Komiks RISE OF THE BATMEN
pokazał bardzo wyraźnie, że wraz z nastaniem Rebirth seria DETECTIVE COMICS
zmieniła nie tylko symbolicznie swoją numerację. Zmienił się całkowicie
charakter tego tytułu, który od tej pory skupia się na wspólnych przygodach
niezwykłej, wyselekcjonowanej przez Batmana i Batwoman drużyny złożonej z
bohaterów (i nie tylko) zamieszkujących Gotham City. Pierwszy tom dosyć wysoko
postawił poprzeczkę, a wszystko głównie za sprawą ukazania przez scenarzystę w
ciekawy sposób relacji pomiędzy poszczególnymi członkami bat-zespołu, a także
podkreślenia, iż każdy jest w tej drużynie ważny i niezbędny. Czy był to jednorazowy
skok jakościowy w wykonaniu Jamesa Tyniona IV, czy też początek długiego i
zaskakująco dobrego runu? Lektura THE VICTIM SYNDICATE w dużej mierze pomogła mi
w znalezieniu odpowiedzi na to pytanie.
Nowa drużyna dopiero co
stawiła czoła poważnemu zagrożeniu i tak naprawdę nie miała czasu na
odpoczynek, a znów musi zmierzyć się z kolejnym problemem. I to akurat teraz,
gdy Batman, Batwoman oraz ich podopieczni są wewnętrznie rozbici i zmagają się,
każdy na swój indywidualny sposób, z dramatem, jakim była heroiczna śmierć Tima
Drake'a/Red Robina. Tymczasem na scenie pojawia się tajemnicza grupa nazywająca
siebie Victim Syndicate. Jej egzotyczni pod względem wyglądu członkowie
terroryzują Gotham City domagając się przy tym, aby Mroczny Rycerz zakończył
swoją karierę i ujawnił przed światem twarz skrywaną pod maską. Jak łatwo się
domyślić Batman nie jest zbyt chętny do spełnienia tych żądań i zamierza jak
najszybciej z pomocą swojej drużyny zlikwidować powstały problem. Nie
przewidział jednak tego, że jego drużyna nie jest już monolitem i jedna osoba
zamiast pomagać będzie starała się poprzeć argumenty przedstawiane przez Victim
Syndicate.
Złoczyńcy przedstawieni w
głównej historii, podobnie jak to było w poprzednim tomie, nie są ogranymi,
sprawdzonymi i wykorzystywanymi wielokrotnie w przeszłości przez innych
twórców. Widać zatem, że przynajmniej na początku swojego runu Tynion nie idzie
na łatwiznę i stawia przed bat-drużyną przeciwników oryginalnych, wykreowanych
przez siebie właśnie na potrzeby tej serii. O ile jednak w RISE OF THE BATMEN
grupa pułkownika Kane'a spełniła swoje zadanie w stu procentach, o tyle tym
razem nie wszystko zagrało idealnie. Victim Syndicate to piątka osób
postronnych, które łączy to, że w przeszłości ucierpiały one podczas jednego z
wielu starć Batmana z jakimś złoczyńcą (w tym wypadku Scarecrow, Joker, Poison
Ivy), bądź po prostu w wyniku ataku jednego z licznych przeciwników Mrocznego
Rycerza na miasto Gotham. First Victim, Madame Crow, Mr. Noxious, Mudface oraz
Mute zostali zranieni fizycznie i psychicznie, ale jednocześnie zyskali
supermoce. Oskarżają oni Batmana o swój los twierdząc, że to właśnie obecność
zamaskowanego obrońcy sprowadza do miasta złoczyńców, a co za tym idzie
zagrożenie dla obywateli. Metody działania Victim Syndicate są trudne do
zaakceptowania, ale trzeba uczciwie przyznać, że jakaś logika w ich rozumowaniu
jednak jest. I to właśnie kontrowersje związane z tym, czy Człowiek-Nietoperz
działając w dobrej intencji sprowadza nieumyślnie zagrożenie na mieszkańców
sprawiają, iż nie wszyscy w drużynie popierają stronę Batmana.
Mała uwaga do scenarzysty
dotyczy jednak tego, że Victim Syndicate są tworem dosyć płytkim i
jednorazowym, budzą zainteresowanie jedynie na początku, a później stanowią oni
raczej tło i schodzą gdzieś na drugi plan. Jakoś trudno im współczuć, a
zwłaszcza pierwszej ofierze (dla mnie wygląd zbyt cudaczny), o której/którym w
praktyce niczego konkretnego się nie dowiedzieliśmy. Częściowo może przez to,
że tak naprawdę tożsamość First Victim nie jest ważna (podobnie jak Mr. Blooma
swego czasu u Snydera), a liczy się to, co ma do powiedzenia i udowodnienia.
Na pierwszy plan tym razem
wyeksponowana została Spoiler, która zdecydowanie przeżywa kryzys i właśnie
stanęła na rozdrożu. Ostatnie wydarzenia, a zwłaszcza śmierć jej ukochanego
mocno przekonały ją, iż powinna wybrać własną drogę, która nie koniecznie
pokrywa się ze ścieżką wytyczoną przez Batmana. Druga ważna i interesująca
postać tego komiksu (a może i najważniejsza) to Clayface, który praktycznie w
każdej scenie, w której się pojawia zaskakuje pozytywnie i udowadnia, że
dołączenie go do zespołu było strzałem w dziesiątkę. Jedna z osób tworzących
Victim Syndicate jest mocno powiązana z Clayface'em, co dodaje dodatkowego
smaczku i daje jeszcze lepszy wgląd w psychikę byłego złoczyńcy. Nigdy bym nie
podejrzewał, że to właśnie Basil Carlo stanie się od samego praktycznie
początku postacią, dla której przede wszystkim będę śledził kolejne odsłony
DETECTIVE COMICS. Warto również wspomnieć, że w tym tomie do składu dołącza
Batwing. Luke Fox poprzez swój ekscentryczny, celebrycki styl życia oraz specyficzny
sposób nakładania zbroi sprawił, że śmiało można go określić mianem DC-owskiej
wersji Tony'ego Starka.
Ostatnie dwa rozdziały tego
zbioru skupiają się przede wszystkim na postaci Batwoman. Stanowią one wstęp do
solowej serii z udziałem Kobiety-Nietoperza i nawiązują do zakończonego
crossover "The Monster Men". Jest to również okazja do zapoznania się
z okolicznościami, w jakich Kate po raz pierwszy stanęła oko w oko z Mrocznym
Rycerzem.
Rysownicy odpowiedzialni za
oprawę graficzną są ci sami co poprzednio, czyli Alvaro Martinez oraz Eddy
Barrows. Obaj mają podobne style, świetnie się uzupełniają i widać, że dobrze
się czują w klimatach Gotham City. Trzeba przyznać, że ilustracje trzymają
wysoki poziom i w żadnym wypadku nie odbierają przyjemności z czytania tego
komiksu. Miałem przyjemność podziwiania prac wielu znacznie lepszych artystów,
którzy jeszcze lepiej mogliby zobrazować wizję scenarzysty, ale już pierwsze
numery serii udowodniły, iż Martinez i Barrows zasłużenie zostali wytypowani do
swojej roli. Każdy pewnie by chciał, aby
to jeden artysta odpowiadał za całą historię, ale wiadomo, że w przypadku
dwutygodnika jest to fizycznie niemożliwe. Trudno mi jednak w tej chwili
wyobrazić sobie, aby dwóch ilustratorów mogło lepiej się uzupełniać, niż
właśnie wspomniani przed chwilą panowie. Dwa ostatnie zeszyty zilustrował zawsze
mile widziany Ben Oliver, a swoje pięć groszy dodało również gościnnie trzech
innych rysowników. Wśród nich był między innymi Szymon Kudrański, który
stworzył całe... dwie strony.
Jeśli chodzi o dodatki to bez
większego zaskoczenia i właściwie standardowo, patrząc na większość drugich
tomów serii z Rebirth. Dostajemy tylko i aż siedem alternatywnych okładek autorstwa
rewelacyjnego Rafaela Albuquerque.
James Tynion ponownie pokazał,
że pisana przez niego aktualnie seria zasłużenie znajduje się w ścisłej
czołówce, jeśli nie na samym szczycie tytułów wydawanych w ramach Rebirth.
Każdy twórca prędzej czy później znajdzie takie miejsce, w którym będzie czuł
się swobodnie, pewnie i zagwarantuje przyjemność sobie oraz czytelnikom. Dla
Tyniona takim miejscem zdecydowanie jest seria DETECTIVE COMICS. W porównaniu
do pierwszego tomu jest tutaj trochę mniej spektakularnych pojedynków i
wybuchów, przez co część osób może uznać komiks ten za trochę nudny i
przegadany. Ja się z tym nie zgadzam, gdyż otrzymałem dokładnie to, czego
spodziewałem się po przeczytaniu pierwszej historii. Jest wyczuwalna ta magia,
która nadaje całości specyficzny charakter. Wciągnęliście się po lekturze
pierwszego tomu? wobec tego i tym razem powinniście być zadowoleni.
Ocena: 5/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów DETECTIVE COMICS #943 -
949.
Jeśli jeszcze nie macie swojego egzemplarza, to możecie go nabyć między
innymi w sklepie ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Juz sie nie mogę doczekac :-D
OdpowiedzUsuńco do ,,mniej spektakularnych pojedynków i wybuchow" to akurat bardzo dobrze,bo mam juz dosyć tego co bylo w new52 miedzy innymi za sprawą Snydera( jak dla mnie gosc bardzo słabo czuł nietoperza ,albo mu tak poprostu kazali).
Troche oddechu od tych wszystkich kataklizmow,robotow,toksyn WSKAZANE!
A ja mówię więcej!
Usuń