W tomie How to Play with Fire znajdujemy zwieńczenie runu Paula
Jenkinsa w postaci dwóch luźno powiązanych opowieści oraz historię Gartha
Ennisa, który wrócił do HELLBLAZERA na kilka numerów. Jak wypadło to "starcie" scenarzystów?
W Up the Down Staircase John wraz z Dani, swą aktualną
dziewczyną, udają się do jej żyjącej w Stanach rodziny, gdzie Constantine ku
swemu zaskoczeniu spotyka dawnego wroga oraz problem, który dotyczy całego
kraju. Niestety z całości w pamięci pozostaje raczej narzekanie na stan
dzisiejszego świata niż ciekawa fabuła. A rozwiązanie jest niesatysfakcjonujące
i pozostawia wiele do życzenia. Odniosłem wrażenie, że ta historia miała na
celu jedynie granie na czas przed wielkim finałem oraz wprowadzenie wątku,
który będzie w nim bardzo istotny. Ogólnie jest to chyba najsłabsza rzecz, jaka
wyszła spod pióra tego scenarzysty podczas pracy nad tym tytułem.
Tytułowe How to Play with Fire zaczyna się i rozwija
zdecydowanie lepiej. Pojawia się tu kilka postaci, którym w przeszłości
Śmiejący Się Mag zaszedł za skórę. Wspólnymi siłami niszczą one jego życie,
które ostatnio udało mu się poskładać jako tako do kupy, pozostawiając go bez
żadnych sojuszników, gdyż za sprawą ich manipulacji wszyscy oni zaczynają pałać
do Johna nienawiścią. Robi się coraz ciekawiej, a Constantine zostaje przyparty
do muru… a potem następuje wyjątkowo idiotyczne rozwiązanie. Wygląda to tak,
jakby Jenkinsowi skończyły się pomysły, więc na szybko wrzucił zakończenie w
stylu Deus Ex Machina i uznał sprawę za zamkniętą. Wielka szkoda, że ze
scenarzysty, którego run generalnie oceniam bardzo pozytywnie, w końcówce jakby
uszło powietrze i obie zawarte w tym tomie historie są napisane na odwal się.
Można odnieść wrażenie, że stracił serce do tej serii i w sumie dobrze się
stało, iż odszedł. Na plus trzeba mu jednak zaliczyć, że przynajmniej nie
poszedł tropem wszystkich swych poprzedników, którzy zawsze wybijali całą
stworzoną przez siebie ekipę drugoplanowych postaci i wpadł na inny sposób
zostawienia swemu następcy czystego pola.
Zanim jednak pojawił się jego właściwy następca, HELLBLAZER
na parę miesięcy wrócił we władanie Gartha Ennisa. Jak wspominałem już we
wcześniejszych recenzjach, nie jestem fanem jego pracy przy tym tytule, ale to
właśnie ta historia, Son of Man, jest moim zdaniem najlepszą rzeczą, jaką
napisał o Constantinie. Od razu jednak muszę przestrzec, że jest to także
najbardziej porąbana i obleśna rzecz, jaką ktokolwiek napisał o Constantinie.
Zaczyna się jeszcze całkiem zwyczajnie, gdy na progu mieszkania Johna pojawia
się Chas cały we krwi i z bronią w ręku prosząc o ukrycie go przed ścigającą go
policją. Jak się okazuje, niechcący wmieszał się on w nieudaną próbę zabójstwa
jednego z najgroźniejszych londyńskich gangsterów. Mimo początkowej niechęci,
mag decyduje się ostatecznie pomóc przyjacielowi, a tym samym wpada w środek
historii pełnej wyjątkowo brutalnych i okrutnych przestępców, całej masy
martwych dzieci oraz demona gwałtu o malowniczym przydomku „Fuckpig”. Zresztą
jak się rychło okazuje, sam Constantine ma z początkami tej afery o wiele więcej
wspólnego, niż się początkowo wydaje. Potem zaczyna się już jazda bez
trzymanki. I wierzcie mi, nawet jak na standardy komiksów Ennisa, pełnych
zboczeńców i psychopatów, jest to wyjątkowo chora opowieść. Ale zarazem
fascynująca, przewrotna i pełna czarnego oraz czasem nieco absurdalnego humoru.
Tyle że tekst „sugerowane dla dojrzałego czytelnika” pojawiający się na
okładkach serii należy tym razem wziąć śmiertelnie poważnie. Jedyną rzeczą,
która mi się nie podoba w tej historii, jest zachowanie głównego złego w finale,
które jest kompletnie idiotyczne. Jeśli jednak kogoś łatwo zniesmaczyć, to
niech lepiej trzyma się od tej opowieści z dala.
Za stronę graficzną odpowiadają w tym tomie Warren Pleece
oraz John Higgins. Pierwszego z nich w sumie pochwaliłem przy okazji poprzedniego
wydania zbiorczego, niestety w większych ilościach (a ilustruje wszystkie 8
zeszytów ze scenariuszem Jenkinsa) jest trudny do zniesienia. Rysunki w jego
wykonaniu sprawiają wrażenie pospiesznie naszkicowanych i niedopracowanych. O
wiele lepiej sprawdza się Higgins. Wprawdzie jego kreska mogłaby się wydawać
nieco zbyt kreskówkowa, jak na klimaty HELLBLAZERA, ale akurat w wypadku Son of
Man to bardzo dobrze. Gdybyśmy bowiem zobaczyli to, co się tam wyprawia
narysowane w realistyczniejszy sposób, mogłoby to spowodować problemy z
powstrzymaniem wymiotów. Dodatkowo mamy tu też tradycyjnie zamieszczone okładki
wydań zeszytowych autorstwa Sean Murphy’ego oraz Glenna Fabry’ego. Tak więc
każdy, kto widział kiedykolwiek ich prace, wie że są one pierwszej
klasy.
W związku z tym, że niemal 2/3 tego tomu uważam za
zwyczajnie słabe, trudno mi go polecić o ile ktoś nie jest zapalonym fanem
Jenkinsa lub tak jak ja nie jest w stanie ścierpieć dziur w swej kolekcji
HELLBLAZERA. W przeciwnym wypadku polecałbym raczej kupno wydanego osobno tomu
zawierającego jedynie historię Ennisa, która samemu ciągnie ocenę How to Play
with Fire w górę.
3/6
Tomasz Kabza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz