środa, 28 września 2016

BATMAN - MROCZNY RYCERZ TOM 4: GLINA

Człowiek miał pełne prawo pomyśleć, że gdy po żenujących, dwóch pierwszych tomach cyklu BATMAN – MROCZNY RYCERZ, nastąpi zmiana na stanowisku scenarzysty na Gregga Hurwitza, to gorzej już być nie może. No i nie było, nowy scenarzysta dostosował się poziomem do swojego poprzednika, tworząc historię z udziałem Szalonego Kapelusznika, której lektura przyprawiała o ból głowy i rozstroje żołądka. W tym momencie powinienem powiedzieć „dość” i po czwarty, finałowy na szczęście tom, już sięgać nie powinienem. Tymczasem jakoś ciężko jest przejść obojętnie obok komiksu, na okładce którego widzi się nazwiska trzech naprawdę świetnych rysowników. Raz kozie śmierć, prawda?
 
Czwarty tom BATMAN – MROCZNY RYCERZ nawet nie stara się ukryć faktu, że twórcy doskonale wiedzieli o zbliżającej się kasacji tytułu, dlatego też zdecydowano się na stworzenie trzech historii, których dwie zdecydowanie służą głownie temu, żeby poodmykać pewne wątki, notabene rozpoczęte w innym bat-tytule. Ale o tym nieco później, ponieważ najpierw zajmiemy się gliną.

Najdłuższą fabuła omawianego dzisiaj komiksu, jest liczące sobie pięć numerów starcie Mrocznego Rycerza z Clayface’em. Złoczyńca ten nie tylko sieje większe spustoszenie niż zazwyczaj, ale także jest w posiadaniu informacji, których znać nie powinien. Batman musi nie tylko go powstrzymać, ale także dowiedzieć się, kto stoi za działaniami Basila Karlo. Czytelnik ponadto otrzymuje odświeżony origin tej postaci i od niego zacznę. Domeną Nowego DC Comics było to, że całe mnóstwo postaci otrzymało nową historię własnych początków i w przypadku większości z nich, nie zostały przyjęte one zbyt ciepło. Moim zdaniem podobnie jest w przypadku Clayface’a, któremu zaszkodziło wmieszanie we wszystko Pingwina, przypadkiem posiadającego ”magiczną glinę”. Moim zdaniem dużo lepiej z tematem poradzili sobie twórcy legendarnego BATMAN TAS, lecz oczywiście jest to kwestia gustu. Z kolei sama główna intryga to taki typowy Batman XXI wieku – szczątkowe śledztwo oraz nietrudne do przewidzenia zwroty akcji, za to zdecydowanie zbyt dużo gadżetów i kopania tyłków. Przez lekturę tego fragmentu czwartego tomu BATMAN – MROCZNY RYCERZ można prześlizgnąć się bardzo szybko, a sama historia w żadnym swoim aspekcie scenariuszowym nie zostanie przez Was zbyt długo zapamiętana. Niewiele jest tu plusów. Jako takowy zaliczyłbym parę scen, w których Hurwitz fajnie ukazał relację Bruce’a z Alfredem (scena ze zszywaniem ran bardzo zabawna) i... to by było na tyle. Trochę szkoda w tym wszystkim Alexa Maleeva, który w trakcie swojej krótkiej przerwy od Marvela trafił akurat do tej historii. Ten uznany i lubiany artysta zasługiwał na coś zdecydowanie lepszego do narysowania, bo chociaż pokazał się ze swojej standardowej, a więc bardzo dobrej strony, to jednak miałkość scenariusza sprawiła, że trudno cieszyć oczy jego wysiłkami, skoro znacznie bardziej chce się po prostu zamknąć ten rozdział omawianego dzisiaj komiksu.

Znacznie więcej szczęścia miał za to Alberto Ponticelli, którego pracę znam i lubię już od czasów DIAL H – zdecydowanie zbyt krótkiej i nieodpowiednio docenionej serii z New52. Artysta ten połączył siły z Hurwitzem i wspólnie stworzyli liczącą dwa rozdziały, niemą historię rozwiązującą (chociaż nie do końca) wątek Pingwina, którego losy w odświeżonym uniwersum DC śledzimy już w trzecim (!) kolejnym tytule. Moim zdaniem, chociaż historia daleka jest od ideału, ponieważ trudno nie odnosić wrażenia zbytniego pędzenia przed siebie fabuły oraz pewnych uproszczeń fabularnych i tak stanowi najlepszą część całości ”Gliny”. Ponticelli miał przed sobą niełatwe zadanie, ponieważ wszystkie emocje i uczucia musiał przekazać tylko ilustracjami, lecz w znakomitej części wywiązał się ze swojego zadania. Tak gdzie przykładowo ma być smutniej, faktycznie jest smutniej. Bardzo podobały mi się momenty, w których Batman wyglądał naprawdę przerażająco, a także obfitujący w sporą dawkę nadziei finał. Szkoda tylko, że sugeruje on także niejako, iż po własnej miniserii i udziale w DETECTIVE COMICS oraz MROCZNYM RYCERZU, a więc wspomnianych wcześniej trzech tytułach, Pingwin zagości zaraz w kolejnym bat-tytule. Jeśli wierzyć źródłom z Internetu, jest to wydane już jakiś czas temu w Polsce WIECZNE ZŁO: WOJNA W ARKHAM. No niestety, wątek ten nie poruszył mnie na tyle, by chcieć kupić ten komiks. Niemniej, Ponticelli dał radę, Hurwitz także nie zawiódł i w efekcie otrzymaliśmy przyzwoitą opowieść, bodaj najlepszą spośród tego, co otrzymaliśmy na przestrzeni wszystkich czterech tomów.

Na deser powraca kolejny stary znajomy z łamów DETECTIVE COMICS, a więc Man-Bat. Tym razem w historii nie tyle niepotrzebnej, co po prostu złej. I nie pomogły tu nawet dobre rysunki Ethana Van Scivera, który pokazał wszystko to, co potrafi najlepiej, lecz podobnie jak w przypadku historii z Clayface’em, trudno jest to jakoś mocniej docenić, gdy fabularnie otrzymujemy coś zwyczajnie tak fatalnego, że chce się jedynie jak najszybciej przez to przebrnąć. Konstrukcja, jeśli można to tak nazwać, głównego złego w tej historii ociera się momentami o niezamierzoną parodię, scenariusz praktycznie w całości bazuje na możliwie najbardziej oklepanych schematach historii z Gackiem, a i tak korzysta z nich źle. Man-Bat nie jest może jakąś szczególnie ciekawą postacią, lecz i tak w New52 ma wybitnie pod górkę. Nie dał sobie z nim rady John Layman w DETECTIVE COMICS, zaś Hurwitz tylko dopełnił dzieła zniszczenia, tworząc jakimś cudem jeszcze słabszą historię, chyba grzebiąc szanse na potencjalnie dobrą historię z Kirkiem Langstromem na kilka najbliższych lat.

Zdaję sobie sprawę z tego, że komiks z Batmanem na okładce ma w naszym kraju z miejsca olbrzymi plus do poziomu sprzedaży. Życzyłbym sobie, a także Wam drodzy czytelnicy, abyśmy nie musieli już więcej mierzyć się z takimi paździerzami jak BATMAN – MROCZNY RYCERZ. Omawiany dziś komiks ma jedną poprawną historię, jest ciekawy pod kątem graficznym, ale cierpi przez miałką, a momentami po prostu kretyńską fabułę. To zdecydowanie za mało, by chcieć polecić Wam lekturę tego komiksu, czego zresztą nie zrobię. Ocena to 2+/6 

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Recenzowany komiks jest do kupienia w sklepie ATOM Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz