środa, 25 stycznia 2017

NIGHTWING vol 1: BETTER THAN BATMAN


Nightwing to kolejna postać, która wraz ze startem Rebirth wróciła do swoich korzeni. Dick Grayson zakończył współpracę z agencją Spyral i ponownie zaczął działać pod starym pseudonimem. Co więcej, czarno-czerwony kostium z czasów New 52 trafił do kosza, a jego miejsce zajął ten ikoniczny, z niebieskim symbolem na piersi.

Poprzednia seria z Dickiem w roli głównej, czyli GRAYSON spotkała się z na tyle ciepłym przyjęciem fanów i krytyków, że zapewniła jej twórcom dalszą pracę w DC. Tom King został scenarzystą „odrodzonego” BATMANA, a Seeley już samodzielnie miał kontynuować losy pierwszego z Robinów w nowym periodyku zatytułowanym NIGHTWING. O dziwo, to właśnie drugi z tego duetu jak na razie radzi sobie lepiej.

Po wydarzeniach z ROBIN WAR Dick zmuszony jest do wypełniania rozkazów Trybunału Sów. W założeniu ma zwalczać jego wrogów, ale tak naprawdę sabotuje działania organizacji i dąży do tego, żeby najpierw ją zinfiltrować, a następnie doprowadzić do jej upadku. Jako że Grayson uparcie odmawia zabijania, co wiąże się z niezadowoleniem przełożonych, ci decydują się przydzielić mu partnera. Tak rozpoczyna się jego znajomość z Raptorem – brutalnym, bezwzględnym i niezwykle aroganckim najemnikiem, który już na wstępie oznajmia Nightwingowi, że nauki jakie ten czerpał od Człowieka Nietoperza nie miały żadnej wartości. Za wszelką cenę próbuje udowodnić, że jest „better than Batman”.

Ale nie tylko do niego odnosi się tytuł pierwszego tomu. W pewnym stopniu dotyczy on także samego Dicka. Dzięki temu, że Bruce Wayne przewija się ciągle na drugim planie, możemy przyjrzeć się czym różnią się metody byłego nauczyciela od metod byłego ucznia. Seeley nie daje nam konkretnej odpowiedzi na pytanie czyje są lepsze. To już kwestia percepcji każdego czytelnika z osobna, czy wyznaje filozofię bliższą Batmanowi czy też Nightwingowi.

Wiadomo że Mroczny Rycerz jest znacznie ważniejszym bohaterem, ale scenarzysta wysuwa naprawdę przekonujące argumenty, które zdają się potwierdzać tezę, że Grayson jako samodzielna postać wcale mu nie ustępuje. Porównywanie ich obu nie jest więc całkiem pozbawione sensu. Zwłaszcza, że Dick w wydaniu Seeley’ego to po prostu świetny protagonista. Bystry, kompetentny i szczerze zabawny. Łatwo go polubić i mu kibicować. Przez to, że nie jest aż tak inteligentny jak Człowiek Nietoperz, wydaje się jeszcze bardziej wiarygodny i zwyczajnie ludzki.

W Bruce’a ciężko czasami uwierzyć, jego przenikliwość u niektórych scenarzystów sięga wręcz granic absurdu. Grayson z kolei sprawia wrażenie kolegi z sąsiedztwa. Nie do końca pewnego swoich umiejętności, ciągle uczącego się nowych rzeczy, ale przy tym szalenie sympatycznego i dobrodusznego. Zdarza mu się być odrobinę zbyt naiwnym i ufnym, ale czuć, że ma serce we właściwym miejscu. Bliżej mu do niosącego nadzieję Supermana niż pochmurnego Batmana, co zresztą zostaje podkreślone w jednym z późniejszych zeszytów serii (konkretnie w numerze dziewiątym).

Zadziałała także jego relacja z tajemniczym Raptorem. Widać, że Nightwing stara się podchodzić do nowego partnera z rozsądkiem i woli trzymać go na dystans. Z czasem jednak między tą dwójką rozkwita coś na kształt szorstkiej przyjaźni, przywodzącej na myśl kumpelskie kino. Nadal dzielą ich sposoby radzenia sobie z przeciwnikami, nadal przerzucają się w swoim kierunku złośliwościami, ale zmiana nastawienia zdecydowanie rzuca się w oczy. Raptor, choć początkowo może wydać się szablonową, nieciekawą postacią, to wraz z rozwojem fabuły tylko zyskuje.  

Sama historia ma tutaj drugorzędne znaczenie. Na pierwszym planie znajdują się bowiem wspomniane postacie. Zachodząca pomiędzy nimi dynamika stanowi podstawę Better Than Batman. Jeśli zatem Grayson wzbudzi waszą sympatię (a o to naprawdę nietrudno) i przekonacie się do Raptora, to fabuła powinna być wtedy dla was miłym dodatkiem. Scenariusz Seeley’ego nie jest zbyt wyszukany, ale autor uniknął w nim większych wpadek. Trzeba także oddać mu, że pisze znakomite dialogi, a w pierwszych numerach NIGHTWINGA znaleźć można kilka świetnych, trafionych dowcipów (takich jak chociażby ten związany z motywem muzycznym Raptora). Jeżeli jednak nie polubicie bohaterów, to historia raczej nie zdoła was utrzymać przy tej serii na dłużej.

Kolejnym plusem Better Than Batman jest oprawa graficzna, za którą odpowiada Javier Fernandez. Jego rysunki są odpowiednio mroczne, kiedy wymaga tego sytuacja, jednocześnie nie gryząc się z tym lekkim, bezpretensjonalnym tonem całości. Kolorysta, Chris Sotomayor, także wzorowo wywiązał się ze swoich obowiązków. Nie boi się jaskrawych barw, które czynią ilustracje w NIGHTWINGU charakterystycznymi i wyrazistymi. O ile Sotomayor ciągle pracuje przy tytule, o tyle Fernandez zrobił sobie od niego drobną przerwę i powróci dopiero przy okazji szesnastego zeszytu. Ale bez obaw, zastępujący go obecnie Marcus To spisuje się w tej roli równie dobrze.  

Pomimo mojej ogromnej sympatii do tej serii, nie mogę pierwszemu tomowi NIGHTWINGA wystawić piątki. Ma świetnie nakreślone postacie i niewymuszony humor, ale nie da się ukryć, że swoją fabułą raczej nikogo nie rzuci na kolana. To solidny komiks superbohaterski, który być może z czasem stanie się jeszcze lepszy. Daję mu zatem duże serduszko i ostatecznie oceniam na 4,5/6.

W skład tomu wchodzą zeszyty NIGHTWING: REBIRTH #1, NIGHTWING od numeru 1 do 4 oraz od 7 do 8.

Do kupienia od dzisiaj w Atom Comics

3 komentarze:

  1. Jaka historia była opisana w zeszytach 5 i 6?

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie w tym tomie "Nightwinga" strasznie raziła jedna rzecz: jego symbol na kostiumie jest stanowczo za cienki, przez co cały czas w głowie widziałem Borata w "mankini"

    OdpowiedzUsuń