Jak sięgam pamięcią, a zasiadam już od paru ładnych lat w
składzie ekipy zajmującej się tematyką związaną z DC Comics, nie miałem jeszcze
nigdy okazji zrecenzować komiksu z solowymi przygodami Wonder Woman.
Najprawdopodobniej wynika to z faktu, że postać ta po prostu nigdy jakoś szczególnie mnie
nie interesowała. Mając do wyboru masę komiksów z Supermanem, Batmanem, czy też
Zielonymi Latarniami wybieram właśnie te ostatnie, a różne historie z Wonder
Woman w roli głównej nadrabiam wybiórczo w jakiejś wolnej chwili. Ostatnio w
ramach nadrabiania zaległości zrobiłem sobie mały maraton związany z WW. Udało
mi się wreszcie sfinalizować lekturę runu Briana Azzarello oraz Chlifa Chianga,
przeczytać pierwsze zeszyty całkiem niezłej serii THE LEGEND OF WONDER WOMAN
autorstwa Renae De Liz, a także zaopatrzyć się w najnowszą wersję pierwszych
przygód Wojowniczej Amazonki ukazanych przez duet Morrison/Paquette. I to
właśnie na temat tej ostatniej pozycji postanowiłem się w paru zdaniach
wypowiedzieć.
Komiksy z cyklu EARTH ONE bardzo przypadły mi do gustu, a
mówię to mając za sobą lekturę trzech części SUPERMANA pisanych przez J.M.
Straczyńskiego, a także dwóch części BATMANA stworzonych przez Geoffa Johnsa. Nie
mogę wypowiedzieć się jedynie na temat poziomu TEEN TITANS, gdyż to są
kompletnie obce dla mnie klimaty i nawet nazwisko Jeffa Lemire’a nie przekonało
mnie do sięgnięcia po tę pozycję. Widząc zatem w zapowiedziach kolejny tom,
którego akcja rozgrywa się na świecie określonym jako Ziemia Jeden, tym razem
skupiający się na Wonder Woman, spodziewałem się równie dobrego komiksu.
Komiksu będącego ukazaniem w zupełnie nowym świetle znanej i interpretowanej
już wcześniej na różne sposoby historii popularnej Amazonki. Na tym bowiem
przecież polega idea tych powieści graficznych, aby dać twórcom możliwość poeksperymentowania
i wymieszania elementów klasycznych z elementami nowymi, często
kontrowersyjnymi i nieoczekiwanymi.
Słowo kontrowersja nie zostało użyte przeze mnie
przypadkowo, gdyż jest ono bardzo często przywoływane w przypadku scenariuszy
tworzonych przez Granta Morrisona. Jest to jedna z tych osób związanych ze
światem komiksu i nie tylko, wobec którego prac nie można pozostać obojętnym,
którego pomysły wywołują mniejsze lub większe emocje, często bardzo skrajne.
Przeczytałem sporo komiksów napisanych przez Szkota, z czego część przypadła mi
do gustu bardziej, część mniej, a pewne rzeczy okazały się totalną padaką.
Jedno nadal się jednak nie zmieniło. Widząc nazwisko Morrisona na okładce
zawsze czuję potrzebę sięgnięcia po jego komiks i przekonania się na własnej
skórze, co takiego tym razem zmajstrował. Podobnie sprawa miała się właśnie z
WONDER WOMAN: EARTH ONE.
W omawianym komiksie zobaczyć można Morrisona w tej lżejszej
odmianie, czyli wszystko jest ukazane w miarę przejrzyście, nie ma tutaj
żadnych ciężkostrawnych treści, których ukryte znaczenie odkryją i zrozumieją
tylko nieliczni. Mówiąc krótko, nie jest to tak skomplikowane i momentami chore,
jak w przypadku FINAL CRISIS, czy też pamiętnego runu Morrisona w ramach serii
BATMAN. Scenarzysta podkreślał w wywiadach, że wzorował się na pierwowzorze
stworzonym przez Williama Moultona Marstona, ale w rzeczywistości tych
konkretnych odniesień i nawiązań jest tylko kilka, ale za to są one wymieszane
z innymi originami Diany, jakie pojawiły się na przestrzeni 75 lat historii tej
postaci.
Steve Trevor, wbrew temu, co sugerowałyby wcześniejsze
zapowiedzi, nie jest wyróżniającą się postacią, jest zaskakująco słabo
rozpisany, mało interesujący, żeby nie powiedzieć nudny. Wyjątkowym czyni go
chyba jedynie fakt, iż zmieniono mu kolor skóry, oraz że stał się bodźcem dla
Diany do ucieczki z wyspy. Wątek ten wyszedł trochę mało przekonująco, a zmiana
orientacji przez główną bohaterkę na widok mężczyzny okazała się nienaturalnie
szybka i gwałtowna.
Komiks ten jest tak naprawdę o wszystkim i o niczym. Diana
chce uciec ze świata, w którym każda z postaci od lat gra przypisaną jej rolę,
niczym w ogromnym teatrze, i gdzie nikt do tej pory nie kwestionował takiego, a
nie innego układu. Nie ma tutaj zbyt wiele akcji, brak w wielu przypadkach
konkretów, a część wątków potraktowana jest po łebkach. Sama rajska wyspa
ukazana między innymi jako miejsce lesbijskich orgii oraz praktyk seksualnych
typu bondage to z oczywistych względów odważne posunięcie twórcy, które po
prawdzie nie razi mocno w oczy, ale w pewnym momencie wyczuwa się pewną
przesadę. Z drugiej strony w kobiecym raju zaobserwować można zastosowanie
nowoczesnych rozwiązań technologicznych, na czele z latającymi pojazdami, czy
też czymś na kształt telewizora połączonego z magicznym lustrem, które to
urządzenie pozwala śledzić na bieżąco wydarzenia ze świata zdominowanego przez
mężczyzn.
Ciekawie wypada porównanie oczami głównej bohaterki własnego
świata z tym, co ma okazję zaobserwować w „naszym”, totalnie odbiegającym od
ideału świecie. Nowa interpretacja i wizerunek Etty Candy, rewelacje odnośnie
ojca Diany oraz nowy strój Wonder Woman również uważam za atuty tego komiksu. Jakież
to nowoczesne i oryginalne, a przy tym kompletnie inne od tego, co
zaprezentował jeszcze niedawno w swoim runie Azzarello.
Rysunki w wykonaniu Yanicka Paquette’a to zdecydowanie
największy atut tego komiksu, które zdecydowanie zawyżają finalną ocenę całego
tomu. Artysta ten pokazuje, że tak samo dobrze czuje się zarówno w mrocznych
klimatach, które zaprezentował między innymi na łamach SWAMP THINGA, jak też
podczas ilustrowania pięknych, jasnych i kolorowych krajobrazów rajskiej wyspy.
Paquette stosuje również charakterystyczne kadrowanie (podobnie jak J.H. Williams
III), które już wcześniej widziałem na łamach wspomnianego przed chwilą ST, czy
też w ramach BATMAN INCORPORATED, a które nadaje ilustracjom fajnej,
oryginalnej estetyki.
WONDER WOMAN: EARTH ONE to pod pewnymi względami
kontrowersyjna, z jednej strony czerpiąca garściami z przeszłości, zaś z
drugiej wzbogacona o kilka oryginalnych, nowatorskich pomysłów opowieść, którą
należy traktować jako swego rodzaju elseworld. Zaletą jest to, że pozycja ta
skierowana jest do (prawie) każdego i rozgrywa się poza kontinuum. Nie ukrywam,
że bardzo przyjemnie i szybko czytało się tę historię i że czegoś takiego
spodziewałem się po duecie Morrison-Paquette. Nie jest to komiks idealny,
całość została ukazana momentami bardzo pobieżnie i przede wszystkim zabrakło szczegółowego
zobrazowania charakteru głównej bohaterki. Widać jednocześnie, że nie jest to
zamknięta opowieść, a scenarzysta zachował sobie wyeksponowanie kilku wątków na
kolejny tom (tomy?), przez co pozostaje wypatrywać kontynuacji. Na pewno warto
przeczytać ten komiks i wyrobić sobie własną opinię. Moja jest pozytywna.
Ocena: 4/6
Omawiany komiks można zakupić w sklepie ATOM Comics
Dawid Scheibe
"(...), a scenarzysta zachował sobie wyeksponowanie kilku wątków na kolejny tom (tomy?) (...)"
OdpowiedzUsuńYep, dokładniej dwa ;-)