie ojca Diany oraz nowy strój Wonder Woman również uważam za atuty tego komiksu. Jakież to nowoczesne i oryginalne, a przy tym kompletnie inne od tego, co zaprezentował jeszcze niedawno w swoim runie Azzarello.

Rysunki w wykonaniu Yanicka Paquette’a to zdecydowanie największy atut tego komiksu, które zdecydowanie zawyżają finalną ocenę całego tomu. Artysta ten pokazuje, że tak samo dobrze czuje się zarówno w mrocznych klimatach, które zaprezentował między innymi na łamach SWAMP THINGA, jak też podczas ilustrowania pięknych, jasnych i kolorowych krajobrazów rajskiej wyspy. Paquette stosuje również charakterystyczne kadrowanie (podobnie jak J.H. Williams III), które już wcześniej widziałem na łamach wspomnianego przed chwilą ST, czy też w ramach BATMAN INCORPORATED, a które nadaje ilustracjom fajnej, oryginalnej estetyki.

WONDER WOMAN: EARTH ONE to pod pewnymi względami kontrowersyjna, z jednej strony czerpiąca garściami z przeszłości, zaś z drugiej wzbogacona o kilka oryginalnych, nowatorskich pomysłów opowieść, którą należy traktować jako swego rodzaju elseworld. Zaletą jest to, że pozycja ta skierowana jest do (prawie) każdego i rozgrywa się poza kontinuum. Nie ukrywam, że bardzo przyjemnie i szybko czytało się tę historię i że czegoś takiego spodziewałem się po duecie Morrison-Paquette. Nie jest to komiks idealny, całość została ukazana momentami bardzo pobieżnie i przede wszystkim zabrakło szczegółowego zobrazowania charakteru głównej bohaterki. Widać jednocześnie, że nie jest to zamknięta opowieść, a scenarzysta zachował sobie wyeksponowanie kilku wątków na kolejny tom (tomy?), przez co pozostaje wypatrywać kontynuacji. Na pewno warto przeczytać ten komiks i wyrobić sobie własną opinię. Moja jest pozytywna.

Ocena: 4/6

Omawiany komiks można zakupić w sklepie ATOM Comics

Dawid Scheibe

1 komentarz:

  1. "(...), a scenarzysta zachował sobie wyeksponowanie kilku wątków na kolejny tom (tomy?) (...)"
    Yep, dokładniej dwa ;-)

    OdpowiedzUsuń