sobota, 30 maja 2015

INFINITY MAN AND THE FOREVER PEOPLE

Recenzja INFINITY MAN AND THE FOREVER PEOPLE #1 – 9


Keith Giffen oraz Dan DiDio już wcześniej postanowili poeksperymentować i zaprezentować czytelnikom własną interpretację klasycznych historii, które stworzył legendarny Jack Kirby. Nie ukrywam, że należę do tej wąskiej rzeszy fanów, którym lektura wydawanego przez krótki czas w ramach New 52 OMACA sprawiła przyjemność, i którzy tym bardziej wyczekiwali na kolejny odświeżony tytuł nawiązujący do prac Kirby’ego.

DiDio oraz Giffen tym razem sięgnęli po przygody grupy zwanej Forever People, która otrzymała własną serię w ramach sagi Fourth World w latach 71-72, i która przetrwała tylko i aż jedenaście numerów. Ponieważ wypuszczony przy okazji relaunchu z 2011 roku OMAC wytrzymał jedynie osiem numerów, podobnie jak seria Kirby’ego z lat 70-tych, także i tym razem spodziewać można się było, że i FOREVER PEOPLE utrzyma się na rynku około roku. I tak też się stało, ale sami twórcy zresztą od początku podkreślali, że nastawiają się bardziej na maksi serię, niż na ongoing. Nie liczy się ilość, ale jakość chciałoby się powiedzieć, ale czy słusznie?

Zacznę od warstwy graficznej, za którą pierwotnie miał odpowiadać Keith Giffen uzupełniany przez inkera Scotta Koblisha. Giffen nawiązujący swoim unikatowym „kanciastym” i dynamicznym stylem do stylu Kirby’ego to jeden z moich ulubionych rysowników, stąd tym bardziej zdenerwowałem się, że już drugi zeszyt zilustrował w ramach zastępstwa Tom Grummett. Później były jeszcze gościnne występy Jima Starlina i Daniela HDR. Giffen de facto narysował jedynie trzy z dziewięciu numerów. Dopiero później wyjaśnił, że nie jest w stanie ze względu na wiek i inne zajęcia rysować regularnie komiksu miesiąc w miesiąc. Szkoda, gdyż Keith tym razem specjalnie zmodyfikował swoją kreskę, aby ta jeszcze bardziej oddawała klimat serii z lat 70-tych. Inni rysownicy spisali się poza Starlinem dobrze, ale to nie dla nich napaliłem się na czytanie tej serii.

Teraz przejdźmy do treści. Dla kogo jest to komiks? Trafne wydaje się w tym momencie stwierdzenie: dla każdego i dla nikogo. Aby zacząć czytać ten komiks nie jest wymagana praktycznie żadna wiedza dotycząca serii z lat 70-tych, czy też związana z nowymi Bogami. Wszystko jest tak przystępnie podane przez Dana Didio, że każdy powinien z łatwością przyswoić sobie kto jest kim i jaki ma cel. Gorzej jednak, że wersja zaprezentowana przez naczelnego DC przy pomocy Keitha Giffena znacznie odbiega poziomem od tego, co kilka dekad temu zaprezentował Kirby. Już sami główni bohaterowie są mało ciekawi i trudno po pierwszych zeszytach stwierdzić: „to jest to, czego szukałem” i z utęsknieniem wyczekiwać kolejnych odsłon. Dawny lider zespołu tutaj stroni od sprawowania władzy, Big Bear pełni rolę jakiegoś odludka, Serafin zmienił płeć, Beautiful Dreamer przekręcono pseudonim, natomiast Vykin wyraźnie czuje niechęć do Marka. Dawni Forever People tworzyli bardziej coś na kształt rodziny, a nie tylko zespołu. Tutaj mamy zlepek przypadkowych młodych ludzi, którym raczej trudno przychodzi ze sobą współpracować. Pierwszy wniosek jest zatem taki, że fani dawnego zespołu potykającego się z Darkseidem mogą poczuć się zawiedzeni. Dla kogo zatem jest to komiks?

Scenarzyści wysyłają młodych Nowych Bogów z misją na Ziemię, gdzie zapoznają się z panującymi realiami i odkrywają swoje więzi z Mother Box oraz tajemniczym Infinity Manem. To dzięki niemu stawiają czoła m.in. złoczyńcy w postaci Mantisa (całkiem niezła wersja klasycznego przeciwnika grupy). Później mamy też gościnny występ Guya Gardnera oraz dwóch Zielonych Latarników, Doctora Skuby, Femme Fatales oraz... bat-krowy. Niestety żadna z tych przygód nie jest jakoś specjalnie porywająca i naprawdę trudno stwierdzić, że lektura wszystkich dziewięciu zeszytów jest do czegoś potrzebna. Może jedynie ostatnia odsłona rzuca nieco więcej światła na historię Highfathera oraz Infinity Mana, ale tak poza tym seria ta stanowi taki mdły i nijaki produkt przejściowy, bez konkretnego ładu i składu, bez emocji, ale według mnie z dobrymi rysunkami.

Dla kogo jest seria INFINITY MAN AND THE FOREVER PEOPLE? Ostatecznie stwierdzam, że dla nikogo i nie warto zawracać sobie nią głowy. Przetrwała ona dziewięć numerów, nie znalazła dla siebie z pewnością miejsca w uniwersum DC (chociaż niby na końcu pojawia się informacja, jakoby Forever People mogli się pojawić jeszcze gdzieś gościnnie w DCU), została potraktowana po macoszemu nawet przez jednego ze współtwórców – Giffen – który szybko oddał całkowicie pałeczkę Danowi DiDio i z pewnością nie nawiązuje klimatem do swojego pierwowzoru. OMACA nadal bym polecił chociażby spróbować, ta seria jednak do szczęścia nikomu potrzebna nie jest. Znamienny jest też fakt, że DC ostatecznie zrezygnowało z wydania wcześniej zapowiadanego na czerwiec 2015 trejda zbierającego wszystkie dziewięć numerów serii.

Ocena: 2/6

Dawid Scheibe

Wszystkie zeszyty możecie znaleźć w sklepie Atom Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz