sobota, 16 lipca 2016

LIGA SPRAWIEDLIWOŚCI TOM 6: LIGA NIESPRAWIEDLIWOŚCI

Poprzedni tom LIGI SPRAWIEDLIWOŚCI nie przypadł mi szczególnie do gustu, przez co długo zastanawiałem się nad tym, czy w ogóle chcę sięgnąć po kolejny. I pewnie ostatecznie bym tego nie zrobił, gdyby nie pedantyczna chęć posiadania wszystkich tomów przed nastąpieniem ”Darkseid War”, które nomen omen zaczyna się od siódmej odsłony. Z niezbyt dużą chęcią zabrałem się za czytanie tego naprawdę opasłego tomu i moje uczucia może nie są tak negatywne jak poprzednim razem, lecz wciąż daleko mi do zachwytów.

Przyznam się szczerze, że skoro zacząłem już zbierać LIGĘ SPRAWIEDLIWOŚCI w tomach od wydawnictwa Egmont, nieszczególnie mocno interesowałem się tym, w jaki sposób komiks jest publikowany oryginalnie. Na ten przykład, sądziłem, iż polski tom szósty jest jakąś zbitką dwóch oryginalnych tpb, bo tylko tak rozsądnie tłumaczyłoby to jego zawartość (o tym trochę później). W tym liczącym 256 stron olbrzymie znalazło się miejsce nie tylko dla dziesięciu zeszytów składających się na dwie pełne historie, ale także umieszczono dość solidną galerię okładek alternatywnych, wśród których moim zdaniem zdecydowanie wyróżniają się obie autorstwa nieodżałowanego Darwyna Cooke’a, a także Szymona Kudrańskiego oraz wariant bombshells. Wydawnictwo Egmont nie zaskoczyło jakością wydania – mamy tu bowiem do czynienia z tym, do czego przyzwyczailiśmy się przy okazji każdej odsłony Nowego DC Comics. Plus należy się jednak za zaskakującą i niespodziewaną obniżkę ceny. Pierwotnie w zapowiedziach widniała kwota 89,99zł, tymczasem ostatecznie cena okładkowa wynosi 75zł. Szósty tom LIGI SPRAWIEDLIWOŚCI posiada także nowe logo DC Comics, przez co mój wewnętrzny pedant gorzko zapłakał ;)

Ale skończmy już o parametrach technicznych tomu, przejdźmy do tego, co najważniejsze. Jak już wcześniej wspomniałem, recenzowany dziś komiks zawiera aż dziesięć zeszytów, które składają się na dwie historie. Pierwszą z nich jest tytułowa ”Liga niesprawiedliwości”, zaś druga to ”Wirus Amazo”. Nie ukrywam, że decyzja o takiej budowie tomu jest dla mnie dziwna, ponieważ obie historie są w zasadzie niezależne względem siebie i spokojnie mogłyby być opublikowane jako dwa osobne, nieco chudsze i tańsze trejdy. No, przynajmniej w USA, bo u nas pewnie różnica cenowa wielka by nie była ;) Trudno jest mi także w jakiś sensowny sposób pisać o tomie jako o całości, dlatego postanowiłem ocenić obie historie osobno.

Na początek tytułowa ”Liga niesprawiedliwości”, która skupia się na wydarzeniach po tych ukazanych w albumie WIECZNE ZŁO. Lex Luthor stał się najpopularniejszym bohaterem na świecie i postanawia zrobić wszystko, by dołączyć do Ligi. Idealną okazją wydaje się być manifestacja mocy nowej Power Ring, która zagraża życiu dziesiątek ludzi. Jessica Crus ponadto zwróciła uwagę dowódcy Doom Patrolu – najbardziej niezwykłej grupy herosów świata DC.

Przyznaję się szczerze, że tę część najnowszego tomu LIGI SPRAWIEDLIWOŚCI czytałem z dużą satysfakcją, tak dawno u mnie niespotykaną przy komiksach z głównego nurtu superhero. Zasługę w całości przypisać muszę Geoffowi Johnsowi, który wprowadzając Luthora w szeregi Ligi, nadał jej nową, bardzo ciekawą dynamikę, którą z czasem jeszcze kilkukrotnie podkręcił. W komiksie pojawiło się parę naprawdę dobrych scen, z których większość skradł duet Lex/Bruce Wayne. Szczególnie dobrze wypadł moment, w którym obaj panowie (plus Alfred) starli się na terenie posiadłości Mrocznego Rycerza. Autor nawet przez moment nie próbuje udawać, że robi coś więcej od dostarczenia czytelnikowi kawałka solidnej rozrywki, ale warto podkreślić, że Johns swój plan realizuje idealnie. Historia jest wciągająca, dynamicznie prowadzona i chociaż trudno się doszukiwać tutaj jakichkolwiek naprawdę zaskakujących zwrotów akcji, wszystko czyta się z nieskrywaną satysfakcją. Przede wszystkim plus należy się tutaj za świetne interakcje między poszczególnymi postaciami i nie mam tu na myśli tylko wspomnianych wcześniej Luthora i Wayne’a. Swoje trzy grosze dorzuca także Superman, a i Jessica Cruz okazuje się być interesującą postacią. Główną historię narysowali Doug Mahnke i po trochu Ivan Reis, zaś epilog wyszedł spod ręki Scotta Kolinsa i do ich wysiłków nie mogę się przyczepić. Wszyscy pokazali się z tej strony, z której znamy ich najlepiej, lecz zarazem ani nie wybili się ponad to, ani też nie odwalili jakiejś fuszerki. Ogólnie, dałbym trochę naciągane 5/6

Jednakże w omawianym dzisiaj tomie znalazło się także miejsce dla ”Wirusa Amazo”, który w mojej ocenie jest historią dużo słabszą. W wyniku nieudanego zamachu na życie Luthora Metropolis i kolejne miasta opanowane zostają przez tajemniczy wirus, który obdarowuje ludzi mocami, lecz z czasem także ich zabija. Zarażona zostaje także większość Ligi i cała nadzieja w tym, że Superman, Batman, Wonder Woman i Luthor szybko znajdą pacjenta zero.

Niestety, tutaj ze scenarzystą stało się coś bardzo niepokojącego, ponieważ historia ta jest wyraźnie słabsza od swojej poprzedniczki. Brakuje tu jakiejkolwiek oryginalności, kolejne sekwencje są bardzo łatwe do przewidzenia, cliffhangery w żaden sposób nie wywołują emocji, a końcowy twist związany z antidotum jest po prostu masakrycznie naciągany. Zabrakło właściwie wszystkiego, czym pozytywnie wybijała się ”Liga niesprawiedliwości”, a cała historia ostatecznie wygląda, jakby Geoff Johns chciał zapchać miejsce w tym miesięczniku czymś niezobowiązującym, jako przystawkę przed planowanym startem ”Darkseid War”. Tyle tylko, że danie to okazało się dość niestrawne. Na szczęście nieco sytuację uratował Jason Fabok, który po zakończeniu prac przy wydanym także i w Polsce BATMAN – DETECTIVE COMICS, przeskoczył do tego tytułu. Jego rysunki ponownie stoją na bardzo wysokim poziomie, a kilka początkowych stron pierwszego rysowanego przez niego rozdziału ”Wirusa Amazo” naprawdę potrafią przykuć wzrok na dłuższy moment. Wielka kariera przed tym artystą i wydaje mi się, że jeszcze niejednokrotnie będzie okazja chwalić jego prace przy komiksach od DC.

Nie zmienia to jednak mojej opinii o ”Wirusie Amazo” jako o całości. To co prawda bardzo dobrze narysowana, ale wciąż bardzo nijaka historia, którą zapomina się kilkanaście minut po zakończeniu lektury. Takie 3/6

Gdy więc zsumujemy podane oceny za obie wspomniane historie, za cały tom wyjdzie nam 4/6. Teraz pozostaje nam jedynie czekać na przyszłoroczną premierę siódmej odsłony serii, gdzie zacznie się wreszcie ”Darkseid War”. 

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Recenzowany komiks jest do kupienia w sklepie ATOM Comics

1 komentarz:

  1. Nie zgadzam się z p. Krzysztofem. Cały album jest naprawdę świetny, a to właśnie druga historia jest znacznie ciekawsza od pierwszej. No, chyba że ktoś bardzo lubi Luthora.

    OdpowiedzUsuń