środa, 13 lipca 2016

CLEAN ROOM VOL. 1: IMMACULATE CONCEPTION

Poniższą recenzję komiksu napisał gościnnie Kędzior, który obiecał nam ją... w lipcu ubiegłego roku :) Szacunek za dotrzymanie słowa. Oto efekty.
W kwietniu w zeszłym roku jechałem pociągiem z Warszawy do Ostrowa Wielkopolskiego. Aby zająć czas, telefonem wszedłem do internetu na stronę DCManiaka. Gdzieś w okolicach Łodzi przeczytałem w „Comic Book News #26” zapowiedzi komiksu CLEAN ROOM mającego się ukazać pod szyldem Vertigo. Tekst nie był długi, jednak nigdy wcześniej "reklamówka" komiksu tak bardzo mnie nie zaciekawiła. Przyznaję, że nie mogłem się doczekać startu tej serii, który, jak się potem okazało, miał nadejść w październiku. Czy warto było czekać i co pierwsze numery tego komiksu sobą reprezentują ? Na te pytania spróbuje odpowiedzieć w tekście niżej.

Autorką scenariusza została Gail Simone. Urodzona w latach 70. (dokładnie trzy dni po premierze znanego do dziś polskiego serialu "Janosik"), rudowłosa amerykanka jest osobą z branży ze sporym bagażem doświadczeń i sukcesów. Jej serię SECRET SIX niektórzy wręcz oceniają jako jedną z najlepszych w historii wydawnictwa DC. Niestety zdarzały jej się prace o zdecydowanie niższym poziomie. Wydana przez Dark Horse Comics w roku 2014 seria TOMB RAIDER, będąca formą kontynuacji do gry komputerowej o tym samym tytule, jest tego wiejącym nudą przykładem. Szczęśliwie CLEAN ROOM, może nie jest arcydziełem, jednak zdecydowanie nie jest poniżej średniej. Opowiadana historia ma ręce i nogi, mimo tego, że regularnie szokuje czytelnika. Jak na ironię, scenarzystka stosuje część tych samych środków, co we wskazanym wyżej kontrprzykładzie. W prawie każdym numerze pojawia się nowa postać, zapowiadająca się jako ważna dla fabuły oraz tak samo często stosowane są retrospekcje.

Główną bohaterką w komiksie jest czarnoskóra, bardzo emocjonalna dziennikarka Chloe Pierce. Tragedia jej narzeczonego sprawiła, że próbuje zdobyć informację na temat międzynarodowej organizacji kierowanej przez tajemniczą Astrid Mueller. Kobieta ma silne przeświadczenie, że do śmierci bliskiej osoby przyczynił się kontakt ze wspomnianą instytucją. O tym, że może być coś na rzeczy, świadczy już pierwsza osoba, z którą dziennikarka kontaktuje się w tej sprawie. Wpada ona w panikę i prosi kobietę, aby trzymała się od śledztwa z daleka. Podają mocne słowa, przedstawiające tajemniczą prezes jako kogoś gorszego od szatana. Chloe nie słucha rady i kontynuuje dochodzenie. Poznaje osobiście Astrid Mueller, niemkę o bezwzględnym charakterze (w dodatku rudą, żeby było bardziej stereotypowo), mającej dostęp do tytułowego czystego pokoju. Jak się okazuje, jest to śnieżnobiałe pomieszczenie, potrafiące zmieniać swój wygląd lub być może transportować osoby w środku, tak, że mają one wrażenie, że są np. nad jeziorem. Wejście do pokoju wymaga dodatkowych środków higienicznych, takich jak związanie włosów czy założenie specjalnego kombinezonu. Co istotniejsze, wejście do pomieszczenia wywołuje nienaturalne efekty uboczne, z których najbardziej rzucającym się w oczy jest pojawienie się agresywnych upiorów. W pierwszym wydaniu, oprócz losów Chloe Pierce, scenariusz prezentuje dodatkowo wiadomości o Astrid Mueller oraz kierowaną przez nią organizacją. Występuje zdecydowanie więcej znaków zapytania niż odpowiedzi, aczkolwiek to prawdopodobnie normalne przy tego typu gatunku. Seria jest mrocznie i składnie napisana, przez co może wciągać. Co chwila pojawiają się nowe szokujące zwroty akcji, jednak w dalszym ciągu bardzo trudno jest przewidzieć finał. Jako minus można wskazać pewne przedobrzenie, jeśli chodzi o szokowanie. Niektóre sceny przekraczają granicę dobrego smaku, niewiele przy tym wnosząc do fabuły. Największym tego przykładem jest retrospekcja, w której Astrid Mueller prowadzi rekrutację w Norwegii.

Może nie mam dużego obeznania w tej materii, ale graficznie seria nie wygląda źle. Postacie ludzkie wyglądają jak postacie ludzkie i jest to chyba najważniejsze. Nie ma takich wariacji jak rysowanie komiksu pastelami, czy niezdefiniowany artyzm jak styl Harley'a Tolibao w serii GREEN ARROW. Odbiór zależy od gustu, ale poza scenami mającymi szokować, wykorzystywana jest prawie wyłącznie łagodna paleta barw. Osobiście mogę wymienić tylko dwa małe minusy. Pierwszym jest to, że zdarza się, iż wyraz twarzy postaci przekazuje inne emocje, niż wynikałoby to z kontekstu. Drugi, to niestandardowo narysowane oczy. Każda z postaci ma w oczach coś. Problem jest taki, że nie jest wiadomo co. W tym akapicie należy zaznaczyć, że seria dwukrotnie została wyróżniona przez portal ComicVine. W obu wypadkach … za brutalne rysunki.

Podsumowując, seria nie jest arcydziełem, ale potrafi zachęcić do siebie czytelnika, zwłaszcza lubiącego wszelkiej maści horrory sci-fi. Ciekawa, niestandardowa historia na pewno jest jej dużym atutem. Czasami przesadza ona w wzbudzaniu emocji i w żadnym wypadku nie powinna być polecona młodzieży lub młodym dorosłym, jednak w moim odczuciu zasługuje na ocenę zapisaną niżej. Jej lektura szybciej zleci niż jednodniowy wyjazd do Ostrowa Wielkopolskiego :)

Ocena: 5-/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz