Poprzedni tom LIGI SPRAWIEDLIWOŚCI nie przypadł mi
szczególnie do gustu, przez co długo zastanawiałem się nad tym, czy w ogóle chcę
sięgnąć po kolejny. I pewnie ostatecznie bym tego nie zrobił, gdyby nie
pedantyczna chęć posiadania wszystkich tomów przed nastąpieniem ”Darkseid War”,
które nomen omen zaczyna się od siódmej odsłony. Z niezbyt dużą chęcią zabrałem
się za czytanie tego naprawdę opasłego tomu i moje uczucia może nie są tak
negatywne jak poprzednim razem, lecz wciąż daleko mi do zachwytów.
Przyznam się szczerze, że skoro zacząłem już zbierać LIGĘ
SPRAWIEDLIWOŚCI w tomach od wydawnictwa Egmont, nieszczególnie mocno
interesowałem się tym, w jaki sposób komiks jest publikowany oryginalnie. Na
ten przykład, sądziłem, iż polski tom szósty jest jakąś zbitką dwóch
oryginalnych tpb, bo tylko tak rozsądnie tłumaczyłoby to jego zawartość (o tym
trochę później). W tym liczącym 256 stron olbrzymie znalazło się miejsce nie
tylko dla dziesięciu zeszytów składających się na dwie pełne historie, ale
także umieszczono dość solidną galerię okładek alternatywnych, wśród których
moim zdaniem zdecydowanie wyróżniają się obie autorstwa nieodżałowanego Darwyna
Cooke’a, a także Szymona Kudrańskiego oraz wariant bombshells. Wydawnictwo
Egmont nie zaskoczyło jakością wydania – mamy tu bowiem do czynienia z tym, do
czego przyzwyczailiśmy się przy okazji każdej odsłony Nowego DC Comics. Plus
należy się jednak za zaskakującą i niespodziewaną obniżkę ceny. Pierwotnie w
zapowiedziach widniała kwota 89,99zł, tymczasem ostatecznie cena okładkowa
wynosi 75zł. Szósty tom LIGI SPRAWIEDLIWOŚCI posiada także nowe logo DC Comics,
przez co mój wewnętrzny pedant gorzko zapłakał ;)
Ale skończmy już o parametrach technicznych tomu, przejdźmy
do tego, co najważniejsze. Jak już wcześniej wspomniałem, recenzowany dziś
komiks zawiera aż dziesięć zeszytów, które składają się na dwie historie.
Pierwszą z nich jest tytułowa ”Liga niesprawiedliwości”, zaś druga to ”Wirus
Amazo”. Nie ukrywam, że decyzja o takiej budowie tomu jest dla mnie dziwna, ponieważ
obie historie są w zasadzie niezależne względem siebie i spokojnie mogłyby być
opublikowane jako dwa osobne, nieco chudsze i tańsze trejdy. No, przynajmniej w
USA, bo u nas pewnie różnica cenowa wielka by nie była ;) Trudno jest mi także
w jakiś sensowny sposób pisać o tomie jako o całości, dlatego postanowiłem
ocenić obie historie osobno.
Na początek tytułowa ”Liga niesprawiedliwości”, która skupia
się na wydarzeniach po tych ukazanych w albumie WIECZNE ZŁO. Lex Luthor stał się
najpopularniejszym bohaterem na świecie i postanawia zrobić wszystko, by
dołączyć do Ligi. Idealną okazją wydaje się być manifestacja mocy nowej Power
Ring, która zagraża życiu dziesiątek ludzi. Jessica Crus ponadto zwróciła uwagę
dowódcy Doom Patrolu – najbardziej niezwykłej grupy herosów świata DC.
Przyznaję się szczerze, że tę część najnowszego tomu LIGI
SPRAWIEDLIWOŚCI czytałem z dużą satysfakcją, tak dawno u mnie niespotykaną
przy komiksach z głównego nurtu superhero. Zasługę w całości przypisać muszę
Geoffowi Johnsowi, który wprowadzając Luthora w szeregi Ligi, nadał jej nową,
bardzo ciekawą dynamikę, którą z czasem jeszcze kilkukrotnie podkręcił. W
komiksie pojawiło się parę naprawdę dobrych scen, z których większość skradł
duet Lex/Bruce Wayne. Szczególnie dobrze wypadł moment, w którym obaj panowie
(plus Alfred) starli się na terenie posiadłości Mrocznego Rycerza. Autor nawet
przez moment nie próbuje udawać, że robi coś więcej od dostarczenia
czytelnikowi kawałka solidnej rozrywki, ale warto podkreślić, że Johns swój
plan realizuje idealnie. Historia jest wciągająca, dynamicznie prowadzona i
chociaż trudno się doszukiwać tutaj jakichkolwiek naprawdę zaskakujących
zwrotów akcji, wszystko czyta się z nieskrywaną satysfakcją. Przede wszystkim
plus należy się tutaj za świetne interakcje między poszczególnymi postaciami i
nie mam tu na myśli tylko wspomnianych wcześniej Luthora i Wayne’a. Swoje trzy
grosze dorzuca także Superman, a i Jessica Cruz okazuje się być interesującą
postacią. Główną historię narysowali Doug Mahnke i po trochu Ivan Reis, zaś
epilog wyszedł spod ręki Scotta Kolinsa i do ich wysiłków nie mogę się
przyczepić. Wszyscy pokazali się z tej strony, z której znamy ich najlepiej,
lecz zarazem ani nie wybili się ponad to, ani też nie odwalili jakiejś
fuszerki. Ogólnie, dałbym trochę naciągane 5/6
Jednakże w omawianym dzisiaj tomie znalazło się także
miejsce dla ”Wirusa Amazo”, który w mojej ocenie jest historią dużo słabszą. W wyniku
nieudanego zamachu na życie Luthora Metropolis i kolejne miasta opanowane
zostają przez tajemniczy wirus, który obdarowuje ludzi mocami, lecz z czasem
także ich zabija. Zarażona zostaje także większość Ligi i cała nadzieja w tym,
że Superman, Batman, Wonder Woman i Luthor szybko znajdą pacjenta zero.
Niestety, tutaj ze scenarzystą stało się coś bardzo niepokojącego,
ponieważ historia ta jest wyraźnie słabsza od swojej poprzedniczki. Brakuje tu
jakiejkolwiek oryginalności, kolejne sekwencje są bardzo łatwe do przewidzenia,
cliffhangery w żaden sposób nie wywołują emocji, a końcowy twist związany z
antidotum jest po prostu masakrycznie naciągany. Zabrakło właściwie
wszystkiego, czym pozytywnie wybijała się ”Liga niesprawiedliwości”, a cała
historia ostatecznie wygląda, jakby Geoff Johns chciał zapchać miejsce w tym
miesięczniku czymś niezobowiązującym, jako przystawkę przed planowanym startem ”Darkseid
War”. Tyle tylko, że danie to okazało się dość niestrawne. Na szczęście nieco
sytuację uratował Jason Fabok, który po zakończeniu prac przy wydanym także i w
Polsce BATMAN – DETECTIVE COMICS, przeskoczył do tego tytułu. Jego rysunki
ponownie stoją na bardzo wysokim poziomie, a kilka początkowych stron
pierwszego rysowanego przez niego rozdziału ”Wirusa Amazo” naprawdę potrafią
przykuć wzrok na dłuższy moment. Wielka kariera przed tym artystą i
wydaje mi się, że jeszcze niejednokrotnie będzie okazja chwalić jego prace przy
komiksach od DC.
Nie zmienia to jednak mojej opinii o ”Wirusie Amazo” jako o
całości. To co prawda bardzo dobrze narysowana, ale wciąż bardzo nijaka
historia, którą zapomina się kilkanaście minut po zakończeniu lektury. Takie 3/6
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Recenzowany komiks jest do kupienia w sklepie ATOM Comics
Nie zgadzam się z p. Krzysztofem. Cały album jest naprawdę świetny, a to właśnie druga historia jest znacznie ciekawsza od pierwszej. No, chyba że ktoś bardzo lubi Luthora.
OdpowiedzUsuń