Co tu dużo pisać? Moja zeszłotygodniowe Top 10 chyba przypadło Wam do gustu, ponieważ w ciągu minionych siedmiu dni post ten stał się ósmym najchętniej czytanym w krótkiej historii tego bloga. Bardzo mnie to cieszy, dlatego też od razu zakasałem rękawy i dziś na DCManiaku pojawia się druga dziesiątka serii rodem z New 52, których pierwsze zapowiedzi wywołały na mojej twarzy grymas zdziwienia. Podobnie jak poprzednim razem, także i dziś zaprezentuję je w kolejności alfabetycznej.
AQUAMAN AND THE OTHERS
Gdy solowa seria z Arthurem Curry okazała się jedną z najmocniejszych pozycji nowego uniwersum DC, już przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Gdy Aquaman okazał się także odpowiedzialny za powstanie Justice League (przeczytajcie pierwszy tom zbiorczy) naprawdę zaczęliśmy darzyć go sporą sympatią. Ale czy na tyle dużą, by dawać postaci tej drugi comiesięczny tytuł? Tu już śmiem wątpić. Tymczasem DC uznało że tak i do towarzystwa dodali Aquamanowi grupkę postaci, których poznaliśmy wcześniej na łamach jednej z historii opublikowanych w serii AQUAMAN. Na jej temat nie mogę napisać zbyt wiele, gdyż ze względu na Dana Jurgensa po nią nie sięgnąłem. Niemniej tytuł utrzymał się w ofercie DC okrągły rok, więc można spodziewać się, że nie zyskał zbyt dużej przychylności czytelników.
ARKHAM MANOR
Początkowo seria, później chybcikiem przerobiona na miniserię. Tytuł ten zapowiedziano równolegle z opisywanym krótko poprzednim razem GOTHAM ACADEMY i z tego co pamiętam, również i ten projekt został raczej chłodno przyjęty na nieistniejącym już polskim forum DC. Tymczasem ja wkręciłem się w komiks ten już od pierwszego numeru i cieszę się, że liczy sobie jedynie sześć numerów. Historia oparta na przeniesieniu Azylu Arkham do pałacu Wayne'ów miała w sobie potencjał na jedną, porządną historię. I taką właśnie Gerry Duggan dostarczył czytelnikowi. Ma ona swój początek i koniec, nie jest niezbędna dla istnienia bat-uniwersum, lecz to stanowi o jej sile. ARKHAM MANOR jest solidnym czytadłem, świetnie zilustrowanym i naprawdę gorąco zachęcam do sięgnięcia po wydanie zbiorcze.
BATWING
Niejednokrotnie słyszeliśmy o tym, że wydarzenia przedstawione w obu seriach pod tytułem BATMAN INCORPORATED będą ważne dla nietoperzowego zakątku uniwersum DC, ale konia z rzędem temu, kto przewidział iż jedną z konsekwencji będzie solowa seria dla Davida Zavimbe - nowej postaci, która w końcu przyjmuje pseudonim Batwing i staje się Batmanem Afryki. Ten jakże ryzykowny pomysł chyba się opłacił, ponieważ ta skazywana na pożarcie seria zdobyła tylu odbiorców, że udało jej się przetrwać przez 34 numery. Jednoznaczna jej ocena nie jest dla mnie możliwa, ponieważ czytałem tylko przygody wspomnianego Zavimbe i bardzo mi się one podobały. Jednakże od 20 zeszytu Batwingiem został Luke Fox, akcja przeniosła się do Gotham City, a moja przygoda z tym tytułem dobiegła końca. Klimat serii znacząco się zmienił i nie przypadł mi do gustu na tyle, by chcieć kontynuować lekturę.
G.I. COMBAT
Trzecia i na szczęście ostatnia próba znalezienia w nowym uniwersum DC miejsca dla tytułu "wojennego". Jednocześnie najbardziej spektakularna porażka, a dla mnie powód do dużego zrzędzenia na wydawnictwo. Szefowie DC uznali bowiem, że być może dłużej w ofercie zagości któryś z ich klasycznych tytułów. Mając do wyboru UNKNOWN SOLDIERA, THE WAR THAT TIME FORGOT oraz HAUNTED TANK uznano, że najlepiej będzie... wrzucić je wszystkie do jednego tytułu. W taki oto sposób w rękach wylądował nam tytuł, w którym otrzymaliśmy po dwie historie na numer standardowej objętości. Antologiom od Marvela czy DC zawsze było pod górkę, a ponieważ dodać trzeba iż G.I. COMBAT sprowadziło się do bezrefleksyjnego łubudu, nie dziwi zerowe zainteresowanie ze strony odbiorców. Serię skasowano po siedmiu zeszytach, chociaż najlepiej by było, gdyby wcale nie powstała.
GOTHAM BY MIDNIGHT
Trzeci obok ARKHAM MANOR oraz GOTHAM ACADEMY i zarazem ostatni przedstawiciel fali zapowiedzi "dziwnych" tytułów około-Batmanowych. Jednocześnie trzeci jak najbardziej godny polecenia komiks. Dotychczasowy dorobek Ray'a Fawkesa w DC Comics należy określić jako mizerny, lecz tu mamy do czynienia ze światełkiem w tunelu. Jim Corrigan staje na czele specjalnej policyjnej jednostki do spraw nadnaturalnych i przemierza ulice Gotham w poszukiwaniu spraw, którymi nie zajmuje się nawet Batman. Ciężki, mroczny klimat, sprytnie zawiązana oraz konsekwentna fabuła i przede wszystkim fenomenalne rysunki Bena Templesmitha sprawiły, że od komiksu tego trudno się oderwać. Dziś pytanie brzmi tylko jak tytuł ten zniesie zmianę rysownika, która stanie się faktem wraz z numerem siódmym?
