Nightwing to kolejna postać,
która wraz ze startem Rebirth wróciła do swoich korzeni. Dick Grayson zakończył
współpracę z agencją Spyral i ponownie zaczął działać pod starym pseudonimem.
Co więcej, czarno-czerwony kostium z czasów New 52 trafił do kosza, a jego
miejsce zajął ten ikoniczny, z niebieskim symbolem na piersi.
Poprzednia seria z Dickiem w roli
głównej, czyli GRAYSON spotkała się z na tyle ciepłym przyjęciem fanów i
krytyków, że zapewniła jej twórcom dalszą pracę w DC. Tom King został
scenarzystą „odrodzonego” BATMANA, a Seeley już samodzielnie miał kontynuować
losy pierwszego z Robinów w nowym periodyku zatytułowanym NIGHTWING. O dziwo,
to właśnie drugi z tego duetu jak na razie radzi sobie lepiej.
Po wydarzeniach z ROBIN WAR Dick zmuszony
jest do wypełniania rozkazów Trybunału Sów. W założeniu ma zwalczać jego
wrogów, ale tak naprawdę sabotuje działania organizacji i dąży do tego, żeby
najpierw ją zinfiltrować, a następnie doprowadzić do jej upadku. Jako że
Grayson uparcie odmawia zabijania, co wiąże się z niezadowoleniem przełożonych,
ci decydują się przydzielić mu partnera. Tak rozpoczyna się jego znajomość z
Raptorem – brutalnym, bezwzględnym i niezwykle aroganckim najemnikiem, który
już na wstępie oznajmia Nightwingowi, że nauki jakie ten czerpał od Człowieka
Nietoperza nie miały żadnej wartości. Za wszelką cenę próbuje udowodnić, że
jest „better than Batman”.
Ale nie tylko do niego odnosi się
tytuł pierwszego tomu. W pewnym stopniu dotyczy on także samego Dicka. Dzięki
temu, że Bruce Wayne przewija się ciągle na drugim planie, możemy przyjrzeć się
czym różnią się metody byłego nauczyciela od metod byłego ucznia. Seeley nie
daje nam konkretnej odpowiedzi na pytanie czyje są lepsze. To już kwestia
percepcji każdego czytelnika z osobna, czy wyznaje filozofię bliższą Batmanowi
czy też Nightwingowi.
Wiadomo że Mroczny Rycerz jest
znacznie ważniejszym bohaterem, ale scenarzysta wysuwa naprawdę przekonujące
argumenty, które zdają się potwierdzać tezę, że Grayson jako samodzielna postać
wcale mu nie ustępuje. Porównywanie ich obu nie jest więc całkiem pozbawione
sensu. Zwłaszcza, że Dick w wydaniu Seeley’ego to po prostu świetny protagonista.
Bystry, kompetentny i szczerze zabawny. Łatwo go polubić i mu kibicować. Przez
to, że nie jest aż tak inteligentny jak Człowiek Nietoperz, wydaje się jeszcze
bardziej wiarygodny i zwyczajnie ludzki.
W Bruce’a ciężko czasami
uwierzyć, jego przenikliwość u niektórych scenarzystów sięga wręcz granic
absurdu. Grayson z kolei sprawia wrażenie kolegi z sąsiedztwa. Nie do końca
pewnego swoich umiejętności, ciągle uczącego się nowych rzeczy, ale przy tym
szalenie sympatycznego i dobrodusznego. Zdarza mu się być odrobinę zbyt naiwnym
i ufnym, ale czuć, że ma serce we właściwym miejscu. Bliżej mu do niosącego
nadzieję Supermana niż pochmurnego Batmana, co zresztą zostaje podkreślone w
jednym z późniejszych zeszytów serii (konkretnie w numerze dziewiątym).
Zadziałała także jego relacja z
tajemniczym Raptorem. Widać, że Nightwing stara się podchodzić do nowego
partnera z rozsądkiem i woli trzymać go na dystans. Z czasem jednak między tą
dwójką rozkwita coś na kształt szorstkiej przyjaźni, przywodzącej na myśl kumpelskie
kino. Nadal dzielą ich sposoby radzenia sobie z przeciwnikami, nadal
przerzucają się w swoim kierunku złośliwościami, ale zmiana nastawienia
zdecydowanie rzuca się w oczy. Raptor, choć początkowo może wydać się szablonową,
nieciekawą postacią, to wraz z rozwojem fabuły tylko zyskuje.
Sama historia ma tutaj drugorzędne
znaczenie. Na pierwszym planie znajdują się bowiem wspomniane postacie.
Zachodząca pomiędzy nimi dynamika stanowi podstawę Better Than Batman. Jeśli zatem Grayson wzbudzi waszą sympatię (a o
to naprawdę nietrudno) i przekonacie się do Raptora, to fabuła powinna być
wtedy dla was miłym dodatkiem. Scenariusz Seeley’ego nie jest zbyt wyszukany,
ale autor uniknął w nim większych wpadek. Trzeba także oddać mu, że pisze
znakomite dialogi, a w pierwszych numerach NIGHTWINGA znaleźć można kilka
świetnych, trafionych dowcipów (takich jak chociażby ten związany z motywem
muzycznym Raptora). Jeżeli jednak nie polubicie bohaterów, to historia raczej nie
zdoła was utrzymać przy tej serii na dłużej.
Kolejnym plusem Better Than Batman jest oprawa graficzna,
za którą odpowiada Javier Fernandez. Jego rysunki są odpowiednio mroczne, kiedy
wymaga tego sytuacja, jednocześnie nie gryząc się z tym lekkim,
bezpretensjonalnym tonem całości. Kolorysta, Chris Sotomayor, także wzorowo
wywiązał się ze swoich obowiązków. Nie boi się jaskrawych barw, które czynią
ilustracje w NIGHTWINGU charakterystycznymi i wyrazistymi. O ile Sotomayor
ciągle pracuje przy tytule, o tyle Fernandez zrobił sobie od niego drobną
przerwę i powróci dopiero przy okazji szesnastego zeszytu. Ale bez obaw,
zastępujący go obecnie Marcus To spisuje się w tej roli równie dobrze.
Pomimo mojej ogromnej sympatii do
tej serii, nie mogę pierwszemu tomowi NIGHTWINGA wystawić piątki. Ma świetnie
nakreślone postacie i niewymuszony humor, ale nie da się ukryć, że swoją fabułą
raczej nikogo nie rzuci na kolana. To solidny komiks superbohaterski, który być
może z czasem stanie się jeszcze lepszy. Daję mu zatem duże serduszko i
ostatecznie oceniam na 4,5/6.
W skład tomu wchodzą
zeszyty NIGHTWING: REBIRTH #1, NIGHTWING od numeru 1 do 4 oraz od 7 do 8.
Do kupienia od dzisiaj w Atom Comics
Jaka historia była opisana w zeszytach 5 i 6?
OdpowiedzUsuńCzęść crossovera "Night of the Monster Men".
UsuńMnie w tym tomie "Nightwinga" strasznie raziła jedna rzecz: jego symbol na kostiumie jest stanowczo za cienki, przez co cały czas w głowie widziałem Borata w "mankini"
OdpowiedzUsuń