poniedziałek, 19 czerwca 2017

DETECTIVE COMICS VOL. 2: THE VICTIM SYNDICATE


Komiks RISE OF THE BATMEN pokazał bardzo wyraźnie, że wraz z nastaniem Rebirth seria DETECTIVE COMICS zmieniła nie tylko symbolicznie swoją numerację. Zmienił się całkowicie charakter tego tytułu, który od tej pory skupia się na wspólnych przygodach niezwykłej, wyselekcjonowanej przez Batmana i Batwoman drużyny złożonej z bohaterów (i nie tylko) zamieszkujących Gotham City. Pierwszy tom dosyć wysoko postawił poprzeczkę, a wszystko głównie za sprawą ukazania przez scenarzystę w ciekawy sposób relacji pomiędzy poszczególnymi członkami bat-zespołu, a także podkreślenia, iż każdy jest w tej drużynie ważny i niezbędny. Czy był to jednorazowy skok jakościowy w wykonaniu Jamesa Tyniona IV, czy też początek długiego i zaskakująco dobrego runu? Lektura THE VICTIM SYNDICATE w dużej mierze pomogła mi w znalezieniu odpowiedzi na to pytanie.

Nowa drużyna dopiero co stawiła czoła poważnemu zagrożeniu i tak naprawdę nie miała czasu na odpoczynek, a znów musi zmierzyć się z kolejnym problemem. I to akurat teraz, gdy Batman, Batwoman oraz ich podopieczni są wewnętrznie rozbici i zmagają się, każdy na swój indywidualny sposób, z dramatem, jakim była heroiczna śmierć Tima Drake'a/Red Robina. Tymczasem na scenie pojawia się tajemnicza grupa nazywająca siebie Victim Syndicate. Jej egzotyczni pod względem wyglądu członkowie terroryzują Gotham City domagając się przy tym, aby Mroczny Rycerz zakończył swoją karierę i ujawnił przed światem twarz skrywaną pod maską. Jak łatwo się domyślić Batman nie jest zbyt chętny do spełnienia tych żądań i zamierza jak najszybciej z pomocą swojej drużyny zlikwidować powstały problem. Nie przewidział jednak tego, że jego drużyna nie jest już monolitem i jedna osoba zamiast pomagać będzie starała się poprzeć argumenty przedstawiane przez Victim Syndicate.

Złoczyńcy przedstawieni w głównej historii, podobnie jak to było w poprzednim tomie, nie są ogranymi, sprawdzonymi i wykorzystywanymi wielokrotnie w przeszłości przez innych twórców. Widać zatem, że przynajmniej na początku swojego runu Tynion nie idzie na łatwiznę i stawia przed bat-drużyną przeciwników oryginalnych, wykreowanych przez siebie właśnie na potrzeby tej serii. O ile jednak w RISE OF THE BATMEN grupa pułkownika Kane'a spełniła swoje zadanie w stu procentach, o tyle tym razem nie wszystko zagrało idealnie. Victim Syndicate to piątka osób postronnych, które łączy to, że w przeszłości ucierpiały one podczas jednego z wielu starć Batmana z jakimś złoczyńcą (w tym wypadku Scarecrow, Joker, Poison Ivy), bądź po prostu w wyniku ataku jednego z licznych przeciwników Mrocznego Rycerza na miasto Gotham. First Victim, Madame Crow, Mr. Noxious, Mudface oraz Mute zostali zranieni fizycznie i psychicznie, ale jednocześnie zyskali supermoce. Oskarżają oni Batmana o swój los twierdząc, że to właśnie obecność zamaskowanego obrońcy sprowadza do miasta złoczyńców, a co za tym idzie zagrożenie dla obywateli. Metody działania Victim Syndicate są trudne do zaakceptowania, ale trzeba uczciwie przyznać, że jakaś logika w ich rozumowaniu jednak jest. I to właśnie kontrowersje związane z tym, czy Człowiek-Nietoperz działając w dobrej intencji sprowadza nieumyślnie zagrożenie na mieszkańców sprawiają, iż nie wszyscy w drużynie popierają stronę Batmana.

Mała uwaga do scenarzysty dotyczy jednak tego, że Victim Syndicate są tworem dosyć płytkim i jednorazowym, budzą zainteresowanie jedynie na początku, a później stanowią oni raczej tło i schodzą gdzieś na drugi plan. Jakoś trudno im współczuć, a zwłaszcza pierwszej ofierze (dla mnie wygląd zbyt cudaczny), o której/którym w praktyce niczego konkretnego się nie dowiedzieliśmy. Częściowo może przez to, że tak naprawdę tożsamość First Victim nie jest ważna (podobnie jak Mr. Blooma swego czasu u Snydera), a liczy się to, co ma do powiedzenia i udowodnienia.

Na pierwszy plan tym razem wyeksponowana została Spoiler, która zdecydowanie przeżywa kryzys i właśnie stanęła na rozdrożu. Ostatnie wydarzenia, a zwłaszcza śmierć jej ukochanego mocno przekonały ją, iż powinna wybrać własną drogę, która nie koniecznie pokrywa się ze ścieżką wytyczoną przez Batmana. Druga ważna i interesująca postać tego komiksu (a może i najważniejsza) to Clayface, który praktycznie w każdej scenie, w której się pojawia zaskakuje pozytywnie i udowadnia, że dołączenie go do zespołu było strzałem w dziesiątkę. Jedna z osób tworzących Victim Syndicate jest mocno powiązana z Clayface'em, co dodaje dodatkowego smaczku i daje jeszcze lepszy wgląd w psychikę byłego złoczyńcy. Nigdy bym nie podejrzewał, że to właśnie Basil Carlo stanie się od samego praktycznie początku postacią, dla której przede wszystkim będę śledził kolejne odsłony DETECTIVE COMICS. Warto również wspomnieć, że w tym tomie do składu dołącza Batwing. Luke Fox poprzez swój ekscentryczny, celebrycki styl życia oraz specyficzny sposób nakładania zbroi sprawił, że śmiało można go określić mianem DC-owskiej wersji Tony'ego Starka.

Ostatnie dwa rozdziały tego zbioru skupiają się przede wszystkim na postaci Batwoman. Stanowią one wstęp do solowej serii z udziałem Kobiety-Nietoperza i nawiązują do zakończonego crossover "The Monster Men". Jest to również okazja do zapoznania się z okolicznościami, w jakich Kate po raz pierwszy stanęła oko w oko z Mrocznym Rycerzem.

Rysownicy odpowiedzialni za oprawę graficzną są ci sami co poprzednio, czyli Alvaro Martinez oraz Eddy Barrows. Obaj mają podobne style, świetnie się uzupełniają i widać, że dobrze się czują w klimatach Gotham City. Trzeba przyznać, że ilustracje trzymają wysoki poziom i w żadnym wypadku nie odbierają przyjemności z czytania tego komiksu. Miałem przyjemność podziwiania prac wielu znacznie lepszych artystów, którzy jeszcze lepiej mogliby zobrazować wizję scenarzysty, ale już pierwsze numery serii udowodniły, iż Martinez i Barrows zasłużenie zostali wytypowani do swojej roli.  Każdy pewnie by chciał, aby to jeden artysta odpowiadał za całą historię, ale wiadomo, że w przypadku dwutygodnika jest to fizycznie niemożliwe. Trudno mi jednak w tej chwili wyobrazić sobie, aby dwóch ilustratorów mogło lepiej się uzupełniać, niż właśnie wspomniani przed chwilą panowie. Dwa ostatnie zeszyty zilustrował zawsze mile widziany Ben Oliver, a swoje pięć groszy dodało również gościnnie trzech innych rysowników. Wśród nich był między innymi Szymon Kudrański, który stworzył całe... dwie strony.

Jeśli chodzi o dodatki to bez większego zaskoczenia i właściwie standardowo, patrząc na większość drugich tomów serii z Rebirth. Dostajemy tylko i aż siedem alternatywnych okładek autorstwa rewelacyjnego Rafaela Albuquerque.

James Tynion ponownie pokazał, że pisana przez niego aktualnie seria zasłużenie znajduje się w ścisłej czołówce, jeśli nie na samym szczycie tytułów wydawanych w ramach Rebirth. Każdy twórca prędzej czy później znajdzie takie miejsce, w którym będzie czuł się swobodnie, pewnie i zagwarantuje przyjemność sobie oraz czytelnikom. Dla Tyniona takim miejscem zdecydowanie jest seria DETECTIVE COMICS. W porównaniu do pierwszego tomu jest tutaj trochę mniej spektakularnych pojedynków i wybuchów, przez co część osób może uznać komiks ten za trochę nudny i przegadany. Ja się z tym nie zgadzam, gdyż otrzymałem dokładnie to, czego spodziewałem się po przeczytaniu pierwszej historii. Jest wyczuwalna ta magia, która nadaje całości specyficzny charakter. Wciągnęliście się po lekturze pierwszego tomu? wobec tego i tym razem powinniście być zadowoleni.

Ocena: 5/6

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów DETECTIVE COMICS #943 - 949.

Jeśli jeszcze nie macie swojego egzemplarza, to możecie go nabyć między innymi w sklepie ATOM Comics.


Dawid Scheibe

2 komentarze:

  1. Juz sie nie mogę doczekac :-D
    co do ,,mniej spektakularnych pojedynków i wybuchow" to akurat bardzo dobrze,bo mam juz dosyć tego co bylo w new52 miedzy innymi za sprawą Snydera( jak dla mnie gosc bardzo słabo czuł nietoperza ,albo mu tak poprostu kazali).
    Troche oddechu od tych wszystkich kataklizmow,robotow,toksyn WSKAZANE!

    OdpowiedzUsuń