Post ten zbiera recenzje tomów 2 serii BATMAN AND ROBIN autorstwa Petera J Tomasiego. Wszystkie one pojawiły się swego czasu na DC Multiverse.
BATMAN AND ROBIN TOM 1: BORN TO KILL
Scenarzystą tego tytułu
jest, znany ostatnimi laty głównie ze swego runu w GREEN LANTERN CORPS,
Peter J. Tomasi. Moim zdaniem wypada tu znacząco lepiej niż w swojej „flagowej”
serii, chyba że coś się zmieniło w ostatnich miesiącach, bowiem zaprzestałem
jej czytania kilka numerów temu. Natomiast przy BATMAN & ROBIN sprawuje się
on na tyle dobrze, że spokojnie wytrzymuje porównania z runem Snydera w
BATMANIE, powszechnie uważanego za jednego z najlepszych scenarzystów w obecnym
DC. Tomasi nie sili się tu na jakaś niezwykłą oryginalność, a zamiast tego
stawia na solidną fabułę oraz ciekawe relacje między postaciami. I wychodzi mu
to pierwszorzędnie. Historię czyta się świetnie i choć zawiera się ona w aż 8
numerach, to zupełnie tego nie czuć i pochłania się ją błyskawicznie.
Ku memu zaskoczeniu zdecydowanie najciekawszą postacią w tej
serii okazuje się być Damian. Wychowany na bezwzględnego zabójcę, teraz jako
Robin musi na każdym kroku starać się powstrzymywać swe mordercze instynkty.
Niezależnie od tego czasem brakuje mu rozwagi i nieraz zdarza mu się działać
bez zastanowienia i brania pod uwagę konsekwencji swoich czynów. Dzięki tej
niejednoznaczności, jest on tu bardziej interesującą postacią od samego
Mrocznego Rycerza. Widać, że chce by ojciec był z niego dumny, chce postępować
zgodnie z jego moralnym kodeksem i dzięki temu budzi znacznie większą sympatię
i nie jest już takim irytującym bachorem. A właśnie tego najbardziej obawiałem
się po tym tytule, że wraz z powrotem Bruce’a do roli Batmana, także Damian
będzie taki jak wcześniej, zanim jego partnerem został Dick. Na szczęście tak
się nie stało, a Tomasi jak się okazało pisze moim zdaniem jego postać
najlepiej z dotychczasowych scenarzystów.
Także sam Bruce odgrywa tu inna rolę niż zazwyczaj, bowiem
przede wszystkim stara się być dla swego syna zarówno ojcem jak i mentorem, co
nie zawsze mu wychodzi. Czasem wręcz obie te funkcje kłócą się ze sobą. To
dosyć odświeżające obserwować jak Batman okazuje się jednak nie być
przygotowanym na wszystko i zdarza mu się popełniać błędy.
Najmniej interesująco z trójki głównych bohaterów tej
historii wypada przeciwnik Dynamicznego Duetu, czyli Nobody. Jest on po prostu
kolejną postacią kwestionującą postanowienie Bruce’a o niezabijaniu złoczyńców.
Jedynym co go wyróżnia jest nadzwyczajna brutalność oraz fakt, że dzieli on z
Waynem wspólną przeszłość.
Za ilustracje odpowiedzialny jest stały współpracownik
Tomasiego, znany m.in. z poprzedniej serii GREEN LANTERN CORPS, Patrick
Gleason. To porządny fachowiec i osobiście lubię jego kreskę, choć czasem
twarze postaci rysuje on nieco nienaturalnie, zwłaszcza gdy mają one wyrażać
silne emocje. Za to sceny akcji wychodzą mu rewelacyjnie i bardzo dynamicznie.
Tak więc pod względem graficznym także jest na plus.
Podsumowując, bardzo gorąco polecam ten komiks, bowiem po
relaunchu to najlepsza, obok BATMANA Snydera, seria z nietoperzem na okładce i
jedna z najlepszych serii w ogóle. Tak więc start miał ten tytuł rewelacyjny i
mam nadzieję, że utrzyma równie wysoki poziom w przyszłości.
5/6
----------
BATMAN AND ROBIN TOM 2: PEARL
W odróżnieniu od
poprzedniego albumu, który był jedną dłuższą historią, tym razem mamy do
czynienia z kilkoma krótszymi opowieściami, z których większość jest tie-inami
mających miejsce eventów, lub przynajmniej do nich nawiązuje. Otwierająca tom
„Robin Hears a Hoo” jest częścią Night of
the Owls, „Someday Never Comes”, podobnie jak inne numery #0, opisuje
oczywiście wydarzenia sprzed właściwej serii, a „Eclipse”/„Devoured” jest swego
rodzaju prologiem do Death of the Family.
Jedyną niezależną historią jest najdłuższa z nich „Terminus”, w której
dynamiczny duet zmierzyć się musi z umierającym człowiekiem, który przed
śmiercią chce ujrzeć upadek Mrocznego Rycerza, a jednocześnie Damian stara się
udowodnić poprzednim Robinom, że jest od nich lepszy.
Niestety ta opowieść
jest jedną z najsłabszych części albumu. Sam pomysł na czarny charakter jest
całkiem ciekawy, ale wykonaniu pozostaje wiele do życzenia. Nigdy nie
dowiadujemy się, co ma on właściwe za złe Batmanowi, ani skąd wziął niezwykle
zaawansowaną technologię, która utrzymuje go przy życiu. W efekcie zapominamy o
nim jak tylko kończymy czytać tą historię. Jedynym interesującym jej aspektem
jest rywalizacja między Robinami i wielka szkoda, że to nie ona znajduje się w
jej centrum. Zamiast tego dostajemy o niej ledwie kilka stron na numer.
Niewiele lepiej
prezentuje się „Robin Hears a Hoo”, w którym pomysłowość skończyła się na
tytule, który zresztą nie ma zbyt wiele wspólnego z samą historią. A ta to jedynie
zwyczajna nawalanka między Damianem a jednym z Talonów, z dodatkowym udziałem
wojska. Ot po prostu kolejny tie-in, który nic nie wnosi zarówno do eventu,
którego jest częścią, jak i samej serii. Mimo to na tle tie-inów z innych
tytułów wypada naprawdę nieźle.
Na szczęście
„Someday…” to z kolei zdecydowanie jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy z
zerowych numerów i to nawet mimo tego, że redakcja nie dopilnowała, by opowieść
trzymała się chronologicznie kupy z resztą uniwersum. Ale to przypadłość sporej
części „zerówek”. Mamy tu przedstawione skrótowo, ale w bardzo ciekawy sposób,
dzieciństwo Damiana sprzed czasu, gdy spotkał swego ojca. Dzięki temu lepiej
możemy poznać co uczyniło go takim jakim jest.
Natomiast wieńcząca
tom dwuczęściowa historia ma wprawdzie jakiś związek z następującą po nim Death of the Family, ale sprawia on
wrażenie dodanego na siłę już po napisaniu opowieści, bo gdyby go nie było w
zasadzie nic by to nie zmieniło. Sama fabuła to nic specjalnego – otóż nasi
bohaterowie uporać się muszą z rzekomą plagą zombie, jaka nawiedza Gotham. Ponownie
najjaśniejszym punktem historii są wewnętrzne relacje między Brucem a jego
synem, ze szczególnym uwzględnieniem sceny otwierającej pierwszy z tych
numerów, w której Mroczny Rycerz pokazuje Damianowi zaćmienie słońca z orbity
jednocześnie rozmawiając na temat ich uczuć względem Talii. Poza tymi
fragmentami, to kolejne numery do szybkiego zapomnienia.
Za ilustracje
odpowiada w większości Patrick Gleason i podobnie jak w poprzednim tomie
sprawdza się bardzo dobrze. W kilku przypadkach zastępują go jednak inni
rysownicy. W „Robin…” są to Lee Garbett oraz Andy Clarke. Ten pierwszy daje
radę, ale jednak znacznie ustępuje Patrickowi, natomiast ten drugi, obecny
niestety jedynie na dwóch stronach, pokazuje prawdziwy popis swojego talentu.
Natomiast w „Eclipse”/„Devoured” za część stron odpowiada Tomas Giorello i
muszę przyznać, że jego kreska, kojarząca mi się nieco z Kelleyem Jonesem,
bardzo mi się spodobała i bardzo chętnie zobaczyłbym jego prace częściej w
komiksach DC.
Niestety serii nie
udało się utrzymać bardzo wysokiego poziomu pierwszej części i ten tom jest
straszliwie nierówny. Mimo wszystko jednak niemal w każdej z zawartych w niej
opowieści znajdzie się coś, dla czego warto je przeczytać. Ale za całość oceny
wyższej niż 3 (z dużym plusem) z czystym sercem postawić nie mogę.
3/6
----------
BATMAN AND ROBIN TOM 3: DEATH OF THE FAMILY
Jak łatwo domyślić się po tytule, tom ten jest tie-inem do
rzeczonego crossoveru między komiksami spod znaku nietoperza. Oprócz numerów
ściśle powiązanych z eventem oraz 17 zeszytu BATMANA zawierającego jego finał,
w albumie znalazły się także dwie historie nie nawiązujące do niego w ogóle
(„Batman Impossible” z Annuala) lub jedynie w bardzo luźny sposób („Life is but
a dream” z B&R #17). Zamiast tego skupiają się one głównie na pogłębianiu
relacji między Brucem a Damianem.
W opowieści z wydania rocznicowego, Damian wysyła swego ojca
na wycieczkę po Europie szlakiem wspomnień po jego rodzicach, samemu
korzystając z sytuacji by zastąpić go jako Batman. I to właśnie owe podróże są
najciekawszą częścią numeru, bowiem zagrożenie jakiemu przyjdzie stawić czoło
„Batmanowi jr.” jest wyjątkowo głupie i czysto pretekstowe. Nawet to jednak
specjalnie nie przeszkadza, gdyż poświęconych jest mu kilka świetnych scen, z
których najbardziej przypadła mi do gustu ta z Damianem nerwowo wyczekującym
zachodu słońca, by móc w końcu ruszyć w miasto.
Historia z numerów 15 i 16 to już właściwy tie-in, będący
jedną z najlepszych części całego eventu. Damian mimo zakazu opuszczania domu,
decyduje się w niej rozpocząć na własną rękę poszukiwania porwanego Alfreda,
tylko po to, by wkrótce wpaść w pułapkę Jokera. Ich konfrontacja robi naprawdę
piorunujące wrażenie, zwłaszcza w pierwszej części. Druga jednak ustępuje jej tylko
nieznacznie, ale za to znajdziemy w niej znacznie więcej akcji i potwornie
trudny wybór przed którym staje młody Wayne. Dialogi w obu częściach są po
prostu mistrzowskie. Tym razem Tomasi dał tu prawdziwy popis swojego talentu.
Po tak świetnej opowieści finał całego eventu w „The
Punchline” z BATMAN #17 jest niestety sporym rozczarowaniem. Nie jest wprawdzie
specjalnie zła, ale czytając ją ma się wrażenie niewykorzystanej szansy. Snyder
cały czas łudzi czytelników, że tym razem Szalony Klown posunął się dalej niż
kiedykolwiek w swej walce z Batmanem, tylko po to by zakończyć ją praktycznie
tak samo jak każde ich typowe starcie. Historia, która miała wszystko zmienić,
ostatecznie wprowadziła jedynie drobne zamieszanie w szeregi przyjaciół i
współpracowników Mrocznego Rycerza.
Dobrze się więc stało, że cały tom kończy znacznie ciekawszy
numer. „Life is but a dream” przedstawia nam koszmary jakie męczą naszych
bohaterów w związku z niedawnymi przeżyciami. Korzystając z faktu, że większość
zeszytu ma miejsca w snach, zarówno scenarzysta, jak i rysownik mogą się tu
naprawdę wyszaleć i dać czytelnikom parę mocno zapadających w pamięć scen.
Strona graficzna tego tomu to prawdziwa uczta. Nawet
najsłabszy w gronie rysowników Ardian Syaf, odpowiedzialny za Annual, wypada
naprawdę bardzo dobrze i nie jestem w stanie mu absolutnie nic zarzucić. Po
prostu pozostali artyści sprawdzają się jeszcze lepiej. Greg Capullo jest jak
zwykle świetny, ale i tak największe brawa należą się Patrickowi Gleasonowi. Za
samo pierwsze pojawienie się Jokera w 15 numerze, które jest zdecydowanie
najbardziej odrażającym jego przedstawieniem jakie dane mi było zobaczyć,
należą mu się owacje na stojąco, ale i przez resztę albumu nie spuszcza on z
tonu. Bardzo dobrze więc się stało, że jako dodatkowy materiał w tym wydaniu
zbiorczym służą właśnie jego szkice.
Po zdecydowanie słabszym drugim tomie, tym razem Peter J.
Tomasi wrócił do poziomu znanego z pierwszych numerów. W sumie album ten ma
jedynie dwie wady, niezależne od samych twórców serii. Po pierwsze: jest to w
sporej części tie-in, więc wypadałoby znać resztę crossoveru, by nie czuć się
zagubionym. Po drugie: „The Punchline”. Nawet jednak mimo tego nie jestem w stanie
obniżyć jakoś znacząco oceny, bowiem moim zdaniem warto po niego sięgnąć nawet
jeśli z jakiegoś powodu nie czytało się „Death of the Family”. To wydanie jest
po prostu aż tak dobre, że i tak nie będzie się żałowało jego przeczytania.
5/6
----------
BATMAN AND ROBIN TOM 4: REQUIEM FOR DAMIAN
W tomie tym obserwujemy jak Bruce
Wayne próbuje sobie radzić z tragicznymi wydarzeniami z finału Batman
Incorporated. I słowo „próbuje” jest tu bardzo znaczące, bowiem niespecjalnie
mu się to udaje i niejednokrotnie jego bliscy wytykają mu błędy w jego
postępowaniu, ocierające się nieraz o szaleństwo. Dlatego też, oprócz żałoby,
ważną częścią zebranych tu numerów są jego relacje ze swymi pomocnikami.
Już sam początek albumu zwala z
nóg. Bowiem niemal absolutnie pozbawiony słów zeszyt 18 jest małym arcydziełem,
w którym Tomasi i Gleason pokazują uczucia targające Mrocznym Rycerzem po
stracie syna. Udaje im się to rewelacyjnie. Nawet aż za dobrze, bowiem z powodu
tak wysoko ustawionej poprzeczki reszta wydania zbiorczego nie dorównuje już
temu zeszytowi. Na szczęście oznacza to tylko, że jest ona jedynie dobra lub
bardzo dobra. Najlepiej z nich wypadają części z gościnnym udziałem Robinów.
Tim zmuszony jest powstrzymać swego mentora przed przeprowadzaniem, wbrew woli
samego zainteresowanego, eksperymentów na Frankensteinie. Jason zostaje przez
Batmana zabrany w miejsce, w którym niegdyś zginął i przepytywany czy ma jakieś
informacje spoza grobu mogące wspomóc go w próbach wskrzeszenia Damiana. Natomiast
Dick pomaga mu ostatecznie pogodzić się ze śmiercią syna. Pozostałe numery,
których bohaterkami są Barbara i Selina, choć minimalnie słabsze również nie są
pozbawione zapadających w pamięć momentów. Z nich najbardziej wybija się chyba
ten, w którym, po uratowaniu małej dziewczynki, na twarzy Bruce’a można po raz
pierwszy od dawna zobaczyć uśmiech. Trzeba też przyznać, że świetnemu
początkowi dorównuje tu ostatnich kilka stron tomu. Ukazano na nich, jak
Alfred, będący przez ten smutny okres podporą dla całej bat-rodziny, jest
samemu również zdruzgotany emocjonalnie i wini siebie za śmierć Damiana.
Podobnie jak w przypadku numeru 18 czytałem je z wilgotnymi ze wzruszenia
oczami. Poszczególne numery (za wyjątkiem właśnie 18, zatytułowanego „Undone”)
biorą swe nazwy od 5 etapów żałoby. Wprawdzie pasuje to jak najbardziej do
tematyki, ale jednocześnie decydując się na taki manewr Tomasi sam siebie w
pewnym stopniu ogranicza i czasem na siłę dopasowuje fabułę do tytułu. Moim
zdaniem historia zyskałaby na tym, gdyby zrezygnować z tego chwytu i skrócić ją
o jeden zeszyt. Dzięki temu można by się pozbyć tych fragmentów, które niewiele
wnoszą do opowieści.
Jak można się domyślić, po tym co
napisałem powyżej, jest to bardzo nietypowy komiks o Batmanie. Ba, twórcy
dokonują tu rzeczy praktycznie niespotykanej w głównonurtowym komiksie
superbohaterskim. Choć nie jest pozbawiony akcji, to służy ona jedynie jako tło
dla emocjonalnej burzy przez którą przechodzi Mroczny Rycerz. Brak tu szaleńców
próbujących zniszczyć Gotham czy gangsterów walczących o władzę nad
przestępczym półświatkiem, a największym wrogiem głównego bohatera jest on sam.
Etatowy rysownik serii – Patrick
Gleason – zastępowany jest jedynie w numerze 21 i na kilku stronach numeru 20
przez Cliffa Richardsa. Ten wprawdzie daje z siebie wszystko, ale jednak
znacząco ustępuje Patrickowi. Podejrzewam że może mieć to spory udział w tym,
iż to właśnie #21 uważam za najsłabszy w zbiorze. Bowiem w całej reszcie stały
ilustrator daje jak zwykle popis swego talentu, ze szczególnym uwzględnieniem
absolutnie mistrzowskiego #18.
Tom ten warto byłoby kupić dla
samej historii „Undone”, która jest bodaj najlepszym pojedynczym numerem
komiksu z Batmanem jaki w życiu czytałem. Na szczęście jednak i jego reszta
jest jak najbardziej godna przeczytania. A Tomasi z Gleasonem po raz kolejny
udowadniają, że to nie Snyder z Capullo, lecz właśnie oni tworzą najlepszy
aktualnie tytuł z Batmanem.
5/6
Tomasz "Buddy Baker" Kabza
Mam te 4 tomy ale jeszcze nie czytałem. Jak się prezentuje B&R od tomu 5 i dalej? Bo Snydera rzuciłem po 3 tomie a coś z nowego Batka chcę jednak czytać.
OdpowiedzUsuńWarto doczytac serie do końca choć historia z two-facem jest średnia. 1 i 4 tom sa najlepsze.
Usuń-Damex piszący z tabletu bez logowania się ��
Jak wyjdzie reszta w tomach to dokupię w takim razie. Dzięki.
Usuń