poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Serialownia #21

Pyrkon, Pyrkon i po Pyrkonie. Czas wrócić do codziennych obowiązków, a jednym z nich jest wrzucenie na bloga zaległej odsłony "Serialowni". Ta będzie wyjątkowo krótka, ponieważ w minionym tygodniu ukazały się tylko trzy nowe odcinki seriali. Oczywiście nie oznacza to brak spoilerów. Te oczywiście są i jak co tydzień przed nimi przestrzegamy.
IZOMBIE 2x17: Reflections of the way Liv used to be
Maurycy: Powrót do formy po kilkuodcinkowej zadyszce. Proceduralna część odcinka w końcu nie sprawiała wrażenia wplecionej na siłę w historię, a intryga rozwinęła się w całkiem interesującym kierunku. To prawdopodobnie najmocniejszy, najpoważniejszy zwrot akcji od dawna. Po takim cliffhangerze ciężko nie być ciekawym tego, co wydarzy się w następnym epizodzie. Dodatkowy plus za to, że w serialu bohaterowie wracają do starych miejsc i spotykają ludzi, na których kiedyś już natrafili w trakcie śledztwa. Dzięki temu świat w IZOMBIE wydaje się naprawdę żyć.
Tomek: A ja myślałem, że Major miał problem pod koniec poprzedniego odcinka. Podobnie jak w poprzednim sezonie, im bliżej końca, tym bardziej serial podkręca tempo i rzuca bohaterom coraz więcej kłód pod nogi. Oznacza to wprawdzie, że śledztwa są albo spychane na dalszy plan, albo, jak tym razem, same mieszają się z głównym wątkiem, ale mi to nie przeszkadza. I tak moim zdaniem najciekawszą rzeczą w tym serialu jest właśnie główny wątek, który zawsze potrafi zaskoczyć - tak jak pod koniec tego epizodu.
Krzysiek T.: No, ktoś spostrzegł, że finał sezonu już za progiem i postanowiono przyspieszyć wszystkie możliwe wątki. Dzięki temu było śmiesznie, strasznie oraz interesująco w na tyle dużym stopniu, że w niepamięć puściłem poprzednie, delikatnie gorsze epizody. Zdecydowanie najciekawiej prezentują się wątki Blaine'a oraz Majora, a widok tego ostatniego na pozytywnym mózgu był nawet bardziej zabawny niż sceny Liv z jednego z poprzednich epizodów. No cóż, za parę dni dwugodzinny finał i czekam na niego z niemałymi emocjami, ale także i równie dużymi oczekiwaniami. Ten epizod w zupełności wystarczył, abym je mocno podkręcił.
ARROW 4x18: 23:59
Tomek: Odcinek zaczął się nawet całkiem nieźle, lecz niestety z biegiem czasu coraz bardziej rozłaził się w szwach. W sprawie Andy’ego zarówno Oliver, jak i John zachowali się jak idioci, choć z różnych powodów. Natomiast gwóźdź programu, czyli śmierć jednego z głównych bohaterów, został przedstawiony dosyć żenująco. Każdy chyba kojarzy ten wyświechtany schemat, w którym postać ginie tuż przed przejściem na emeryturę. No więc twórcy z uporem godnym lepszej sprawy uparli się wepchnąć go do tego odcinka. W pewnym momencie wydaje się nawet, że scenarzyści tylko udawali głupków i postać jednak przeżyje. Okazuje się jednak, że niczego nie udawali, a przeżyła ona jedynie po to, by pogadać z resztą obsady i umrzeć zaraz potem.
Krzysiek T.: Gdy zasiadałem do tego posta, tylko ARROW miał jedną opinię od kolegów z DCManiaka (w tym tygodniu mało licznych), więc postanowiłem "poświęcić się" i obejrzeć ARROWA zamiast LEGENDS. Generalnie muszę zgodzić się z Tomkiem, ponieważ odcinek ten był taki jak 3/4 dotychczasowego sezonu, czyli nie tak kiepski, jak trzecia seria, ale wciąż słaby. Od siebie tylko dodam, że być może jestem jedyna osobą z DCManiaka (i w ogóle na świecie), której autentycznie żal Laurel. Trzeci i czwarty sezon był całkiem nieźle pokazaną ewolucją tej postaci z najbardziej irytującej postaci do takiej, której sam widok jako jednej z... dwóch (?) mnie nie denerwuje. Pozbycie się jej sprawia, że jeszcze mocniej nie chce mi się oglądać tego crapu dalej.
Ale kogo ja oszukuję? :/
LEGENDS OF TOMORROW 1x10: Progeny
Dawid: Bardzo typowy i równie przewidywalny odcinek, jak na standardy tego serialu. Skaczemy w czasie, próbujemy pokrzyżować plany Vandala, a na końcu i tak nic nie udaje nam się zmienić i historia świata pozostaje praktycznie taka sama. Dla urozmaicenia dostajemy nudne flashbacki z udziałem Jastrzębi, które nic nowego nie wnoszą, a także kolejną zmianę w zachowaniu Micka, która chyba nikogo, kto śledzi ten serial, nie powinna zdziwić. Nie zauważyłem żadnych pozytywów w tym epizodzie, a świat przyszłości przedstawiony jest strasznie słabo i pod każdym względem ubogo. Oglądam ostatnie odcinki jedynie z przyzwyczajenia, bo ciekawych wydarzeń, zaskakujących zwrotów akcji oraz nieprzewidywalności dostajemy od pewnego czasu jak na lekarstwo.
Tomek: Fajnie, że odcinek oparty jest na klasycznym dylemacie podróżnika w czasie: Czy zabiłbyś Hitlera jako dziecko, by go powstrzymać? Źle, że scenarzyści błyskawicznie kompletnie to partolą. Bowiem cały ów dylemat nie ma żadnego sensu, gdy okazuje się, że usunięcie Per Degatona z jego czasu nie zmieniło w większym stopniu przyszłości. W takim razie przecież zabicie go i tak nic nie zmieni. W efekcie Rip wychodzi na skończonego idiotę, który chce zamordować dziecko bez żadnego powodu. A z innej beczki - czemu reszta ekipy cały czas siedziała na tyłkach, czekając aż pojawi się Tor z Savagem? Nie mogli odlecieć choćby kawałek? Także problemy miłosne Raya i Kendry działały mi na nerwy. Choć muszę przyznać, że nie mogę się przyczepić do zabawnego rozwiązania wątku „potomków” Palmera. Aż boli mnie obserwowanie, jak serial schodzi na psy. Początkowo był głupi, ale zabawny, a teraz upodabnia się do reszty Arrowverse i przez sporą część czasu jest już tylko głupi. Mam jednak cały czas nadzieję, że w końcu uda się mu wrócić do poprzedniej formy.

Źródła obrazków: Comicbook.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz