środa, 11 stycznia 2017

WKKDC #11 - CATWOMAN: WIELKI SKOK SELINY


Miałem już przyjemność pisać o Wielkim Skoku Seliny. W kwietniu zeszłego roku na DCManiaku pojawiła się moja recenzja wydanego w ramach linii DC Deluxe, tomu z Catwoman w roli głównej (NA TROPIE CATWOMAN). Dziś o historii stworzonej przez Darwyna Cooke’a pomówimy sobie jeszcze raz – a to z racji takiej, że na rodzimym rynku ukazała się ponownie, tym razem jako jedenasta pozycja w Wielkiej Kolekcji Komiksów DC.

O ile w ubiegłorocznym tekście o Wielkim Skoku… zaledwie napomknąłem, był bowiem jedną z kilku opowieści zebranych w tamtym wydaniu, o tyle teraz jest okazja, żeby bardziej się na nim skupić i napisać pełnoprawną, znacznie szerszą recenzję tego, jakże interesującego komiksu.

Od kwietnia sporo się zresztą zmieniło. Niestety, Darwyna Cooke’a, wybitnego scenarzysty i rysownika, nie ma już wśród nas. Na oficjalnym blogu autora trzynastego maja pojawiła się krótka informacja, sformułowana przez jego małżonkę, Marshę. W poście zatytułowanym po prostu „fuck cancer” zdradziła, że Darwyn po ciężkiej walce z chorobą, znajduje się pod opieką paliatywną. Następnego dnia Cooke zmarł, a społeczność fanów i twórców pogrążyła się w żałobie. Hołd oddawali mu niemal wszyscy koledzy po fachu: Scott Snyder, Jimmy Palmiotti, Amanda Conner, Gail Simone, George Perez, Rob Liefeld, Ed Brubaker, Paul Dini, Jason Fabok, Jeff Lemire, Mark Waid, Brian Michael Bendis, Tom King, Greg Pak, Neil Gaiman, Cliff Chiang… Dla niektórych z nich Cooke był przyjacielem, dla jeszcze innych inspiracją.

Darwyn odszedł, ale pozostawił po sobie pamiętne dzieła, takie jak BATMAN: EGO, THE SPIRIT, MINUTEMEN czy też NEW FRONTIER. Ten ostatni tytuł wielu zresztą regularnie wymienia w jednym szeregu z najwybitniejszymi komiksami w historii. Jest też naturalnie CATWOMAN i recenzowane właśnie Selina’s Big Score - ujmujący list miłosny do czasów Złotej i Srebrnej Ery Komiksu.

Selina Kyle nie żyje. A tak przynajmniej myślą wszyscy, którzy ją znali. Przesadą byłoby jednak stwierdzenie, że ma się dobrze. Szykowany od dawna skok kończy się klapą i niegdysiejsza Kobieta Kot z braku pieniędzy zmuszona jest wrócić do Gotham, czyli miasta, z którym wolała nie mieć już do czynienia. Na miejscu kontaktuje się ze starym przyjacielem, Swiftym. Ten, widząc, że Selina jest w tarapatach, proponuje jej udział w jeszcze większym, jeszcze bardziej intratnym skoku. Przedstawia Kotce dziewczynę Franka Falcone, niejaką Chantel, która ma już dość życia u boku gangstera i planuje uciec z jego pieniędzmi. Słyszała o pociągu przewożącym 24 miliony dolarów, ale żeby go obrabować potrzebuje pomocy kogoś doświadczonego w branży. Dokładnie kogoś takiego jak Selina.

Kobieta Kot zdaje sobie jednak sprawę, że to misja z kategorii tych najbardziej szalonych i zaczyna rozglądać się za kolejnymi sojusznikami. Im więcej osób zgodzi się na współpracę, tym większa szansa, że skok faktycznie wypali. Do gromadki dołącza zatem Jeff – młody mistrz zbrodni z głową pełną niekonwencjonalnych pomysłów – oraz oschły, gruboskórny Stark, z którym Selinę łączy nie tylko zamiłowanie do kradzieży, ale także wspólna przeszłość.

Z tą właśnie postacią wiąże się ciekawy smaczek. Otóż stworzony przez Darwyna Cooke’a złodziej jest w zasadzie kreacją zapożyczoną z innego dzieła. Konkretnie z książkowych kryminałów Richarda… Starka, które doczekały się później komiksowych adaptacji, nazwanych zresztą imieniem głównego bohatera, czyli Parkera. Ich autorem jest oczywiście nie kto inny jak sam Cooke – najwidoczniej wielki fan twórczości Starka.

