niedziela, 17 lipca 2016

JONAH HEX TOM 1: OBLICZE PEŁNE GNIEWU

To już druga recenzja tego komiksu na naszym blogu. Jako pierwszy wypowiedział się Radek. Poniższy tekst pierwotnie opublikowany był na łamach serwisu Aleja Komiksu.
Tomasz Kołodziejczak nigdy nie krył się z tym, że bardzo lubi postać Jonaha Hexa – najsłynniejszego bodaj kowboja uniwersum DC. Czytelnicy trochę pukali się w głowę, gdy Egmont zapowiedział ALL-STAR WESTERN w ramach linii Nowe DC Comics, a po premierze samego komiksu dominowały raczej niekorzystne opinie na jego temat. Ja osobiście nie oceniałem wszystkich trzech tomów tego komiksu aż tak źle jak większość czytelników, ale jednocześnie zastanawiałem się, czy nie lepiej było przedstawić bohatera tego komiksu polskiemu czytelnikowi z tej lepszej strony. I wtedy nastał październik 2015 roku, gdy Egmont zapowiedział wydanie serii, którą wówczas miałem na myśli. Nazywającej się po prostu JONAH HEX.

Różnica pomiędzy oboma wspominanymi tytułami jest zasadnicza. ALL-STAR WESTERN osadzony był w XIX-wiecznym Gotham, Hexa wmieszano na siłę w Batmanową mitologię, a twórcy przymuszeni zostali do tworzenia dłuższych fabuł, z czym radzili sobie raz lepiej, a raz gorzej. Już pierwszy tom JONAH HEX , który niedawno ukazał się na naszym rynku, pokazuje, że gdy dawano twórcom nieco więcej swobody, spisywali się dużo lepiej.

Scenarzystami nowej serii od Egmontu są Jimmy Palmiotti oraz Justin Gray, a więc ten sam duet, co w przypadku ALL-STAR WESTERN. Żadną tajemnicą jednak nie jest, że przy tworzeniu serii JONAH HEX nad ich głowami nie wisiał żaden edytorski topór. Dostali oni zadanie odrestaurowania westernowego zakątka uniwersum DC, a ponieważ sam tytuł miał raczej niski priorytet w samym wydawnictwie i nikt nie pokładał w nim większych nadziei, mogli robić niemal wszystko, co chcieli. Postawili więc na zbiór one-shotów. I sześć takich składa się na ”Oblicze pełne gniewu”. Trudno mówić tu o jakimkolwiek wątku przewodnim. Komiks przedstawia nam sześć pojedynczych historii, których jedynym elementem wspólnym jest postać tytułowego antagonisty. Można zaryzykować stwierdzenie, które zresztą kilkukrotnie widziałem w różnych zakamarkach Internetu, że otrzymujemy tak naprawdę sześć tych samych dań i osobiście nie mogę się z tym zgodzić. Owszem, każda z zaprezentowanych historii ma pewne elementy wspólne, lecz jednocześnie widać wyraźnie, że twórcy od samego początku starali się pokazać bogactwo tego świata. Oprócz klasycznych starć z bandytami mamy także niespodziewane sojusze nieoczekiwanych przeciwników i kilka zaskakujących rozwiązań.

Jest tu także znacząco mniej warstwy humorystycznej, która z pewnością rzutowała na chłodne przyjęcie ALL-STAR WESTERN. Jonah Hex jest tu dokładnie taki, jaki powinien być. Palmiotti i Gray nie tylko uchwycili esencję tej postaci, ale także sprawnie wprowadzili jego przygody w realia czytelnicze XXI wieku. Jestem przekonany, że wielbiciele westernów nie ocenią źle pierwszego tomu JONAH HEXA. Pytanie tylko, czy po zawodzie, za jaki uznano ALL-STAR WESTERN, czytelnicy zdecydują się dać postaci tej kolejną szansę.

Wydaje się, że Egmont zrobił wszystko, by do tego doprowadzić. Komiks ukazał się bowiem w bardziej budżetowej wersji niż te z linii Nowe DC Comics. Otrzymujemy zatem tom w miękkiej oprawie ze skrzydełkami i cenie okładkowej wynoszącej 50 złotych bez grosza. Warto dodać, że wydawca jest także dość pewny siebie, ponieważ z miejsca zapowiedział publikację dwóch kolejnych tomów. Pierwszy z nich już w sierpniu.

Jeszcze kilka słów o warstwie graficznej. Pięć z sześciu zeszytów zawartych w tomie zilustrował Luke Ross, który dzięki pracy nad JONAH HEX wypromował mocno swoje nazwisko i w pewnym momencie zawitał nawet do kilku ważniejszych serii w Marvelu. Mnie osobiście jego prace nie przekonały zbyt mocno, ponieważ nie przepadam za rysunkami, po których tak mocno widać obróbkę w programie graficznym. Ross tworzy rysunki całkiem niezłe, ale po wszystkich obróbkach wypadają one sztucznie. Współczuć wypada zwłaszcza osobom odpowiedzialnym za kolory, bo ich praca przy takich ilustracjach musi być podwójnie ciężka, by całość nie wyglądała jak prace z photoshopa. Tutaj momentami nie wychodziło to najlepiej. Jednakże Luke Ross i tak zaprezentował się dużo lepiej niż artysta jednej z części komiksu – Tony DeZuniga. Umiem wyobrazić sobie kilka komiksowych gatunków, gdzie rysownik ten spisałby się naprawdę nieźle. Western do nich niestety nie należy. Większość stron nie przekonuje, a kilka kadrów było według mnie naprawdę paskudnych.

Podsumowując, nowa na naszym rynku seria z Jonah Hexem to zdecydowanie lepszy tytuł niż ALL-STAR WESTERN. Klasykiem gatunku na pewno nie będzie, wszak to wciąż pseudosuperbohaterska nawalanka, lecz i tak warto się zapoznać z tym komiksem. Uwierzcie staremu wyjadaczowi DC Comics: ten tom w swojej kategorii już jest niezły, a dalej jest tylko lepiej. 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz