poniedziałek, 11 maja 2015

BATMAN AND ROBIN TOM 5: THE BIG BURN

Zeszyty właściwej serii składające się na ten tom nosiły tytuł BATMAN AND TWO-FACE, łatwo więc się domyśleć wokół kogo będzie kręciła się fabuła. Jednak choć faktycznie odgrywa on kluczową rolę, to jednak opowieść w większej mierze skupia się na Erin McKillen, niegdysiejszej przyjaciółce Bruce’a Wayne’a, która w new52 jest odpowiedzialna za oszpecenie Harveya Denta. Gdy zmuszona ona jest wrócić po wieloletniej nieobecności do Gotham, drogi tej trójki oczywiście szybko znajdą się na kursie kolizyjnym.


Jak widać Tomasi zaserwował nam tu nowy origin Two-Face’a ale nie bardzo wiem po co to zostało zrobione. Historia ta bowiem z minimalnymi zmianami mogłaby się bez tego obyć. Erin i Harvey mogliby się nienawidzić z dowolnego innego powodu. Tym bardziej, że jest to zretconowane w najbardziej irytujący sposób, tzn. wprowadzenie nowej postaci, którą nasi bohaterowie znają, jak się okazuje, od zawsze. A skoro już jesteśmy przy rzeczach które mi się nie podobały, to wspomnieć muszę o zakończeniu. Tak więc uwaga na SPOJLERY. Otóż na ostatnich stronach tej historii wygląda na to, że Dent strzelił sobie w głowę. Ale i tak wszyscy wiemy, że wróci, bo to w końcu Two-Face. Tym bardziej, iż nie wprowadzaliby nowego originu tej postaci tylko po to by ją od razu zabić. Pewna rzecz, którą Tomasi wprowadził bardzo mi się jednak podoba – Harvey wie, że to Bruce jest Batmanem, co dodaje drugiego dna ich starciom. KONIEC SPOJLERÓW. Odnoszę wrażenie jakby Tomasi nie ufał sobie, że napisał dobrą opowieść i przez wprowadzenie originu podnoszącego stawki dla postaci oraz takie a nie inne zakończenie chciał sztucznie podnieść jej dramatyzm. Moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie, bowiem historia ta byłaby w stanie obronić się sama, a w ten sposób osiągnął cel odwrotny do zamierzonego.

W tomie tym znajdziemy też numer Annuala, poświęcony Robinom – Damianowi, a zwłaszcza Dickowi, który opowiada w nim o swych pierwszych dniach (czy może raczej nocach) jako pomocnik Batmana. Taka lżejsza i bardziej radosna opowieść stanowi bardzo miła odmianę po ponurych wydarzeniach ją poprzedzających, związanych z „Death of the Family” i śmiercią Damiana i prawdę mówiąc jest moją ulubioną częścią tego wydania zbiorczego. Zwłaszcza, że jest tu kilka świetnych scen, z których na czoło wysuwa się ta z niedoszłym strojem Graysona, przypominającym jego późniejszy kostium Nightwinga, ale dużo bardziej ekstrawaganckie nawet od jego disco-wdzianka z lat 80. 

Za rysunki w serii tradycyjnie odpowiada Patrick Gleason i jak zwykle wywiązuje się ze swego zadania pierwszorzędnie. Podobnie zresztą jak zastępujący go w Annualu Doug Mahnke. Tak więc na strone wizualną tego albumu nie można narzekać.

Po świetnych dwóch ostatnich wydaniach zbiorczych „The Big Burn” nieco spuszcza z tonu. Jednak nawet mimo swoich wad, to ciągle bardzo udany komiks. Zwłaszcza, że Two-Face ostatnimi czasy traktowany był nieco po macoszemu i z rzadka zdarzało mu się odgrywać istotną rolę, a tutaj w końcu znowu wysuwa się na pierwszy plan, na co zdecydowanie zasługuje jako jeden z najciekawszych wrogów Nietoperza.

4/6

Tomasz "Buddy Baker" Kabza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz