sobota, 5 marca 2016

LIGA SPRAWIEDLIWOŚCI TOM 5: WIECZNI BOHATEROWIE

Od samego początku inicjatywy Nowe DC Comics od Egmontu kupuje LIGĘ SPRAWIEDLIWOŚCI. Nie mogę w żadnym przypadku napisać, by był to komiks wybijający się ponad znaczenie ”solidnej pozycji superhero”. Chociaż moje upodobania coraz mocniej skręcają w stronę, gdzie typowi trykociarze mają zakaz wstępu, akurat tę serię ceniłem zawsze za to, że potrafiła solidnie mnie zrelaksować nawet wtedy, gdy roiło się w niej od większych czy mniejszych głupot. Niemniej piątego tomu cyklu bałem się już od momentu ogłoszenia go w zapowiedziach.


WIECZNI BOHATEROWIE to nic innego jak tie-in do WIECZNEGO ZŁA. Jak każdy tego typu komiks, tak i ten skupia się na rozwinięciu wątków pobocznych głównego wydarzenia, jednocześnie mając raczej znikomy na niego wpływ. Owszem, zdarzają się odpryski niebywale istotne, lecz w przypadku tego eventu akurat tak nie było i perspektywa czytania losów Cyborga oraz Metal Men w wersji New52 nie wzbudzała we mnie wielkiej radości. Za postacią Vica Stone’a nieszczególnie przepadam, zaś banda kolorowych androidów kompletnie nie pasowała mi do bardzo mrocznego eventu, jakim było WIECZNE ZŁO. Niestety, właściwie wszystkie obawy stały się z czasem rzeczywistością.

Album otwiera zeszyt będący częścią Villains Month i skupiający się na postaci Czarnego Adama. Widzimy więc moment jego odrodzenia się po wydarzeniach z albumu SHAZAM oraz otrzymujemy nieco więcej informacji o jego kraju. Niestety, jak większość zeszytów z owego specjalnego miesiąca, tak i ten jest po prostu szybką historią bez większego polotu, napisaną w taki sposób, byleby tylko koniec końców umiejscowić Czarnego Adama w realiach WIECZNEGO ZŁA. Nie pomagają tu przy tym rysunki Edgara Salazara, którym brak oryginalności oraz dynamiki. Bardzo nie podoba mi się, gdy jakiś rysownik bezceremonialnie stara się kopiować kolegów po fachu, zaś tu jak na tacy podane mamy, iż Salazar naśladuje Gary’ego Franka – osobę odpowiedzialną za ilustracje we wspomnianym już SHAZAM. Dodatkowo, rysownik nie radzi sobie w scenach wymagających zastosowania dynamiki, co najlepiej widać na dwustronicowej scenie starcia Adama z Ibaciem Pierwszym. Gdy czytelnik już na samym wstępie otrzymuje tak źle narysowaną planszę, trudno o dalszy optymizm.

Dalej jest tylko odrobinę lepiej, ponieważ za warstwę graficzną biorą się twórcy, których dorobek bardzo sobie cenię i także tutaj mnie nie zawiedli. Są to Ivan Reis oraz Doug Mahnke. Pierwszy z nich odwalił robotę na swoim standardowym poziomie i kompletnie nie mam się do czego przyczepić. Drugi z kolei zaskoczył mnie, ponieważ rysowaną przez niego część komiksu wykonał z nawet nieco większą starannością niż zazwyczaj, a kilka rozwiązań dla równowagi kompletnie mu nie wyszło. To jednak nadal jest ten trudny do podrobienia Mahnke, dlatego nawet jeśli momentami prezentuje on gorszą formę, to i tak ostatecznie prezentuje się lepiej od Salazara.

To jednak w zasadzie są tylko drobnostki. Największym i najpoważniejszym problemem WIECZNYCH BOHATERÓW jest kompletnie nieoryginalna i mdła fabuła. Po przebrnięciu przez bardzo typowy one-shot z Czarnym Adamem, otrzymujemy cykl originów głównych złoczyńców z WIECZNEGO ZŁA. Każdy jeden z nich pozbawiony jest jakichkolwiek elementów zaskoczenia, przez co lektura kolejnych stron tomu zmienia się w przymus. Geoff Johns stara się nadać pisanej przez siebie fabule jakieś elementy zaskoczenia, lecz kompletnie mu to nie wychodzi. Historie poszczególnych członków Syndykatu Zbrodni nie tylko nie porywają, ale także trudno znaleźć tu cokolwiek, czego nie szło się domyślić po lekturze głównego wydarzenia z ich udziałem.

No i wreszcie dochodzimy do tej części tomu, w której głównym bohaterem jest Vic Stone. Niestety także i tutaj Johns powiela schematy: historii brak czegoś, co przykuje uwagę czytelnika na dłużej. Niby mieli być to Metal Meni, ale także i tutaj mocno odczuwalny jest brak jakiegoś pazura. Ot, otrzymujemy kolejną grupę herosów, która na pierwszy rzut oka wygląda na bandę niesubordynowanych pajaców, ale koniec końców okazują się zgraną, skuteczną i zdolną do poświęceń ekipą. Z kolei, gdy Sieć przez trzy czwarte tomu myśli o tym, że chciałby coś poczuć, to trudno było nie zgadnąć, że doczeka się tego w momencie, gdy rozprawi się z nim Cyborg. Hurr durr, jakież to oryginalne.

Na pewno jednak w trakcie lektury czuć to, co Johns niejednokrotnie podkreślał w wywiadach. Naprawdę mocno lubi on Cyborga i stara się pisać jego losy tak, by czytelnik poczuł chociaż odrobinę tego do tej postaci, co sam scenarzysta. Inną sprawą jest to, jak te zabiegi wychodzą. Jak już wspomniałem wcześniej, nie jestem wielkim fanem Vica Stone’a i po lekturze WIECZNYCH BOHATERÓW wiele się nie zmieniło. Jest to jednak zapewne efektem tego, że sam komiks nie zmusił mnie do większego zaangażowania się i zamiast bawić, głównie nudził.

Piąty tom LIGI SPRAWIEDLIWOŚCI w żaden sposób nie odbiega poziomem wydania od tego, do czego przyzwyczaił nas Egmont. Otrzymujemy zatem solidny, masywny tom z garścią dodatków. Nie jest to nic nadzwyczajnego, raptem galeria alternatywnych okładek oraz kilka szkiców. Niebywale cieszy mnie za to fakt, że po latach nieobecności, na komiksach Egmontu znów pojawiła się... cena. Taka mała rzecz, a cieszy :)

Podsumowując, piąty tom tej serii jest w mojej ocenie zdecydowanie najsłabszym z dotychczasowych. Teoretycznie wyjaśnia kilka rzeczy dotyczących WIECZNEGO ZŁA, lecz równie dobrze można było poświęcić na to znacznie mniej miejsca lub chociaż pokusić się o stworzenie historii, która czymkolwiek porywa i zaskakuje. Odnoszę wrażenie, że Johns znacznie bardziej przyłożył się do wcale nie wolnej od błędów i wpadek głównej miniserii, zaś w przypadku LIGI SPRAWIEDLIWOŚCI stworzył tylko listę punktów od odwalenia i przykrył je bardzo przeciętną fabułą. Moja ocena to 3/6 

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Komiks do kupienia w ATOM Comics

2 komentarze:

  1. Bardzo przyjemne uzupełnienie głównej mini serii, zdecydowanie najlepszy z tie-inów do FOREVER EVIL, który całkiem przyjemnie się czyta. 4,5/6

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepszy niż Rogues Rebellion?

      Ale ogólnie istotnie JL było w porzo, a Metal Meni zaprezentowali się bardzo pozytywnie.

      Usuń