poniedziałek, 14 marca 2016

WIECZNE ZŁO: WOJNA W ARKHAM

Recenzja komiksu FOREVER EVIL: ARKHAM WAR, który ukazał się w Polsce nakładem wydawnictwa Egmont jako WIECZNE ZŁO: WOJNA W ARKHAM.


Wydana również w naszym kraju mini seria WIECZNE ZŁO okazała się może nie jakaś strasznie interesująca i powalająca swoją epickością na kolana, ale bez wątpienia zalicza się ona do tych jaśniejszych punktów, jakie dostaliśmy od DC w ramach całego New 52. Nie może zatem dziwić, że Egmont zdecydował się wydać aż dwa tie-iny do tej historii, z czego drugim w kolejności jest właśnie opisywana przeze mnie pokrótce WOJNA W ARKHAM. Komiks, który skupia się na ukazaniu sytuacji panującej w Gotham City pod nieobecność dyżurnego obrońcy miasta, uznany razem z innymi członkami Ligi Sprawiedliwości za zaginionego/martwego.

Peter Tomasi to uznane nazwisko na rynku komiksu superbohaterskiego, którego cenię za pracę w ramach serii GREEN LANTERN CORPS czy też BATMAN AND ROBIN. Nazwisko to gwarantuje, że całość nie zejdzie poniżej pewnego poziomu, ale jednocześnie ostatnimi czasy znacznie częściej informuje, iż nie należy spodziewać się po nim jakichś wielkich fajerwerków. W przypadku omawianego komiksu mamy przykład właśnie tej drugiej sytuacji. Zapowiadało się naprawdę ciekawie, wyszło tylko przeciętnie, czyli w tym wypadku można powiedzieć, że rozczarowująco. Dlaczego? Bo wszystko to już gdzieś się wcześniej, w mniejszym lub większym stopniu, pojawiło, a Tomasi jedynie zaczerpnął po trochu z pomysłów kilku osób i dodając parę własnych elementów, stworzył teoretycznie nową historię. Przykładowo, Bane wraz ze swoją armią przejmujący Gotham plus policja w ukryciu próbująca odbić miasto z rąk złoczyńcy, to przecież nic innego, jak MROCZNY RYCERZ POWSTAJE. Złoczyńcy dzielący między siebie poszczególne dzielnice Gotham, to z kolei sytuacja dobrze znana z kart ARKHAM CITY.

Realia, w których rozgrywa się akcja tego komiksu, są następujące: po ataku Syndykatu Zbrodni Liga, a tym samym również i Batman, znikają bez śladu, a cała planeta zostaje podporządkowana mrocznym i bezwzględnym rządom Ultramana, Owlmana, Superwoman oraz ich towarzyszy. Złoczyńcy operujący na co dzień w Gotham City bardzo szybko biorą sprawy w swoje ręce i postanawiają uszczknąć dla siebie jakąś część miasta. Sytuacja zaognia się jeszcze bardziej, gdy po największy kawałek tortu zgłasza się znany z Knightfallu Bane, który tym razem zamierza wreszcie osiągnąć cel, jakim jest przejęcie kontroli nad miastem Mrocznego Rycerza. Wstęp do głównej historii, który ukazał się w ramach Villains Month, pokazuje tak naprawdę typowy dzień z życia tytułowego złoczyńcy. Widzimy jak bezwzględny i okrutny jest to człowiek oraz jakie motywy kierują jego działaniami. Tak naprawdę nie ma tutaj nic nowego, czego nie widzielibyśmy już wcześniej w innym miejscu (chociażby na łamach serii SZPON). Przygotowania armii do wyruszenia na misję podboju Gotham City to jedynie zwykła powtórka z rozrywki. Zeszyt ten nie dostarcza praktycznie żadnych nowych informacji o Bane’ie, a służy jako swoisty prolog do głównej mini serii.

Kolejne odsłony historii to już jedna wielka chaotyczna nawalanka pomiędzy dwoma obozami złoczyńców, która bardzo szybko, ze względu na monotematyczność, zaczyna się nudzić. Pierwszy obóz gromadzi się oczywiście wokół Bane’a i składa się z więźniów Blackgate, zaś drugi to Arkhamczycy dowodzeni przez Stracha na Wróble. Ważniejsze role odgrywają również niezwykle przebiegły, pełniący funkcję tymczasowego burmistrza miasta i działający na obie strony, Pingwin, a także Man-Bat, Profesor Pig, Killer Croc, czy też Szpony. Te ostatnie niczym nie przypominają chłodnych, świetnie wytrenowanych oraz zaprogramowanych niczym maszyny zabójców na usługach Trybunału Sów. Szpony stały się jednym z wielu dodatków i utonęły w natłoku mnóstwa postaci, jakie przewinęły się przez te ponad 100 stron komiksu.

Jeśli chodzi o Bane’a, to brak tutaj pewnej konsekwencji zarówno w pisaniu, jak i wizualnym przedstawianiu tego złoczyńcy. Przez chwilę tylko bazuje on na swoim intelekcie, zaś przez większą część opowieści używa jedynie swojej ogromnej siły fizycznej i dokonuje mało logicznych, wydawałoby się, wyborów. W jednej chwili wydaje się, jakby w pojedynkę i bardzo szybko miał przejąć w posiadanie Gotham, zaś w drugiej jest nieporadny i polega na sojuszach z innymi złoczyńcami. Denerwująca jest także ciągła zmiana wyglądu Bane’a, który raz ma na sobie pojemnik z Venomem, w drugiej go brak. W jednej chwili tworzy i zakłada ciekawy i autorski strój Człowieka-Nietoperza, by za chwilę z niewyjaśnionych powodów wrócić do dawnych ciuszków i w dodatku paradować w zimowej kurtce z futerkiem nawiązującej do filmu MROCZNY RYCERZ POWSTAJE. Nie podoba mi się taki chaos i przydałoby się jakieś uporządkowanie sprawy wyglądu Bane’a, a nie dawanie dużej swobody w tej kwestii poszczególnym twórcom.

W komiksie są także pewne nawiązania do Knightfallu, jak chociażby wspomnienie pierwszego starcia Batmana i Bane’a, starcie z Killer Crockiem, czy też wreszcie długo wyczekiwany rewanż z Mrocznym Rycerzem. Ten ostatni zresztą pozbawiony jest wszelkich emocji i nijak ma się do klasycznego pojedynku z początku lat 90. Bane dostaje szybkie lanie i aż nasuwa się pytanie, gdzie się podział ten siejący grozę kozak z początku albumu? Został w między czasie rozmieniony na drobne, nad czym osobiście bardzo ubolewam, bo Bane zasługuje na znacznie wyższe i poważniejsze miejsce w hierarchii bat-złoczyńców.

Szata graficzna albumu jest tym elementem całości, do którego w żaden sposób nie można się przyczepić. Scot Eaton nie należy do grupy najpopularniejszych i najbardziej rozpoznawalnych osób w swoim fachu, ale jego rysunki są staranne, dopracowane i miłe dla oka. Taki typowy, solidny rzemieślnik, który gwarantuje zawsze wysoki poziom wykonania swojej pracy, i którego ilustracje nie przeszkadzają, a wręcz przeciwnie, ułatwiają poruszanie się po kolejnych planszach komiksu. Prolog do głównej historii rysuje weteran, jeśli chodzi o przygody Mrocznego Rycerza, a szczególnie jego potyczki z Banem – Graham Nolan. Jego kreska, choć trochę daleko jej już do efektów, jakie artysta osiągał w latach 90, nadal ma sobie to „coś”. Miłośnicy dobrych rysunków nie powinni być zatem zawiedzeni WOJNĄ W ARKHAM,  a jako bonus na końcu dołączonych jest pięć stron szkiców Scota Eatona.

WOJNA W ARKHAM to przeciętny, mało oryginalny pod względem rozwiązań scenariusza komiks, gdzie główny nacisk postawiono na spektakularne, widowiskowe i siłowe pojedynki. Pozycja dla mało wymagających fanów, których zadowala w pełni mnogość efektownych wymian ciosów, szybka akcja i którym nie przeszkadza duże nagromadzenie różnych postaci w jednym miejscu. Brak konsekwencji odnośnie prezentacji Bane’a, którego zachowanie w paru miejscach jest mało logiczne i kłócące się z tym, co przedstawione było dosłownie chwilę wcześniej, a także odmienne w odniesieniu do wcześniejszych komiksów z New 52, postępowanie poszczególnych złoczyńców, a przede wszystkim nużąca momentami monotonność, to główne zarzuty stawiane przeze mnie pod adresem Petera Tomasiego. Scenarzysta ten znów utwierdził mnie w przekonaniu, że tylko czasami zdarza mu się wspiąć na wyżyny umiejętności i napisać coś oryginalnego, zaś w większości przypadków tworzy on tylko poprawne historie, nie wykorzystując w pełni tkwiącego w nich potencjału. WIECZNE ZŁO oraz LIGA SPRAWIEDLIWOŚCI: WIECZNI BOHATEROWIE polecam przeczytać. WOJNA W ARKHAM tylko dla osób dysponujących nadmiarem gotówki.

Ocena: 3-/6

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów BATMAN #23.4, FOREVER EVIL: ARKHAM WAR #1 – 6 oraz FOREVER EVIL AFTERMATH: BATMAN VS. BANE #1

Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

Komiks do nabycia w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz