niedziela, 15 maja 2016

Serialownia #26

Tym razem wyjątkowo bez opóźnień na blogu ląduje kolejna odsłona "Serialowni". Powolutku zbliżamy się do finałów poszczególnych sezonów i powinno oznaczać to przyspieszenie akcji we wszystkich nadal emitowanych serialach. Czy było tak w rzeczywistości? Sprawdźcie nasze opinie w rozwinięciu posta. Jak zwykle przestrzegamy przed spoilerami.
GOTHAM 2x20: Unleashed
Tomek: Odcinek przez większość czasu był po prostu OK. Najsłabiej prezentowało się włamanie Seliny do Arkham, podczas którego co chwila przypadkowo natykała się na kogoś dającego jej odpowiednie informacje albo odnajdywała akurat dokładnie to, o co jej chodziło. Reszta tak, jak wspominałem, była w porządku, lecz jedna scena była genialna i dzięki niej samej ten epizod uważam za najlepszy z tego tygodniowych komiksowych seriali. Chodzi oczywiście o wybuchowe zakończenie kariery Galavana za sprawą Pingwina i Butcha. Chichrałem się chyba jeszcze przez dziesięć minut po skończeniu odcinka.
THE FLASH 2x21: The runaway dinosaur
Tomek: Najfajniejsze w tym odcinku są drobne smaczki, jak cameo Jasona Mewesa, Greg Finley, znany ostatnio głównie z 2. sezonu iZOMBIE, wracający do roli Gridera właśnie w wersji zombie, czy pewien tekst niemal żywcem wyjęty z SANDMANA. Reszta jest niestety po staremu, czyli Barry się mazgai przez niemal cały odcinek, a reszta panikuje dopóki ktoś nimi nie potrząśnie. Niestety scenarzysta, znany choćby z pracy nad „X-Men: Pierwsza Klasa”, dostosował się poziomem do reszty serialu, więc nawet Kevin Smith nie był w stanie wiele z tego wyciągnąć. Tak więc całość ostatecznie jest co najwyżej poprawna, co i tak jest niezłym osiągnięciem dla FLASHA.
Radek: Szkoda, że świetną pracę rewelacyjnego reżysera, Kevina Smitha, psują scenarzyści. Ku mojemu zaskoczeniu wcale nie wzruszające, dramatyczne i sentymentalne rozmowy w Speed Force były najgorszym elementem. To właśnie tam twórca SPRZEDAWCÓW ujawnił swój kunszt - dzięki aktorom i odpowiednim ujęciom kamery rozmowy z Norą, Henrym czy Joe to małe dzieła sztuki, kompletnie nie pasujące do drętwych ostatnio dialogów. Na sukces miała wpływ również muzyka Blake'a Neely'ego. Pomijając sam pomysł na to, by Speed Force było odwiecznym bóstwem i działało jak Prorocy ze Star Treka, najgorszą częścią było to, co działo się na Ziemi pod nieobecność głównego bohatera. Nie mam pojęcia, kto wymyślił, by przywrócić akurat Tony'ego do życia i to jeszcze w takiej postaci. Jedyny powód dla takiego zachowania autorów, który widzę, to chęć zrobienia easter egga do innego serialu DC - iZombie (możliwe spoilery), gdzie ten sam aktor, Greg Finley, też gra zombie (zresztą świetnie sobie z tym radził) o imieniu Drake. Jakby tego było mało, wszystkie sposoby na pokonanie go były bardzo słabe. Nie mogę już patrzeć na to, co wyprawiają Barry i Iris, jak prawie brat i siostra nawiązują romans. Niestety, jak widać, nawet Kevin Smith nie jest w stanie naprawić tony głupoty w tym serialu, która nazbierała się przez ostatnie 3-4 odcinki. Jeśli dadzą mu więcej władzy w 3. sezonie, widzę dla THE FLASH bardzo świetlaną przyszłość.
