niedziela, 29 stycznia 2017

Serialownia #52

Tydzień temu jeszcze się rozgrzewaliśmy. Tym razem uderzamy już pełnią sił, ponieważ przez ostatnich siedem dni pojawiły się nowe odcinki aż ośmiu produkcji. Po raz pierwszy w "Serialowni" witamy TEEN TITANS GO!, a także jak zwykle przestrzegamy Was przed pojawiającymi się w rozwinięciu posta spoilerami. No to lekturę naszych wrażeń czas zacząć :)
GOTHAM 3x13: Smile Like You Mean It
Tomek: Tym razem jest już zdecydowanie lepiej. Zwłaszcza w wątku Gordona. Prawdę mówiąc zaskoczyli mnie tym, że pojechali z twarzą Jerome’a niczym w N52. Nieco irytuje mnie jednak, że grający go Cameron Monaghan usilnie stara się podrabiać Heatha Ledgera z Mrocznego Rycerza, ale nie przeszkadza to zbytnio. Za to jego „wyznawcy” są już strasznie wkurzający. Mimo to te fragmenty bardzo mi się podobały, a najlepsza sceną odcinka była ta w której Lee opowiada Valesce co się działo, jak był martwy. Pozostałe wątki tym razem były na dalszym planie. U Pingwina w zasadzie mieliśmy jedynie preludium do osobistej konfrontacji między nim a Nygmą, ale całkiem fajne. Natomiast Bruce po raz n-ty pokłócił się z Seliną - cóż za niespodziewany zwrot akcji… Nie wiem po co twórcy starają się wcisnąć wątek Wayne’a do niemal każdego odcinka, skoro i tak w większości wypadków nie mają nic nowego do pokazania.
Piotrek: Tutaj wracamy do normy, bo był to dobry odcinek, który zawierał tak czy inaczej więcej Jerome'a niż się spodziewałem. Mimo iż bardzo cieszę się z powrotu postaci, to twórcy wymyślili słaby sposób na przywrócenie go. Już chyba metoda Strange'a była bardziej sensowna niż porażenie mocnym ładunkiem prądu. Zaciekawiło mnie, dlaczego "wyznawcy" Jerome'a malują twarze na biało, usta na czerwono itd.(stylizują się na Jokera), chociaż on sam wcale tak nie wyglądał i nic nie sugerowałoby takiego makijażu. Przywódca "gangu Jokerów", ten który chodził z przyczepioną twarzą, mnie jakoś nie porwał, wydawał się raczej kimś wymyślonym na szybko. Jeśli chodzi o wątek Pingwina, to plan Nigmy idzie w dobrym kierunku, naprawdę ciekawie się to ogląda. Natomiast w sprawach około Bruce'owych wszystko jest nudne i niepotrzebne, doszło do kolejnej dramy, Selina zrywa z nim kontakt, nie chce go znać itd, ale wszyscy wiemy, że jeszcze w tym sezonie do siebie wrócą. Natomiast całkowicie kupuje mnie końcówka odcinka, kiedy nagle w Gotham wysiada prąd. Bardzo fajnie to nakręcili i przedstawili. Dzięki temu czekam na kontynuację.
Krzysiek T.: Jerome wrócił. Minusem jest to jak wrócił, ponieważ można było spodziewać się dosłownie czegokolwiek więcej, niż zwykłego porażenia prądem. Drugim z kolei był Dwight, którego grał aktor pozbawiony jakiejkolwiek charyzmy. Reszta tego wątku była już całkiem niezła. Rozmowa Lee i Jerome'a wyszła świetnie. Bardzo podoba mi się małpowanie Heatha Ledgera przez Camerona Monaghana - skoro już wzorować się na wcześniejszych Jokerach (chociaż cały czas nie wiadomo, czy Jerome nim będzie), to niech to będzie na moim zdaniem najlepszej z interpretacji tej postaci. Watki drugoplanowe w ogóle mnie nie ruszyły. Ten z udziałem Bruce'a, Seliny i jej matki nudny i przewidywalny, zaś ten skupiony na Pingwinie wyjątkowo naiwny. Jak sam Oswald w tym odcinku. Ale końcówka faktycznie fajna i zobaczymy, co za tydzień z tego wyniknie.
SUPERGIRL 2x09: Supergirl Lives
Krzysiek T.: Co z tego, że reżyserem epizodu był Kevin Smith i wywiązał się ze swojej roli całkiem nieźle, skoro scenarzyści ponownie postanowili przypomnieć widzom, iż ich serial jest skierowany przede wszystkim do dziewcząt. Mieliśmy w tym epizodzie epizod do bólu poprawny politycznie (i przez to słaby), zaś teraz twórcy skryptu sypali idiotycznymi banałami w zupełnie innym kierunku, co niestety wyszło równie kiepsko. Głównie z powodu sztuczności i... licznych głupot. Na przykład: planeta, na którą trafili Kara i Mon-El, została określona jako "niezwykle niebezpieczna". Tak bardzo, że kilkanaście minut później, grupka pozbawionych jakichkolwiek mocy ludzi, ale natchniona jak jasna cholera, robi rozpierduchę i ucieka bez większych problemów. Niestety, nie ma prawa podobać się komukolwiek za wyjątkiem nastoletnich dziewcząt (jak sądzę). Na mały plus wątki poboczne. Ten z udziałem Wynna był momentami zabawny, zaś kolejna drama na linii Alex-Maggie mi nie przeszkadzała. Może trochę wyolbrzymiam, ale odnoszę wrażenie, że między tymi dwiema naprawdę atrakcyjnymi aktorkami jest fajnie zagrana chemia i przez to dylematy tej pierwszej odbieram jako całkiem realne.
Maurycy: Fajnie, że w końcu twórcy zgotowali nam odrobinę inny odcinek i przenieśli miejsce akcji do kosmosu. Planeta, na której więziono Supergirl prezentowała się raczej niezbyt oryginalnie i tanio, ale drobny plus za to, że chociaż próbowano czegoś nowego. Na pewno ekipa musiała włożyć w ten epizod trochę więcej wysiłku niż zwykle. Fabularnie za to bez zmian - nadal miałko i odrobinę infantylnie. Podniosłe, silące się na emocje momenty wychodzą dość topornie, a humor trafiony jest tylko czasem. Niestety od ostatnich kilku odcinków kompletnie nie przekonuje mnie romans Alex i Maggie. O ile w pierwszych wspólnych scenach widziałem w ich związku potencjał, o tyle teraz wyłącznie mnie irytują i są po prostu nośnikiem regularnie powracającej dramy. Już znacznie bardziej wolę oglądać Karę i Mon-Ela albo całkiem sympatycznie rozwijający się wątek przyjaźni Wynna i Jimmy'ego. 
LUCIFER 2x12: Love Handles
Krzysiek T.: Przed rozpoczęciem seansu miałem ogromną nadzieję na to, że skoro oboje główni bohaterowie wreszcie dali sobie całusa, ich relacja zrobi się mniej gimnazjalna (zarówno w ten dobry jak i zły sposób). Nic z tego, ale na szczęście epizodu nie oglądało się źle. Śledztwo odcinka wreszcie było warte zapamiętania, rzucająca sprośne dowcipy Chloe i przerażony tym Lucyfer rozwalali mnie praktycznie za każdym razem. Fajne było też odpowiednie rozłożenie akcentów humorystycznych i tych, wymagających zachowania odpowiedniej powagi.  Na minus, tradycyjnie już chyba, wątek matki Lucyfera. Ok, fajne jest to, że wreszcie ruszył jakkolwiek do przodu i doprowadził do intrygującego cliffhangera. Jednakże nadal większość czasu jaki Tricia Helfer spędza na ekranie, jest po prostu nudny. I coś nie widać, by do finału sezonu miałoby się to jakoś zmienić.
THE FLASH 3x10: Borrowing Problems From The Future
Dawid: FLASH powraca po przerwie w imponującym stylu i prezentuje poziom, jakiego oczekiwałem od początku tego sezonu. Chciałbym tak w skrócie podsumować ten odcinek, ale totalnie mijałoby się to z prawdą. Jeżeli miałbym wyszukiwać jakichś pozytywów, to z pewnością będzie to interesujący rozwój relacji HR'a z Cisco, gdzie w przeciwieństwie do podobnego układu z pierwszego sezonu, to ten drugi z wymienionych jest w roli mentora i przewodnika. Trochę świeżości może również wprowadzić pojawienie się pod koniec tajemniczej postaci poszukującej HR'a, co może odwróci uwagę od innych słabych wątków. Motywem przewodnim tego przejściowego odcinka jest ingerencja w przyszłość i próba zapobiegnięcia tego, co uczyni Savitar z Iris. Dzięki wizjom Cisco wiadomo już, co czeka nas w najbliższych epizodach, niewiadomą pozostaje sposób, w jaki Team Flash spróbuje to wszystko obrócić na swoją korzyść. Zapowiada się zatem powtarzalny, czytaj nudny schemat każdego odcinka. Obym się mylił. Wally West swoją marną pod każdym względem postacią pełni jedynie rolę zapchajdziury i totalnie zbędnego ogniwa w drużynie. Podobnie ma się sprawa ze złoczyńcą o pseudonimie Plunder, który okazał się nijaki i posłużył jedynie do pokazania skutków manipulacji czasem. Denerwujący jest też powtarzający się nie tylko w tym odcinku fakt, że niby Barry potrafi od tak osiągnąć niebotyczną prędkość i przenieść się w czasie, a nie potrafi uniknąć trafienia z broni przeciwnika. Biedny w efekty i równie ubogi w jakość odcinek, który z pewnością nie dostarcza spodziewanych emocji.
LEGENDS OF TOMORROW 2x09: Raiders of the Lost Art
Tomek: LEGENDY wracają w rewelacyjnym stylu z jednym z najlepszych odcinków serialu. Skoro praktycznie żaden odcinek nie mógł się obyć bez nawiązań do Gwiezdnych Wojen to w sumie całkiem sensowne, że w końcu George Lucas pojawił się w nim osobiście. I to nie jedynie jako kolejne mrugnięcie okiem do widzów tylko w kluczowej roli. W odcinku podobało mi się niemal wszystko. Scenariusz był jakby lepiej dopracowany i mniej dziurawy niż to miało zazwyczaj miejsce. Humor był nawet lepszy niż zazwyczaj, a parę dialogów mnie rozwaliło. Doczepić się mogę tylko do tego, że pod koniec mamy powtórkę z rozrywki z poprzedniego odcinka, czyli nasi bohaterowie zdobywają artefakt ale jeden z członków ekipy w wyjątkowo głupi sposób wpada w ręce Thawne’a. Na szczęście wygląda na to, że mają zamiar odzyskać Ripa w tradycyjny sposób.
Krzysiek T.: To, jak bardzo odcinek ten był uroczo głupi, już powoli nie mieści się w mojej skali. Absolutnie uwielbiam to, co dzieje się z LEGENDAMI w drugim sezonie, zaś ten epizod jest totalną kwintesencją tego nieskrywanego campu. Fabuła jest bez większego sensu (chociaż w swym absurdzie i tak jest pomysłowa), oparta na totalnie bzdurnych zbiegach okoliczności oraz całej masie żartów słownych oraz sytuacyjnych i... to po prostu działa rewelacyjnie. Dlatego też po prostu nie mogłem tej sekcji "Serialowni" opatrzyć innym obrazkiem, jak ten powyżej. Ja się cały czas bawię po prostu rewelacyjnie, znacznie lepiej niż podczas pierwszej serii.
Dawid: Pomimo wielu głupot i totalnej przypadkowości, jakimi napakowany był ten epizod, oglądało się go w miarę przyjemnie. Ucieszyłem się z wątku związanego z Lucasem i sporej porcji nawiązań do Gwiezdnych Wojen, a także udanych żartów rzucanych często i gęsto przez różnych bohaterów. Ogólnie dialogi wypadły wyjątkowo dobrze, za to o ból głowy przyprawił mnie standardowo występ tych dwóch debili, którzy wspólnie z Reverse-Flashem tworzą trio głównych złoczyńców sezonu. Ich zachowanie jest tak żałosne, że aż... śmieszne. Porwanie jednego z członków drużyny jakoś specjalnie mnie nie zaskoczyło, a ostatnia scena wyjątkowo pozbawiona była jakiegoś elementu zaskoczenia.
Piotrek: Jeden z lepszych odcinków serialu. Mnóstwo nawiązań do Star Wars czy Indiana Jones, chociażby w scenie ze zgniatarką śmieci. Rip Hunter powraca i widzimy pełen potencjał Arthura Darvilla, bo widać, że jest dobrym aktorem, a w roli Ripa Huntera w sezonie pierwszym się trochę marnował. Twórcy dobrze wybrali odtwórcę roli George'a Lucasa, bo wyglądem bardzo przypomina znanego reżysera. Wątek "ducha Snarta" ciekawie się rozwija, ciekawe kiedy zobaczymy już "żywego" Captaina Colda i jak zadziała to na Micka. Podczas ostatniej walki na złomowisku widać, że Merlyn to takie popychadło, nie mam pojęcia do czego może się przydać Reverse Flashowi i Darkhowi. No i przy okazji do czego może się przydać Darkh Thawne'owi, bo na pewno nie do walki. Co zostawia nas z pytaniem jak Legendy planują włamać się do kwatery Legion of Doom (raczej Hall of Doom nie dostaniemy, ale kto wie...), skoro Reverse Flash może ich wszystkich pozabijać w sekundę. No i ciekawe czy Rip coś sobie przypomni. Odcinek zasługuje na specjalne wyróżnienie z powodu "Kaczora Howarda" :)
ARROW 5x10: Who Are You?
Tomek: Było nieźle ale odcinkowi zabrakło pazura. Jedyną rzeczą która go wybijała ponad przeciętność był fakt, że złoczyńcą odcinka była Laurel z Ziemi-2, co spowodowało odwrócenie zwyczajowych ról między Oliverem i Felicity. Bo poza tym w odcinku nie działo się w sumie nic ciekawego. Także pojawienie się nowych postaci pod koniec odcinka wywołuje raczej wzruszenie ramion. Choć przyznać muszę, że przynajmniej jestem ciekaw czego Talia chciała od Queena.
Krzysiek T.: Już przy jesiennym finale chyba wszyscy byli pewni, że pojawiają się w finale Laurel to ta z Ziemi-2, która pojawiła się w ubiegłym roku we FLASHU. Dlatego też zaskoczenia żadnego nie było, zaś dla mnie również największym plusem odcinka było to, co wskazał Tomek - odwrócenie ról Olivera i Felicity. Odcinek spełniał raczej rolę puszczenia oka do widzów i przypomnienia chociaż trochę postaci Laurel Lance, zaś głównego wątku do przodu nie ruszył niemal wcale. To, co posunęło się do przodu, to wątki Diggle'a i Curtisa. Oba moim zdaniem w całkiem fajny sposób i jestem ciekaw co będzie dalej zwłaszcza w przypadku pierwszego z wymienionych. Finał bez żadnych emocji, a wręcz z uczuciem małego zażenowania. Ledwo bowiem Ollie stwierdził, że czas znaleźć nową Black Canary, a w kolejnej scenie już otrzymujemy kandydatkę.
JUSTICE LEAGUE ACTION 1x06: Nuclear Family Values
Tomek: Odcinek równie zabawny co poprzedni, ale tym razem miałbym do niego parę uwag. Originy zarówno Firestorma jak i Nuklearnej Rodziny są wsadzone do epizodu jakoś tak bez pomyślunku. Oba w sumie Firestorm opowiada sam sobie. Poza tym jego moce są tu ewidentnie przegięte. Ale za to mamy tutaj kolejną genialną scenę, choć tym razem wyjątkowo króciutką – chodzi o „pochwałę” od Batmana pod koniec epizodu.
Krzysiek T.: Trochę zdziwiło mnie przedstawienie tutaj Firestorma jako początkującego superbohatera, jednocześnie obdarzonego naprawdę wielką mocą. Chyba nawet zbyt dużą. Niemniej są to tylko szczegóły. Odcinek oglądało się nieźle i nie przeszkadzały mi przewijające się originy poszczególnych postaci. Jak zwykle sporo akcji, dużo dobrego humoru i fajnie spędzone kilkanaście minut. Zupełnie nie będzie mi przeszkadzać, jeśli wszystkie odcinki JUSTICE LEAGUE ACTION będą właśnie tak wyglądały.
TEEN TITANS: GO! 4x08-09: The Streak
Krzysiek T.: Na początku zaznaczę, że te dwa odcinki były moim pierwszym w ogóle kontaktem z TEEN TITANS: GO! i wypadł on całkiem pozytywnie. Kilkukrotnie w trakcie seansu się uśmiałem, zwłaszcza w trakcie piosenki o zepsutych winogronach. Oczywiście od fabuły rozpisanej na dwa dziesięciominutowe epizody nie można zbyt wiele wymagać, niemniej i tak uważam, że przydałoby się jej chociaż z minutę więcej. Team-Up Robina i Beast Boya z... dość niecodzienną grupą postaci także jak najbardziej na plus. W gruncie rzeczy podobał mi się seans i teraz TEEN TITANS: GO! dołącza do listy oglądanych produkcji.

Źródło obrazków: Comicbook.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz