sobota, 14 stycznia 2017

BATMAN VOL 1: I AM GOTHAM


Rebirth dało możliwość do odświeżenia wizerunków pewnych bohaterów, nawiązania do sprawdzonych w przeszłości schematów i sprawienia, iż dana postać zyska nową jakość, a przy tym również nową rzeszę odbiorców. Jednym z superbohaterów, który chyba w najmniejszym stopniu potrzebował poważniejszych zmian jest Człowiek Nietoperz. Batman pod skrzydłami Scotta Snydera oraz Grega Capullo bardzo przypadł mi do gustu (pomijając końcówkę runu, gdy na pierwszy plan wkroczył James Gordon w zbroi z króliczymi uszami) i obawiałem się, że kolejna zmiana twórców może nie utrzymać poziomu swoich poprzedników. Moje obawy szybko jednak zostały rozwiane, gdy scenariusz nad odrodzoną serią powierzono Tomowi Kingowi. Jego praca przy takich tytułach, jak THE OMEGA MEN, SHERIFF OF BABYLON, GRAYSON, czy pisany dla konkurencji VISION kazała oczekiwać, że DC nie mogło wybrać lepszego człowieka na zwolnione po Snyderze miejsce.

Rozpoczynający zbiór one-shot stanowi dobre wprowadzenie i swoisty, logiczny pomost pomiędzy poprzednim, a nowym runem. Nie wiem, jaka w tym zasługa Scotta Snydera (który widnieje jako współpomysłodawca tego zeszytu), ale przyjemnie się czytało ten numer, gdzie głównie mamy do czynienia z rozwojem relacji na linii Bruce - Duke. Dla tego ostatniego szykowana jest inna, niż Robin rola, co intryguje i daje nadzieję na nową jakość w świecie bat-rodziny. Batman zostaje ukazany jako zadowolony, pewny siebie jak nigdy przedtem, zawsze będący w stanie dokonać rzeczy z pozoru niemożliwych i nieosiągalnych dla innych. Pozytywnie zaskoczyło mnie nowe spojrzenie na postać Calendar Mana, który co roku odradza się na nowo zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Kompletnie nie spodziewałem się takiego ukazania Juliana Daya, ale przyznaję, że to oryginalny i udany eksperyment.

Dobry nastrój z prologu psuje bardzo szybko kolejny numer, gdzie na scenie pojawia się po raz pierwszy dwójka nowych postaci dysponujących mocami a'la Superman. Gotham (jakże oryginalny pseudonim, czyżby Gotham Boy był już zajęty) oraz Gotham Girl najpierw ratują życie Batmana, aby następnie brać u niego lekcję superbohaterstwa i pomagać mu pilnować porządku w mieście. Wszystko zmienia się w momencie, gdy jedno z nowoprzybyłych przechodzi na ciemną stronę mocy i kieruje swój gniew na Mrocznego Rycerza oraz miasto Gotham. W historii tej strasznie mało jest Batmana, jak na komiks o Batmanie właśnie, przez co nawet Alfred zmuszony jest go na chwilę zastąpić (trzeba uczciwie przyznać - oryginalne i odważne posunięcie scenarzysty). Pełni on właściwie rolę obserwatora, a główne skrzypce grają Hank i Claire, którzy tak naprawdę okazują się najzwyczajniej w świecie nudni, płytcy a ich pseudonimy strasznie denne. Nie sposób zainteresować się ich losem, gdyż informacje odnośnie ich przeszłości, motywacji, osobowości, są chaotyczne lub nijakie. Dwójka dzieciaków zainspirowana Batmanem zaczyna pomagać komu się da, co przeradza się powoli w obsesję, a później niewiadomo czemu "sprzedają duszę diabłu" i zyskują niewiadomo skąd supermoce, których zbyt częste wykorzystywanie = szybka śmierć. Wielka szkoda, że całe pięć zeszytów zostało zmarnowanych w ten sposób.

Jak każdy nowy scenarzysta, również Tom King nie mógł się oprzeć zaproponowaniu własnej wersji batmobilu, który tym razem zaprojektowany został trochę na wzór tego z serialu animowanego. Z nowych gadżetów jest także między innymi rozkładający się podczas jazdy na dwie połówki samochód, wewnątrz którego ukryty jest batmotor. Obie zmiany oceniam pozytywnie. Zupełnie inaczej wygląda sprawa z tym, jak scenarzysta ukazuje swojego bohatera w akcji i jakie nadludzkie momentami przypisuje mu możliwości. Batman bez problemu doganiający w locie i "ujeżdżający" rozpędzony samolot? Serio? Nie potrafię tego kupić. To przecież nie komiks o Supermanie (a tak, zapomniałem, przecież chwilę później dwóch takowych się pojawia i przejmuje na kilka zeszytów rządy w serii), ale o świetnie wyćwiczonym w zakresie różnych sztuk walki, dysponującym genialnym umysłem oraz nowoczesną technologią człowieku. Mój Batman to taki, który bawi się w detektywa, a nie poskramia samoloty. Dialogi Bruce'a z Alfredem również wołają niejednokrotnie o pomstę do nieba, a pytania typu: "Alfredzie, czy mama i tata byliby ze mnie dumni?" albo "Czy to jest dobra śmierć?" są strasznie out of character.

Wspomnę też krótko, że w komiksie pojawiają się w roli złoczyńców Psycho-Pirate oraz Hugo Strange, ale stanowią oni, podobnie jak Batman, jedynie tło dla przygód Gotham i Gotham Girl. Ten drugi da o sobie znać jeszcze podczas Night of the Monster Men, do której to historii odnośniki pojawiają się w paru miejscach, zaś Psycho-Pirate (który trochę namieszał w umyśle Gothama) zobaczymy później u boku Bane'a na Santa Prisca. Istotną rolę odgrywa również założycielka Task Force X, a gościnny występ zalicza nawet Liga Sprawiedliwości.

Emocjonalny epilog poświęcony jest w całości Gotham Girl, która w specyficzny sposób próbuje ulżyć swojemu cierpieniu i stracie po bliskiej osobie. Pojawia się trójka egzotycznych złoczyńców - Colonel Blimp, Captain Stingare oraz Kite Man, którzy służą jako worek treningowy. Być może ciekawy odcinek dla zagorzałych miłośników Claire, ale jak dla mnie wątek ten nie zasługiwał na cały zeszyt, który bardziej pełni rolę takiego zapychacza. Z epilogu zapamiętam głównie ładne ilustracje Reisa oraz cliffhanger z udziałem Amandy Waller. Nie jest to z pewnością ostatni występ Gotham Girl, gdyż jak sugeruje King dziewczyna odegra pewną istotną rolę w przyszłości, która nie układa się różowo dla Mrocznego Rycerza.

BATMAN ma szczęście do znanych i lubianych rysowników. Przy tym albumie swoje możliwości artystyczne mieli okazję pokazać Mikel Janin (JUSTICE LEAGUE DARK, GRAYSON), który odpowiada za pierwszy zeszyt, czy też rysujący epilog Ivan Reis (AQUAMAN, JUSTICE LEAGUE, GREEN LANTERN, BLACKEST NIGHT i wiele innych). Obaj artyści spisali się na miarę swoich możliwości i zawsze można od nich oczekiwać, że nie zejdą poniżej pewnego ustalonego, wysokiego poziomu. Główna historia przypadła natomiast w udziale Davidowi Finchowi (FOREVER EVIL, BATMAN: THE DARK KNIGHT), któremu zdarzało się ostatnio miewać słabsze momenty, ale nie tym razem. Kiedyś bardzo lubiłem jego kreskę bardziej, teraz może trochę mniej, ale nie zmienia to faktu, że przy tej serii pokazał się z dobrej strony i dzięki temu wizualnie komiks spełnia moje oczekiwania i podnosi ocenę całego zbioru. Duża w tym zasługa również osób odpowiedzialnych za nakładanie tuszu (Miki, Banning, Hope).

W świecie DC Comics doszło za sprawą Rebirth do trochę niespodziewanej zamiany miejsc. O ile za oceanem BATMAN nadal sprzedaje się lepiej od SUPERMANA (ach ci Amerykanie...), to sytuacja ta wynika raczej z tego, że wiele osób tak czy inaczej przyciąga od lat magia tego pierwszego tytułu. Porównując kilka początkowych numerów wydanych w ramach Rebirth widać wyraźnie, że pierwsza z wymienionych serii nie dorównuje drugiej do pięt, co za czasów New 52 było nie do pomyślenia. Pomimo odejścia Grega Capullo szata graficzna nadal stanowi duży atut BATMANA, ale scenariusz jest najwyżej przeciętny i zdecydowanie nie porywa. Widać, że Tom King ma jakiś dłuższy i konkretny plan związany z Mrocznym Rycerzem. Niestety na łamach kilku pierwszych zeszytów niezbyt się postarał, aby mnie przekonać do swojej wizji i, co najważniejsze, zachęcić do śledzenia dalszych przygód pisanego przez siebie bohatera/bohaterów. Jak dla mnie King, który świetnie dawał sobie radę z innymi tytułami, ewidentnie niezbyt dobrze porusza się w klimatach Gotham City. Nie potrafi wydobyć z tytułowej postaci tego wszystkiego, co stanowi główne atuty Batmana, co przez lata decydowało o jego sukcesie. Czy dalej sytuacja ulegnie poprawie? Pozostaje być optymistą.

Na razie seria BATMAN rozczarowuje, patrząc na wielkie oczekiwania, jakie miałem przed startem "Odrodzenia". Komiks ten pozostaje w cieniu innych batmanowych tytułów, jak genialny pod względem zagłębienia się w psychikę poszczególnych bohaterów DETECTIVE COMICS, czy będący szaloną jazdą bez trzymanki ALL-STAR BATMAN. Twórcy tych dwóch serii potrafili wzbudzić we mnie zainteresowaniem swoimi pracami, a Tom King niestety nie. Może u Was jest inaczej?

Ocena: 3-/6

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów BATMAN REBIRTH #1 oraz BATMAN #1 - 6.

Pierwszy tom przygód Mrocznego Rycerza w ramach Rebirth znajdziecie w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe


3 komentarze:

  1. Mam dość podobne odczucia, choć oceniłbym ten tomik na 3,5/6. Wyjątkiem jest pierwsza część, która dla mnie jako osoby niezbyt obeznanej z ostatnimi komiksami o Batmanie była zupełnie niezrozumiała i bez sensu. Być może w późniejszych tomach to się wyklaruje, ale to już nie dla mnie. Za dużo wszędzie Gacka i mam ostry przesyt tą postacią.

    OdpowiedzUsuń
  2. Współczuje ludziom którzy to kupią. Kupiłem kilka żeszytów i strasznie, się zawiodłem. Ludzie z którymi rozmawiałem też byli zwykle zawiedzeni, ale zaskakująco niektórzy uznali, że było to lepsze niż New 52! I nie mówili o Detective Comics! To co mnie wnerwiało to to, że nie mówili dlaczego. Po prostu, żę czują tu Batmana. I się pytam jakiego. Najbliższym klimatem historie to z początku Knightfall, jak Bane uwolnił złoczyńców z Arkham i Batek musiał ich łapać. Tutaj wygląda to bardziej jakby wielki Mastermind pocieszał Batmana i zabierał mu rzecz z której się cieszy. Czy tylko ja to widzę, czy jestem jedyny?

    OdpowiedzUsuń
  3. Póki co, z komiksów Rebirth które czytam, Batman jest najsłabszy, a kolejna historia "I Am Suicide" jest jeszcze gorsza. Nie czuję ani trochę klimatu Batmana, może i King umie pisać (nie czytałem nic jego wcześniej) ale do Batmana zwyczajnie nie pasuje. Nawet w dialogach samych mi coś nie gra, coś nie pasuje, nie potrafię tego wytłumaczyć. Mocny spadek jakości po świetnym runie Snydera.

    OdpowiedzUsuń