niedziela, 17 kwietnia 2016

Serialownia #22

Tak oto powoli docieramy do tego momentu, w którym poszczególne seriale oparte na komiksach DC dobiegają końca. W tym tygodniu mogliśmy obejrzeć między innymi finał drugiego sezonu IZOMBIE, ale także kolejne epizody czterech innych produkcji. Jak co tydzień zebraliśmy nasze opinie i oczywiście przestrzegamy przed spoilerami!!!
GOTHAM 2x17: Into the woods
Tomek: Odcinek całkiem fajny i sporo się w nim działo, ale trochę dziwi mnie, że tak nagle jednocześnie skończone zostały wszystkie wątki zaczęte ledwie kilka epizodów temu, czyli skazanego Gordona, Bruce'a u Seliny oraz Pingwina z rodziną. Wygląda przez to, jakby scenarzyści zmienili zdanie co do dalszego przebiegu serialu w połowie ich kręcenia. Dodam też, że z Pingwinem nieco przegięli. Nie dość, że wrócił do swej dawnej osobowości jak za dotknięciem magicznej różdżki, to jeszcze moim zdaniem przesadzili z jego okrucieństwem, w końcu jest jedynie gangsterem, a nie kompletnym psychopatą pokroju Jokera. Chyba że to efekt uboczny kuracji Strange’a. Generalnie jednak cały czas jest dobrze.
Radek: Aktualnie z GOTHAM zrobił się solidny serial sensacyjny. Gordon poszukujący sposobu na oczyszczenie swojego imienia i Pingwin w domu swojego ojca dali kawał dobrej rozrywki. Gdyby tylko pozbyć się Bruce'a Wayne'a i Seliny Kyle... Nie wierzę, że twórcy nie widzą, jak bardzo jest to irytujące.
SUPERGIRL 1x19: Myriad
Krzysiek T.: Jakoś tak w połowie epizodu zrobiłem sobie przerwę... dwudniową. Nie byłem już w stanie wytrzymać tego, jak bardzo epizod ten był kiepski. Świetnie pokazał on to, o czym wspominałem już od jakiegoś czasu: główny wątek jest słabiutki. Non przez cały sezon był absolutnie nijaki i gdy wreszcie otrzymał nieco więcej czasu antenowego, przyprawiał mnie o bóle głowy i nudności. Do tego dochodzi nudny jak flaki z olejem team-up Supergirl z Maxem Lordem, idiotyczne zachowanie Alex, przewidywalne do bólu zwroty akcji oraz całkowity (chociaż ze względu na okoliczności dość zrozumiały) brak humoru i w efekcie otrzymaliśmy jeden z najgorszych odcinków w krótkiej historii tego serialu.
Dawid: Zgodnie z moimi przewidywaniami z zeszłego tygodnia, dziewiętnasty odcinek serialu okazał się totalną katastrofą. Nudny do bólu Non i jego pomocnica, za każdym razem, gdy się pojawiali, przyprawiali mnie o mdłości, a akcja stoi praktycznie w miejscu. Swoje pięć minut dostał Max Lord, ale jego występ nie był jakiś porywający. Ogólnie zero emocji, przewidywalny rozwój wydarzeń, słaba gra aktorska. Nic tym razem nie mogę zapisać po stronie plusów, a czas spędzony na oglądaniu tego epizodu uważam za stracony.
Radek: Najsmutniejsze jest to, że przewidziałem całą treść tego odcinka, a nie należę do bardzo domyślnych widzów, którzy wszystko wiedzą, zanim się to stanie. Liczyłem na jakieś zaskoczenie dotyczące tego, czym jest Myriad (może jakiś znany z DC telepata? Despero, Psimon, Krona?), ale poszli po linii najmniejszego oporu. Ale jak pominiemy przewidywalność fabuły, nie było tak źle. Cat Grant i Lord raczej w porządku.
LUCIFER 1x11: St. Lucifer
Michał: Odcinek niestety wydał mi się trochę słabszy od poprzednich. Szczególnie nie podoba mi się fakt, że Lucyfer dopiero teraz wpadł na pomysł tego, co może powodować jego chwilową śmiertelność. Chyba ktoś musiał go postrzelić, żeby nabrał rozumu. Ogólnie nadal było sporo zabawnych scen, ale czegoś mi tu brakowało. Pewnie to tylko chwilowy spadek formy przed dwoma finałowymi odcinkami.
Krzysiek T.: Drugi z rzędu odcinek, gdzie tożsamości sprawcy zbrodni odcinka można było domyśleć się już po kilku minutach. Jak zwykle było zabawnie, ale nie przesłoniło to licznych wad odcinka. Największą z nich było dla mnie rozwiązanie kwestii zamordowania Lucifera. Nie sądziłem, że po to wprowadzono daną postać i dawano jej kilka ładnych odcinków na wprowadzenie swojego planu w życie, by ostatecznie zamknąć wszystko w trzech totalnie nijakich minutach. Z drugiej zaś strony, czego tu oczekiwać po planie anioła, który w tym odcinku był równie nijaki, a finał jego popijawy z Maze trudno było nie zgadnąć. Można tu zadać pytanie, czy przypadkiem i on nie staje się zbyt ludzki, ale nie spodziewam się pociągnięcia tego wątku w dalszych epizodach. Fakt jest za to taki, że w chwili obecnej WRESZCIE ruszył się do przodu najbardziej oczekiwany przeze mnie wątek sezonu i był to jeden z nielicznych plusów tego odcinka.
IZOMBIE 2x18-19: Deadbeat/Salvation Army
Tomek: Koniec sezonu z potężnym wykopem, ale mam wobec niego mieszane uczucia. Prawdę mówiąc z tych dwóch odcinków zdecydowanie bardziej podszedł mi 18., który moim zdaniem był rewelacyjny. Ostatni natomiast choć zaczął się fajnie, to w drugiej połowie zmienił się w rozwałkę zombie i pozbywanie się drugoplanowych postaci, czasem trochę bezsensownie (np. czemu Rita nagle wpadła w szał?). Jednak nawet i tam udało się wcisnąć kilka świetnych scen (zwłaszcza „Heeeere’s Major!”). Tak czy siak, zakończenie zwiastuje spore zmiany w następnym sezonie i już nie mogę się go doczekać.
Krzysiek T.: W gruncie rzeczy muszę zgodzić się z Tomkiem. Osiemnasty odcinek oglądałem z wypiekami na twarzy i sporą dawką emocji. Praktycznie każda scena była na swój sposób dobra i potrzebna, a przede wszystkim naprawdę wiele się działo. No i przyszedł w końcu czas na dziewiętnasty, podbudowany przez twórców obietnicą wykorzystania naprawdę sporego budżetu i... było zaledwie poprawnie. Wątek Du Clarka rozwiązany został zgodnie z przewidywaniami, padło parę ofiar, lecz trudno było nie przewidzieć, kto umrze... kolejny raz i chociaż ostatnia scena epizodu zwiastuje nową dynamikę w trzecim sezonie, to jednak trudno o zachwyty. Osiemnasty epizod je zapewnił, dziewiętnasty już nie.
Maurycy: Kto by przypuszczał, że twórcy zaserwują nam finał w stylu RESIDENT EVIL? Trochę ponarzekałem wcześniej na ten sezon, nadal uważam, że był znacznie gorszy od pierwszego, ale ostatnie dwa odcinki oglądało mi się bardzo przyjemnie. Działo się naprawdę sporo. Finał od początku do końca trzymał w napięciu. Pojawiło się parę głupotek (Clive wchodzi na imprezę bez żadnego przebrania, czym od razu dekonspiruje Liv i Majora), ale dzięki dużej dawce humoru można było machnąć na to ręką. Drugi sezon daleki był zatem od ideału, ale końcówka jak najbardziej na plus.
Radek: Fabularnie zaskakująco i przyjemnie się to oglądało, ale to nie było moje iZombie (szczególnie odcinek Salvation Army). Zdecydowana większość mogła równie dobrze być w typowym filmie o zombie. Chyba że to miało być jakieś nawiązanie, ale jeśli tak, to nie wyszło zabawnie ani ciekawie. Rozumiem, że pierwszy sezon też nie kończył się typowo proceduralnym odcinkiem, ale tam przypominało to bardziej thriller. Niezbyt przypadł mi do gustu sposób, w jaki została poprowadzona główna fabuła. Niestety Clive dowiedział się o istnieniu zombie. Szkoda, że musiało kiedyś do tego dojść, bo sporo zabawnego humoru opierało się na tym bohaterze, wierzącym, że wszystko dookoła niego jest normalne i zwyczajne. Sposób, w jaki się dowiedział też był dosyć dziwny. Nie mogę zrozumieć, dlaczego jeśli prywatna wojskowa zombie korporacja i jej szefowa mają być główną osią fabuły w trzecim sezonie, nie robiono podbudowy pod to w trakcie sezonu, tylko nagle ni z gruchy ni z pietruchy wprowadzono ją w przedostatnim odcinku. Sposób zakończenia historii Drake'a był kompletnie głupi i niekreatywny, dużo tutaj niewykorzystanego potencjału. Myślę, że agentkę Bozzio jeszcze zobaczymy, nawet nie próbuję zgadywać, w jakiej roli. Najbardziej czekam na konsekwencje czynów Majora i powracające ofiary "Chaotycznego Zabójcy" tudzież "Porywacza".
LEGENDS OF TOMORROW 1x11: The magnificent eight
Tomek: W końcu poprawa. I to nie byle jaka. Może częściowo odpowiedzialne jest umieszczenie fabuły na Dzikim Zachodzie, bowiem uwielbiam westerny, ale, tak czy siak, odcinek bardzo mi się podobał. Wreszcie znowu oglądałem go z uśmiechem, zamiast z permanentnym facepalmem. A największy uśmiech wywołała u mnie obecność H.G. Wellsa. Jeśli miałbym się czegoś czepiać, to irytującego i niezbyt zrozumiałego zachowania Huntera oraz tego, że Łowcy, o których Mick opowiadał jak o straszliwych kozakach, zostali przez naszych bohaterów załatwieni błyskawicznie i z łatwością. Zdziwiło mnie też nieco, że zazwyczaj mający opory przed pozbawianiem kogoś życia Ray zabił jednego z nich jak gdyby nigdy nic. Ale i tak jest to moim zdaniem jeden z najlepszych odcinków serialu i mam nadzieję, że ten wysoki poziom się już teraz utrzyma.
Michał: Bardzo dobrze się bawiłem podczas oglądania. Aktor grający Hexa spsiał się dużo lepiej niż Josh Brolin w filmie z 2010. Było dużo akcji, ale trochę zabrakło mi klimatu typowego westernu. Nie zmienia to jednak faktu, że serial co tydzień dostarcza mi dużo dobrej zabawy. Nie podobał mi się jeszcze tylko wątek Kendry i jej poprzedniego wcielenia. Wydawał mi się trochę wciśnięty na siłę, aby dodać coś jeszcze do jej związku z Palmerem. Następny odcinek zapowiada się jednak bardzo interesująco i już czekam na niego z niecierpliwością.
Krzysiek T.: Gorzej od Josha Brolina wypaść nie można było, ale i ten Jonah Hex jakoś szczególnie mnie nie zachwycił. Odcinek faktycznie lepszy od poprzednich, sporo smaczków i odniesień, kilka intrygujących scen, ale zarazem kolejny dowód na to, że LEGENDS powinno mieć 13, a nie 16 odcinków. Poszczególne wątki wloką się niemiłosiernie i chociaż naprawdę fajnie jest obejrzeć odcinek tej produkcji bez zgrzytania zębami, to jednak do poziomu początku serii nadal bardzo daleko.
Dawid: Ostatnie odcinki na tyle zaniżyły poziom serialu, że wyparowała ze mnie całkowicie jakakolwiek euforia związana z wyczekiwaniem na kolejne epizody. Przeniesienie akcji na Dziki Zachód musiało przynajmniej na chwilę ożywić wszechobecny w LEGENDS OF TOMORROW marazm i to się chyba udało. Nie jest to jakiś epicki poziom, ale w porównaniu do poprzednich odcinków ten można uznać za dobry. Najmniej przekonał mnie aktor wcielający się w Jonah Hexa, na którego występ bardzo czekałem, a którego zachowanie było denerwujące i nie miało praktycznie nic wspólnego z komiksowym pierwowzorem.
Radek: Wiecie, co jest najpiękniejsze w tym serialu? Że twórcy nawet nie kryją się, że serwują nam lekki, rozrywkowy serial akcji do kotleta. Oczywiście często i gęsto nawiązując do popkultury i historii. W Magnificent Eight było to widać w praktycznie każdym elemencie - poczynając od tytułu, przez scenę wejścia bohaterów do miasta w zwolnionym tempie, bójki, strzelaniny, grę w karty, a na H.G. Wellsie kończąc (pomijając, że Wells miał gruźlicę jako młodzieniec w 1887 a nie w 1870). Bawiłem się świetnie, było zabawnie i widowiskowo. Słyszałem wcześniej bardzo negatywne opinie o tutejszym Jonah Hexie, ale według mnie na plus. Jedyna (niewielka) wada to trochę nudny wątek Kendry.

Źródło obrazków: Comicbook.com

6 komentarzy:

  1. Wszystkie zarzuty dotyczące Hexa rozumiem, mocno subiektywna sprawa. Ale mam pytanie do ciebie, Michale - gdzie byś tam jeszcze chciał więcej klimatu westernu? W czym? Jak? Było wszystko, niemal wpychane do gardła (to nie jest krytyka). Strzelanina w samo południe, karty, saloon, szeryf, bandyci, wejście do miasta, samo miasteczko i pełno innych rzeczy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może źle to ująłem. Chodziło mi o to, że nie za bardzo czułem klimat tych czasów. Wiem, że taka jest koncepcja serialu, ale wszystko wydawało mi się zbyt ładne i schludne jak na western. Były te wszystkie klasyczne motywy, ale czegoś mi ciągle brakowało. Cały czas miałem w głowie wygląd westernowych miast z Deadwood, więc nie mogłem się przekonać :-P

      Usuń
    2. A zdajesz sobie sprawę, że Deadwood jest bardzo nietypowym westernem? Zdecydowana większość westernowych miasteczek jest bowiem właśnie "ładna i schludna". Zwłaszcza te z klasycznych westernów, do których w głównej mierze nawiązywali twórcy odcinka (wnioskując m.in. po tytule i używanym przez Raya pseudonimie). W efekcie to co napisałeś można przedstawić mniej więcej tak: "Ten epizod nie wyglądał jak western bo wyglądał jak 90% westernów".

      Usuń
    3. Chodziło mi o ujęcie historyczne. W Deadwood zostało to dokładnie odwzorowanie. Większość klasycznych westernów nie była nawet kręcona w USA, tylko we Włoszech:-P Jak wspomniałem wyżej - rozumiem koncepcję twórców, a to że nie przemawia do mnie do końca jest moim własnym odczuciem.

      Usuń
    4. No to w takim razie czemu napisałeś, cytuję: "zabrakło mi klimatu typowego westernu" :P
      Aha. Jeszcze wyprostuję pewien fakt. Otóż większość klasycznych westernów jak najbardziej była kręcona w USA. Ty natomiast myślisz o spaghetti westernach, które swoją drogą często kręcone były w Hiszpanii.

      Usuń
  2. Co jak co ale 2 finałowe odcinki iZombie były naprawdę fajne o wiele ciekawiej mi się to oglądało niż jakikolwiek odcinek The Walking Dead jak najbardziej na + i czekam na 3 sezon bo zapowiada się naprawde emocjonująco:))
    Natomiast jeśli chodzi o Supergirl to słabiutko, odcinek zapowiada, że finał wcale nie będzie lepszy a szkoda może w 2 sezonie gdy wprowadzą Cadmus lepiej to rozegrają

    OdpowiedzUsuń