Chciałoby się powiedzieć, ile już
razy to widzieliśmy? Ile razy ktoś na nowo starał się przedstawić początki
Mrocznego Rycerza i przekonać nas, czytelników, że jego pomysł jest tak
strasznie fajny, tak strasznie wyjątkowy i zasługujący na uwagę? Jakby komuś
jeszcze było mało poruszania tego tematu, to jakiś czas przed startem projektu
o nazwie New 52 zaczął się ukazywać nowy cykl – Ziemia Jeden, w ramach którego
najpierw Superman za sprawą J.M. Straczyńskiego i Shane’a Davisa, a później
także i Batman otrzymali nowe, odświeżone originy. Karierę tego drugiego na
nowo możemy śledzić także i w Polsce dzięki linii DC Deluxe, z którą ostatnio
wystartowało wydawnictwo Egmont.
Ziemia Jeden to podobnie jak
chociażby bardziej znana Ziemia-2, kolejna alternatywna rzeczywistość dająca
twórcom całkowitą swobodę, jeśli chodzi o modyfikowanie wczesnych losów
flagowych i najbardziej rozpoznawanych bohaterów świata DC, ale z tym jednym
tylko ograniczeniem, iż dany bohater miał wydawać się bardziej rzeczywisty,
bardziej dostępny i taki, z którym łatwiej będzie się utożsamić. Inna ważna
sprawa, że całość miała ukazać się w formie liczącej sobie ponad sto stron
powieści graficznej. W przypadku Mrocznego Rycerza zadanie takie powierzono
duetowi Geoff Johns oraz Gary Frank, którzy mieli okazję wcześniej już
współpracować chociażby w ramach mini serii SUPERMAN: SECRET ORIGINS, czy też
SUPERMAN AND THE LEGION OF SUPER-HEROES.
Geoff Johns to jeden z
najbardziej uznanych i zasłużonych dla DC scenarzystów ostatnich lat, który
maczał swoje palce przy prawie każdym znaczącym evencie ostatniej dekady, a
zasłynął chyba przede wszystkim wyciągając na wyżyny serię GREEN LANTERN. Frank
to natomiast topowa piątka ilustratorów pracujących obecnie dla DC, a jego
realistyczne i szczegółowe odwzorowywanie wyglądu oraz emocji poszczególnych
postaci (w tym miejscu pochwalę jeszcze kolorystę Brada Andersona, który
sprawił, że niby dalej było mrocznie, ale jednak bardziej kolorowo, niż np. w
BATMANIE ilustrowanym przez Grega Capullo) czyni z niego idealnego partnera do
zobrazowania wizji zrodzonych w głowie Johnsa. Takie nazwiska jeszcze przed
ukazaniem się komiksu gwarantowały wysoki poziom finalnego produktu i narobiły
sporego smaku zniecierpliwionym fanom.
Jak zatem prezentuje się znany i
lubiany obrońca Gotham City, którego poczynaniami kieruje Geoff Johns? W
skrócie można powiedzieć, że Batman zszedł na ziemię, a wszystko po to, aby jego
poczynania stały się jak najbardziej prawdopodobne i jak najmniej
przekolorowane. Mamy tym samym do czynienia z niedoświadczonym amatorem, który
pod względem metod działania daleki jest od obrazu herosa, do jakiego
przywykliśmy. Widać wyraźnie, że to zwykły człowiek chowający się pod cudacznym
kostiumem, który to strój jest dosyć ubogi zarówno pod względem wyglądu, jak i
zasobności w różne zaawansowane technologicznie bat-gadżety. Batman ponosi
liczne porażki przeliczając własne możliwości i nie grzesząc inteligencją w
momencie, gdy trzeba podjąć właściwą decyzję. Dodajmy do tego równie zawodny co
sam bohater sprzęt, którym posługuje się Człowiek-Nietoperz, brak batmobilu,
który zastępowany jest przez zwykłą limuzynę oraz brak dostępu do
supernowoczesnego laboratorium i mamy obraz tego, w jakich warunkach musi
radzić sobie Bruce Wayne z Ziemi Jeden.
Złoczyńcami, z jakimi musi
mierzyć się Batman są tym razem zwyczajni, umięśnieni opryszkowie, nowy seryjny
morderca zwany Urodzinowym Chłopcem, burmistrz Cobblepot oraz członkowie
skorumpowanej miejskiej policji. Dopiero w drugim tomie serii pojawią się
bardziej znani: Riddler, Two-Face, czy też Killer Croc. Nie znaczy to wcale, że
Mroczny Rycerz ma tym razem lżej, wręcz przeciwnie, tytułowy bohater odnosi
liczne rany czy to na skutek przegranego pojedynku na pięści, czy też na skutek
braku zachowania czujności i ostrożności.
Najciekawsze jednak zmiany
wprowadzone do uniwersum Batmana to zmodyfikowana rola Bruce’a w wątku
dotyczącym śmierci jego rodziców, a także ryzykowne i dla niektórych
kontrowersyjne przemiany dwóch znanych postaci: Alfreda Pennywortha oraz
Harvey’a Bullocka. Ten pierwszy w niczym nie przypomina starego, dobrodusznego,
zakochanego w aktorstwie i oddanego lokaja, stając się prawdziwym bad-assem z
przeszłością wojskową. Z kolei Bullock w tej alternatywnej rzeczywistości nie
przypomina już prowadzącego niezdrowy tryb życia i podobnego do porucznika
Columbo policjanta, tylko odgrywa rolę przystojnej, prezentującej na każdym
kroku swój śnieżnobiały uśmiech, nie zdającej sobie sprawy z powagi sytuacji
gwiazdy filmowej.
BATMAN: ZIEMIA JEDEN to dobry
komiks, ale raczej nie z gatunku tych, po które wielokrotnie będzie się później
sięgać. Duet Johns oraz Frank miał zapewnić poprzez kosmetyczne zmiany i
dodanie kilku nowych, urozmaiconych elementów, przede wszystkim spore zyski i
wycisnąć jeszcze więcej z maglowanego wielokrotnie tematu narodzin legendy
Człowieka-Nietoperza, i to z pewnością DC może zaliczyć po stronie plusów.
Drugi pozytyw jest taki, że całość posiada wyraźny początek i koniec, żadnych
przerywników w postaci wypasionych cliffhangerów, przez co komiks jest przyjazny
dla nowej grupy odbiorców, której nie chce się sięgać po inne, znacznie
wcześniejsze interpretacje pierwszych przygód Batmana, ani śledzić na bieżąco
wszystkich serii o gacku wydawanych przez DC. Dla kogoś jednak, kto tak jak ja
miał już okazję przeczytać masę przeróżnych wersji przemiany Wayne’a w
zamaskowanego obrońcę Gotham, wydaje się, że Johns nie wykorzystał do końca
ogromnego potencjału, jaki miał przed sobą. Ostatecznie dostajemy zatem ciekawą
wariację na temat początków Batmana, która z jednej strony ma fajne momenty,
zawiera kilka ciekawych rozwiązań i jest świetnie narysowana, ale z drugiej u
bardziej wymagającego czytelnika pozostawia sporo niedosytu.
Ocena: 4/6
Dziękujemy wydawnictwu EGMONT za udostępnienie egzemplarza
recenzenckiego.
Omawiany komiks dostępny jest w sklepie ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Przecież Pingwin jest znanym przeciwnikiem Batmana.
OdpowiedzUsuń