Od samego początku inicjatywy Nowe DC Comics od Egmontu
kupuje LIGĘ SPRAWIEDLIWOŚCI. Nie mogę w żadnym przypadku napisać, by był to
komiks wybijający się ponad znaczenie ”solidnej pozycji superhero”. Chociaż
moje upodobania coraz mocniej skręcają w stronę, gdzie typowi
trykociarze mają zakaz wstępu, akurat tę serię ceniłem zawsze za to, że
potrafiła solidnie mnie zrelaksować nawet wtedy, gdy roiło się w niej od
większych czy mniejszych głupot. Niemniej piątego tomu cyklu bałem się już od momentu
ogłoszenia go w zapowiedziach.
WIECZNI BOHATEROWIE to nic innego jak tie-in do WIECZNEGO
ZŁA. Jak każdy tego typu komiks, tak i ten skupia się na rozwinięciu wątków
pobocznych głównego wydarzenia, jednocześnie mając raczej znikomy na niego
wpływ. Owszem, zdarzają się odpryski niebywale istotne, lecz w przypadku tego
eventu akurat tak nie było i perspektywa czytania losów Cyborga oraz Metal Men
w wersji New52 nie wzbudzała we mnie wielkiej radości. Za postacią Vica Stone’a
nieszczególnie przepadam, zaś banda kolorowych androidów kompletnie nie
pasowała mi do bardzo mrocznego eventu, jakim było WIECZNE ZŁO. Niestety,
właściwie wszystkie obawy stały się z czasem rzeczywistością.
Album otwiera zeszyt będący częścią Villains Month i
skupiający się na postaci Czarnego Adama. Widzimy więc moment jego odrodzenia
się po wydarzeniach z albumu SHAZAM oraz otrzymujemy nieco więcej informacji o
jego kraju. Niestety, jak większość zeszytów z owego specjalnego miesiąca, tak
i ten jest po prostu szybką historią bez większego polotu, napisaną w taki
sposób, byleby tylko koniec końców umiejscowić Czarnego Adama w realiach
WIECZNEGO ZŁA. Nie pomagają tu przy tym rysunki Edgara Salazara, którym brak
oryginalności oraz dynamiki. Bardzo nie podoba mi się, gdy jakiś rysownik
bezceremonialnie stara się kopiować kolegów po fachu, zaś tu jak na tacy podane
mamy, iż Salazar naśladuje Gary’ego Franka – osobę odpowiedzialną za ilustracje
we wspomnianym już SHAZAM. Dodatkowo, rysownik nie radzi sobie w scenach
wymagających zastosowania dynamiki, co najlepiej widać na dwustronicowej scenie
starcia Adama z Ibaciem Pierwszym. Gdy czytelnik już na samym wstępie otrzymuje
tak źle narysowaną planszę, trudno o dalszy optymizm.
Dalej jest tylko odrobinę lepiej, ponieważ za warstwę
graficzną biorą się twórcy, których dorobek bardzo sobie cenię i także tutaj
mnie nie zawiedli. Są to Ivan Reis oraz Doug Mahnke. Pierwszy z nich odwalił
robotę na swoim standardowym poziomie i kompletnie nie mam się do czego
przyczepić. Drugi z kolei zaskoczył mnie, ponieważ rysowaną przez niego część
komiksu wykonał z nawet nieco większą starannością niż zazwyczaj, a kilka
rozwiązań dla równowagi kompletnie mu nie wyszło. To jednak nadal jest ten
trudny do podrobienia Mahnke, dlatego nawet jeśli momentami prezentuje on
gorszą formę, to i tak ostatecznie prezentuje się lepiej od Salazara.
To jednak w zasadzie są tylko drobnostki. Największym i
najpoważniejszym problemem WIECZNYCH BOHATERÓW jest kompletnie nieoryginalna i
mdła fabuła. Po przebrnięciu przez bardzo typowy one-shot z Czarnym Adamem,
otrzymujemy cykl originów głównych złoczyńców z WIECZNEGO ZŁA. Każdy jeden z
nich pozbawiony jest jakichkolwiek elementów zaskoczenia, przez co lektura
kolejnych stron tomu zmienia się w przymus. Geoff Johns stara się nadać pisanej
przez siebie fabule jakieś elementy zaskoczenia, lecz kompletnie mu to nie
wychodzi. Historie poszczególnych członków Syndykatu Zbrodni nie tylko nie
porywają, ale także trudno znaleźć tu cokolwiek, czego nie szło się domyślić po
lekturze głównego wydarzenia z ich udziałem.
No i wreszcie dochodzimy do tej części tomu, w której głównym
bohaterem jest Vic Stone. Niestety także i tutaj Johns powiela schematy:
historii brak czegoś, co przykuje uwagę czytelnika na dłużej. Niby mieli być to
Metal Meni, ale także i tutaj mocno odczuwalny jest brak jakiegoś pazura. Ot,
otrzymujemy kolejną grupę herosów, która na pierwszy rzut oka wygląda na bandę
niesubordynowanych pajaców, ale koniec końców okazują się zgraną, skuteczną i
zdolną do poświęceń ekipą. Z kolei, gdy Sieć przez trzy czwarte tomu myśli o
tym, że chciałby coś poczuć, to trudno było nie zgadnąć, że doczeka się tego w
momencie, gdy rozprawi się z nim Cyborg. Hurr durr, jakież to oryginalne.
Na pewno jednak w trakcie lektury czuć to, co Johns
niejednokrotnie podkreślał w wywiadach. Naprawdę mocno lubi on Cyborga i stara się
pisać jego losy tak, by czytelnik poczuł chociaż odrobinę tego do tej postaci,
co sam scenarzysta. Inną sprawą jest to, jak te zabiegi wychodzą. Jak już
wspomniałem wcześniej, nie jestem wielkim fanem Vica Stone’a i po lekturze
WIECZNYCH BOHATERÓW wiele się nie zmieniło. Jest to jednak zapewne efektem
tego, że sam komiks nie zmusił mnie do większego zaangażowania się i zamiast
bawić, głównie nudził.
Piąty tom LIGI SPRAWIEDLIWOŚCI w żaden sposób nie odbiega
poziomem wydania od tego, do czego przyzwyczaił nas Egmont. Otrzymujemy zatem
solidny, masywny tom z garścią dodatków. Nie jest to nic nadzwyczajnego, raptem
galeria alternatywnych okładek oraz kilka szkiców. Niebywale cieszy mnie za to
fakt, że po latach nieobecności, na komiksach Egmontu znów pojawiła się... cena.
Taka mała rzecz, a cieszy :)
Podsumowując, piąty tom tej serii jest w mojej ocenie
zdecydowanie najsłabszym z dotychczasowych. Teoretycznie wyjaśnia kilka rzeczy
dotyczących WIECZNEGO ZŁA, lecz równie dobrze można było poświęcić na to
znacznie mniej miejsca lub chociaż pokusić się o stworzenie historii, która
czymkolwiek porywa i zaskakuje. Odnoszę wrażenie, że Johns znacznie bardziej
przyłożył się do wcale nie wolnej od błędów i wpadek głównej miniserii, zaś w
przypadku LIGI SPRAWIEDLIWOŚCI stworzył tylko listę punktów od odwalenia i
przykrył je bardzo przeciętną fabułą. Moja ocena to 3/6
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komiks do kupienia w ATOM Comics
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komiks do kupienia w ATOM Comics
Bardzo przyjemne uzupełnienie głównej mini serii, zdecydowanie najlepszy z tie-inów do FOREVER EVIL, który całkiem przyjemnie się czyta. 4,5/6
OdpowiedzUsuńLepszy niż Rogues Rebellion?
UsuńAle ogólnie istotnie JL było w porzo, a Metal Meni zaprezentowali się bardzo pozytywnie.