sobota, 10 grudnia 2016

NEW SUICIDE SQUAD vol 4: KILL ANYTHING

Suicide Squad, pomimo sporej ostatnimi czasy obecności w różnorakich mediach, nie ma zbytniego szczęścia do samych komiksów. Mówiąc ściślej, regularna seria o przygodach złożonego ze złoczyńców oddziału, choć ukazuje się nieustannie od startu New 52, ani na chwilę nie wybiła się ponad przeciętność.


Jak na razie, kilka pierwszych numerów zrestartowanego SUICIDE SQUAD, wydawanego w ramach inicjatywy DC REBIRTH także wypada raczej miernie. Ciężko mówić tu o rozczarowaniu, ale od duetu, który odpowiada aktualnie za tytuł, można było wymagać czegoś więcej. Rysunkami zajął się nie kto inny, jak sam Jim Lee, swoista ikona i jedna z najważniejszych osób w całym wydawnictwie, a scenariuszem z kolei Rob Williams – autor cenionego MARTIAN MANHUNTER z linii DC You.  

Wcześniej przez serię przewinęło się sporo scenarzystów. Swoje pięć minut mieli Adam Glass, Ales Kot czy też Matt Kindt. Później zmienił się tytuł – SUICIDE SQUAD przemianowano na NEW SUICIDE SQUAD, a pracę nad fabułą powierzono Seanowi Ryanowi. Po szesnastu numerach, tuż przed ogłoszeniem relaunchu w postaci REBIRTH, zastąpił go Tim Seeley. I to właśnie on napisał scenariusz do ostatnich sześciu zeszytów, które zebrano w tomie czwartym, zatytułowanym Kill Anything.

Wydawać by się mogło, że nowy autor po prostu pozamyka wszystkie zaczęte przez poprzedników wątki i byle jak dociągnie tę serię do zbliżającego się wielkimi krokami REBIRTH. Większość czytelników zapewne nie miałaby Seeley’owi za złe, gdyby zabrakło mu motywacji do pisania. Wszak włodarze DC powierzyli mu niewdzięczne zadanie, raczej nieprzystające do jego talentu. Miał związane ręce, ale o dziwo, nie zraził się tym faktem i wniósł do NEW SUICIDE SQUAD odrobinę świeżości.

Task Force X w mocno okrojonym składzie (Deadshot, Harley Quinn, Cheetah oraz El Diablo) wyrusza na kolejną, zleconą przez Amandę Waller misję. Tym razem celem drużyny nie jest zabicie kogoś, a wyjątkowo ochrona pochodzącego z Hong Kongu polityka. W trakcie akcji coś jednak idzie nie tak. Mianowicie, wskutek ataku tajemniczego osobnika giną wszyscy członkowie Suicide Squad.

A tak przynajmniej myśli Waller. Jej podopieczni nawiązali bowiem współpracę z niejakim Adamem Reedem, który pomógł im sfingować śmierć, a następnie rozbroił kontrolujące ich bomby, czym w zasadzie dał Floydowi i spółce wolność. Wybawca zabiera więc całą czwórkę do zamku położonego w Niemczech tuż przy granicy z Czechami oraz radzi jej, żeby na jakiś czas w nim zamieszkała. Tam szybko wychodzi na jaw, że Reed nie jest tym za kogo się podaje. Główni bohaterowie znowu znajdują się w niebezpieczeństwie – człowiek, który uwolnił ich od Waller, teraz zamyka ich w swojej fortecy i nasyła na nich tłum łaknących krwi morderców. Rozpoczyna się wielkie polowanie, w którym zwierzyną staje się właśnie Suicide Squad.

Tak skonstruowana, brutalna historia zdaje się doskonale pasować do tej serii. Poza tym, że komiks jest miejscami aż do przesady krwawy, jest też zabawny. Fruwające kończyny w połączeniu z czarnym humorem czynią z Kill Anything prawdziwą jazdę bez trzymanki. Seeley bez wątpienia rozumie w jakim kierunku powinien podążać tytuł z udziałem grupki nieprzewidywalnych złoczyńców. Co więcej, pisze świetne dialogi i kreśli interesujące relacje między postaciami. Pochwalić należy również oprawę graficzną. Juan Ferreyra, którego ilustracje można aktualnie podziwiać w GREEN ARROW Benjamina Percy’ego, tutaj także spisuje się znakomicie.  

Seeley’owi nie udaje się jednak wykreować Reeda na ciekawego przeciwnika. To kolejny kompletnie pozbawiony charyzmy i wyrazu antagonista, jakiemu przyszło stanąć naprzeciwko Task Force X. Z kolei sam pomysł, polegający na zamknięciu Harley i reszty w zamku oraz obserwowaniu jak bronią się przed zabójcami, też ostatecznie sprawia wrażenie niewykorzystanego potencjału. Jazda bez trzymanki to jedno, ale brak jakichkolwiek spektakularnych lub zapadających w pamięć scen to drugie. Tu też kieruję najpoważniejszy zarzut wobec Kill Anything. Fabuła oparta jest na intrygującym pomyśle, ale nie robi z nim nic szczególnego. Ani nie zaskakuje, ani nie szokuje. Niestety, w efekcie otrzymujemy dość schematyczną historię.

Niemniej szkoda, że DC zdecydowało się odsunąć Seeleya od serii i zastąpić go Williamsem. Widać, że współtwórca GRAYSONA sprawdzał się w tej konwencji i być może wprowadziłby SUICIDE SQUAD na właściwe tory, gdyby tylko dostał poważniejszą szansę. A na takową naprawdę zasługuje – potwierdza to świetnym NIGHTWINGIEM, będącym jednym z równiejszych tytułów z linii REBIRTH. 3,5/6

W skład tomu wchodzą zeszyty NEW SUICIDE SQUAD od numeru 17 do 22 oraz  SUICIDE SQUAD: REBIRTH #1.

Do kupienia w Atom Comics.

2 komentarze:

  1. Słucham? Suicide Squad z Rebirth średnie? Chyba inne komiksy czytaliśmy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, mogę mówić tylko za siebie i mnie akurat główny wątek odrodzonego Suicide Squad kompletnie nie przekonuje. Jednak wiele aktualnych serii od DC trafia do mnie bardziej :)

      Usuń