Kilka miesięcy temu na sklepowe
półki trafiło INJUSTICE 2 – kontynuacja cenionej gry sprzed czterech lat, w
której gracze mieli możliwość wcielenia się w swoich ulubionych herosów ze
świata DC. Tym, co odróżniało bijatykę wyprodukowaną przez NetherRealm Studios
od innych przedstawicieli tego gatunku była zaskakująco złożona i interesująca
fabuła. Jak wiadomo, w grach tego typu historia stanowi zwykle jedynie pretekst
do tego, żeby zestawić ze sobą w walce konkretne postacie. W INJUSTICE twórcy
przyłożyli się jednak do scenariusza i umiejętnie wykorzystali rozpoznawalne
postacie z komiksowego uniwersum.
Gra prezentuje nam ponurą wizję przyszłości,
w której Superman porzucił swój kodeks i przejął władzę nad światem. Naturalnie
nie wszyscy pogodzili się z tą sytuacją. Do walki z Człowiekiem ze stali rusza
ruch oporu z Batmanem na czele. Co prawda pierwsza część INJUSTICE wyjaśniła
nam, co doprowadziło do tej radykalnej zmiany charakteru Clarka, ale bardzo
szybko przeskoczyła do właściwej dla niej linii czasowej, zostawiając w
historii sporą lukę. Lukę, którą wypełnić miał komiksowy prequel pisany
najpierw przez Toma Taylora, a następnie przez Briana Buccellato. To właśnie na
jego łamach mieliśmy dowiedzieć się, jak dokładnie wyglądała droga do władzy
Supermana.
Komiks, ku zaskoczeniu
wszystkich, spotkał się z prawdopodobnie jeszcze cieplejszym przyjęciem niż
gra. Doczekał się licznych kontynuacji, a tytuły, których akcja dzieje się w
tej alternatywnej rzeczywistości wydawane są przez DC po dziś dzień.
Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że INJUSTICE było w ostatnich latach
najpopularniejszym komiksem tegoż wydawnictwa. Co zatem sprawiło, że seria
odniosła sukces? Jakie są jej największe zalety? Czy jest pozbawiona wad?
Postaram się odpowiedzieć na te pytania. Zacznę od wskazania plusów.
Staram się nie zdradzać
najbardziej zaskakujących zwrotów akcji, ale w niektórych punktach jest to
zwyczajnie nieuniknione i zmuszony jestem do nich nawiązać. Tych czytelników,
którzy są wyczuleni na najdrobniejsze nawet informacje odnośnie fabuły, ostrzegam
więc przed SPOILERAMI.
ZALETY:
INJUSTICE opiera się na tym, że
wśród herosów DC doszło do podziału, który zainicjował Joker. To pod wpływem
jego manipulacji, nieświadomy swoich czynów Superman zamordował Lois Lane i jej
nienarodzone dziecko. Zrozpaczony i pałający żądzą zemsty Kal-El prędko
odnalazł klauna i tym razem nie zawahał się go zabić. Niektórzy bohaterowie
poparli tę decyzję i stanęli w obronie Supermana, inni natomiast uznali, że Człowiek
ze stali nie powinien tracić nad sobą kontroli.
Komiks naprawdę umiejętnie
rozwija ten konflikt – zarówno jedna, jak i druga strona mają swoje
niepodważalne racje. Clark, mimo że wiemy, iż z czasem to właśnie on stanie się
w tej historii złoczyńcą, przez długi czas budzi nasze współczucie. Łatwo nam
go zrozumieć, znacznie ciężej nienawidzić. Zdecydowanie nie zasłużył na taki
los. Teraz po prostu bierze sprawy w swoje ręce i chce wykorzystać posiadane
moce, żeby zapobiec kolejnym tragediom.
Kent podejmuje tutaj konkretne decyzje,
jest konsekwentny, a przy tym niezwykle skuteczny. Robi wszystko to, czego
moglibyśmy odczekiwać od dobrze napisanego, dobrze prowadzonego przez
scenarzystę protagonisty. Ba, początkowo to Batman, stojący po drugiej stronie
konfliktu, zdaje się czytelnikowi mniej bliski. Nie okazuje przyjacielowi
właściwego wsparcia, sprawia wrażenie osoby pozbawionej jakiejkolwiek empatii.
Niejako sam dolewa oliwy do ognia. Z czasem oczywiście wychodzi na jaw, że
trzeźwo myślący Bruce miał sporo racji. Nie jest jednak zupełnie bez winy.
Swój sukces INJUSTICE zawdzięcza
również temu jak przedstawia całe uniwersum. Świat z komiksu, pomimo że
alternatywny i niekanoniczny, jest naprawdę bliski właściwemu kontinuum. Niemal
wszyscy bohaterowie są tak wierni swoim ikonicznym wizerunkom jak tylko się da.
Taylor i Buccellato nie wprowadzają tu zbyt wielu zmian, dzięki czemu łatwiej
odczuć z tymi herosami więź. Wszak to właściwie te same postacie, które dobrze
znamy od lat. Co więcej, pomimo że historia prezentuje bardzo ponurą wizję
przyszłości, scenarzysta jest w pełni świadomy z jakim materiałem pracuje i nie
wstydzi się komiksowych korzeni. Nawet tych najbardziej absurdalnych. Seria
wędruje więc w przeróżne zakamarki uniwersum, a w konflikt angażuje się
dosłownie każdy - przedstawiciele kosmicznych nacji, specjaliści od czarnej
magii czy też trzecioligowi złoczyńcy.
W żadnej innej serii nie uświadczycie
takiej różnorodności. INJUSTICE nie jest przy tym jakimś pozbawionym wyczucia
miszmaszem. To raczej jedna z tych poglądowych serii, które pokazują uniwersum z
całym dobrodziejstwem jego inwentarza. Tylko tutaj uświadczycie bowiem Batmana prowadzącego
śledztwo z Detektywem Chimpem i Johnem Constantine’em.
Jako że serii nie ograniczają ani
plany wydawnictwa, ani jego włodarze, twórcy mogą tutaj na wiele sobie
pozwolić. Chcą uśmiercić jakąś postać? Żaden problem. O ile oczywiście ta nie
pojawiała się w grze, bo wtedy wystąpiłyby spore niespójności. Wierność
względem gry to zatem jedyne, co może wiązać ręce scenarzyście.
Dzięki temu, że
herosi walczą tutaj na śmierć i życie, a powroty zza grobu w zasadzie nie
występują, czuć w INJUSTICE faktyczną stawkę konfliktu. Świadomość, że każde
kolejne starcie z poplecznikami Supermana może dla przyjaciół Batmana skończyć
się tragicznie, sprawia, że komiks śledzi się z prawdziwym zaangażowaniem. Gwarantuję,
że jeśli jesteście emocjonalnie związani z niektórymi postaciami, INJUSTICE
może wami wstrząsnąć. Herosi giną na łamach serii dość często, a na dodatek
giną w taki sposób, który rzeczywiście jest w stanie poruszyć czytelnika.
Taylor doskonale czuje większość
postaci ze świata DC i rozumie, co stoi za ich popularnością. Dlatego też
zwykle trafia w punkt z dialogami, które w takim tytule jak INJUSTICE są
szczególnie ważne. Wszak to głównie w nich herosi wykładają swoje motywacje i
dzielą się dręczącymi ich wątpliwościami. Nie ma tu moralizatorstwa i
łopatologicznego wskazywania czytelnikowi, którą frakcję powinien wspierać. A
jeśli już jakiś bohater stara się tu kogoś umoralniać, zazwyczaj jest to w
pełni uzasadnione i znajduje pokrycie w jego charakterze.
Za znakomitymi
dialogami idzie także wzorowo wyważony humor. Scenarzyści wiedzą kiedy go
stosować – nie wcisną zatem niepotrzebnego, głupawego dowcipu w wymagającym
powagi i pewnej dozy dramatyzmu momencie. Batman nie zacznie nagle stroić sobie
żarcików. Za komizm odpowiadają więc ci bohaterowie, do których to po prostu
pasuje. Prym wiedzie zwłaszcza duet Green Arrow-Harley Quinn.
A skoro mowa już o Harley, to
trzeba przyznać, że jest ona prawdziwą gwiazdą tej serii. Nie pełni może zbyt
istotnej funkcji fabularnej, ale błyszczy za to na drugim planie. Nie każdy
scenarzysta potrafi pisać tę postać. U niektórych Quinn wyłącznie irytuje. U jeszcze
innych zamienia się w rozseksualizowaną femme fatale. W INJUSTICE jest jednak
naprawdę zabawna i sympatyczna. Taka Harley bardzo przypomina oryginalną,
kreskówkową wersję. To trochę bardziej rozwinięta i przystosowana do
dzisiejszych czasów bohaterka niż ta, którą znamy z BATMAN: TAS, ale u jej
podstaw stoi dokładnie to samo.
Quinn jest szalona i nieprzewidywalna, a jej
zachowanie pozostawia czasem sporo do życzenia, ale i tak da się ją polubić, bo
pod maską wariatki kryje się prawdziwie tragiczna postać. Dodatkowo, co trzeba
także zapisać na plus, Harley przechodzi na łamach serii stopniową metamorfozę.
Zaczyna jako jeden z największych złoczyńców serii, żeby z czasem stać się
niemalże prawą ręką Batmana, nie tracąc przy tym nic ze swojego charakteru.
Ostatnią, a zarazem
prawdopodobnie najważniejszą zaletą, jaką chciałbym wskazać jest to, że
INJUSTICE po prostu niesamowicie wciąga. Jeżeli kogoś z was przeraża liczba
tomów i zeszytów to uspokajam, pochłania się je w zastraszającym wręcz tempie.
Pierwszy wolumin serii przeczytałem w zasadzie za jednym zamachem. Zapoznanie
się z całością zajęło mi z kolei mniej więcej dwa tygodnie. Od lektury ciężko
się oderwać, przygotujcie się więc na zarwane noce. A nawet gdy fabuła w pewnym
momencie gubi tempo i trafiają się gorsze zeszyty, to i tak łatwo przez nie
przebrnąć siłą rozpędu.
WADY:
Pora przejść już do największych
wad INJUSTICE. Tą najbardziej odczuwalną jest bez wątpienia stopniowo spadający
poziom. O ile bowiem seriom przedstawiającym pierwszy i drugi rok zmagań z
Supermanem naprawdę ciężko cokolwiek zarzucić, o tyle w ich kontynuacjach
zaczęły pojawiać się pierwsze problemy. To, co szczególnie rzuca się w oczy w
YEAR THREE, YEAR FOUR czy też YEAR FIVE to doskwierająca tytułowi wtórność.
Seria, która początkowo przedstawiała świetnie umotywowany konflikt, z czasem stała
się schematyczna i zaczęła przypominać zabawę w kotka i myszkę. Superman i jego
sojusznicy poszukują Batmana, w końcu go odnajdują, ten znowu im ucieka. I tak
w kółko.
Podczas czytania pierwszych zeszytów komiksowego prequela, pomimo że
znałem wówczas fabułę gry, ciągle czułem pewnego rodzaju napięcie. W bohaterach
widziałem ludzi z krwi i kości, którzy w dowolnym momencie mogą się jeszcze
porozumieć. Z każdym kolejnym ich starciem, to uczucie znikało, a wielkie bitwy
zamiast angażować, stawały się dla mnie coraz bardziej bezmyślnym pokazem
przemocy. Dalej czytało się to przyjemnie, ale trochę brakowało w tym ducha. Cóż,
zmiana scenarzysty nie mogła przejść bez echa. Buccellato, co tu dużo kryć, nie
jest chyba tak zdolnym twórcą jak jego poprzednik.
Kilka akapitów wyżej wspominałem
o tym, że Taylor świetnie rozumie większość postaci, jakie pojawiają się na
łamach INJUSTICE. Jedną z tych, z którymi ma drobny problem jest Superman. Kal-El
ewoluuje z dobrodusznego, pacyfistycznego herosa w bezwzględnego despotę
stanowczo zbyt szybko. Zaraz po zamordowaniu Jokera próbuje sensownie dogadać
się z Batmanem, a kilka zeszytów dalej z zimną krwią zabija ludzi, którzy
jeszcze do niedawna byli jego przyjaciółmi. Ta metamorfoza sprawia wrażenie
mocno forsowanej i ciężko w nią uwierzyć. Mógłbym zrzucić to oczywiście na karb
twórców gry, którzy jako pierwsi pokazali nam takiego Człowieka ze stali, ale
Taylor także parę rzeczy mógł zrobić lepiej. W pewnych momentach w trakcie
lektury kręciłem głową i powtarzałem sobie w myślach: „Superman nigdy by tak
nie postąpił”.
Jasne, zdaję sobie sprawę, że to inny Kal-El, niż ten którego
znamy z głównego uniwersum, ale na takiego początkowo zdaje się być przecież
kreowany. Być może nie przeszkadzałoby mi to tak bardzo, gdyby komiks zakończył
się na YEAR ONE. Wówczas widziałbym w tej historii trochę skompresowany, ale
nadal bardzo satysfakcjonujący prequel. W sytuacji, w której rozwleczono tę
opowieść do pięciu lat i kilkudziesięciu zeszytów, pozostaje tylko żal, że
Superman dyktatorem stał się już w pierwszym rozdziale. Bo od tej pory jego
postać stoi niestety w miejscu.
Mogę narzekać na to, co Taylor i
Buccellato zrobili z Człowiekiem ze stali, ale jedno trzeba im w tej kwestii
oddać: Clark ma przynajmniej sensowną motywację wyjściową. Chce uczynić świat
lepszym miejscem. Tego samego pragnąłby Superman z głównego kontinuum czy też
Superman Christophera Reeve’a. Różnica tkwi tylko (i aż) w tym, jakie obraliby
metody. Co innego tyczy się postaci Wonder Woman. Jej wersja w INJUSTICE nie ma
zupełnie nic wspólnego z tą heroiną, którą znamy z innych komiksów lub
chociażby niedawnego filmu.
Dlatego też fani wojowniczej Amazonki nie mają
czego w tej serii szukać. Ich ukochana postać została tutaj wyjątkowo
skrzywdzona. Ani przez moment nie stara się załagodzić konfliktu, nie dąży do
zaprowadzenia pokoju na świecie. Chyba jako jedyna postać nie ma żadnych
wątpliwości, po której stronie powinna się opowiedzieć. Niezależnie od tego jak
okrutne byłyby czyny Supermana, ona jest w niego wpatrzona jak w obrazek. A to
dlatego, że tutejsza Diana… skrycie się w nim kocha. I właśnie ta miłość
przesłania jej zdrowy rozsądek. Ikona feminizmu, która wyrzeka się swoich
ideałów dla mężczyzny? Ewidentnie gryzie się to z wizerunkiem Wonder Woman.
Samo to, że Diana morduje i sieje terror, tylko po to, żeby przypodobać się
Clarkowi, czyni jej postać prawdziwym złoczyńcą tej historii.
Pomimo że uwielbiam wersję Harley
z INJUSTICE, nie mogę przemilczeć jednego sporego problemu jaki wiąże się z tą
postacią. Otóż, Quinn jest tutaj pisana w sposób, który jasno daje nam do
zrozumienia, że mamy tę bohaterkę lubić, że mamy troszczyć się o jej losy. O to
względnie łatwo – wszak, jak pisałem wyżej, mnóstwo w niej uroku. Sęk w tym, że
najpierw musimy zapomnieć o tym, że to właśnie ona ponosi współodpowiedzialność
za śmierć Lois i… wybuch bomby atomowej w Metropolis. A to naprawdę poważne
zarzuty, których nie da się całkiem wyrzucić z pamięci. Zostają zatem gdzieś z
tyłu głowy i ciążą w trakcie lektury.
Znacznie łatwiej byłoby to przełknąć,
gdyby Harley po prostu nie znała całego planu Jokera. Gdyby nie wiedziała, że
klaun zamierza zabić ukochaną Supermana i jego dziecko, a później zmieść
Metropolis z powierzchni ziemi. Gdyby do końca traktowała to jak jeden z ich
wielu żartów. Po prostu nie chce się wierzyć, że Quinn, która w późniejszych
zeszytach wykazuje się olbrzymią empatią, patrzyłaby z boku jak Joker skazuje
miliony istnień na śmierć. Łącząca ich relacja wcale nie tłumaczy jej beztroskiego
podejścia do wizji zagłady całego miasta. Bezgraniczna miłość do Jokera nie
stłumiła przecież całkiem moralnego kompasu Harley. Dostajemy co prawda jedną
krótką scenkę, w której Quinn zwierza się, że myślała, że jak zwykle ktoś ich
powstrzyma i nic strasznego się nie stanie, ale to troszkę za mało, żeby w
pełni ją zrehabilitować.
W INJUSTICE herosi raczej
pozostają wierni swoim sojusznikom i niechętnie zmieniają strony konfliktu.
Podział, do którego doszło na starcie komiksu jest zatem stabilny i
konsekwentnie utrzymuje się przez kolejne lata. Czasem wychodzi to serii na
plus, czasem nie. Ograniczenie wynikające z potrzeby podporządkowania się grze
sprawiło, że niektóre postacie nie mogły rozwinąć się w sposób w jaki powinny.
Doskonałym przykładem będzie tutaj Flash.
Po zabójstwie Jokera Barry Allen
staje murem za Supermanem i już na samym początku ich współpracy zaczyna wątpić
w słuszność swojej decyzji. Prędko zauważa dokąd mogą zaprowadzić metody
Człowieka ze stali. O jego wewnętrznym rozdarciu opowiada zresztą niemal w
całości jeden z najlepszych zeszytów YEAR ONE. Niestety wątpliwości Barry’ego
zaraz potem znikają bez żadnego konkretnego powodu. W następnych scenach z jego
udziałem, Flash jest już oddanym żołnierzem Kal-Ela. Szkoda, zmarnowano
znakomitą szansę na to, żeby uczynić kolejną postać wielowymiarową i
intrygującą.
Przez serię przewija się niemal
każda popularna postać z uniwersum DC. Taylor i Buccellato radzą sobie z tym
natłokiem herosów bardzo umiejętnie – większość z nich udaje im się zgrabnie
wpisać w fabułę. Jest jednak kilka, które znalazły się w niej trochę
przypadkiem. Pierwsza na myśl przychodzi mi Batwoman, która dołącza do frakcji
Batmana jako jedna z pierwszych osób, lecz aż do końca odgrywa w komiksie
marginalną rolę. Kate jest
tutaj potrzebna tylko po to, żeby wyrównać szanse Człowieka Nietoperza i żeby
mogła kilka razy dać sojusznikom Supermana w pysk.
To samo tyczy się zresztą
kilku innych bohaterów, którzy stoją po stronie Bruce’a. Ich motywacje i
charaktery są nakreślone po łebkach, przez co wydają się wrzucone do historii
trochę losowo. Równie dobrze możnaby zastąpić te postacie kimkolwiek i nie
zrobiłoby to większej różnicy.
***
Jak więc widać, minusy często dotyczą
detali lub pojedynczych elementów w kreacji jakiegoś konkretnego bohatera. Te
niedociągnięcia rzucają się w oczy, ale nie na tyle, żeby przesłonić wszystkie
zalety serii. INJUSTICE to komiks, w który zdecydowanie warto zainwestować
zarówno czas, jak i pieniądze. Teraz jest dobry moment, żeby rozpocząć –
całkiem niedawno wystartowało bowiem komiksowe INJUSTICE 2, prequel drugiej z
gier (scenariuszem ponownie zajmuje się Tom Taylor). Można więc szybko nadrobić
całość i śledzić serię na bieżąco.
Hej, podrzucisz może jakieś linki gdzie można kupić komiks?
OdpowiedzUsuńhttps://www.atomcomics.pl/kategoria/wydania-zbiorcze/dc-comics/1/default/1/searchquery/injustice
Usuń