wtorek, 30 czerwca 2015

LARFLEEZE VOL. 2: THE FACE OF GREED

Drugi i zarazem ostatni pakiet solowych przygód Larfleeze'a w ramach New 52.



Po pierwszym bardzo dobrym tomie przyszedł czas na kontynuację losów Larfleeze’a w jego solowej serii, która ostatecznie doczekała się tylko i aż 12 numerów. Czy i tym razem jest się czym zachwycać? A może nastąpił ewidentnie przesyt tą postacią oraz totalne wyczerpanie materiału? Przekonajmy się na własne oczy zaglądając do środka drugiego i ostatniego zarazem tomu pod tytułem THE FACE OF GREED.

Słowo kontynuacja użyte zostało nieprzypadkowo, gdyż drugi tom zachowuje ciągłość wydarzeń, jakie rozgrywają się na łamach REVOLT OF THE ORANGE LANTERNS (i tutaj taka mała prośba - osoby nie zaznajomione ze wspomnianym komiksem są proszone o przerwanie lektury tej recenzji i nadrobienie zaległości). Jeśli ktoś przygotowywał się na to, że watek dotyczący przywróconych do życia Pomarańczowych Latarników będzie jeszcze dłużej eksploatowany, to mam dla niego smutną wiadomość. Już pierwsze 20 stron zamyka definitywnie ten etap w życiu Larfleeze’a i scenarzyści skupiają się na innych celach tytułowej postaci. Czy sprawa została rozwiązana zbyt szybko? Na początku miałem takie odczucie, ale obserwując jak później twórcy rozwlekają wątek z boską rodzinką (nie, to nie ma nic wspólnego z tym serialem, o którym właśnie pomyśleliście) nabrałem przekonania, że lepiej się stało, iż nie brnęli bardziej w temat zbuntowanych Orange Lanterns.

Drugi tom można zatytułować każdy kontra każdy, gdyż dochodzi w nim nieustannie do różnych mniej lub bardziej epickich i obfitujących w wiele zniszczeń pojedynków, z czego tym głównym wątkiem jest konflikt pomiędzy Pomarańczowym Latarnikiem, a boskimi istotami z klanu Tuath-Dan. Owi bogowie szybko przekonują się na własnej skórze, jak wielkim wrzodem na d..., tzn. jak dużym utrapieniem potrafi być irytujący Larfleeze. A już zaglądanie wewnątrz jego umysłu to bardzo niemądre posunięcie. Szkoda tylko, że rodzina Tuath-Dan na tyle zdominowała cały komiks, że Larfleeze zszedł na dalszy plan i chwilami stanowił tło dla poczynań irytujących mnie z każdą chwilą coraz bardziej Laorda czy Wanderer.

Dlaczego warto sięgnąć po ten komiks. Powodów jest co najmniej kilka. Po pierwsze całość posiada konkretne, adekwatne poziomem do całej serii zakończenie. Po drugie Giffen oraz DeMatteis w charakterystyczny dla siebie sposób napakowali ten tom masą, często irytujących nawet, dymków, przez co dochodzi do kilku wymiatających i powodujących efekt banana na twarzy wymian zdań pomiędzy Larfem a innymi osobami dramatu. Po trzecie mamy tutaj gościnny występ pewnego Zielonego Latarnika, która jak się okazuje jest w pewien szokujący dla obu stron powiązany z Larfleezem, a ostatnie sceny z ich udziałem sprawiają, że chciałbym jeszcze kiedyś zobaczyć, jak wyglądałby komiks pt. LARFLEEZE AND G’NORT. Po czwarte dowiadujemy się nowych informacji na temat mocy Larfleeze’a, choć akurat wątek z żywą baterią mocy nie jest jakiś oryginalny. Inne zachęcające powody to m.in: specyficzna rozmowa matki z synem, poszukiwania lokaja motywowana przez konieczność uprania nie zmienianych od tygodni gatek, czy też król Larfleeze i jego własna planeta, a także zaloty miłosne z Larfem w roli głównej. Mi jednak z tego wszystkiego najbardziej przypadły do gustu momenty związane z pierścieniem Pomarańczowego Latarnika, który nie tylko wchodzi w dyskusję ze swoim właścicielem, ale również ucina sobie pogawędkę z kolegą pierścieniem o innym kolorze. Nikt wcześniej na coś takiego nie wpadł, podobnie jak na to, że w pierścieniu może odezwać się poczta głosowa :D

THE FACE OF GREED to dobry, ale tylko dobry chciałoby się powiedzieć komiks. Są fajne momenty i kwestie bądź reakcje godne zapamiętania, ale chwilami przebijając się przez jałowe dialogi chciało mi się ziewać. Po prostu zmęczyło mnie powracanie nieustannie do tych samych tematów. Szybko okazało się, że cała seria to jeden wielki arc, a nie jak się przed premierą #1 spodziewałem zbiór pojedynczych, może 2-3 częściowych historyjek, z których każda różniła się klimatycznie od pozostałych. Twórcy przecież nie byli niczym ograniczeni i mieli dużo swobody w swoich działaniach, przez co spodziewałem się większego urozmaicenia. Pomimo jednak, że Giffen i DeMatteis poszli w zupełnie innym kierunku, niż tego od nich oczekiwałem, to i tak przez jakieś 2/3 komiksu dobrze się bawiłem czytając pokręcone przygody Larfa, Pulsar Stargrave czy G’norta. Polecam przeczytać, chociaż nie ukrywam, że pierwszy tom pozostawił po sobie lepsze wrażenie.

Ocena: 4/6

Dawid Scheibe

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów LARFLEEZE #6 – 12

Powyższy komiks znajdziecie w sklepie ATOM Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz