wtorek, 29 marca 2016

BATMAN V SUPERMAN: ŚWIT SPRAWIEDLIWOŚCI - recenzja (bez spoilerów)

Długo wyczekiwana premiera filmu BATMAN V SUPERMAN: ŚWIT SPRAWIEDLIWOŚCI wreszcie za mną. Po ochłonięciu po seansie, postanowiłem przespać się i dopiero dziś, w miarę na spokojnie, opisać swoje wrażenia. Tekst pozbawiony jest spoilerów, więc możecie spokojnie zajrzeć do rozwinięcia posta nawet, jeśli seans dopiero przed Wami.

Film Zacka Snydera podzielił ludzi, o czym pewnie mogliście się przekonać niejednokrotnie w ciągu ostatnich paru dni. I wczoraj sam mogłem przekonać się o tym na własnej skórze, gdy wracałem z seansu. Moja lepsza połowa była bowiem tym filmem strasznie zawiedziona, ja zaś otrzymałem niemal dokładnie to, czego się spodziewałem. Spacer od kina do domu spędziliśmy na porównywaniu wrażeń, dzięki czemu otrzymałem kilka uwag, z którymi dziś trudno mi się nie zgodzić. Obecnie zabawne jest dla mnie to, że chociaż uważam, iż krytycy z pewnego pomidorowego portalu zbyt bardzo rozjechali swoimi opiniami BATMAN V SUPERMAN: ŚWIT SPRAWIEDLIWOŚCI, to jednak moja końcowa ocena również zakwalifikowałaby produkcję Snydera do kategorii ”rotten”.

Najmocniejsze wrażenie, jakie miałem po wyjściu z kina, co zresztą niemal od razu potwierdziła mi moja lepsza połowa, to fakt mocnej hermetyczności filmu względem osób, które nie znały absolutnie każdego komiksu, do jakiego się odnosi. Żeby była jasność – scenarzysta nie korzysta tu tylko i wyłącznie z POWROTU MROCZNEGO RYCERZA Franka Millera, chociaż faktycznie te inspiracje są najmocniejsze. Naliczyłem odwołania do jeszcze co najmniej dwóch innych tytułów z DC, których tytułów nie wypada mi tu podawać. Rzecz w tym, że o ile chwali się, iż Zack Snyder kolejny raz pokazał, jak wielkim jest fanem komiksów, widać, że je kocha i podchodzi z wyraźnym szacunkiem do materiałów wyjściowych, o tyle ich nieznajomość sprawia, że seans w pewnych momentach zaczyna robić się zlepkiem niewiele mówiących scen. Gdy macie przy sobie osobę mogącą co nieco Wam wyjaśnić, sprawa nie jest jeszcze tak ciężka. Jestem jednak święcie przekonany, że wiele osób siedzących wokół nas na sali kinowej, mogło opuszczać ją z całą masą pytań, które z czasem doczekają się jedynej logicznej dla takich jednostek odpowiedzi: ”to było bez sensu”. Chyba najmocniej w kontekście jednego ze snów Bruce’a Wayne’a (ogólnie rzecz ujmując wszystkie sny wyciąłbym z tego filmu), który to był zlepkiem scen tak mocno oderwanych od reszty filmu, że tylko najbardziej hardcorowi fani zrozumieli, co autor miał na myśli i czerpali z tego niemałą zresztą radość. Ci, nazwijmy ich ”niekomiksowi widzowie”, mogli co najwyżej przewracać oczami ze zdziwienia. W żaden sposób nie można ich winić. BATMAN V SUPERMAN: ŚWIT SPRAWIEDLIWOŚCI to film liczący sobie ponad dwie godziny, w którym mimo wszystko zabrakło czasu na to, by wszystkie dość istotne wątki poprowadzić tak, by stały się jasne dla każdego widza.

Dzieje się tak dlatego, że Zack Snyder za dużo chciał, a za mało mógł. Film obfituje w na tyle dużą ilość mniejszych i większych wątków, że sensowne prowadzenie ich wszystkich z czasem stało się misją niemożliwą do wykonania. Efekt jest taki, że znakomita większość tego, co pojawia się na ekranie, sprawia wrażenie na siłę popychanego w określonym kierunku, czasem zresztą w bardzo lakoniczny sposób. BATMAN V SUPERMAN: ŚWIT SPRAWIEDLIWOŚCI stanowi jednocześnie samodzielną historię, jak i wyraźnie zaznaczony wstęp do przynajmniej dwóch zapowiedzianych już filmów. Przycięcie go do trochę ponad dwóch godzin nie wydaje mi się najlepszym pomysłem, co jest tym bardziej widoczne zwłaszcza w kontekście tego, że chociażby ujawniona parę godzin temu scena usunięta z filmu zajmuje dosłownie dwie minuty, a bardzo mocno zmienia wymowę pewnego kluczowego wątku. I to na plus.

Paradoksalnie jednak, wiele scen potrafili uratować poszczególni aktorzy. Zapewne niejednokrotnie czytaliście, że Ben Affleck świetnie poradził sobie z rolą Batmana i ja jestem kolejną osobą, która może to potwierdzić. Tyle jednak, że kreowany przez niego Bruce Wayne jest niemal 1:1 przeniesiony z kart wspomnianego już POWROTU MROCZNEGO RYCERZA i nie jest to postać w żaden sposób podobna do Batmana Michaela Keatona czy Christiana Bale’a. Osoby znające wspomniany komiks, wiedzą, że Wayne w interpretacji Franka Millera mocno różni się od tego, co zawiera się w ”zbiorze podstawowej wiedzy  o Mrocznym Rycerzu”. I znów tu na wierzch wychodzi zbyt mocna komiksowość BATMAN V SUPERMAN: ŚWIT SPRAWIEDLIWOŚCI, ponieważ Wayne-Affleck robi czasem rzeczy, których możecie się nie spodziewać i uznacie za niepasujące do jego charakteru.

To jednak nie zmienia faktu, iż w moich oczach Affleck aktorsko zaprezentował się rewelacyjnie. Czuć było jego gniew i można z łatwością zrozumieć motywacje. Dodatkowo szybko udało mu się nawiązać chemię z Gal Gadot, która również bardzo dobrze poradziła sobie z rolą Wonder Woman. Postać tę zaprezentowano w BATMAN V SUPERMAN: ŚWIT SPRAWIEDLIWOŚCI dokładnie tak, jak oczekiwałem: jako twardą i stanowczą heroinę, z którą nie warto zadzierać. Wbrew temu, co dość powszechnie się pisze, ja akurat nie mam nic przeciwko takiej kreacji Lexa Luthora, jaką zaprezentował nam Jesse Eisenberg. Fakt, momentami był mocno irytujący, ale przecież zarazem mocno widać, że ta rola pisana była w ten sposób, by właśnie tak działać na widza. Aktor wykazał się tu wyraźną charyzmą, a ponieważ każde jego pojawienie się na ekranie sprawiało u mnie konkretną reakcję, to znak, że Eisenberg wywiązał się ze swojego zadania bardzo dobrze. Jako minus podam pewną scenę, przy której miałem wrażenie deja vu z MROCZNEGO RYCERZA, jednocześnie zaznaczając przy tym, że porównywanie Leksa do jakiejkolwiek interpretacji Jokera mija się z celem. Otrzymujemy tu szaleńca, owszem, lecz szalenie ekscentrycznego i z konkretnym planem. Osobiście nie mam nic przeciwko takiej wersji. Kogo z obsady zatem oceniam najniżej? Henry’ego Cavilla. Nie miał on co prawda zbyt wiele czasu antenowego na wykazanie się umiejętnościami, ale trudno odnieść wrażenie, by chociaż próbował. Mały plus za nieźle przedstawioną relację z Lois Lane. Zdradzę przy okazji, że Amy Adams ogólnie w moich oczach dużo ugrała na BATMAN V SUPERMAN: ŚWIT SPRAWIEDLIWOŚCI. Jej rola była dużo lepiej rozpisana niż w CZŁOWIEKU ZE STALI i to, że grać na dobrym poziomie potrafi, wreszcie widać było także i po tym filmie.

Filmowi na pewno nie można odmówić efektowności. Nie rozumiem pojawiających się tu i ówdzie zarzutów, by efekty specjalne były słabe. Owszem, być może ogólnej rozpierduchy było nawet trochę za dużo, ale zarazem widać było jak na dłoni, jak wielkimi mocami dysponują poszczególne postacie. W przypadku pojedynku z Doomsday’em od razu rzucało się w oczy, że nie jest to kibicowska ustawka pięciu na pięciu na płycie lotniska ;) tylko starcie jednostek o niemal nieograniczonych mocach. Dokładnie tego oczekiwałem, dokładnie to dostałem. Dla równowagi, momentami przerażająco kulał montaż. Z kolei muzyka Hanza Zimmera wplatana w film jest tak nieudolnie, że można podejrzewać, iż osoba za to odpowiedzialna sfałszowała swoje wyniki badań laryngologicznych.

BATMAN V SUPERMAN: ŚWIT SPRAWIEDLIWOŚCI jest w mojej ocenie filmem lepszym od CZŁOWIEKA ZE STALI, a część z Was być może wie, że nie należę do jego przeciwników. Pomimo tego wszystkiego, co tu napisałem, wyszedłem z kina zadowolony. Spodziewałem się niezbyt mądrego, miejscami fabularnie podziurawionego, ale za to intensywnego, efektownego i nieco poważniejszego filmu. Dziś, mniej więcej na 12 godzin po seansie, jestem zdania, iż Zack Snyder dał mi niemal dokładnie to, czego chciałem. Powiedzmy, że tak 90% tego, czego oczekiwałem. Bo nie chciałem filmu, którego poszczególne sekwencje musiałem później tłumaczyć komuś w drodze do domu, gdyż twórcy nie postarali się o to, by seans był jasny i klarowny dla wszystkich. Zarazem jednak wiele mówi fakt, iż do kina idzie się ze świadomością, że film prawdopodobnie będzie co najwyżej tylko dobry.

Jak już wspomniałem na początku, moja ocena na pomidorowym portalu zostałaby wrzucona do wora z napisem ”rotten”. Filmowi BATMAN V SUPERMAN: ŚWIT SPRAWIEDLIWOŚCI daje bowiem tylko, lub zdaniem niektórych aż, 6/10. Produkcja ta nie ostudziła moich dobrych przeczuć wobec LEGIONU SAMOBÓJCÓW czy zwłaszcza solówki WONDER WOMAN, ale już na JUSTICE LEAGUE czekam, nie spodziewając się właściwie niczego lepszego.

2 komentarze:

  1. Takiej recenzji było mi trzeba. Wydaje mi się, że ten burdel wątkowy w filmie może wynikać z tego, co działo się z tym filmem. Najpierw miał to być Man of steel 2, potem wyszło info, że dojdzie do walki z Batmanem, przy czym Snyder cały czas podkreślał, że to kontynuacja Man of steel. Na koniec okazało się, że film będzie wprowadzeniem do Justice League. W między czasie pojawiły się zapowiedzi do całego DC Extended Universe. Podejrzewam, że kiedy w produkcje filmu zamieszana jest taka ilość ludzi jak w BvS, takie zmiany muszę się odbić na efekcie końcowy. Dlatego wydaje mi się, że praca nad Justice League będzie przebiegała w spokoju i konsekwencji, co odbije się na efekcie. Do tego film będzie dyptykiem. Zack Snyder musi też wyciągnąć wnioski, wszak jest jeszcze młody i ma całą karierę przed sobą.

    OdpowiedzUsuń