piątek, 7 lipca 2017

TOP 10: Pozytywne momenty sezonu 2016/2017

Wraz z zakończeniem emisji trzeciego sezonu IZOMBIE możemy już śmiało powiedzieć, że serialowy sezon 2016/2017 dobiegł końca. Co sądziłem na temat poszczególnych produkcji mogliście co tydzień śledzić na łamach "Serialowni", dlatego też dzisiejsza dziesiątka zupełnie nie skupi się na kolejnych podsumowania. Zestawienie, które znajduje się w dalszej części posta zawiera dziesięć rzeczy/momentów/scen, które najmocniej utkwiły mi w pamięci w pozytywnym znaczeniu tego zwrotu. Oczywiście zachęcam do wyrażania swoich opinii w komentarzach, zaś jeśli będziecie chcieli, przygotuję też kolejne TOP 10, wskazując tym razem moim zdaniem najbardziej żenujące momenty. Mogą pojawić się spoilery!

No to lecimy:
10. John Barrowman oraz Katrina Law
Jeśli powstanie druga odsłona TOP 10, w którym wskazywać będę najbardziej żenujące momenty, ten duet też się tam pojawi. Uważam bowiem, że tak mocne olanie dwójki aktorów robiących masę dobrego PRu serialowi ARROW za zwyczajnie karygodne. Barrowman i Law to przykład dwójki aktorów, których połączyła na planie szczera przyjaźń, a jej okazywanie w mediach stało się niejako ich znakiem rozpoznawczym. Aktor grający Malcolma Merlyna to sceniczna bestia: na festiwalach zawsze sypiący ciekawymi anegdotami, na planie nieustannie robiący psikusy innym członkom obsady, był jednym z ulubieńców fanów ARROW. Pomysł, by wyrzucić go do parodiowania samego siebie w LEGENDS OF TOMORROW, a następnie wysadzenie jego postaci w powietrze uważam za niebywale chybiony. Dlaczego więc umieszczam ten duet w dzisiejszym zestawieniu? Za masę dobrej zabawy, jaką dali mi podczas przeglądania ich występów z festiwali i planu serialu, które znalazłem na YouTubie oraz Instagramie.

9. Odnalezienie Maze jej miejsca w LUCIFER
Twórcy serialu LUCIFER w drugim sezonie borykali się z wieloma problemami. Wśród nich było znalezienie sensownej roli dla postaci Maze oraz Amenadiela. O ile ten drugi do samego końca praktycznie nie miał nic ciekawego do roboty, oprócz notorycznego robienia smutnej miny, o tyle gdy ktoś uznał, iż demonica powinna zostać po prostu elementem humorystycznym serialu, większość scen z jej udziałem naprawdę mnie bawiła. Oprócz tej podlinkowanej powyżej, świetnie wypadły także chwile, gdy udała się z Trixie na Halloweenowe zbieranie cukierków oraz gdy wraz z Chloe udawały lesbijki. Maze robiła się tym bardziej ciekawsza, im mocniej odchodziła od relacji z Luciferem na rzecz zawiązywania więzi z małą Trixie oraz doktor Lindą.

8. Superman, któremu da się kibicować.
Fani SMALLVILLE pewnie zaraz mnie zjedzą żywcem, ale uważam, że Tyler Hoechlin w jednym tylko odcinku pokazał lepszą interpretację Człowieka ze Stali, niż Tom Welling próbował przez dekadę. Jest to dla mnie swoisty fenomen, że udało się to zrobić w SUPERGIRL, o którym to serialu można powiedzieć dużo, ale na pewno nie to, że jego twórcy potrafią dobrze budować ciekawe postacie. Ten Superman nie jest wiecznie smutną męczybułą jaką był Welling, nie jest też umęczonym mesjaszem narodów, jakim pokazywał eSa Zack Snyder. Jest to otwarty, dowcipkujący, nieco roztargniony, oczywiście harcerzykowaty, ale również zdecydowanie skuteczny i inspirujący superbohater. Każdy epizod z jego udziałem był co najmniej dobry, czego o reszcie drugiego sezonu SUPERGIRL powiedzieć nie można.

7. Jedyny dobry moment Cat Grant
To, co trzyma mnie przy serialu SUPERGIRL to między innymi te małe momenty, gdy twórcy wykazują się dystansem do siebie. Cat Grant w wykonaniu Calisty Flockhart pojawiła się pod koniec niedawnego sezonu przede wszystkim w roli chodzącego neonu feminizmu, co niezbyt mi się podobało. Ale moment, w którym rozpoznaje w Guardianie Jamesa Olsena po samych oczach stanowił dla mnie bardzo przyjemny pstryczek w nos wszystkim próbującym przekonać nas, że nikt nie był w stanie rozpoznać na przykład Laurel Lance jako Black Canary po tym, jak zakładała na twarz dwa niewielkie, czarne kawałki materiału. Oczywiście zawsze zostaje kwestia magicznych okularów Supermana, ale nigdzie w serialu nie zostało powiedziane, że Cat od lat nie wie, że on i Clark Kent to ta sama osoba ;)

6. Liv, Blaine i Don-E oraz mózg konspiracyjny
Najświeższa rzeczy w tym zestawieniu - jedenasty odcinek IZOMBIE i troje bohaterów posilających się mózgiem osoby, która wszędzie widzi spiski i konspiracje. W efekcie otrzymaliśmy nie tylko jeden z najlepszych epizodów tego sezonu, ale także zdecydowanie najbardziej absurdalnie zabawne trzy kwadranse sezonu. Jak już pewnie zauważyliście, wyróżniam sporo tych momentów, które po prostu bardzo mocno poprawiały mi humor, więc i o tych kilku scenach z udziałem tej trójki nie mogłem zapomnieć.

5. Team Arrow 2.0
Po czwartym sezonie ARROW chyba mało kto wierzył w to, że serial ten wstanie z kolan. Tymczasem udało się tego dokonać i spora w tym zasługa nowych rekrutów oraz tego, że nikt (jak dotąd) nie wpadł na to, by bez sensu pakować ich w wątki romantyczne. Zamiast tego dano im inne rzeczy do roboty i tak oto Curtis stał się nową wersją Felicity, tylko zabawniejszą, w przypadku Rene obserwowałem z zaangażowaniem jego fajną relację z Quentinem i wątek walki o córkę, zaś trzecia już Black Canary jak dotąd wykazuje się dużą zadziornością, której brakowało zarówno Laurel jak i Sarze. Dorzućmy do tego zdradę Evelyn, utratę mocy Rory'ego, wycofanie Thei, napady szału Diga i wyjdzie, że w Team Arrow działo się sporo, przez co nie rzucano nam do porzygu dramy między Oliverem i Felicity.

4. Jedna, mała rzecz z crossovera
Nie ma się co oszukiwać, że crossover czterech seriali CW miał masę błędów i niedociągnięć, ale pojawiło się w nim także sporo elementów, które utkwiły mi w pamięci. Tym zdecydowanie najjaśniejszym z nich jest bardzo fajne wprowadzenie Kary do reszty postaci z Arrowverse. Kontrast jaki robiła ta wiecznie uśmiechnięta, radosna żartująca i zarazem lekko zestresowana dziewczyna w gronie smutnych oraz posępnych sztywniaków był porażający. Podobnie zresztą jak scena treningu, w trakcie którego Supergirl bez najmniejszego wysiłku i z szerokim uśmiechem zamiatała każdym podłogę. Możecie się ze mną nie zgodzić, ale gdyby nie Kara, cały crossover praktycznie wyleciałby mi już totalnie z pamięci.

3. Campowe Legendy
W pierwszym sezonie LEGENDS OF TOMORROW, głównie za sprawą zrzędzenia Ripa Huntera, ekipa bohaterów trzymała się jeszcze jakichś zasad. Twórcy drugiego sezonu uznali, że nie ma co się hamować i w ten oto sposób otrzymaliśmy maksymalnie przerysowany, przeczący sam sobie oraz niesamowicie campowy sezon. I wiecie co? To było chyba najlepsze, co mogło się Legendom przydarzyć. Nawet nieco słabsze odcinki i tak potrafiły zaskoczyć niebanalnymi rozwiązaniami i chociaż koniec końców właściwie wszystko wydawało się... poprawka, było niesamowicie głupie, chłonąłem to całym sobą i bawiłem się świetnie. Gwiazdą sezonu, bez żadnych wątpliwości, Mick Rory i jego one-linery.

2. Piosenki z musicalowego serialu
Gdy ogłoszono zamiar nakręcenia musicalowego odcinka THE FLASH, wiele osób pukało się w głowę. Po obejrzeniu epizodu, też nie byłem szczególnie usatysfakcjonowany. Fabuła leżała i kwiczała przez okrągłe 45 minut, lecz jednak jest coś, co pozostało mi po tym odcinku. Piosenki. Warner wyczuł w nich potencjał i stara się jeszcze mocniej wypromować "Runnin' Home To You", mi jednak w pamięci utkwiły trzy inne utwory. Podlinkowany powyżej "Put a Little Love in Your Heart" okazał się dla mnie potężnym ładunkiem pozytywnej energii, działającym za każdym razem, gdy słucham tej piosenki. No i nie mogę przestać patrzeć na reakcje Kary i Barry'ego z teledysku. Co do "More I Cannot Wish You", to posłużę się komentarzem z Youtube'a - "Malcolm doesn't just killed with his weapons he also kills with his voice" (zresztą co tu dużo mówić, John Barrowman). No i jest jeszcze to głupiutkie "Super Friends", które utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że Melissa Benoist oraz Grant Gustin są rewelacyjną, ekranową parą.

1. W zasadzie każda wspólna scena Riddlera i Pingwina
GOTHAM przebyło długą drogę z serialu, na który nie mogłem patrzeć do mojego obecnie ulubionego, przynajmniej spośród tych z bohaterami z kart komiksów DC. Jednak zdecydowanie najlepszą rzeczą, jaka przydarzyła się temu serialowi, to niesamowita, ekranowa chemia między Pingwinem i Riddlerem, którzy przez te 22 odcinki zaliczyli mnóstwo wzlotów oraz upadków. Za każdym razem jednak charyzma Robina Taylora oraz Cory'ego Smitha (notabene, chyba najbardziej denerwującego członka obsady w sezonie pierwszym) sprawiała, że trudno było nie czerpać masy przyjemności. Gdybym miał wskazać jeden, największy plus sezonu 2016/2017, to dla mnie była to ta dwójka.

Blisko pierwszej dziesiątki znalazły się:
- Wyrzucenie z SUPERGIRL Maxa Lorda i zastąpienie go Leną Luthor.
- Castingowe decyzje twórców SUPERGIRL (Kevin Sorbo, Teri Hatcher, Lynda Carter)
- Bruce Wayne stający się twardzielem podczas walki z Jeromem (GOTHAM).
- Liv i Major na mózgach zaborczego ojca i zblazowanej córki (IZOMBIE).
- Powrót Deathstroke'a w ARROW.
- Bromance Ray'a Palmera i Nate'a Heywooda w LEGENDS OF TOMORROW.
- Adam West w POWERLESS.

1 komentarz:

  1. Moim zdaniem numer jeden to zdecydowanie powrót Deathstroke'a do Arrow. Natomiast samo zestawienie pomysłowe, oby takich więcej.

    OdpowiedzUsuń