Czekając z recenzją ostatnich
zeszytów BATGIRL aż na rynku pojawi się w końcu wydanie zbiorcze, postanowiłem wrócić do wcześniejszego runu Gail Simone. Niegdyś, po przeczytaniu tomu
pierwszego porzuciłem tę serię i dałem jej drugą szansę dopiero, gdy nastąpiła zmiana
scenarzystów.
Paradoksalnie wcale nie uważałem
i nadal nie uważam The Darkest Reflection
za zły komiks (podobnie jak Krzysiek, który recenzował ten tom na DCManiaku dwa lata temu). Jestem wręcz zdania, że Simone całkiem umiejętnie wybrnęła z
tej trudnej sytuacji, jaką było przywrócenie Barbary Gordon do roli Batgirl.
Jak wiadomo decyzja wydawnictwa spotkała się z licznymi głosami sprzeciwu, nie
tylko dlatego, że cofnięto rozwój postaci do punktu wyjścia, ale także dlatego,
że niejako pozbawiono niepełnosprawnych czytelników swojej ikony. Bohaterka,
która była dla nich bliska i z którą mogli się identyfikować stała się ponownie
jednym z wielu zamaskowanych herosów.
Simone chyba wiedziała, że nad
taką zmianą nie można od razu przejść do porządku dziennego i z powrotu Barbary
do pełnej sprawności uczyniła jeden z ważniejszych wątków historii. A to
oczywiście warto pochwalić, bo autorka wyraźnie próbowała wnieść do swojego
runu nowe elementy i motywy. I choć nie jestem za tym, żeby teraz już w każdym
komiksie o Batgirl odwoływać się do legendarnego KILLING JOKE to jednak u
Simone miało to logiczne uzasadnienie.
Szkoda więc, że w kontynuacji,
czyli Knightfall Descends,
scenarzystka niemal zupełnie zapomniała o problemach jakie dręczyły Barbarę w The Darkest Reflection (niemal, bo nawiązania
do ZABÓJCZEGO ŻARTU chwilowo wracają, ale na przestrzeni całego tomu nie ma to
zbyt dużego znaczenia). Zamiast tego dostaliśmy sporo wtórnych i prowadzących
donikąd scen akcji. Wcześniej Batgirl walczyła z własnymi słabościami, miała
liczne obawy i hamulce, które nie pozwalały jej angażować się na sto procent.
Tutaj po prostu walczy z kolejnymi, nijakimi przestępcami.
Co gorsza, na tym etapie coraz
mocniej zaczęto wiązać BATGIRL z innymi seriami dotyczącymi Bat-rodziny.
Dochodzi do absurdalnej sytuacji, w której czytamy kompletnie wyrwany z
kontekstu zeszyt z udziałem złowrogich Sów. Zaczynający się w konfundującym dla
czytelnika momencie i kończący się ogromnym cliffhangerem. W następnych
numerach nikt już nie wraca do tego tematu. Rozumiem, że Simone miała zapewne
jakieś zobowiązania, ale nie zmienia to faktu, że wątek Nocy Sów w BATGIRL
poprowadzono naprawdę niezgrabnie i nieczytelnie. A wystarczyłoby przecież
drobne wprowadzenie, a później nadanie tej historii jakiegokolwiek zakończenia.
Zawsze będę zdania, że komiks, który wymaga od odbiorcy wykraczającej ponad
normę znajomości innych tytułów jest jedynie czymś w rodzaju półproduktu. I
właśnie dlatego bardziej cenię te znajdujące się trochę na uboczu, jak
chociażby BATWOMAN J.H. Williamsa III. Kate Kane nie trzeba było mieszać w
żadne crossovery – seria o jej przygodach broniła się i bez tego.
Tę postać wspominam zresztą
nieprzypadkowo, bo choć na łamach BATWOMAN dość rzadko gościli członkowie
Bat-rodziny, o tyle ona sama pojawia się na chwilę w Knightfall Descends. Niestety jej obecność ogranicza się tylko do
skopania paru tyłków. Jeśli zaś chodzi o złoczyńców to najważniejszą rolę w
tomie drugim odgrywa najpierw Grotesque, prawdopodobnie największy snob wśród
przestępców z Gotham, by później ustąpić miejsca tajemniczej Knightfall, która
brutalnymi metodami chce wprowadzić w mieście porządek. Gdzieś na dalszym
planie przypomina o sobie również brat Barbary, James Jr.
Czarne charaktery udały się
Simone raczej połowicznie. Przykładowo Knightfall i James zostali poprowadzeni przez
nią dość przewidywalnie, ale mimo to całkiem interesująco. Z kolei najemnicy,
określający się „The Disgraced” wypadli… gorzej niż źle. To do bólu sztampowi,
pozbawieni osobowości złoczyńcy. Tak kiczowaci, że nawet w runie Brendena
Fletchera i Camerona Stewarta wydaliby się nie na miejscu. A co dopiero za
kadencji Simone, która próbowała uczynić tę historię raczej mroczną i poważną.
Nie przesadzam, w trakcie lektury non stop miałem wrażenie, że scenarzystka
wkłada w usta Katharsis, Bonebreakera i Bleak Michaela kwestie żywcem wyrwane z
tanich filmów akcji z lat 80.
Całość dopełnia jeszcze numer zerowy,
który jest niczym więcej jak genezą Batgirl. Zeszyt w ekspresowym tempie
przedstawia wszystkie kluczowe wydarzenia z życia Barbary. Za kreskę odpowiada
w nim Ed Benes i wywiązuje się z tego zadania co najmniej przyzwoicie. A może
nawet i lepiej niż etatowy rysownik serii, Ardian Syaf, którego ilustracje, co
ze smutkiem muszę przyznać, z każdym następnym zeszytem traciły w moich oczach.
O ile zatem tom pierwszy stanowi
naprawdę wartościową alternatywę dla obecnego wizerunku Batgirl, o tyle Knightfall Descends to już pozycja
kompletnie do zapomnienia. 3/6
W skład tomu wchodzą zeszyty BATGIRL od numeru 7 do 13 oraz BATGIRL #0.
Do kupienia w Atom Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz