Po pierwszym bardzo dobrym tomie
przyszedł czas na kontynuację losów Larfleeze’a w jego solowej serii, która
ostatecznie doczekała się tylko i aż 12 numerów. Czy i tym razem jest się czym
zachwycać? A może nastąpił ewidentnie przesyt tą postacią oraz totalne
wyczerpanie materiału? Przekonajmy się na własne oczy zaglądając do środka
drugiego i ostatniego zarazem tomu pod tytułem THE FACE OF GREED.
Słowo kontynuacja użyte zostało
nieprzypadkowo, gdyż drugi tom zachowuje ciągłość wydarzeń, jakie rozgrywają się
na łamach REVOLT OF THE ORANGE LANTERNS (i tutaj taka mała prośba - osoby nie
zaznajomione ze wspomnianym komiksem są proszone o przerwanie lektury tej
recenzji i nadrobienie zaległości). Jeśli ktoś przygotowywał się na to, że
watek dotyczący przywróconych do życia Pomarańczowych Latarników będzie jeszcze
dłużej eksploatowany, to mam dla niego smutną wiadomość. Już pierwsze 20 stron zamyka
definitywnie ten etap w życiu Larfleeze’a i scenarzyści skupiają się na innych
celach tytułowej postaci. Czy sprawa została rozwiązana zbyt szybko? Na
początku miałem takie odczucie, ale obserwując jak później twórcy rozwlekają
wątek z boską rodzinką (nie, to nie ma nic wspólnego z tym serialem, o którym
właśnie pomyśleliście) nabrałem przekonania, że lepiej się stało, iż nie brnęli
bardziej w temat zbuntowanych Orange Lanterns.
Drugi tom można zatytułować każdy
kontra każdy, gdyż dochodzi w nim nieustannie do różnych mniej lub bardziej
epickich i obfitujących w wiele zniszczeń pojedynków, z czego tym głównym
wątkiem jest konflikt pomiędzy Pomarańczowym Latarnikiem, a boskimi istotami z
klanu Tuath-Dan. Owi bogowie szybko przekonują się na własnej skórze, jak
wielkim wrzodem na d..., tzn. jak dużym utrapieniem potrafi być irytujący
Larfleeze. A już zaglądanie wewnątrz jego umysłu to bardzo niemądre posunięcie.
Szkoda tylko, że rodzina Tuath-Dan na tyle zdominowała cały komiks, że
Larfleeze zszedł na dalszy plan i chwilami stanowił tło dla poczynań
irytujących mnie z każdą chwilą coraz bardziej Laorda czy Wanderer.
Dlaczego warto sięgnąć po ten
komiks. Powodów jest co najmniej kilka. Po pierwsze całość posiada konkretne,
adekwatne poziomem do całej serii zakończenie. Po drugie Giffen oraz DeMatteis
w charakterystyczny dla siebie sposób napakowali ten tom masą, często irytujących
nawet, dymków, przez co dochodzi do kilku wymiatających i powodujących efekt
banana na twarzy wymian zdań pomiędzy Larfem a innymi osobami dramatu. Po
trzecie mamy tutaj gościnny występ pewnego Zielonego Latarnika, która jak się
okazuje jest w pewien szokujący dla obu stron powiązany z Larfleezem, a
ostatnie sceny z ich udziałem sprawiają, że chciałbym jeszcze kiedyś zobaczyć,
jak wyglądałby komiks pt. LARFLEEZE AND G’NORT. Po czwarte dowiadujemy się
nowych informacji na temat mocy Larfleeze’a, choć akurat wątek z żywą baterią
mocy nie jest jakiś oryginalny. Inne zachęcające powody to m.in: specyficzna
rozmowa matki z synem, poszukiwania lokaja motywowana przez konieczność uprania
nie zmienianych od tygodni gatek, czy też król Larfleeze i jego własna planeta,
a także zaloty miłosne z Larfem w roli głównej. Mi jednak z tego wszystkiego
najbardziej przypadły do gustu momenty związane z pierścieniem Pomarańczowego
Latarnika, który nie tylko wchodzi w dyskusję ze swoim właścicielem, ale
również ucina sobie pogawędkę z kolegą pierścieniem o innym kolorze. Nikt
wcześniej na coś takiego nie wpadł, podobnie jak na to, że w pierścieniu może
odezwać się poczta głosowa :D
THE FACE OF GREED to dobry, ale
tylko dobry chciałoby się powiedzieć komiks. Są fajne momenty i kwestie bądź reakcje
godne zapamiętania, ale chwilami przebijając się przez jałowe dialogi chciało
mi się ziewać. Po prostu zmęczyło mnie powracanie nieustannie do tych samych
tematów. Szybko okazało się, że cała seria to jeden wielki arc, a nie jak się
przed premierą #1 spodziewałem zbiór pojedynczych, może 2-3 częściowych
historyjek, z których każda różniła się klimatycznie od pozostałych. Twórcy
przecież nie byli niczym ograniczeni i mieli dużo swobody w swoich działaniach,
przez co spodziewałem się większego urozmaicenia. Pomimo jednak, że Giffen i
DeMatteis poszli w zupełnie innym kierunku, niż tego od nich oczekiwałem, to i
tak przez jakieś 2/3 komiksu dobrze się bawiłem czytając pokręcone przygody
Larfa, Pulsar Stargrave czy G’norta. Polecam przeczytać, chociaż nie ukrywam,
że pierwszy tom pozostawił po sobie lepsze wrażenie.
Ocena: 4/6
Dawid Scheibe
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów LARFLEEZE #6 – 12
Powyższy komiks znajdziecie w sklepie ATOM Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz