piątek, 5 czerwca 2015

BATMAN: ZIEMIA JEDEN

Recenzja powieści graficznej BATMAN: EARTH ONE VOL. 1 wydanej w Polsce przez Egmont jako BATMAN: ZIEMIA JEDEN.


Chciałoby się powiedzieć, ile już razy to widzieliśmy? Ile razy ktoś na nowo starał się przedstawić początki Mrocznego Rycerza i przekonać nas, czytelników, że jego pomysł jest tak strasznie fajny, tak strasznie wyjątkowy i zasługujący na uwagę? Jakby komuś jeszcze było mało poruszania tego tematu, to jakiś czas przed startem projektu o nazwie New 52 zaczął się ukazywać nowy cykl – Ziemia Jeden, w ramach którego najpierw Superman za sprawą J.M. Straczyńskiego i Shane’a Davisa, a później także i Batman otrzymali nowe, odświeżone originy. Karierę tego drugiego na nowo możemy śledzić także i w Polsce dzięki linii DC Deluxe, z którą ostatnio wystartowało wydawnictwo Egmont. 

Ziemia Jeden to podobnie jak chociażby bardziej znana Ziemia-2, kolejna alternatywna rzeczywistość dająca twórcom całkowitą swobodę, jeśli chodzi o modyfikowanie wczesnych losów flagowych i najbardziej rozpoznawanych bohaterów świata DC, ale z tym jednym tylko ograniczeniem, iż dany bohater miał wydawać się bardziej rzeczywisty, bardziej dostępny i taki, z którym łatwiej będzie się utożsamić. Inna ważna sprawa, że całość miała ukazać się w formie liczącej sobie ponad sto stron powieści graficznej. W przypadku Mrocznego Rycerza zadanie takie powierzono duetowi Geoff Johns oraz Gary Frank, którzy mieli okazję wcześniej już współpracować chociażby w ramach mini serii SUPERMAN: SECRET ORIGINS, czy też SUPERMAN AND THE LEGION OF SUPER-HEROES.

Geoff Johns to jeden z najbardziej uznanych i zasłużonych dla DC scenarzystów ostatnich lat, który maczał swoje palce przy prawie każdym znaczącym evencie ostatniej dekady, a zasłynął chyba przede wszystkim wyciągając na wyżyny serię GREEN LANTERN. Frank to natomiast topowa piątka ilustratorów pracujących obecnie dla DC, a jego realistyczne i szczegółowe odwzorowywanie wyglądu oraz emocji poszczególnych postaci (w tym miejscu pochwalę jeszcze kolorystę Brada Andersona, który sprawił, że niby dalej było mrocznie, ale jednak bardziej kolorowo, niż np. w BATMANIE ilustrowanym przez Grega Capullo) czyni z niego idealnego partnera do zobrazowania wizji zrodzonych w głowie Johnsa. Takie nazwiska jeszcze przed ukazaniem się komiksu gwarantowały wysoki poziom finalnego produktu i narobiły sporego smaku zniecierpliwionym fanom.

Jak zatem prezentuje się znany i lubiany obrońca Gotham City, którego poczynaniami kieruje Geoff Johns? W skrócie można powiedzieć, że Batman zszedł na ziemię, a wszystko po to, aby jego poczynania stały się jak najbardziej prawdopodobne i jak najmniej przekolorowane. Mamy tym samym do czynienia z niedoświadczonym amatorem, który pod względem metod działania daleki jest od obrazu herosa, do jakiego przywykliśmy. Widać wyraźnie, że to zwykły człowiek chowający się pod cudacznym kostiumem, który to strój jest dosyć ubogi zarówno pod względem wyglądu, jak i zasobności w różne zaawansowane technologicznie bat-gadżety. Batman ponosi liczne porażki przeliczając własne możliwości i nie grzesząc inteligencją w momencie, gdy trzeba podjąć właściwą decyzję. Dodajmy do tego równie zawodny co sam bohater sprzęt, którym posługuje się Człowiek-Nietoperz, brak batmobilu, który zastępowany jest przez zwykłą limuzynę oraz brak dostępu do supernowoczesnego laboratorium i mamy obraz tego, w jakich warunkach musi radzić sobie Bruce Wayne z Ziemi Jeden.

Złoczyńcami, z jakimi musi mierzyć się Batman są tym razem zwyczajni, umięśnieni opryszkowie, nowy seryjny morderca zwany Urodzinowym Chłopcem, burmistrz Cobblepot oraz członkowie skorumpowanej miejskiej policji. Dopiero w drugim tomie serii pojawią się bardziej znani: Riddler, Two-Face, czy też Killer Croc. Nie znaczy to wcale, że Mroczny Rycerz ma tym razem lżej, wręcz przeciwnie, tytułowy bohater odnosi liczne rany czy to na skutek przegranego pojedynku na pięści, czy też na skutek braku zachowania czujności i ostrożności.

Najciekawsze jednak zmiany wprowadzone do uniwersum Batmana to zmodyfikowana rola Bruce’a w wątku dotyczącym śmierci jego rodziców, a także ryzykowne i dla niektórych kontrowersyjne przemiany dwóch znanych postaci: Alfreda Pennywortha oraz Harvey’a Bullocka. Ten pierwszy w niczym nie przypomina starego, dobrodusznego, zakochanego w aktorstwie i oddanego lokaja, stając się prawdziwym bad-assem z przeszłością wojskową. Z kolei Bullock w tej alternatywnej rzeczywistości nie przypomina już prowadzącego niezdrowy tryb życia i podobnego do porucznika Columbo policjanta, tylko odgrywa rolę przystojnej, prezentującej na każdym kroku swój śnieżnobiały uśmiech, nie zdającej sobie sprawy z powagi sytuacji gwiazdy filmowej.

BATMAN: ZIEMIA JEDEN to dobry komiks, ale raczej nie z gatunku tych, po które wielokrotnie będzie się później sięgać. Duet Johns oraz Frank miał zapewnić poprzez kosmetyczne zmiany i dodanie kilku nowych, urozmaiconych elementów, przede wszystkim spore zyski i wycisnąć jeszcze więcej z maglowanego wielokrotnie tematu narodzin legendy Człowieka-Nietoperza, i to z pewnością DC może zaliczyć po stronie plusów. Drugi pozytyw jest taki, że całość posiada wyraźny początek i koniec, żadnych przerywników w postaci wypasionych cliffhangerów, przez co komiks jest przyjazny dla nowej grupy odbiorców, której nie chce się sięgać po inne, znacznie wcześniejsze interpretacje pierwszych przygód Batmana, ani śledzić na bieżąco wszystkich serii o gacku wydawanych przez DC. Dla kogoś jednak, kto tak jak ja miał już okazję przeczytać masę przeróżnych wersji przemiany Wayne’a w zamaskowanego obrońcę Gotham, wydaje się, że Johns nie wykorzystał do końca ogromnego potencjału, jaki miał przed sobą. Ostatecznie dostajemy zatem ciekawą wariację na temat początków Batmana, która z jednej strony ma fajne momenty, zawiera kilka ciekawych rozwiązań i jest świetnie narysowana, ale z drugiej u bardziej wymagającego czytelnika pozostawia sporo niedosytu.

Ocena: 4/6

Dziękujemy wydawnictwu EGMONT za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

Omawiany komiks dostępny jest w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

1 komentarz: