poniedziałek, 22 lutego 2016

THE FLASH VOL. 6: OUT OF TIME

Jakby nie patrzeć, według ostatnich zestawień przedstawionych przez Diamond Comic Distributors i podsumowanych przez Krzyśka T., był to najlepiej sprzedający się trejd od DC w styczniu. Czy słusznie?


Szósty tom to jednocześnie taki wewnętrzny, mały relaunch w ramach serii THE FLASH. Nowa era dla najszybszego człowieka na Ziemi rozpoczyna się pod batutą scenarzystów Roberta Vendittiego oraz Van Jensena, wspieranych rysunkami w wykonaniu Bretta Bootha. Poprzedni zbiór był swoistym zapychaczem, poziomem niestety odstającym zdecydowanie od poprzednich odsłon, jeszcze pod kierownictwem Buccellato i Manapula. Czy nowy zespół twórców będzie w stanie tchnąć w ten komiks pożądany i jakże potrzebny powiew świeżości, czy też wręcz przeciwnie, będziemy bardzo szybko tęsknić za tymi, którzy wprowadzili kilka lat temu Flasha w nowe DC Uniwersum? Przekonajmy się.

Przed zakupem tego komiksu przeczytałem różne jego recenzje, które były tak skrajnie odmienne, że nie sposób było przewidzieć, co napotkam wewnątrz szóstego wydania zbiorczego. Już na samym początku okazuje się, że historia nie jest jakąś bezpośrednią kontynuacją poprzedniego runu, przez co można uznać zeszyt za kolejny dobry punkt, aby po raz pierwszy wskoczyć w świat Flasha w ramach New 52. Oczywiście są pewne drobne sprawy wynikające z wcześniejszych zeszytów, ale w żaden sposób nie utrudniają one poruszania się po tym komiksie. Wszystkiego można się samemu łatwo domyślić. Jedynym minusem może być chyba fakt, że wszystko zaczyna się po wydarzeniach znanych z kart mini serii WIECZNE ZŁO. Jeśli zatem nie wiecie, co stało się z Central City, i jaki związek ze zniszczeniami w mieście miał Syndykat Zbrodni, to odsyłam do lektury wspomnianej przed chwilą mini serii. Nie jest to lektura obowiązkowa dla zrozumienia wydarzeń z początku omawianego zbioru, ale przeczytać i tak warto.

Początek tomu jest w miarę spokojny, zaś z czasem akcja nabiera rumieńców oraz tempa. Barry po powrocie do pracy w pełnym wymiarze stara się robić wiele rzeczy naraz i naprawić tym samym jak najszybciej wszystkie szkody wyrządzone atakiem Syndykatu Zbrodni. Wiadomo jednak, że nie jest to takie proste, co odbija się między innymi na jego życiu uczuciowym. Właściwie przez cały komiks przewija się, a nawet nieco się dłuży, wątek dotyczący kradzieży pewnych „gadżetów” z magazynku policyjnego i wykorzystanie ich do niecnych celów. Śledztwo, przez zbytnie rozciągnięcie w czasie, niestety okazuje się średnio ciekawe, a dodatkowo osoba odpowiedzialna za zamieszanie była przynajmniej dla mnie łatwa do odgadnięcia. Mały plus za dodanie detektywistycznej otoczki, mały minusik z kolei za realizację tego planu.

Najważniejsze rzeczy jednak związane są z podróżą w czasie, która jak się okazuje, może spowodować znacznie więcej problemów, niż myśleliśmy. Wydarzenia, do których doszło w tomie czwartym, doprowadziły do uszkodzenia speedforce, a każdy kolejny skok w czasie w wykonaniu któregoś ze speedsterów powodował jeszcze większe poszerzenie tajemniczego wyłomu. Przez to wszystko codzienne, dowolne korzystanie ze speedforce przez Barry'ego sprawia teraz, że czas zaczyna mu gdzieś umykać: gubi kolejne sekundy, minuty, a nawet godziny. Flash zaczyna powoli odczuwać efekty uboczne na własnej skórze, a właściwie odczuwa to zarówno jeden, jak i drugi Flash, bo i taki debiutuje w tej opowieści.

Flash z przyszłości jest bardziej mroczny, brutalny i jednocześnie zdesperowany w swoim działaniu, przez co gdy nadarzy się okazja, nie będzie wahał się nawet zabić. Jego strój jest bardziej dopracowany, a Future Flash bogatszy jest w doświadczenie oraz wyszkolenie z zakresu różnych sztuk walki. W pewnym sensie można go zatem określić lepszą, doskonalszą wersją o oznaczeniu 2.0. Z drugiej jednak strony ze względu na kontrowersyjny sposób postępowania bardziej mu chyba do takiego Reverse-Flasha niż Barry’ego Allena. Niebieski kolor kostiumu celowo nawiązuje do Korpusu Nadziei, którego jeszcze przed restartem DCU Flash był reprezentantem. Wnikliwi obserwatorzy zauważą również, że w pewnym momencie Barry ma na sobie koszulkę z symbolem tej praktycznie wymarłej już organizacji. Przypadek? Nie sądzę.

Jako ciekawostka, duet Van Jensen oraz Robert Venditti jakiś czas temu zrewolucjonizowali świat Zielonych Latarni, ujawniając, że każde użycie pierścieni mocy wyczerpuje spektrum emocji i przybliża nas do końca wszechświata. Tym razem widać, że idą podobnym tropem, serwując nam problem związany z nadużywaniem speedforce. Podsunęło mi to zabawną myśl, że jeśli tym dwóm panom przyszłoby kiedyś pisać przygody Człowieka ze Stali, to udowodniliby, że poprzez każdorazowe używanie swoich supermocy Kal-El osłabia ziemskie Słońce (któremu te moce zawdzięcza) i przyspiesza proces jego eksplozji.

Zapewne czekacie, aż odniosę się jeszcze do kontrowersyjnego debiutu Wally’ego Westa w ramach omawianego tomu? Proszę bardzo. Jedyne, co łączy nowego WW z tą znaną i lubianą postacią z dawnego DCU, to właśnie jego imię oraz nazwisko. Nic więcej. Traktuję tego gościa po prostu jako zupełnie nowego speedstera wykreowanego przez Vendittiego oraz Van Jensena specjalnie na potrzeby serii. Być może okaże się na dłuższą metę ciekawy, na razie ciężko coś więcej powiedzieć. Jest to po prostu efekt szukania na siłę i promowania osób o czarnym kolorze skóry, co jest ostatnio bardzo modne w komiksach oraz opartych na nich serialach TV. Wystarczy popatrzeć chociażby na Olsena z SUPERGIRL, czy też na Wally’ego właśnie, który niedawno zawitał również do obsady CW-owego FLASHA. Fani od dłuższego czasu domagali się pojawienia Wally’ego w New 52, stąd też jak widać posiadające ogromne poczucie humoru władze DC Comics postanowiły wyjść naprzeciw oczekiwaniom czytelników na zasadzie: „chcieliście? no to k...a macie HaHaHa!”.

Zbiór zawiera również dobrze wpasowujące się i uzupełniające całość annual oraz one-shot wydany z okazji Futures End. Naprawdę rzadko się zdarza, aby specjalny zeszyt opisujący wydarzenia rozgrywające się pięć lat później pasował i nawiązywał do aktualnej historii na łamach poszczególnej serii. Przypadki takie można policzyć na palcach jednej ręki, a ten dotyczący Flasha (napisany i zilustrowany zresztą przez regularnych twórców serii) jest właśnie jednym z nich. I za to autorom należy się duży plusik. Na końcu tomu jest też umieszczona krótka galeria okładek alternatywnych do każdego zeszytu, który wchodził w skład trejda.

Rysunki Bretta Bootha i nakładającego od dłuższego czasu na jego prace tusz Norma Rapmunda są dosyć specyficzne. Należą do tych z gatunków co to albo się je bardzo lubi, albo się ich nie cierpi. Kiedyś bardzo ceniłem sobie kreskę tego artysty, z czasem zaczęła mnie trochę drażnić. A to wszystko przez mimikę twarzy poszczególnych postaci, zwłaszcza w momencie ukazywania zdziwienia. Pewnie tylko ja tak mam, jeśli tak, to trudno, może to jakoś wyleczę. Postacie w masce wychodzą mu natomiast znacznie fajniej, a biegnący Flash wychodzi mu chyba lepiej niż samemu Manapulowi.

OUT OF TIME to solidny pod względem ilości stron, tym razem jest ich nieco ponad 200, dobrze napisany komiks, który posiada wprawdzie kilka wad, ale zostają one stłumione przez plusy, których zauważyłem w tym zbiorze znacznie więcej. Komiks kręci się wokół podróży w czasie i konsekwencji, jakie może wywołać ingerencja w przeszłość. Finał naprawdę interesujący i niosący ze sobą poważne konsekwencje oraz pytanie o przyszłe (przeszłe?) losy każdego z występujących tutaj speedsterów. Pozycja ciekawa, jeśli: lubicie wszelkie historie oparte na skakaniu w czasie; ciągnące się przez kilka numerów policyjne śledztwo;. z przymrużeniem oka i wyrozumiałością patrzycie na to, co zrobiono z Wallym Westem, a przy tym Kreska Bretta Bootha należy do tych łatwo dla Was przyswajalnych. Zawsze mogło być gorzej, pewne rzeczy można było zobrazować znacznie lepiej. Mimo wszystko nie czuję się rozczarowany, mało tego, intrygującym zakończeniem twórcy sprawili, że trejdzik z numerem siódmym serii już wylądował na liście moich zakupów.

Ocena: 4/6

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów THE FLASH #30 – 35, THE FLASH ANNUAL #3 oraz THE FLASH: FUTURES END #1.

Komiks do nabycia w sklepie ATOM Comics

Dawid Scheibe

4 komentarze:

  1. Nie jest to może komiks wybitny ale w przeciwieństwie do poprzedniego run, mogę przynajmniej powiedzieć, że mi się podobał. Historia serwuje czystą zabawę w konwencji sci-fi, a kolory tym razem nie irytują mi mózgu :| (nie wiem czemu)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chwila, a to nie było po prostu tak, że używanie speed force w jakikolwiek sposób (a nie tylko do podróży w czasie) powodowało gubienie czasu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może mało precyzyjnie napisałem, już to skorygowałem. W skrócie to podróże w czasie co raz bardziej rozregulowywały speedforce, a dowolne korzystanie ze speedforce powodowało gubienie czasu.

      Usuń
    2. Ok. W sumie próba naprawienia tego przez podróż w czasie wydaje się trochę chybiona ;) Tak, tak, wiem, trzeba się było cofnąć do momentu, gdy naprawienie dziury było jeszcze możliwe, ale po co te skoki pośrednie. I jaki ma sens naprawianie przeszłości od tyłu.

      Usuń