JUSTICE LEAGUE OF AMERICA'S VIBE
Gdy Katana siała popłoch wśród wrogów na łamach BIRDS OF PREY, a wkrótce także znalazła się w składzie JUSTICE LEAGUE OF AMERICA, spodziewałem się iż może otrzymać swój solowy tytuł. Gdy tak się stało, zupełnie się nie zdziwiłem, lecz solówka dla Vibe'a to już co innego. Według zapowiedzi, Cisco Ramon miał nie tylko stać się ważnym ogniwem Ligi, ale także bardzo istotną postacią dla całości uniwersum.Mając na uwadze to, że dziś próżno szukać postaci tej w którejkolwiek serii, możecie mieć pojęcie ile wyszło z tych planów. Zestaw twórców przygód Vibe'a robił wrażenie, sam komiks jakiś mocno zły nie był, ale zabrakło tego czegoś, co sprawiłoby iż na kolejne numery chciałoby się czekać. No i co miesiąc czekało coraz mniej osób, aż w końcu tytuł zamknięto na 10 numerze.
MEN OF WAR
Dawno, dawno temu w ofercie DC Comics triumfy święcił Sgt Rock i wydawnictwo to uznało, że z okazji startu New 52 warto przywrócić postać tą do katalogu. No dobra, tak naprawdę to jego wnuka, który walczy ze zbrodniarzami i terroryzmem w czasach obecnych. I dla niepoznaki jeszcze trzeba było nazwać serię tak, by zupełnie nie kojarzyła się z popularna postacią, a z zapomnianym komiksem z lat 50-tych. Przepis na porażkę murowany. Nie pomogły wysiłki Ivana Brandona, który dostarczył przyzwoitą historię. Nie pomogło delikatne krzyżowanie tytułu tego z resztą uniwersum. Podobnie jak wspomniane tydzień temu BLACKHAWKS, tak i MEN OF WAR doczekało się ośmiu numerów po czym odeszło w zapomnienie.
RESURRECTION MAN
New 52 stało się dla włodarzy DC Comics okazją do wyciągnięcia z niebytu wielu komiksowych pomysłów. Właściwie żaden z nich tak naprawdę dobrze się nie przyjął, chociaż kilka na to jak najbardziej zasługiwało. Jednym z takich komiksów był RESURRECTION MAN. Widoczny na powyższym obrazku i dziś kojarzący się nieco z Wiedźminem Geraltem mężczyzna posiada niezwykłą zdolność. Mianowicie za każdym razem gdy zginie, wkrótce odradza się z zestawem mocy kojarzącym się z okolicznościami, w jakich ostatnio stracił życie. Pomysł ten dał twórcom właściwie nieograniczone możliwości, z których korzystali skrzętnie, tworząc może nie rewolucyjną, ale solidny i wciągający komiks. Przynajmniej dopóki mieli na to czas, ponieważ seria ta dotrwała jedynie do dwunastego numeru.
SWORD OF SORCERY
I drugi w dzisiejszym zestawieniu tytuł, po który nie zdecydowałem się sięgać. SWORD FO SORCERY to, podobnie jak TEAM 7, jedna z serii wchodzących w skład tak zwanej "trzeciej fali". I tak samo doczekała się jedynie ośmiu numerów. Przypadek tego komiksu jest jednak o wiele dziwniejszy, ponieważ jest to odrestaurowana wersja historii, która ukazała się w 1973 roku, a w której pierwsze skrzypce grała taka niby-ale-nie-do-końca-podróbka Conana. Dodam, że tamten komiks doczekał się pięciu numerów. W każdym razie nowe SWORD OF SORCERY to popisy postaci o pseudonimie Amethyst. I chyba się nie spodobały, sądząc po krótkiej historii wydawniczej tego tytułu.
VOODOO
I na koniec tytuł post-WildStormowy, którego obecność zaskoczyła wielu. Priscilla Kitaen to postać, która w uniwersum DC została kompletnie przerobiona względem swojej oryginalnej wersji. Tu stała się zła i stara się pomóc Daemonitom zdobyć Ziemię. Nie waha się zabijać oraz jest w pełni świadoma swoich mocy i potencjału. Jest kompletnym przeciwieństwem wersji z WildCats. Czy to źle? Trudno jednoznacznie powiedzieć. Kilka początkowych numerów serii pisał Ron Marz i mnie osobiście jego wizja bardzo się podobała. Włodarzom DC Comics już niekoniecznie, ponieważ zwolnili oni twórcę, a seria trafiła pod skrzydła Joshuy Williamsona - dla mnie scenarzysty bardzo, ale to bardzo mocno przereklamowanego. I ten niczym nie zaskoczył, szybko sprowadzając serię tę do poziomu tak słabego, że przedzieranie się przez końcowe numery było już zwyczajna katorgą. Na osłodę bardzo przyjemne rysunki Samiego Basriego. VOODOO doczekało się dwunastu numerów.
No cóż, to tyle. Trzeciej dziesiątki już na pewno nie będzie. Patrząc jednak na tytuły, które ukazują się obecnie pod szyldem DC, niewykluczone że wkrótce powstanie coś w stylu "Top 10 serii post-Convergence, których wydania nigdy się nie spodziewaliśmy". Takie tytuły jak ALL-STAR SECTION 8 czy WE ARE ROBIN z pewnością zasługują na umieszczenie w czymś podobnym ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz