niedziela, 6 marca 2016

Serialownia #16

Pierwsza odsłona "Serialowni" w marcu będzie nieco mniej obszerny. Na krótkie przerwy udała się większość seriali CW i nawet powrót GOTHAM nie sprawił, że dzisiejszy post będzie jakoś mocno rozbudowany. Jak zwykle przestrzegamy przed spoilerami i zapraszamy do rozwinięcia posta.
GOTHAM 2x12: Mr. Freeze
Michał: Przyzwoity odcinek. Cieszę się, że po niezłej formie sprzed przerwy serial cały czas idzie ku lepszemu. Oczywiście można się przyczepić do kilku nieścisłości, ale to tylko szczegóły. Hugo Strange i Victor Fries zostali nieźle zagrani, wątek Pingwina ciekawie się rozwija, a znikoma dawka małego Bruce`a tylko wyszła odcinkowi na dobre. Reszta sezonu zapowiada się interesująco.
Tomek: Mr. Freeze udał się średnio. Choć scena, gdy w stroju domowej roboty obrabiał aptekę, wypadła całkiem fajnie. Zastanawia mnie też, czy w ogóle wyjaśnią czemu w zasadzie eksperymentował na ludziach. Za to bardzo irytujące było to ciągłe udawanie, że ktoś zaraz nazwie go Freeze. Natomiast Hugo Strange bardzo przypadł mi do gustu. Obsadzenie w tej roli B.D. Wonga początkowo wydawało mi się nieco dziwne, ale gdy już zobaczyłem go w akcji, przyznać muszę, że pasuje idealnie. Ogólnie odcinek wypada na plus, choć nie sięga poziomu końcówki jesiennej części sezonu.
Radek: Przyznam, że według mnie Mr Freeze to raczej średni powrót Gotham na antenę po przerwie. Pamiętam, że przed nią zachwycałem się każdym jednym odcinkiem. Nie było tu nic szczególnego - ani bardzo znana, oklepana i wtórna historia Victora Friesa zmieniającego się w tytułowego villaina, ani dalsze losy Pingwina. Do tego CGI wyglądające jak w serialach z pierwszej połowy lat 90. Nie wiem, co dalej planują scenarzyści (nawet niezbyt śledziłem newsy i zapowiedzi), ale mam nadzieję na coś na dużo wyższym poziomie niż to, co dostaliśmy w tym tygodniu.
SUPERGIRL 1x15: Solitude
Radek: Oj, dziwaczny to był alien tygodnia. Jakoś kompletnie nie kupuję przechodzenia cząsteczek materii wraz z sygnałem sieci bezprzewodowych. Podszedłbym do tej kwestii przyjaźniej, gdyby to była ciekawsza, lepiej zagrana postać i gdyby Supergirl jako serial była lepiej zrealizowana wizualnie. Ten fatalnie napisany kwadrat miłosny James-Lucy-Kara-Winn zdaje się powoli zmierzać ku jakiemuś rozwiązaniu - co cieszy. Ogólnie rzec biorąc, bawiłem się nieźle, ale nadszedł czas na ujawnienie więcej informacji o Myriad zamiast spamowania tą nazwą co odcinek. Szczególnie, że akurat "przeciwnicy tygodnia" nie są najmocniejszą stroną tego serialu - to nie pierwszy sezon THE FLASH.
Krzysiek T.: Huśtawka nastrojów w moim wykonaniu. Z jednej strony całkiem przyzwoity, jak na standardy tego serialu, przeciwnik tygodnia. Postać z pewną charyzmą i widocznym potencjałem, ale zarazem słabo zaprezentowany. I nawet nie chodzi mi o wygląd a'la Mystique z "X-Men". Może gdyby jeszcze zagrałby ją ktoś inny, byłoby jeszcze lepiej. Laura Vandervoort pokazała bowiem kolejny raz, że jej jedynym atutem jest wygląd, a tutaj za bardzo nie mogła go użyć. Przyznaję, że trochę zrobiło mi się miękko na serduchu podczas przedostatniej sceny epizodu, co również zaliczam na plus. Minusem z kolei jest dla mnie cała warstwa obyczajowa w redakcji. Siobhan jest kompletnie nijaka, a każda scena z udziałem Lucy i Jamesa była warta co najwyżej przewinięcia.
Dawid:  Kobieca wersja Brainiaca niestety nie sprostała oczekiwaniom i zaprezentowała się dosyć słabo na tle wątków obyczajowych. Dziwi mnie bardzo tak duża zmiana w zachowaniu Siobhan, w której to postaci widziałem spory potencjał, a tutaj nagle stała się tylko jedną z wielu podwładnych Cat. Zakończenie związku Olsena i Lane oraz nieujawnienie Lucy sekretu Kary przewidywalne do bólu od samego początku odcinka. Ciekawie i bardzo emocjonalnie wypadła natomiast scena z udziałem Alex, Kary oraz Henshawa, przy której mogła zakręcić się łezka w oku.
Maurycy: Drama, drama, drama… Naprawdę chciałbym w końcu napisać o SUPERGIRL coś dobrego, od początku dawałem jej przecież spory kredyt zaufania, ale niestety, serial CBS pisany jest tak niezgrabnie, tak infantylnie, że ciężko go chwalić. I dlatego tydzień w tydzień muszę powtarzać tutaj to samo. Bohaterowie nie zachowują się jak prawdziwi ludzie, a wszystkie te wątki obyczajowo-dramatyczne brane są kompletnie znikąd. Mam przejmować się związkiem Lucy i Jimmy’ego? Czy kiedykolwiek faktycznie ktokolwiek miał kibicować temu związkowi? Przecież od początku było wiadomo, że to kwestia czasu, kiedy ze sobą zerwą. Większość relacji między postaciami właśnie tak wygląda – są całkowicie pretekstowe i wydumane. Bardzo naciągana pochwała należy się Indigo, bo choć wyglądała jak tańsza wersja Mystique, to jednak na tle poprzednich złoczyńców wypadła całkiem nieźle. Choć nie oszukujmy się, żaden to wyczyn.
LUCIFER 1x06: Favorite son 
Michał: Serial od samego początku trzyma poziom. Tym razem ponownie twórcy zaserwowali nam zabawny odcinek, z przewidywalną sprawą, którą jednak oglądało się dość przyjemnie. Wątek skradzionych skrzydeł Lucyfera bardzo mi się podoba, a sam wygląd skrzydeł jest bardzo majestatyczny. Naprawdę się pod tym względem postarali. Tom Ellis pokazał, że oprócz zdolności aktorskich, jest dodatkowo nieprzeciętnym wokalistą. Fajnie, że Kevin Alejandro dostał nareszcie jakąś większą rolę w odcinku. Zapowiedzi następnego odcinka pokazują, że czekają nas dalsze poszukiwania skrzydeł i sojusz głównego bohatera z Amenadielem. Cały czas polecam serial wszystkim niezdecydowanym.
Radek: O LUCIFERZE będę pisał raczej krótko, bo poziom jest tu bardzo stabilny. Bawię się lepiej, niż myślałem po zapowiedziach serialu. Zastanawiam się, czy tylko mnie tak bawią dialogi Chloe z Gwiazdą Zaranną, czy one naprawdę są tak śmieszne. Śledztwo z gangiem w roli głównej przypadło mi do gustu. Dobrze, że zaczęto w końcu wprowadzać wątki wyjaśniające co się dzieje z Luciferem (mam na myśli zakończenie odcinka, gdy okazało się, że jest pozbawiony skrzydeł).
Krzysiek T.: Podtrzymuję swoją wcześniejszą opinię i nadal twierdzę, że LUCIFER jest obok IZOMBIE najlepiej zagranym serialem opartym (chociaż bardzo luźno) na komiksach DC. Epizod miał kilka mocnych momentów, spośród których zdecydowanie najbardziej przypadały mi do gustu te, w których główny bohater pokazywał coś więcej od standardowego błaznowania. Fajnie są też prowadzone wątki rodzinne detektyw Decker. Momentami jest zabawnie, brakuje dłużyzn i mielizn, wszechobecnych w produkcjach stacji CW (w tym i IZOMBIE). Jakiś czas temu wspomniałem, że seriale oglądam w kolejności od ulubionego do największego guilty pleasure. LUCIFER obecnie jest na trzecim miejscu spośród produkcji DC. Również niezmiennie polecam.
LEGENDS OF TOMORROW 1x07: Marooned
Tomek: I znowu jest dobrze. Szczególnie fajne było zdalne sterowanie statkiem przez Ripa. No i bardzo ciekawie się rozwinął wątek Heatwave’a. Mam tylko nadzieję, że nie oznacza on jego rychłego pożegnania się z serialem. Za to strasznie głupie było zablokowanie się grodzi po zażegnaniu bezpośredniego niebezpieczeństwa, a nie przed.
Radek: Według mojej opinii najlepszy z dotychczasowych odcinków serialu. Świetny scenariusz, pełny zwrotów akcji, dobre dialogi i interesujące relacje między postaciami (szczególnie pomiędzy Rorym a Snartem). Jako trekker zostałem rozpieszczony ewidentnymi nawiązaniami do uwielbianego przeze mnie uniwersum - zaczynając od bezpośrednich easter-eggów, jak dyskusja o tym, czy Ray (swoją drogą ten bohater dalej jest pisany tak fatalnie, że mam nadzieję na jak najszybszą jego śmierć) przypomina Picarda czy Kirka  i konkretne frazy, jak "Send an away team", "acting captain", a kończąc na ogólnym feelingu odcinka, przypominającym bardzo stereotypowy odcinek Star Treka. Rewelacyjne były retrospekcje z życia Ripa Huntera. Wydaje mi się, że jeśli ten tytuł utrzyma aktualny poziom, to nazwę go najlepszym aktualnie emitowanym serialem od DC (tak, według mnie konkuruje nawet z IZOMBIE). Oby jak najwięcej takiej niczym nieskrępowanej przygody w aktualnej telewizji.
Krzysiek T.: Bardzo dobrze stało się, że wątek konfliktu między Heat Wavem i Coldem  poszedł w tym kierunku, a nie skończył się poklepaniem się po plecach w połowie epizodu. Chociaż nie ukrywam, że spodziewałem się nieco innego rozwiązania sprawy piratów, a mianowicie że Mick specjalnie prowadzi ich na statek Ripa, by po kolei wszystkich pokonać i udowodnić Hunterowi, że mylił się co do niego. Coś wybitnie nie pasuje mi w aktorce odgrywającej Kendrę. Ładna kobieta, jakoś nie irytuje mnie specjalnie pod kątem charakteru, aktorsko może być, ale gdy przychodzi nam oglądać ją w biegu czy walce, to zwłaszcza przy Sarze wygląda jakby poruszała się w slow-motion. Natomiast bardzo spodobało mi się to, że twórcy konsekwentnie nie kryją się z tym, że Rip Hunter to masakryczny egoista i najwyższej klasy dupek, a i więcej czasu antenowego dla Ray'a oceniam na plus (za wyjątkiem wątku romantycznego). Ale najlepszy w całym epizodzie i tak był Space Ranger Stein - praktycznie każda scena z nim wywoływała na mojej twarzy szeroki uśmiech.
Dawid:  Jeden z lepszych, jeśli nie najlepszy epizod do tej pory. Brak Vandala Savage'a wychodzi na dobre, a wszelkie nawiązania do Star Treka wypadły bardzo udanie. Na plus z pewnością flashbacki dotyczące Huntera, czy też akcja ratunkowa w wykonaniu Steina. Jak zwykle najsłabiej wypadł wspólny wątek z udziałem Atoma oraz Hawkgirl. Co do dwójki moich ulubionych złoczyńców, to nie spodziewałem się, że sprawa zbuntowanego Mike'a potoczy się w takim kierunku. Ciekawe, czy to koniec tej postaci w serialu i jak dalej zachowywać się będzie bez niego u boku Snart?

Źródło obrazków: Comicbook.com

1 komentarz:

  1. Nie rozpieściły mnie seriale w tym tydniu. Zarówno SG, jak i LoT zaliczyły bez wątpienia najgorsze dotychczas epizody. W pierwszym nie zagrało nic (nudna przeciwniczka, o którą Sony powinno pozwać CW i tragiczne interakcje społeczne), w drugim bardzo niewiele. Smutek i żal.

    OdpowiedzUsuń