niedziela, 7 czerwca 2015

SUPERMAN: CZERWONY SYN

Recenzja miniserii SUPERMAN: RED SON VOL. 1 wydanej w Polsce przez Egmont jako SUPERMAN: CZERWONY SYN.
Telewizje oglądam bardzo rzadko, polskie kanały jeszcze rzadziej. Wczoraj jednak był finał Ligi Mistrzów. W przerwie meczu postanowiłem przejrzeć sobie telegazetę TVP i jakież było moje zdziwienie, gdy wśród wieści z Polski znalazłem tam nieco spóźnioną informację o wydaniu pewnego komiksu. Tak, tak, była to wiadomość o publikacji SUPERMAN: CZERWONY SYN, która zdziwiła mnie na tyle, że dziś z samego rana usiadłem i zacząłem pisać niniejszą recenzję.

Wydaje mi się, że zrecenzowanie tego komiksu może być dla mnie tak samo trudne, jak napisanie go dla Marka Millara. Ani on ani ja nie żyliśmy w czasach socjalistycznych i jak łatwo się domyśleć, całą swoją wiedzę na temat tamtego okresu opieramy na tym, co wynieśliśmy z lekcji historii, filmów dokumentalnych, książek czy od osób, które żyły w tamtych czasach. Dlatego też nie będę nawet starać się oceniać tego, czy Miller dobrze czy też źle oddał ducha komunizmu. Skupię się na historii, bo to ona, a nie ”bliski sercu Polaka temat” skłonił mnie do tego, by po SUPERMAN: CZERWONY SYN w ogóle sięgnąć. Nie jestem i chyba nigdy już nie będę wielkim fanem twórczości Marka Millera, ponieważ komiks przez wielu wymieniany jako jedno z jego największych osiągnięć wcale mnie nie wciągnął, ani nie wzbudził wielu pozytywnych emocji.

Punkt wyjścia fabuły faktycznie jest prosty jak konstrukcja cepa. Mark Millar zastanowił się nad jednym, prostym problemem: co by było, gdyby kapsuła z Kal-Elem wylądowała na Ziemi kilka godzin wcześniej i nie rozbiła się w słonecznym Kansas na terenie Stanów Zjednoczonych, ale w pobliżu kołchozu znajdującego się w Związku Radzieckim. Czy to wychowanie Kentów sprawiło, że chłopak wyrósł na szlachetnego i nieskazitelnego Supermana czy też miał to w genach? SUPERMAN: CZERWONY SYN nie odpowiada jednoznacznie na to pytanie, ponieważ wraz z kolejnymi stronami komiksu ”radzieckość” towarzysza ze stali coraz mocniej skręcała w stronę amerykańskiego stylu życia i właśnie ten niewykorzystany potencjał opowieści sprawił, że lektury komiksu nie mogę zaliczyć w poczet czegoś, do czego będę chciał często wracać.

Nie jestem człowiekiem zamkniętym na inne wersje znanych i lubianych bohaterów. Bardzo jednak nie podoba mi się to, gdy poszczególni twórcy zaczynają grzebać u podstaw tego, co symbolizuje daną postać. A Mark Millar to zrobił właśnie na łamach SUPERMAN: CZERWONY SYN, gdy uznał że troska o ludzi, odmowa zabijania i pokojowe nastawienie do absolutnie wszystkiego to coś, co Kal-El ma w genach, a nie coś co nabył w procesie socjalizacji u Kentów. Recenzowany dziś komiks sugeruje nam, że nawet będąc socjalistą, komunistą i prawą ręką Stalina, Superman nadal jest tak szlachetny jak tylko jest to możliwe. Taki mały drobiazg, ale rzutujący na wydźwięk całego komiksu sprawił, że lektura SUPERMAN: CZERWONY SYN jakoś mnie nie ujęła.

Paradoksalnie wszystko to, co fabularnie jest najlepsze w dziś opisywanym komiksie, nie dotyczy bezpośrednio towarzysza ze stali. Jeśli już musiałbym wskazać coś, co czyni pozycję tę wyjątkową, byłyby to postacie drugoplanowe. Zaproponowane przez Millara wersje Lois Lane, Jimmy’ego Olsena czy Leksa Luthora bardzo przypadły mi do gustu, natomiast zupełnie nowa postać Piotra Rosłowa intrygowała na tyle, by chcieć się dowiedzieć jakie będą jego dalsze losy. To w sumie smutne, że czytelnika naprawdę lubiącego postać Supermana w komiksie o nim bawi podoba się właściwie każdy, tylko nie sam tytułowy bohater.

Dwa słowa należą się końcówce komiksu SUPERMAN: CZERWONY SYN, która przez wielu krytykowana, akurat dla mnie stanowiła bardzo mocny fragment historii i z pewnością nie było to coś, czego się spodziewałem. Uważam, że bezpośrednie powiązanie nazwiska Luthora z Kryptońaskim El to coś, co Millarowi zdecydowanie wyszło i stanowi dla mnie dowód, że potrafi mieć on przebłyski naprawdę niezłych idei. To jednak za mało, by wybaczyć mu kompletnie w mojej ocenie zaprzepaszczony potencjał recenzowanego dziś komiksu.

Z całą pewnością jednak na słowa uznania zasługuje Dave Johnson. Począwszy od świetnej okładki albumu – rysownik ponoć jest zapalonym wielbicielem stylu tworzenia propagandowych plakatów – przez wnętrza komiksu aż po zawarte w nim dodatki, rysownik po prostu mnie urzekał. Jeśli zastanawiacie się nad mocnym powodem, dla którego naprawdę warto sięgnąć po SUPERMAN: CZERWONY SYN, to warstwa graficzna jest nim zdecydowanie. W środku znajdziecie wiele kapitalnych kadrów, lecz i tak nie zdziwię Was pewnie pisząc, że design radzieckiego Batmana to prawdziwe mistrzostwo świata.

Wspomniałem już o dodatkach, więc najwyższa pora poświęcić kilkanaście zdań jakości wydania Egmontu. Nie wiem czy przyjdzie mi w przyszłości recenzować kolejne komiksy z linii DC Deluxe, dlatego to co napiszę za moment potraktujcie jako rzecz wspólną dla wszystkich trzech dotychczasowych albumów. Od samego początku bawiły mnie jęki zawodu osób, które ubzdurały sobie z jakiegoś powodu, że DC Deluxe od Egmontu będzie kropka w kropkę identyczne z ekskluzywnymi komiksami made in USA. Tymczasem otrzymaliśmy dokładnie to, czego się spodziewałem i totalnie nie jestem tym aspektem zawiedziony. SUPERMAN: CZERWONY SYN, podobnie jak i SPRAWIEDLIWOŚĆ od Mucha Comics oraz KRYZYS TOŻSAMOŚCI mają nieznacznie większy format niż standardowy twardookładkowy komiks rodem z USA oraz obwolutę. Nie jestem wielkim zwolennikiem tych ostatnich, zaś format ani mi nie pomagał, ani nie przeszkadzał w lekturze. Na półce pozycje te prezentują się godnie, a ponieważ mimo obecnego szaleństwa wydawców nadal nie jesteśmy komiksowym eldorado, uważam że nazwa „deluxe” jak najbardziej do tych komiksów pasuje. No, może niekoniecznie stawiałbym pozycje od Egmontu na półce bez wspomnianej obwoluty, ponieważ jednolita, czarna z wytłoczonym tytułem na froncie nie wygląda szczególnie zachęcająco. SUPERMAN: CZERWONY SYN zawiera łącznie 20 stron dodatków i jest to dość sporo, w dodatku dobrego stuffu. Zastrzeżenia mam jedynie do posłowia Kamila Śmiałkowskiego, które jak dotąd w żadnym z trzech posiadanych przeze mnie komiksów DC Deluxe nie wzbudziło żadnych emocji, za wyjątkiem poczucia, że momentami autor ten sam nie do końca wierzy w to co pisze. Jego tekst w SUPERMAN: CZERWONY SYN właśnie tak dla mnie wygląda, jakby ktoś zapłacił mu za napisanie dobrego słowa o komiksie, który właściwie mu się nie podoba, więc zręcznie lawiruje między różnymi wątkami i unika określanie komiksu tego jakimś innym pozytywem niż ”wyjątkowy”.

I wiecie co? SUPERMAN: CZERWONY SYN to faktycznie komiks wyjątkowy, lecz właściwie tylko dzięki podjętej tematyce i świetnym rysunkom. Ale moim zdaniem zarazem wcale nie jest pozycją na tyle dobrą, by koniecznie pędzić do księgarni i to pomimo polecanki z łamów samej telegazety ;) Za te okładkowe 70zł z pewnością znajdziecie coś lepszego. Moja ocena to 3/6

Dziękujemy wydawnictwu EGMONT za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

SUPERMAN: CZERWONY SYN do kupienia w ATOM Comics.

3 komentarze:

  1. zgadzam się, że sama tematyka tego, że to jest ZSRR a nie USA i eS powinien być przez to bardziej odmienny została jedynie liźnięta. ale designy postaci, geneza Hala Jordana i jedno z najlepszych zakończeń, jako czytałem sprawia, że dałbym 5/6.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się zupełnie nie zgodzę z zarzutami przeciwko wrodzonej prawilności Supermana. W Czerwony Synu jest wspomniane wychowanie w duchu proletariackich idei. Poza tym dla mnie osią tego komiksu jest właśnie pytanie o to, czym jest prawilność. Ta antyutopijna wizja bezpiecznego świata jest inteligentnie i logicznie uszyta, zaś sam dramat Supermana, jego dylematy w gruncie rzeczy nie różnią się wiele od tych z np. filmu Snyder'a. To podobieństwo jest rewelacyjne i daje kolejny powód do myślenia. Jasne jestem psychofanem Millara, ale uważam że akurat w przypadku Czerwonego Syna trudno odmawiać mu rzetelnie wykonanej roboty.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piotr Rosłow jest radziecką wersją współcześnie mało znanego bohatera pobocznego komiksów o Supermanie z lat 70'tych- Pete'a Rossa. Prawdziwym autorem zakończenia jest Grant Morrison który podpowiedział to rozwiązanie Millarowi. Wpisuje się ono zresztą świetnie w etos Supermana jako "Człowieka Jutra". Polecam książkę Morrisona - Supergods, w której świetnie pokazuje że Superman od zawsze był bohaterem socjalistycznym. Superman powstał w okresie Wielkiej Depresji i w początkach swojej kariery walczył głównie z nieuczciwymi bankierami czy skorumpowanymi politykami. W przeciwieństwie do wielu superbohaterów nie jest bogaczem lecz chłopakiem wychowanym na farmie. Po dziś dzień jego największym wrogiem jest miliarder-polityk Lex Luthor, w cywilu zaś jest reportem ujawniający skandale finansowe i nadużycia władzy.

    OdpowiedzUsuń