sobota, 4 kwietnia 2015

BATMAN: MROCZNE ODBICIE

Recenzja pierwszego runu Scotta Snydera związanego z Mrocznym Rycerzem i Gotham City, który to run zapisał się złotymi zgłoskami w dziejach komiksów DC.



Scott Snyder swoją przygodę z Człowiekiem-Nietoperzem zaczął na łamach serii DETECTIVE COMICS, która dobiegła końca tuż przed wydarzeniem znanym jako Flashpoint. DC pozwoliło scenarzyście na przejęcie jednej z najpopularniejszych regularnych serii m.in. w ramach zasług za to, co Scott uczynił z komiksem AMERYKAŃSKI WAMPIR. Szybko okazało się, że był to strzał w dziesiątkę i przynajmniej w moim odczuciu otrzymaliśmy dzieło dorównujące takim klasykom, jak ROK PIERWSZY czy DŁUGIE HALLOWEEN.

THE BLACK MIRROR to komiks, którego akcja rozgrywa się czasie, gdy Bruce Wayne dopiero co powrócił z martwych (został za takiego uznany po pamiętnym starciu z Darkseidem na łamach FINAL CRISIS) i rozpoczął realizację nowej misji oraz tworząc organizację Batmanów znaną jako Batman Incorporated. Bruce był bardziej zaangażowany w globalne unicestwienie problemu zła i przestępczości, przez to rolę obrońcy Gotham City pozostawił jeszcze na jakiś czas Dickowi Graysonowi. Były Robin sam założył maskę Batmana krótko po zakończeniu FINAL CRISIS, gdy w mieście panowało bezkrólewie, a teraz dostał od swojego mentora kolejny kredyt zaufania i szansę pokazania, że jest ze wszech miar godzien powierzonego mu zadania. Przy okazji mamy okazję przekonać się, że komiks o Batmanie, za którego maską nie skrywa się twarz Bruce’a Wayne’a może być równie, a może nawet bardziej interesujący.

Dicka Graysona w roli Batmana zdarzyło mi się czytać i oglądać już wcześniej za sprawą chociażby Tony’ego Daniela, lecz niestety nie wspominam tego okresu jakoś szczególnie. Grayson pisany przez Salwadorczyka cechował się tym, że obrywał zawsze i od każdego, nawet od nastolatków i popełniał irytującą ilość prostych, wręcz głupich błędów, jakie takiemu superbohaterowi nie przystoją. Tym razem jest z goła inaczej, a duża w tym zasługa scenarzysty, który skupił się na bardziej ludzkich, zwyczajnych, osobistych i rodzinnych problemach obu głównych bohaterów. Obu? Nie jest to pomyłka, gdyż Dick Grayson/Batman „dzieli się” miejscem w omawianym komiksie z komisarzem Jamesem Gordonem.

To nie jest jakieś epickie wydarzenie z masą tie-inów, które zatrzęsie całym Gotham, czy też całym Uniwersum DC zmieniając je nie do poznania. To nie jest nawet typowy komiks superbohaterski z dużą ilością liczących się, znanych i lubianych superzłoczyńców. Mamy tutaj dwie historie, dwie zasadnicze części, z czego jedna skupia się na Batmanie, zaś druga dotyczy Gordona i jego rodziny.

Twórca sięgnął po nowych przeciwników i stworzył wokół nich perfekcyjną od początku do samego końca tajemnicę, która wciąga, zaskakuje i niejednokrotnie przeraża. Roadrunner, Tiger Shark oraz The Dealer to oryginalne i nieźle rozpisane postacie, ale wisienką na torcie jest sięgnięcie po zapomnianego od dawna Jamesa Gordona Juniora. To on jest głównym antagonistą Batmana i komisarza w tej opowieści, to on spina jedną klamrą wszystkie części zbioru i to on okazuje się większym psychopatą, bardziej inteligentną „bestią”, niż sam Joker. Może i jest tu widoczna jakaś powtarzalność związana z człowiekiem, który nagle zamienia się w żądnego krwi i zemsty psychopatę, jakich w Gotham wiele, ale to naprawdę nie przeszkadza. Jeśli takie postacie są ciekawie wprowadzane, to od czasu do czasu ktoś nowy mi naprawdę nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie.

To, w jaki sposób sportretowany został James Gordon junior jest iście genialne. Cała otoczka związana z jego powrotem do miasta, mroczne tajemnice z dzieciństwa, śledztwo sprzed lat, które do tej pory pozostawało niewyjaśnione, wewnętrzne tragedie rozgrywające się w głowach i sercach jego rodziców oraz siostry – wszystkie elementy składają się na solidny dreszczowiec, który porusza ważne tematy i daje do zastanowienia.

Co do Jokera to zalicza symboliczny występ gdzieś bliżej końca opowieści i okazuje się, że nawet przez ten krótki moment jest to lepiej ukazany klaun, aniżeli zobaczymy później na łamach całego Death of the Family. Pokazuje to krytykom, że Snyder wbrew pozorom potrafi pisać mroczne i straszne historie z klasycznym Jokerem, którego wcale nie trzeba odzierać z twarzy i czynić go nieśmiertelnym, aby zaciekawić czytelnika.

Grayson oraz Gordon toczą codzienną walkę z Gotham City, gdyż to tak naprawdę miasto jest tworem ukształtowanym i napiętnowanym przez Snydera jako największy przeciwnik obu stróżów prawa i porządku. Gotham, miasto koszmaru, zła i zepsucia rodzi kolejnych szaleńców oraz psychopatów, z którymi co rusz przychodzi się zmierzyć głównym bohaterom. Co ciekawe pomimo, że pod ich nogi wciąż rzucane są kolejne kłody nie zamierzają spocząć, gdyż są spragnieni tej adrenaliny i mierzenia swoich sił przeciwko nowym wyzwaniom ze strony Gotham. W tym wypadku są to chociażby elity miasta, które w ramach rozrywki nabywają na aukcji przedmioty należące do groźnych kryminalistów.

Wizualizacja skryptu Snydera jest iście wyśmienita. Dobór ilustratorów okazał się niezwykle trafny, dzięki czemu możemy podziwiać prace Jocka oraz Francesco Francavilly. Ten pierwszy bardzo dobrze czuje się rysując dynamiczne i ociekające horrorem sceny z udziałem Batmana, natomiast Francavilla jest mistrzem suspensu, trillera oraz klimatu z gatunku noir. To głównie jego zasługa (odpowiada także za perfekcyjnie użyte kolory poszczególnych kadrów bazując głównie na różnych odcieniach błękitu oraz czerwieni), że dramat rodziny Gordonów jest tak wciągający i trzymający w napięciu. Warto dodać także genialne okładki wykonane przez Jocka, który lubuje się w takich zadaniach i kocha tworzyć duże, zapadające w pamięć i wymowne kadry. Obaj rysownicy mają wprawdzie odmienne style, ale przeplatanie się ich nawzajem w zależności od potrzeb historii okazuje się mistrzowskim posunięciem i niezwykle sprawdza się w tym zbiorze. Trudna i ryzykowna to sztuka, ale tutaj się udała, za co wszystkim tworzącym komiks należą się słowa uznania.

BATMAN: THE BLACK MIRROR to jak do tej pory najlepszy komiks Scotta Snydera, jaki miałem okazję przeczytać. Podczas lektury jest takie wewnętrzne przeczucie, że ma się styczność z czymś niebanalnym, ponad przeciętnym, do czego na pewno będzie się wielokrotnie wracać. Wszyscy autorzy tej brutalnej, mrocznej i traktującej o radzeniu sobie z przeciwnościami losu historii stanęli na wyżynach swoich umiejętności, co zaowocowało spójną i trzymającą od początku do końca opowieścią o Gotham i jego specyficznych mieszkańcach. Snyder wyjątkowo dla siebie samego stworzył nawet zgrabne zakończenie, z czym będzie miał potem duży problem pisząc BATMANA w ramach New 52. Komiks praktycznie bez żadnych wad, a jeżeli takowe są, to na tyle mało znaczące, że nie warto się nimi przejmować. Run Scotta Snydera na łamach DETECTIVE COMICS VOL. 1 zaliczam do grona tych najwybitniejszych, z jakimi miałem okazję się zapoznać i nie pozostaje mi nic więcej, jak wystawić mu maksymalną ocenę oraz zachęcić do jego przeczytania tych, którzy jeszcze tego nie zrobili. Naprawdę warto!

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów DETECTIVE COMICS VOL. 1 #871 – 881

Ocena: 6/6

Dawid Scheibe

Komiks ukazał się w Polsce nakładem wydawnictwa Egmont. Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

Powyższe wydanie zbiorcze znajdziecie w sklepie Atom Comics - www.atomcomics.pl

4 komentarze:

  1. "przynajmniej w moim odczuciu otrzymaliśmy dzieło dorównujące takim klasykom, jak ROK PIERWSZY czy DŁUGIE HALLOWEEN."

    Ciekawe, ciekawe. Aż tak dobry jest? Recenzja bardzo zachęcająca. Fajnie, że już w czerwcu Egmont go wyda!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja uważam za najlepszy bat-komiks Snydera. warto mieć.

      Usuń
  2. Roku pierwszego nie czytałem, ale rzeczywiście poziom Long Haloween trzyma. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie kreska FF. Recka dobra choć moim zdaniem ujawnia pewne kwestie które przynajmniej dla mnie były długo niejasne...

    OdpowiedzUsuń
  3. ROK PIERWSZY to najlepszy komiks z Batmanem w historii.

    OdpowiedzUsuń