Dawid: Odcinek, który miał dwa zupełnie różne oblicza. Z jednej strony całkiem ciekawe (patrząc oczywiście pod kątem całego sezonu) dialogi, które mają miejsce wewnątrz Speedforce. Nie do końca takiego klimatu się spodziewałem po tym epizodzie, ale jestem umiarkowanie zadowolony po obejrzeniu tych scen ze Speedforce. Z drugiej zaś zaserwowano nam żenująco słabe wydarzenia w "zwykłym" świecie, gdzie bohaterowie próbują walczyć z przywróconym do życia metaczłowiekiem, a Zoom robi wszystko, aby całkowicie zmazać wszelkie pozytywne wrażenia, jakie wywarł na mnie po swoich pierwszych występach w tym sezonie. Cisco nagle przypomina sobie, jak przywrócić Barry'ego, a gdy ten wraca, to jakoś nikogo to zbytnio nie dziwi/nie cieszy.
ARROW 4x21: Monument point
Tomek: ARROW wziął sobie do serca ogólny pomysł na LoT i był głupi, ale zarazem wyjątkowo ekscytujący. Działo się w nim tyle, że widz nie miał czasu nawet zawracać uwagi na rzeczy nie mające sensu, choć tych była cała masa. No i zaskoczyło mnie kolejne w tym tygodniu wybuchowe zakończenie, choć na nieopisanie większą skalę.
Radek: Mijają 4 lata, a ja nadal nie mogę wyjść z podziwu, z jaką skutecznością CW psuje swoje postacie i robi z nich irytujących idiotów. Tym razem pełny sukces osiągnęli z Malcolmem Merlynem. W pewnym momencie była to świetna postać, która przeszła ewolucję od szalonego spiskowca przez ojca Thei, który nie miał skrupułów, by wciągnąć ją w swoje gry do prawie zaufanego sojusznika Olivera jako lider Ligi Zabójców. Teraz zamienił się z powrotem w niestabilną 13-latkę, która z płaczem poszła się naskarżyć Darhkowi, że Green Arrow odciął mu rękę i z tego powodu została jego wiernym sługusem. Brawo, CW. Cała reszta strasznie nijako, najgorsze były sceny rozmowy Lance'a z matką Felicity, wyglądające jak żywcem wyciągnięte z MODY NA SUKCES. Zresztą większość innych dialogów nie prezentowała się o wiele lepiej. Zwrot akcji polegający na tym, że jedna z wyrzutni odpaliła, byłby świetny, gdyby nie sposób, w jaki ten wątek został rozwiązany (na ten moment, bo to będzie rozwinięte, jak mniemam). Dokładnie mówiąc "-O nie, swoimi manipulacjami bombą zabiłam dziesiątki tysięcy osób. -W Monument Point to byłyby miliony. -Aha.". Nie mam pojęcia, kto napisał tą scenę, ale powinni go wyrzucić ze skutkiem natychmiastowym.
Michał: Kolejny słaby odcinek. Zupełnie nie interesują mnie problemy Donny i Lance`a, które były typowym zapychaczem czasu. Dodatkowo powrócił najnudniejszy złoczyńca sezonu, czyli Calculator. Najgorsze jednak i tak są retrospekcje, przez które ten sezon najwięcej traci. Te z zeszłego sezonu przynajmniej miały ciekawą fabułę i akcje. Dobrze chociaż, że pojawił się Anarky. Mimo, że nie jest to zbyt złożona postać, to jednak bije na głowę każdego przeciwnika Team Arrow, który pojawił się w tym roku. Może przynajmniej finał mnie pozytywnie zaskoczy.
Krzysiek T.: Niestety na to, jak twórcy ARROW marnują wielkie możliwości drzemiące w Malcolmie Merlynie (i przy okazji, w aktorze grającym jego rolę), patrzeć się już po prostu nie da. Oprócz tego było... akceptowalnie. Jasne, odcinek zawierał w sobie kilka nudnych scen - wszystkie z udziałem Donny Smoak - i nie ustrzegł się paru durnot, ale powrót przerysowanego w tym dobrym znaczeniu Bricka, nie tak nudnego jak dla kolegów Calculatora oraz zwłaszcza całkiem charyzmatycznego Anarky'ego zatuszował te niedociągnięcia na tyle, by po kilkunastu minutach wyłączyć mózg i chłonąć bez większego przejmowania się zaserwowaną nam akcję. Taka mała myśl na zakończenie - mamy końcówkę czwartego sezonu. Czy ktoś jest w stanie policzyć, ilu facetów przez ten czas w jakiś sposób (zginęli, wyjechali, zdradzili) straciła już Thea? ;)
LEGENDS OF TOMORROW 1x15: Destiny
Tomek: Początek jest świetny, gdy Mistrzowie Czasu wyciągają dywan spod stóp Ripa i ekipy, informując go, że wszystko, co robił, było przez nich zaplanowane. Niestety reszta odcinka jest już słabsza. Po prostu bohaterom wszystko przychodziło tu zbyt łatwo. Szczególnie dotyczyło to sabotażu statków Mistrzów, ucieczki oraz późniejszego odbicia reszty grupy przez Snarta i Sarę, podczas których nie napotkali na absolutnie żadne trudności. Nie dziwota, że późniejszy plan zniszczenia Oculusa sprowadzał się do: „Wejdziemy tam i go wysadzimy”, a bohaterowie byli zaskoczeni pojawieniem się strażników. Także końcowe poświęcenie Snarta, w założeniu z pewnością dramatyczne, wypadło dosyć zabawnie, gdy okazało się, że do oddania życia ustawiła się kolejka, w której każdy następny ogłuszał poprzednika. No i żaden z nich nie wpadł na to, by ten przycisk po prostu czymś zablokować. No ale zrównoważone było to tym, że Mistrzowie Czasu z kolei nie wpadli na to, by go zwyczajnie zastrzelić. Tak więc, jak widać, stężenie głupot było tym razem nawet większe niż zazwyczaj, ale cały czas było to przyjemną rozrywką.
Michał: Jak zwykle dostaliśmy niezły odcinek. Nie spodziewałem się po Snarcie takiego heroizmu i tu twórcy mnie nieźle zaskoczyli. Pewnie i tak powróci, ale i tak byłem zdziwiony. Już nie mogę się doczekać finału. Ze wszystkich seriali od CW ten prezentuje w tym roku zdecydowanie najwyższy poziom. (Michale, a IZOMBIE? - dop. Krzysiek)
Dawid: Nie ma co się specjalnie rozpisywać, bo to kolejny napakowany akcją odcinek, który szybko i przyjemnie się ogląda. Kilka ciekawych zwrotów akcji, łącznie z poświęceniem Snarta, brutalnością Mike'a oraz rewelacjami dotyczącymi sterowania przez Władców Czasu poczynaniami drużyny Ripa. Przez to wszystko nie można do końca przewidzieć, jak potoczą się losy poszczególnych bohaterów w finale sezonu. No i dobrze. Nie podobało mi się jedynie to, jak łatwo Jefferson poradził sobie w teraźniejszości i powrócił do Vanishing Point, gdyż było to jak dla mnie słabo umotywowane i wyjaśnione.
Krzysiek T.: Odcinek ten raz jeszcze udowodnił to, co krążyło mi po głowie od okolic 3-4 odcinka tego serialu. Mianowicie że Mick i Rory nie mają w sobie nawet połowy tej chemii, jaką kipi ekran gdy ten pierwszy jest z Palmerem, a drugi z Sarą. Podobnie jak Tomek, długi czas zastanawiałem się, dlaczego do cholery czymś po prostu nie zablokują tego przycisku? Niemniej już od sceny wizji śmierci Ray'a wiadome dla mnie było, że jeśli w tym epizodzie ktoś zginie, to na pewno nie Palmer. Zaskoczenia żadnego nie było, a szkoda. Oczywiście i tak bawiłem się lepiej niż przy ARROW, ale nie nazwałbym tego epizodu jakims przesadnie dobrym. Po prostu było ok.

Źródło obrazków: Comicbook.com

2 komentarze:

  1. mam wrażenie że się w opiniach z naszymi amerykańskimi braćmi siostrami w fanostwie byście się nie dogadali bo tam flash akurat ma najlepsze oceny xDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamy w ekipie całą jedną osobę, która wciąż wysoko ocenia Flasha, ale jednocześnie sądzi on, że jest zbyt zajefajny, by pisać do "Serialowni" ;)

      Usuń