I nadszedł czas na kolejna odsłonę "Serialowni". Tym razem będzie nieco mniej czytania. Część składu niestety nie dała rady napisać swoich kilku zdań, lecz mimo to, każdy serial z ubiegłego tygodnia doczekał się oceny. Zapraszamy do rozwinięcia posta i jak zwykle przypominamy o spoilerach!!!
SUPERGIRL 1x12: Bizarro
Maurycy: Wciąż nie wiem, co myśleć o tym
serialu. Tyle rzeczy tu kuleje, tyle wątków prowadzonych jest niezgrabnie, ale
i tak zdarzają się odcinki, które całkiem przyzwoicie się ogląda. Czyli takie jak
ten. Co prawda strasznie przeszkadzała mi drama z udziałem Adama i Kary (ich
rozstanie wypadło mniej więcej tak samo kiepsko, jak rozstanie Patty i Barry’ego)
oraz reakcja Cat (bo to znowu cofnięcie dotychczasowego rozwoju postaci), ale
na przykład Bizarro jest jednym z najlepszych przeciwników, z jakimi jak dotąd
mierzyła się Supergirl. Nawiasem mówiąc, choć sam odcinek nie był najgorszy, to
trochę zaczyna razić mnie to, że scenarzyści zamiast wymyślać coś nowego,
postanowili zrobić z SUPERGIRL tańszą, telewizyjną wersję przygód Supermana. Maxwell
Lord to ten sam typ co Lex Luthor, teraz dostaliśmy Bizarro, a w następnym
odcinku zobaczymy historię opartą na komiksie Alana Moore’a… o Człowieku ze
stali właśnie. Nie do końca mi to odpowiada, serial, jak i postać, gubią gdzieś
tutaj swoją tożsamość. Nie w takim kierunku powinna iść SUPERGIRL
Dawid: Brak zaprzyjaźnionego Marsjanina w akcji i od razu całość leci na łeb na
szyję. Po fajnym poprzednim epizodzie niestety dostajemy słabiutką
odsłonę, w której jedynym interesującym, przynajmniej przez kilka chwil,
elementem jest występ kobiecej wersji Bizarro. Zakończenie pojedynku
było oczywiście przez wszystkich spodziewane, ale fajnie było zobaczyć
luźną interpretację jednego z klasycznych przeciwników Supermana. Co do
głównej bohaterki, to bardzo szybko okazało się, że podobnie jak w
komiksowym świecie DC, tak i w serialowej rzeczywistości nie ma miejsca
na szczęśliwe związki. Każdy kocha Karę, Kara kocha każdego, ale dla
„dobra i bezpieczeństwa” wszystkich zainteresowanych lepiej pozostać
użalającym się nad swoim losem, męczennikiem z wyboru. Szkoda, bo przez
to wszystko Jimmy oraz Winn założyli kącik złamanych serc i nie da się
już oglądać scen z ich udziałem, zaś dobrze zapowiadająca się postać
Adama prawdopodobnie bezpowrotnie znika z serialu. Uwięzienie Maksa w
kryjówce DEO wydaje się mało inteligentne i zapewne za góra dwa odcinki
sami go wypuszczą na wolność. Wynudziłem się strasznie, oby kolejny
odcinek przyniósł ze sobą coś ciekawego.
Radek: Mam wrażenie, że wszystko już było i to
milion razy. Motyw zerwania związku ze względu na niebezpieczeństwa
superbohaterskiej działalności? W ARROW z 5 razy, we FLASHU raz albo
dwa, to samo u konkurencji (w Marvelu). I nie wiem, kto uczył
scenarzystów nadawania dramatyczności wydarzeniom, ale kompletnie zepsuł
swoje zadanie. Wprowadzenie postaci na jeden odcinek, rozpoczęcie
romantycznej relacji i zerwanie jej po jednym odcinku to jakaś kpina,
powodująca podczas sceny zerwania reakcję "meh". Motyw przeciwnika -
lustrzanego odbicia też już był, ale to wybaczam, bo akurat Bizarro to
ikona DC i fajne nawiązanie (choć oczywiście z reguły to był
doppelganger kuzyna Kary). Do tego pełna przewidywalność zakończenia -
chyba wszyscy się domyślili, że przeciwniczka zostanie unieszkodliwiona
za pomocą Kryptonitu lub jego odpowiednika? Scena z "porwaniem" głównej
bohaterki podczas randki to nie był zły pomysł, ale został tak fatalnie
zrealizowany, że ujęcie wyglądało jak z robionych dla żartu filmach o
rekinach klasy B. Ostatnią wadą jest to, że autorzy historii znowu
prowadzą wątki miłosne w jakimś przerażającym dla mnie kierunku. Winn
użalający się i udzielający Olsenowi rad przy whisky, serio? I Kara,
która mając wybór trzech facetów, nie jest z żadnym? Jedyne zalety
odcinka to genialny tekst Winna "I am in friend zone for so long that
I'm starting to think about buying a property there" (naprawdę
parsknąłem śmiechem) i fajny żeński odpowiednik Bizarro przy nietypowej
relacji między Kryptończykiem a jego odpowiednikiem. A może po prostu
nie czytałem wystarczającej ilości komiksów z Bizarro w roli głównej i
tylko dlatego nie wiem, że to nie było oryginalne.
LUCIFER 1x02: Lucifer, stay. Good devil
Michał: Drugi odcinek na całe szczęście nie odstaje poziomem od pierwszego.
Znowu było piekielnie śmiesznie i ciekawie. Głośne brawa należą się
osobom odpowiedzialnym za dobór utworów do poszczególnych odcinków.
Świetna, wpadająca w ucho muzyka będzie chyba kolejnym znakiem
rozpoznawczym serialu. W przeciwieństwie do reszty opiniowanych w
Serialowni produkcji nie mogę tutaj znaleźć żadnego aktora, który grałby
w sposób nijaki i drewniany. Cała obsada została wspaniale dobrana.
Widać, że przykładano dużą wagę do castingów. Względem pilota zmieniony
został aktor grający Dana. Nicholasa Gonzaleza zastąpił Kevin
Alejandro, którego chyba wszyscy znamy z roli Sebastiana Blooda w ARROW.
Nie mogę na razie stwierdzić, czy to dobrze, czy źle. Zobaczymy w
następnych odcinkach. Jeśli jesteście niezdecydowani, to gorąco polecam
dać temu serialowi szansę. Nie zawiedziecie się.
Krzysiek T.: Przychylam się do zdania Michała. LUCIFER w drugim odcinku nadal nawet nie wącha komiksu, ale nie zmienia to faktu, że jest pomysłowy, bardzo dobrze zagrany, żywy i zabawny. I tyle mi w zupełności wystarczy, by móc cieszyć się z seansu. Bardzo pozytywne zaskoczenie, które w moim prywatnym rankingu może wkrótce dogonić IZOMBIE. Drobny plus za reakcje głównego bohatera na widok dzieci. Głównie ze względu na to, że mam bardzo podobne :)
IZOMBIE 2x11: Fifty Shades of Grey Matter
Maurycy: Powiedzmy to sobie wprost, taki epizod
to istny samograj. Liv tym razem przejęła nawyki autorki powieści erotycznych,
co oczywiście wiązało się z masą świetnych dowcipów. Twórcy mogli w pewnym
momencie przesadzić, przeszarżować, ale na szczęście znali umiar. Wyszło i
strawnie, i zabawnie. Druga seria odrobinę odstaje od świetnego, beztroskiego
sezonu pierwszego, ale dla takich odcinków nadal warto go oglądać. Ani ARROW,
ani SUPERGIRL, ani nawet FLASH nie mają w sobie tyle luzu i dystansu. Żaden z
tych seriali nie może także pochwalić się tak sympatycznymi, dobrze napisanymi
bohaterami. To chyba dość wymowne, że bardziej obchodzą mnie losy psa z iZOMBIE
niż którejkolwiek postaci z ARROW.
Tomek: A ten serial na szczęście szybko wrócił do wysokiej formy. Tym razem
twórcy wzięli na cel thrillery erotyczne i znakomicie wywiązali się z
zadania. Prawdopodobnie właśnie dzięki temu nawet śledztwo, które
ostatnimi czasy zazwyczaj okazywało się najsłabszą częścią odcinka, tym
razem wypadło bez zarzutu, a melodramatyzm, na który nieraz narzekaliśmy,
tym razem był jak najbardziej na miejscu. A do tego jako wisienka na
torcie drobne, ale zabawne cameo
Kristen Bell.
Krzysiek T.: Pierwszy odcinek tego serialu, który obejrzałem dwa razy :) Tak dobrze nie bawiłem się nawet przy całej masie komedii, które ostatnio miałem okazję zobaczyć. Przy czym twórcom udało się uniknąć gagów kloacznych, a całość zrobić ze smakiem. Co ważne, mocno ruszył do przodu główny wątek, co ostatnio było rzadkością na łamach IZOMBIE. Ciekawi mnie dla ilu osób Liv Moore stała się po tym odcinku obiektem westchnień ;)
THE FLASH 2x12: Fast Lane
Dawid: Odcinek dobry, ale na pewno nie z gatunku tych bardzo dobrych. Tar Pit
wypada całkiem ciekawie, ale według mnie zbyt szybko i łatwo zostaje
unicestwiony. Podobnie rozczarowujący finał starcia, jak ten niedawny z
Żółwiem. Wally nadal irytuje i pewnie jak na złość za chwilę dołączą go
do Team Flash i pozna sekret Barry’ego. Idiotyzm jego siostrzyczki
osiąga w tym odcinku maksimum, gdy udaje się ona do groźnego przestępcy i
każe mu zaprzestać nielegalnej działalności – aż ze śmiechu wytrzymać
nie mogłem. Szkoda, że ten odłamek tak słabo się wbił w jej ciało.
Dobrze znów widzieć Zooma, który swoim wyglądem za każdym razem budzi
grozę, a karmienie się szybkością Flasha wyszło naprawdę efektownie. Na
plus szybkie rozwiązanie wątku związanego z Wellsem, który chyba już na
dobre odcina się od swojego złego odpowiednika z poprzedniego sezonu.
Jedno co mnie zastanawia to fakt, że Barry tracąc jedynie niewielki
procent swojej mocy, nie jest w stanie dogonić „zwykłego kawałka szkła”
pędzącego w stronę Iris. Ponad 2000 km/h powinno mu to spokojnie
umożliwić. W sumie przyjemnie się oglądało i już nie mogę się doczekać
wizyty na Ziemi-2.
Michał: Niestety kolejny średni odcinek. Złoczyńca tygodnia był mało
przekonywujący i słabo zrobiony. Twórcy mogli się lepiej postarać, tak
jak w przypadku Grodda, który wyglądał dużo lepiej niż w pierwszym
sezonie. Fajnie, że zakończyli już ten wątek z kradnięciem Speed Force.
Zupełnie do mnie nie trafiał. Wally i Iris jak zwykle totalne drewno. Na
całe szczęście zapowiedzi następnego odcinka dobrze wróżą i nareszcie
zobaczymy Killer Frost. Zapowiada się ciekawie.
Radek: Serial zaczął wracać na dobre tory. Poza najbardziej denerwującym Westem
w historii- Wallym (aczkolwiek Iris znowu zaczęła z nim konkurować,
idąc sama do kryjówki znanego i groźnego gangstera z zamiarem grożenia
mu, witaj w klubie razem z Laurel w gronie najdurniejszych postaci
Arrowverse), włącznie z tandetnymi nawiązaniami do jego przyszłości jako
speedster, poprzez jego umiłowanie prędkości. Liczyłem na to, że ten
odłamek szkła zabije Iris, to byłoby chyba zaszczytne pierwsze miejsce w
rankingu na najdurniejszą śmierć Arrowverse (jeśli nie ogólnie seriali
superbohaterskich). Cała reszta ok - lubiłem Tar Pita, fajnie się to
wszystko oglądało. Największą zaletą były jedne z lepszych dowcipów
Cisco w ostatnim czasie. Czekam na więcej FLASHA, bo tutaj niewiele
więcej można dodać.
Tomek: Początkowo odcinek był całkiem niezły. Tar Pit okazał się nie tak
beznadziejnym złoczyńcą, jak się spodziewałem i miał całkiem fajną
motywację, a Wells kradnąc szybkość Flasha, mógł sprawić, że stałby się
on dla niego wyzwaniem. Niestety w drugiej połowie wszystko się
posypało. Nagle zrobiło się pełno bardzo naciąganych zbiegów
okoliczności (dotyczących głównie Westów) oraz nieprzemyślanych
rozwiązań fabularnych (dotyczących głównie Tar
Pita). Mam nadzieję, że wycieczka na Ziemię-2 będzie lepiej dopracowana.
ARROW 4x12: Sins of the Father
Michał: Całkiem dobry odcinek. Bardzo się cieszę z powrotu Nyssy i Roya.
Niestety Oliver pobił już chyba wszelkie rekordy w ilości halucynacji
przypadających na jednego człowieka. Może ma jakieś zaburzenia? Mam
jednak nadzieję, że siostra Shado, Mei, pojawi się jeszcze w serialu.
Nie lubię takich niezamkniętych wątków. Calculator jako złoczyńca wypadł
słabo. Pewnie rozwinie się dopiero w następnych odcinkach. Sceny walki
wypadły bardzo fajnie. Widać, że specjaliści od choreografii się
przyłożyli. W nadchodzących tygodniach pewnie będzie jeszcze ciekawiej,
głównie za sprawą Malcolma. Pozwoli nam to przypomnieć sobie, jak
wspaniale było w pierwszym sezonie.
Tomek: Tym razem trochę chyba przesadzili z ilością gościnnych występów, bo
oprócz pierwszego pojawienia się Calculatora mamy tu jeszcze powroty
Nyssy, Roya, Katany, a nawet Shado. Przez to fabule brakuje skupienia i
nieco chaotycznie skacze ona między wątkami. Dziwi mnie też brak
zwrócenia przez bohaterów uwagi na to, że Calculator widział wszystko to
co Roy, więc prawdopodobnie mógł domyślić się tego, kim jest Oliver po
tym, kiedy ten dziwnym
trafem akurat ten jeden raz pojawił się na miejscu akcji bez swego
stroju i ganiał Harpera po dachach.
Dawid: Trzeci odcinek jest tak naprawdę zamknięciem pierwszego rozdziału, który
rozgrywa się w roku 1975. Najbardziej do gustu przypadły mi wspólne
przygody Huntera oraz Białego Kanarka, którzy stworzyli zabójczy i
zarazem zabawny duet. Zwłaszcza scena wkroczenia do banku w zwolnionym
tempie przy dźwiękach charakterystycznej muzyczki wypadła bardzo fajnie,
podobnie jak Sara w pojedynkę pokonująca cała bandę Savage’a. Captain
Cold pokazał swoje drugie, mniej popularne, aczkolwiek istotne oblicze
próbując ratować ojca, natomiast najmniej ciekawego dla mnie działo się z
udziałem osób pozostałych na pokładzie Waveridera. Nadal jest to
przyjemny w oglądaniu, odstresowujący serial pełen zabawnych tekstów i
bogaty w liczne efekty specjalne. Denerwujące jest tylko to, że pod
koniec każdego odcinka Rip upewnia się, że nadal wszyscy mają ochotę
kontynuować misję. Jakby mieli w ogóle jakiś inny wybór.
Michał: Przyjemny odcinek. Widać, że serial ten będzie zabawną nawalanką i
niczym więcej. Mi to pasuje. Liczę tylko, że nie będą walczyć z Vandalem
co odcinek, bo to by było przegięcie. Fajnie, że nawiązali do odcinków z
THE FLASH za sprawą rodziny Snartów. Zawsze dobrze jest, gdy
scenarzyści pokazują ludzką stronę bohaterów. Victor Garber dopiero
teraz udowadnia, jak dobrym i doświadczonym aktorem jest w
rzeczywistości. Jego kreacja dr Steina jest dużo lepsza od tego, co
widzieliśmy wcześniej. Pewnie dlatego, że nareszcie dostał jakąś większą
rolę. Cały czas jest dobrze. Miejmy nadzieję, że tak pozostanie.
Tomek: Po dwóch bardzo udanych odcinkach, w końcu zdarzyło się potknięcie.
Epizod ten wydał mi się mocno przegadany, a sceny z Palmerem i Steinem
doglądającymi Kendry były zwyczajną zapchajdziurą. Natomiast wątek
Snarta, choć zaczął się równie głupio (Jackson pomożesz nam w kradzieży
szmaragdu? – Nie – A będziesz naszym kierowcą podczas kradzieży? – Nie
ma sprawy), to potem rozwinął się całkiem interesująco. Dobrze też, że
przynajmniej w
końcówce odcinek obudził się z letargu i pokazał trochę porządnej akcji
zamiast nudnych dialogów.
Źródła zdjęć: comicbook.com oraz SpoilerTV
W tym tygodniu seriale nie zawiodły, chyba każdy, który oglądam, mi się podoba.
OdpowiedzUsuńNajwiększy plus to oczywiście "iZombie", którego 211. odcinek jest jednym z najlepszych w historii - wystarczyło zrezygnować z Maxa Ragera i naprawdę popchnąć fabułę do przodu. A, i Krzysiek: nie było potrzeba tego epizodu, by Liv była moim obiektem westchnień - zawsze uważałem, że w roli zombie jest naprawdę apetyczna, nawet w powyciąganych dresach ;)
Z tego, z czym się nie zgadzam, to opinia co do męskiego klubu złamanych serc w "Supergirl" - moim zdaniem wyszło naprawdę spoko. Przeciwniczka tygodnia też ok, ale bez szału.
"The Flash" bardzo spoko, podoba mi się szybkie rozwiązanie całej sprawy zdrady Wellsa zamiast ciągnięcia tego przez pół sezonu. Iris oczywiście robi głupotę za głupotą, ale ją akurat uważam za najdurniejszą babę w Arrowverse właściwie od początku serialu.
No i na koniec "Legends of Tomorrow", po raz kolejny fajne i wypełnione wątkami. Co ciekawe, w serialu tym wielu aktorów rozwija skrzydła i np. Caity Loitz nie irytuje tak jak za czasów występów w "Arrowie".