Jak łatwo się domyślić, tak wymagający skok nie może obejść się bez problemów. W trakcie przygotowań pojawiają się bowiem pierwsze trudności, które mogą zaważyć o tym, czy Selinie i spółce się powiedzie. Nieustępliwy detektyw Slam Bradley nie przestaje węszyć, a i Falcone zaczyna coś podejrzewać. 

Wielki Skok… jest dokładnie tym, czego można było się spodziewać już po przeczytaniu tytułu. To dobrze znana historia, którą w kinematografii określa się mianem heist movie. Cooke nawet nie stara się wymykać pewnym schematom, wydaje się, że to wcale nie było jego celem. Wręcz przeciwnie. Korzystanie z postaci Parkera/Starka, noirowa narracja i inne elementy sugerują, że autor chciał stworzyć opowieść, która nie tyle miałaby się odcinać od swoich korzeni, a raczej z nich czerpać - brać z nich to, co najlepsze i najbardziej charakterystyczne.

Dlatego Selina’s Big Score nikogo nie powinno zaskoczyć swoją formą. Mimo to, dzięki scenariopisarskim talentom Cooke’a, wciąga i uwodzi klimatem. Akcja tego komiksu śmiało mogłaby dziać się w latach 50. lub 60. XX wieku. Jako że nie jest to zbyt obszerna lektura to naturalnie nie wszystkie postacie otrzymały tutaj wystarczająco dużo miejsca. Przykładowo Jeff, Swifty czy też Falcone już do końca pozostają raczej pewnego rodzaju archetypami, aniżeli bohaterami z krwi i kości. Nie licząc Seliny i Starka, z tej grupki właściwie tylko Chantel ma jakoś nakreśloną motywację, ale i tak nie odgrywa w komiksie zbyt dużej roli. To na tamtym duecie skupia się fabuła. Relacja panny Kyle i jej dawnej miłości została przez scenarzystę przedstawiona w sposób wzorowy – jest między nimi niewymuszona chemia, a dodatkowo za sprawą ich wątku czuć w tym tytule sentymentalną nutkę, co zgrabnie uzupełnia całą opowieść.

Po Wielkim Skoku... przychodzi kolej na składającą się z czterech zeszytów historię pt. Slam Bradley: Trail of The Catwoman, która koncentruje się na śledztwie wspomnianego detektywa i niejako przeplata się z wydarzeniami z Selina’s Big Score. Slam szuka w Gotham informacji na temat uważanej za zmarłą Kyle i powoli zaczyna odkrywać następne elementy układanki, które prowadzą do jasnego wniosku. Tak jak przeczuwał, Selina nie dała się tak łatwo posłać do grobu. Za oprawę graficzną nadal odpowiada tu twórca NEW FRONTIER, ale skryptem w tym przypadku zajmuje się już Ed Brubaker.

Prawdopodobnie nikt nie potrafiłby zilustrować scenariuszy Cooke’a lepiej niż on sam. Rysunki artysty doskonale pasują do fabuły, tonu komiksu i jego charakteru. Nie ma sensu się rozpisywać, są po prostu piękne. Mają w sobie mnóstwo ciepła i uroku. Nie można też zapomnieć o koloryście Matcie Hollingsworthcie, który wykonał tutaj znakomitą robotę.

Jak zwykle w Wielkiej Kolekcji Komiksów DC znalazło się też miejsce na bonusowy materiał. Tym razem jest to pierwszy numer serii BATMAN, wydany wiosną 1940 roku. Start periodyku pod tym tytułem był zarazem debiutem Kobiety Kot, a właściwie Kotki, bo tak w tym zeszycie stworzona przez Boba Kane’a i Billa Fingera postać nazywana jest przez Człowieka Nietoperza. Krótka historyjka dla wielu będzie zapewne ciekawostką. I dowodem na to, że Bruce już od pierwszego spotkania z Seliną czuł do niej miętę.

Jeśli zatem nie zakupiliście wcześniej NA TROPIE CATWOMAN, to śmiało ruszajcie do księgarni. Już na miejscu zadecydujecie czy bardziej odpowiada wam piękne i obszerne wydanie Egmontu czy może tańsze, lecz okrojone od Eaglemoss. Ja osobiście radziłbym wybrać tom z linii DC Deluxe – ten doczeka się bowiem za miesiąc kontynuacji w tym samym formacie. Niezależnie jednak od tego, co kupicie, powinniście być zadowoleni. 5/6

Opisywane wydanie zawiera materiał z SELINA’S BIG SCORE, DETECTIVE COMICS #759–762 oraz BATMAN #1.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz