sobota, 9 maja 2015

BATMAN AND ROBIN TOMY 1-4

Post ten zbiera recenzje tomów 2 serii BATMAN AND ROBIN autorstwa Petera J Tomasiego. Wszystkie one pojawiły się swego czasu na DC Multiverse.


BATMAN AND ROBIN TOM 1: BORN TO KILL


Scenarzystą tego tytułu  jest, znany ostatnimi laty głównie ze swego runu w GREEN LANTERN CORPS, Peter J. Tomasi. Moim zdaniem wypada tu znacząco lepiej niż w swojej „flagowej” serii, chyba że coś się zmieniło w ostatnich miesiącach, bowiem zaprzestałem jej czytania kilka numerów temu. Natomiast przy BATMAN & ROBIN sprawuje się on na tyle dobrze, że spokojnie wytrzymuje porównania z runem Snydera w BATMANIE, powszechnie uważanego za jednego z najlepszych scenarzystów w obecnym DC. Tomasi nie sili się tu na jakaś niezwykłą oryginalność, a zamiast tego stawia na solidną fabułę oraz ciekawe relacje między postaciami. I wychodzi mu to pierwszorzędnie. Historię czyta się świetnie i choć zawiera się ona w aż 8 numerach, to zupełnie tego nie czuć i pochłania się ją błyskawicznie.
Ku memu zaskoczeniu zdecydowanie najciekawszą postacią w tej serii okazuje się być Damian. Wychowany na bezwzględnego zabójcę, teraz jako Robin musi na każdym kroku starać się powstrzymywać swe mordercze instynkty. Niezależnie od tego czasem brakuje mu rozwagi i nieraz zdarza mu się działać bez zastanowienia i brania pod uwagę konsekwencji swoich czynów. Dzięki tej niejednoznaczności, jest on tu bardziej interesującą postacią od samego Mrocznego Rycerza. Widać, że chce by ojciec był z niego dumny, chce postępować zgodnie z jego moralnym kodeksem i dzięki temu budzi znacznie większą sympatię i nie jest już takim irytującym bachorem. A właśnie tego najbardziej obawiałem się po tym tytule, że wraz z powrotem Bruce’a do roli Batmana, także Damian będzie taki jak wcześniej, zanim jego partnerem został Dick. Na szczęście tak się nie stało, a Tomasi jak się okazało pisze moim zdaniem jego postać najlepiej z dotychczasowych scenarzystów.
Także sam Bruce odgrywa tu inna rolę niż zazwyczaj, bowiem przede wszystkim stara się być dla swego syna zarówno ojcem jak i mentorem, co nie zawsze mu wychodzi. Czasem wręcz obie te funkcje kłócą się ze sobą. To dosyć odświeżające obserwować jak Batman okazuje się jednak nie być przygotowanym na wszystko i zdarza mu się popełniać błędy.
Najmniej interesująco z trójki głównych bohaterów tej historii wypada przeciwnik Dynamicznego Duetu, czyli Nobody. Jest on po prostu kolejną postacią kwestionującą postanowienie Bruce’a o niezabijaniu złoczyńców. Jedynym co go wyróżnia jest nadzwyczajna brutalność oraz fakt, że dzieli on z Waynem wspólną przeszłość. 
Za ilustracje odpowiedzialny jest stały współpracownik Tomasiego, znany m.in. z poprzedniej serii GREEN LANTERN CORPS, Patrick Gleason. To porządny fachowiec i osobiście lubię jego kreskę, choć czasem twarze postaci rysuje on nieco nienaturalnie, zwłaszcza gdy mają one wyrażać silne emocje. Za to sceny akcji wychodzą mu rewelacyjnie i bardzo dynamicznie. Tak więc pod względem graficznym także jest na plus.
Podsumowując, bardzo gorąco polecam ten komiks, bowiem po relaunchu to najlepsza, obok BATMANA Snydera, seria z nietoperzem na okładce i jedna z najlepszych serii w ogóle. Tak więc start miał ten tytuł rewelacyjny i mam nadzieję, że utrzyma równie wysoki poziom w przyszłości.

5/6

----------

BATMAN AND ROBIN TOM 2: PEARL


W odróżnieniu od poprzedniego albumu, który był jedną dłuższą historią, tym razem mamy do czynienia z kilkoma krótszymi opowieściami, z których większość jest tie-inami mających miejsce eventów, lub przynajmniej do nich nawiązuje. Otwierająca tom „Robin Hears a Hoo” jest częścią Night of the Owls, „Someday Never Comes”, podobnie jak inne numery #0, opisuje oczywiście wydarzenia sprzed właściwej serii, a „Eclipse”/„Devoured” jest swego rodzaju prologiem do Death of the Family. Jedyną niezależną historią jest najdłuższa z nich „Terminus”, w której dynamiczny duet zmierzyć się musi z umierającym człowiekiem, który przed śmiercią chce ujrzeć upadek Mrocznego Rycerza, a jednocześnie Damian stara się udowodnić poprzednim Robinom, że jest od nich lepszy.
Niestety ta opowieść jest jedną z najsłabszych części albumu. Sam pomysł na czarny charakter jest całkiem ciekawy, ale wykonaniu pozostaje wiele do życzenia. Nigdy nie dowiadujemy się, co ma on właściwe za złe Batmanowi, ani skąd wziął niezwykle zaawansowaną technologię, która utrzymuje go przy życiu. W efekcie zapominamy o nim jak tylko kończymy czytać tą historię. Jedynym interesującym jej aspektem jest rywalizacja między Robinami i wielka szkoda, że to nie ona znajduje się w jej centrum. Zamiast tego dostajemy o niej ledwie kilka stron na numer.
Niewiele lepiej prezentuje się „Robin Hears a Hoo”, w którym pomysłowość skończyła się na tytule, który zresztą nie ma zbyt wiele wspólnego z samą historią. A ta to jedynie zwyczajna nawalanka między Damianem a jednym z Talonów, z dodatkowym udziałem wojska. Ot po prostu kolejny tie-in, który nic nie wnosi zarówno do eventu, którego jest częścią, jak i samej serii. Mimo to na tle tie-inów z innych tytułów wypada naprawdę nieźle.
Na szczęście „Someday…” to z kolei zdecydowanie jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy z zerowych numerów i to nawet mimo tego, że redakcja nie dopilnowała, by opowieść trzymała się chronologicznie kupy z resztą uniwersum. Ale to przypadłość sporej części „zerówek”. Mamy tu przedstawione skrótowo, ale w bardzo ciekawy sposób, dzieciństwo Damiana sprzed czasu, gdy spotkał swego ojca. Dzięki temu lepiej możemy poznać co uczyniło go takim jakim jest.
Natomiast wieńcząca tom dwuczęściowa historia ma wprawdzie jakiś związek z następującą po nim Death of the Family, ale sprawia on wrażenie dodanego na siłę już po napisaniu opowieści, bo gdyby go nie było w zasadzie nic by to nie zmieniło. Sama fabuła to nic specjalnego – otóż nasi bohaterowie uporać się muszą z rzekomą plagą zombie, jaka nawiedza Gotham. Ponownie najjaśniejszym punktem historii są wewnętrzne relacje między Brucem a jego synem, ze szczególnym uwzględnieniem sceny otwierającej pierwszy z tych numerów, w której Mroczny Rycerz pokazuje Damianowi zaćmienie słońca z orbity jednocześnie rozmawiając na temat ich uczuć względem Talii. Poza tymi fragmentami, to kolejne numery do szybkiego zapomnienia.
Za ilustracje odpowiada w większości Patrick Gleason i podobnie jak w poprzednim tomie sprawdza się bardzo dobrze. W kilku przypadkach zastępują go jednak inni rysownicy. W „Robin…” są to Lee Garbett oraz Andy Clarke. Ten pierwszy daje radę, ale jednak znacznie ustępuje Patrickowi, natomiast ten drugi, obecny niestety jedynie na dwóch stronach, pokazuje prawdziwy popis swojego talentu. Natomiast w „Eclipse”/„Devoured” za część stron odpowiada Tomas Giorello i muszę przyznać, że jego kreska, kojarząca mi się nieco z Kelleyem Jonesem, bardzo mi się spodobała i bardzo chętnie zobaczyłbym jego prace częściej w komiksach DC.
Niestety serii nie udało się utrzymać bardzo wysokiego poziomu pierwszej części i ten tom jest straszliwie nierówny. Mimo wszystko jednak niemal w każdej z zawartych w niej opowieści znajdzie się coś, dla czego warto je przeczytać. Ale za całość oceny wyższej niż 3 (z dużym plusem) z czystym sercem postawić nie mogę.

3/6

----------

BATMAN AND ROBIN TOM 3: DEATH OF THE FAMILY


Jak łatwo domyślić się po tytule, tom ten jest tie-inem do rzeczonego crossoveru między komiksami spod znaku nietoperza. Oprócz numerów ściśle powiązanych z eventem oraz 17 zeszytu BATMANA zawierającego jego finał, w albumie znalazły się także dwie historie nie nawiązujące do niego w ogóle („Batman Impossible” z Annuala) lub jedynie w bardzo luźny sposób („Life is but a dream” z B&R #17). Zamiast tego skupiają się one głównie na pogłębianiu relacji między Brucem a Damianem.
W opowieści z wydania rocznicowego, Damian wysyła swego ojca na wycieczkę po Europie szlakiem wspomnień po jego rodzicach, samemu korzystając z sytuacji by zastąpić go jako Batman. I to właśnie owe podróże są najciekawszą częścią numeru, bowiem zagrożenie jakiemu przyjdzie stawić czoło „Batmanowi jr.” jest wyjątkowo głupie i czysto pretekstowe. Nawet to jednak specjalnie nie przeszkadza, gdyż poświęconych jest mu kilka świetnych scen, z których najbardziej przypadła mi do gustu ta z Damianem nerwowo wyczekującym zachodu słońca, by móc w końcu ruszyć w miasto.
Historia z numerów 15 i 16 to już właściwy tie-in, będący jedną z najlepszych części całego eventu. Damian mimo zakazu opuszczania domu, decyduje się w niej rozpocząć na własną rękę poszukiwania porwanego Alfreda, tylko po to, by wkrótce wpaść w pułapkę Jokera. Ich konfrontacja robi naprawdę piorunujące wrażenie, zwłaszcza w pierwszej części. Druga jednak ustępuje jej tylko nieznacznie, ale za to znajdziemy w niej znacznie więcej akcji i potwornie trudny wybór przed którym staje młody Wayne. Dialogi w obu częściach są po prostu mistrzowskie. Tym razem Tomasi dał tu prawdziwy popis swojego talentu.
Po tak świetnej opowieści finał całego eventu w „The Punchline” z BATMAN #17 jest niestety sporym rozczarowaniem. Nie jest wprawdzie specjalnie zła, ale czytając ją ma się wrażenie niewykorzystanej szansy. Snyder cały czas łudzi czytelników, że tym razem Szalony Klown posunął się dalej niż kiedykolwiek w swej walce z Batmanem, tylko po to by zakończyć ją praktycznie tak samo jak każde ich typowe starcie. Historia, która miała wszystko zmienić, ostatecznie wprowadziła jedynie drobne zamieszanie w szeregi przyjaciół i współpracowników Mrocznego Rycerza.
Dobrze się więc stało, że cały tom kończy znacznie ciekawszy numer. „Life is but a dream” przedstawia nam koszmary jakie męczą naszych bohaterów w związku z niedawnymi przeżyciami. Korzystając z faktu, że większość zeszytu ma miejsca w snach, zarówno scenarzysta, jak i rysownik mogą się tu naprawdę wyszaleć i dać czytelnikom parę mocno zapadających w pamięć scen.
Strona graficzna tego tomu to prawdziwa uczta. Nawet najsłabszy w gronie rysowników Ardian Syaf, odpowiedzialny za Annual, wypada naprawdę bardzo dobrze i nie jestem w stanie mu absolutnie nic zarzucić. Po prostu pozostali artyści sprawdzają się jeszcze lepiej. Greg Capullo jest jak zwykle świetny, ale i tak największe brawa należą się Patrickowi Gleasonowi. Za samo pierwsze pojawienie się Jokera w 15 numerze, które jest zdecydowanie najbardziej odrażającym jego przedstawieniem jakie dane mi było zobaczyć, należą mu się owacje na stojąco, ale i przez resztę albumu nie spuszcza on z tonu. Bardzo dobrze więc się stało, że jako dodatkowy materiał w tym wydaniu zbiorczym służą właśnie jego szkice.
Po zdecydowanie słabszym drugim tomie, tym razem Peter J. Tomasi wrócił do poziomu znanego z pierwszych numerów. W sumie album ten ma jedynie dwie wady, niezależne od samych twórców serii. Po pierwsze: jest to w sporej części tie-in, więc wypadałoby znać resztę crossoveru, by nie czuć się zagubionym. Po drugie: „The Punchline”. Nawet jednak mimo tego nie jestem w stanie obniżyć jakoś znacząco oceny, bowiem moim zdaniem warto po niego sięgnąć nawet jeśli z jakiegoś powodu nie czytało się „Death of the Family”. To wydanie jest po prostu aż tak dobre, że i tak nie będzie się żałowało jego przeczytania.

5/6

----------

BATMAN AND ROBIN TOM 4: REQUIEM FOR DAMIAN


W tomie tym obserwujemy jak Bruce Wayne próbuje sobie radzić z tragicznymi wydarzeniami z finału Batman Incorporated. I słowo „próbuje” jest tu bardzo znaczące, bowiem niespecjalnie mu się to udaje i niejednokrotnie jego bliscy wytykają mu błędy w jego postępowaniu, ocierające się nieraz o szaleństwo. Dlatego też, oprócz żałoby, ważną częścią zebranych tu numerów są jego relacje ze swymi pomocnikami.
Już sam początek albumu zwala z nóg. Bowiem niemal absolutnie pozbawiony słów zeszyt 18 jest małym arcydziełem, w którym Tomasi i Gleason pokazują uczucia targające Mrocznym Rycerzem po stracie syna. Udaje im się to rewelacyjnie. Nawet aż za dobrze, bowiem z powodu tak wysoko ustawionej poprzeczki reszta wydania zbiorczego nie dorównuje już temu zeszytowi. Na szczęście oznacza to tylko, że jest ona jedynie dobra lub bardzo dobra. Najlepiej z nich wypadają części z gościnnym udziałem Robinów. Tim zmuszony jest powstrzymać swego mentora przed przeprowadzaniem, wbrew woli samego zainteresowanego, eksperymentów na Frankensteinie. Jason zostaje przez Batmana zabrany w miejsce, w którym niegdyś zginął i przepytywany czy ma jakieś informacje spoza grobu mogące wspomóc go w próbach wskrzeszenia Damiana. Natomiast Dick pomaga mu ostatecznie pogodzić się ze śmiercią syna. Pozostałe numery, których bohaterkami są Barbara i Selina, choć minimalnie słabsze również nie są pozbawione zapadających w pamięć momentów. Z nich najbardziej wybija się chyba ten, w którym, po uratowaniu małej dziewczynki, na twarzy Bruce’a można po raz pierwszy od dawna zobaczyć uśmiech. Trzeba też przyznać, że świetnemu początkowi dorównuje tu ostatnich kilka stron tomu. Ukazano na nich, jak Alfred, będący przez ten smutny okres podporą dla całej bat-rodziny, jest samemu również zdruzgotany emocjonalnie i wini siebie za śmierć Damiana. Podobnie jak w przypadku numeru 18 czytałem je z wilgotnymi ze wzruszenia oczami. Poszczególne numery (za wyjątkiem właśnie 18, zatytułowanego „Undone”) biorą swe nazwy od 5 etapów żałoby. Wprawdzie pasuje to jak najbardziej do tematyki, ale jednocześnie decydując się na taki manewr Tomasi sam siebie w pewnym stopniu ogranicza i czasem na siłę dopasowuje fabułę do tytułu. Moim zdaniem historia zyskałaby na tym, gdyby zrezygnować z tego chwytu i skrócić ją o jeden zeszyt. Dzięki temu można by się pozbyć tych fragmentów, które niewiele wnoszą do opowieści.
Jak można się domyślić, po tym co napisałem powyżej, jest to bardzo nietypowy komiks o Batmanie. Ba, twórcy dokonują tu rzeczy praktycznie niespotykanej w głównonurtowym komiksie superbohaterskim. Choć nie jest pozbawiony akcji, to służy ona jedynie jako tło dla emocjonalnej burzy przez którą przechodzi Mroczny Rycerz. Brak tu szaleńców próbujących zniszczyć Gotham czy gangsterów walczących o władzę nad przestępczym półświatkiem, a największym wrogiem głównego bohatera jest on sam.
Etatowy rysownik serii – Patrick Gleason – zastępowany jest jedynie w numerze 21 i na kilku stronach numeru 20 przez Cliffa Richardsa. Ten wprawdzie daje z siebie wszystko, ale jednak znacząco ustępuje Patrickowi. Podejrzewam że może mieć to spory udział w tym, iż to właśnie #21 uważam za najsłabszy w zbiorze. Bowiem w całej reszcie stały ilustrator daje jak zwykle popis swego talentu, ze szczególnym uwzględnieniem absolutnie mistrzowskiego #18.
Tom ten warto byłoby kupić dla samej historii „Undone”, która jest bodaj najlepszym pojedynczym numerem komiksu z Batmanem jaki w życiu czytałem. Na szczęście jednak i jego reszta jest jak najbardziej godna przeczytania. A Tomasi z Gleasonem po raz kolejny udowadniają, że to nie Snyder z Capullo, lecz właśnie oni tworzą najlepszy aktualnie tytuł z Batmanem.

5/6

Tomasz "Buddy Baker" Kabza

3 komentarze:

  1. Mam te 4 tomy ale jeszcze nie czytałem. Jak się prezentuje B&R od tomu 5 i dalej? Bo Snydera rzuciłem po 3 tomie a coś z nowego Batka chcę jednak czytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto doczytac serie do końca choć historia z two-facem jest średnia. 1 i 4 tom sa najlepsze.

      -Damex piszący z tabletu bez logowania się ��

      Usuń
    2. Jak wyjdzie reszta w tomach to dokupię w takim razie. Dzięki.

      Usuń