Recenzja komiksu FOREVER EVIL:
ARKHAM WAR, który ukazał się w Polsce nakładem wydawnictwa Egmont jako WIECZNE
ZŁO: WOJNA W ARKHAM.
Wydana również w naszym kraju
mini seria WIECZNE ZŁO okazała się może nie jakaś strasznie interesująca i
powalająca swoją epickością na kolana, ale bez wątpienia zalicza się ona do
tych jaśniejszych punktów, jakie dostaliśmy od DC w ramach całego New 52. Nie
może zatem dziwić, że Egmont zdecydował się wydać aż dwa tie-iny do tej
historii, z czego drugim w kolejności jest właśnie opisywana przeze mnie
pokrótce WOJNA W ARKHAM. Komiks, który skupia się na ukazaniu sytuacji
panującej w Gotham City pod nieobecność dyżurnego obrońcy miasta, uznany razem
z innymi członkami Ligi Sprawiedliwości za zaginionego/martwego.
Peter Tomasi to uznane nazwisko
na rynku komiksu superbohaterskiego, którego cenię za pracę w ramach serii
GREEN LANTERN CORPS czy też BATMAN AND ROBIN. Nazwisko to gwarantuje, że
całość nie zejdzie poniżej pewnego poziomu, ale jednocześnie ostatnimi czasy
znacznie częściej informuje, iż nie należy spodziewać się po nim jakichś
wielkich fajerwerków. W przypadku omawianego komiksu mamy przykład właśnie tej
drugiej sytuacji. Zapowiadało się naprawdę ciekawie, wyszło tylko przeciętnie,
czyli w tym wypadku można powiedzieć, że rozczarowująco. Dlaczego? Bo wszystko
to już gdzieś się wcześniej, w mniejszym lub większym stopniu, pojawiło, a
Tomasi jedynie zaczerpnął po trochu z pomysłów kilku osób i dodając parę
własnych elementów, stworzył teoretycznie nową historię. Przykładowo, Bane wraz
ze swoją armią przejmujący Gotham plus policja w ukryciu próbująca odbić miasto
z rąk złoczyńcy, to przecież nic innego, jak MROCZNY RYCERZ POWSTAJE. Złoczyńcy
dzielący między siebie poszczególne dzielnice Gotham, to z kolei sytuacja
dobrze znana z kart ARKHAM CITY.
Realia, w których rozgrywa się
akcja tego komiksu, są następujące: po ataku Syndykatu Zbrodni Liga, a tym samym
również i Batman, znikają bez śladu, a cała planeta zostaje podporządkowana
mrocznym i bezwzględnym rządom Ultramana, Owlmana, Superwoman oraz ich
towarzyszy. Złoczyńcy operujący na co dzień w Gotham City bardzo szybko biorą
sprawy w swoje ręce i postanawiają uszczknąć dla siebie jakąś część miasta.
Sytuacja zaognia się jeszcze bardziej, gdy po największy kawałek tortu zgłasza
się znany z Knightfallu Bane, który
tym razem zamierza wreszcie osiągnąć cel, jakim jest przejęcie kontroli nad
miastem Mrocznego Rycerza. Wstęp do głównej historii, który ukazał się w ramach
Villains Month, pokazuje tak naprawdę typowy dzień z życia tytułowego
złoczyńcy. Widzimy jak bezwzględny i okrutny jest to człowiek oraz jakie motywy
kierują jego działaniami. Tak naprawdę nie ma tutaj nic nowego, czego nie
widzielibyśmy już wcześniej w innym miejscu (chociażby na łamach serii SZPON).
Przygotowania armii do wyruszenia na misję podboju Gotham City to jedynie
zwykła powtórka z rozrywki. Zeszyt ten nie dostarcza praktycznie żadnych nowych
informacji o Bane’ie, a służy jako swoisty prolog do głównej mini serii.
Kolejne odsłony historii to już
jedna wielka chaotyczna nawalanka pomiędzy dwoma obozami złoczyńców, która
bardzo szybko, ze względu na monotematyczność, zaczyna się nudzić. Pierwszy obóz gromadzi
się oczywiście wokół Bane’a i składa się z więźniów Blackgate, zaś drugi to
Arkhamczycy dowodzeni przez Stracha na Wróble. Ważniejsze role odgrywają
również niezwykle przebiegły, pełniący funkcję tymczasowego burmistrza miasta i
działający na obie strony, Pingwin, a także Man-Bat, Profesor Pig, Killer Croc,
czy też Szpony. Te ostatnie niczym nie przypominają chłodnych, świetnie
wytrenowanych oraz zaprogramowanych niczym maszyny zabójców na usługach
Trybunału Sów. Szpony stały się jednym z wielu dodatków i utonęły w natłoku
mnóstwa postaci, jakie przewinęły się przez te ponad 100 stron komiksu.
Jeśli chodzi o Bane’a, to brak
tutaj pewnej konsekwencji zarówno w pisaniu, jak i wizualnym przedstawianiu
tego złoczyńcy. Przez chwilę tylko bazuje on na swoim intelekcie, zaś przez
większą część opowieści używa jedynie swojej ogromnej siły fizycznej i dokonuje
mało logicznych, wydawałoby się, wyborów. W jednej chwili wydaje się, jakby w
pojedynkę i bardzo szybko miał przejąć w posiadanie Gotham, zaś w drugiej jest
nieporadny i polega na sojuszach z innymi złoczyńcami. Denerwująca jest także
ciągła zmiana wyglądu Bane’a, który raz ma na sobie pojemnik z Venomem, w
drugiej go brak. W jednej chwili tworzy i zakłada ciekawy i autorski strój
Człowieka-Nietoperza, by za chwilę z niewyjaśnionych powodów wrócić do dawnych
ciuszków i w dodatku paradować w zimowej kurtce z futerkiem nawiązującej do
filmu MROCZNY RYCERZ POWSTAJE. Nie podoba mi się taki chaos i przydałoby się
jakieś uporządkowanie sprawy wyglądu Bane’a, a nie dawanie dużej swobody w tej
kwestii poszczególnym twórcom.
W komiksie są także pewne
nawiązania do Knightfallu, jak
chociażby wspomnienie pierwszego starcia Batmana i Bane’a, starcie z Killer
Crockiem, czy też wreszcie długo wyczekiwany rewanż z Mrocznym Rycerzem. Ten
ostatni zresztą pozbawiony jest wszelkich emocji i nijak ma się do klasycznego
pojedynku z początku lat 90. Bane dostaje szybkie lanie i aż nasuwa się
pytanie, gdzie się podział ten siejący grozę kozak z początku albumu? Został w
między czasie rozmieniony na drobne, nad czym osobiście bardzo ubolewam, bo
Bane zasługuje na znacznie wyższe i poważniejsze miejsce w hierarchii bat-złoczyńców.
Szata graficzna albumu jest tym
elementem całości, do którego w żaden sposób nie można się przyczepić. Scot
Eaton nie należy do grupy najpopularniejszych i najbardziej rozpoznawalnych
osób w swoim fachu, ale jego rysunki są staranne, dopracowane i miłe dla oka.
Taki typowy, solidny rzemieślnik, który gwarantuje zawsze wysoki poziom
wykonania swojej pracy, i którego ilustracje nie przeszkadzają, a wręcz
przeciwnie, ułatwiają poruszanie się po kolejnych planszach komiksu. Prolog do
głównej historii rysuje weteran, jeśli chodzi o przygody Mrocznego Rycerza, a
szczególnie jego potyczki z Banem – Graham Nolan. Jego kreska, choć trochę
daleko jej już do efektów, jakie artysta osiągał w latach 90, nadal ma
sobie to „coś”. Miłośnicy dobrych rysunków nie powinni być zatem zawiedzeni
WOJNĄ W ARKHAM, a jako bonus na końcu dołączonych
jest pięć stron szkiców Scota Eatona.
WOJNA W ARKHAM to przeciętny,
mało oryginalny pod względem rozwiązań scenariusza komiks, gdzie główny nacisk
postawiono na spektakularne, widowiskowe i siłowe pojedynki. Pozycja dla mało
wymagających fanów, których zadowala w pełni mnogość efektownych wymian ciosów,
szybka akcja i którym nie przeszkadza duże nagromadzenie różnych postaci w
jednym miejscu. Brak konsekwencji odnośnie prezentacji Bane’a, którego
zachowanie w paru miejscach jest mało logiczne i kłócące się z tym, co
przedstawione było dosłownie chwilę wcześniej, a także odmienne w odniesieniu
do wcześniejszych komiksów z New 52, postępowanie poszczególnych złoczyńców, a
przede wszystkim nużąca momentami monotonność, to główne zarzuty stawiane
przeze mnie pod adresem Petera Tomasiego. Scenarzysta ten znów utwierdził mnie
w przekonaniu, że tylko czasami zdarza mu się wspiąć na wyżyny umiejętności i
napisać coś oryginalnego, zaś w większości przypadków tworzy on tylko poprawne
historie, nie wykorzystując w pełni tkwiącego w nich potencjału. WIECZNE ZŁO
oraz LIGA SPRAWIEDLIWOŚCI: WIECZNI BOHATEROWIE polecam przeczytać. WOJNA W
ARKHAM tylko dla osób dysponujących nadmiarem gotówki.
Ocena: 3-/6
Opisywane wydanie
zawiera materiał z komiksów BATMAN #23.4, FOREVER EVIL: ARKHAM WAR #1 – 6 oraz
FOREVER EVIL AFTERMATH: BATMAN VS. BANE #1
Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za udostępnienie
egzemplarza recenzenckiego.
Komiks do nabycia w sklepie ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz