Suicide Squad, pomimo sporej
ostatnimi czasy obecności w różnorakich mediach, nie ma zbytniego szczęścia do
samych komiksów. Mówiąc ściślej, regularna seria o przygodach złożonego ze
złoczyńców oddziału, choć ukazuje się nieustannie od startu New 52, ani na
chwilę nie wybiła się ponad przeciętność.
Jak na razie, kilka pierwszych
numerów zrestartowanego SUICIDE SQUAD, wydawanego w ramach inicjatywy DC
REBIRTH także wypada raczej miernie. Ciężko mówić tu o rozczarowaniu, ale od duetu,
który odpowiada aktualnie za tytuł, można było wymagać czegoś więcej. Rysunkami
zajął się nie kto inny, jak sam Jim Lee, swoista ikona i jedna z
najważniejszych osób w całym wydawnictwie, a scenariuszem z kolei Rob Williams –
autor cenionego MARTIAN MANHUNTER z linii DC You.
Wcześniej przez serię przewinęło
się sporo scenarzystów. Swoje pięć minut mieli Adam Glass, Ales Kot czy też Matt
Kindt. Później zmienił się tytuł – SUICIDE SQUAD przemianowano na NEW SUICIDE
SQUAD, a pracę nad fabułą powierzono Seanowi Ryanowi. Po szesnastu numerach,
tuż przed ogłoszeniem relaunchu w postaci REBIRTH, zastąpił go Tim Seeley. I to
właśnie on napisał scenariusz do ostatnich sześciu zeszytów, które zebrano w tomie
czwartym, zatytułowanym Kill Anything.
Wydawać by się mogło, że nowy
autor po prostu pozamyka wszystkie zaczęte przez poprzedników wątki i byle jak
dociągnie tę serię do zbliżającego się wielkimi krokami REBIRTH. Większość
czytelników zapewne nie miałaby Seeley’owi za złe, gdyby zabrakło mu motywacji
do pisania. Wszak włodarze DC powierzyli mu niewdzięczne zadanie, raczej
nieprzystające do jego talentu. Miał związane ręce, ale o dziwo, nie zraził
się tym faktem i wniósł do NEW SUICIDE SQUAD odrobinę świeżości.
Task Force X w mocno okrojonym
składzie (Deadshot, Harley Quinn, Cheetah oraz El Diablo) wyrusza na kolejną,
zleconą przez Amandę Waller misję. Tym razem celem drużyny nie jest zabicie
kogoś, a wyjątkowo ochrona pochodzącego z Hong Kongu polityka. W trakcie akcji coś
jednak idzie nie tak. Mianowicie, wskutek ataku tajemniczego osobnika giną
wszyscy członkowie Suicide Squad.
A tak przynajmniej myśli Waller.
Jej podopieczni nawiązali bowiem współpracę z niejakim Adamem Reedem, który pomógł
im sfingować śmierć, a następnie rozbroił kontrolujące ich bomby, czym w
zasadzie dał Floydowi i spółce wolność. Wybawca zabiera więc całą czwórkę do zamku
położonego w Niemczech tuż przy granicy z Czechami oraz radzi jej, żeby na
jakiś czas w nim zamieszkała. Tam szybko wychodzi na jaw, że Reed nie jest tym
za kogo się podaje. Główni bohaterowie znowu znajdują się w niebezpieczeństwie –
człowiek, który uwolnił ich od Waller, teraz zamyka ich w swojej fortecy i nasyła
na nich tłum łaknących krwi morderców. Rozpoczyna się wielkie polowanie, w
którym zwierzyną staje się właśnie Suicide Squad.
Tak skonstruowana, brutalna
historia zdaje się doskonale pasować do tej serii. Poza tym, że komiks jest
miejscami aż do przesady krwawy, jest też zabawny. Fruwające kończyny w
połączeniu z czarnym humorem czynią z Kill
Anything prawdziwą jazdę bez trzymanki. Seeley bez wątpienia rozumie w
jakim kierunku powinien podążać tytuł z udziałem grupki nieprzewidywalnych
złoczyńców. Co więcej, pisze świetne dialogi i kreśli interesujące relacje
między postaciami. Pochwalić należy również oprawę graficzną. Juan Ferreyra,
którego ilustracje można aktualnie podziwiać w GREEN ARROW Benjamina Percy’ego,
tutaj także spisuje się znakomicie.
Seeley’owi nie udaje się jednak wykreować
Reeda na ciekawego przeciwnika. To kolejny kompletnie pozbawiony charyzmy i
wyrazu antagonista, jakiemu przyszło stanąć naprzeciwko Task Force X. Z kolei sam
pomysł, polegający na zamknięciu Harley i reszty w zamku oraz obserwowaniu jak
bronią się przed zabójcami, też ostatecznie sprawia wrażenie niewykorzystanego
potencjału. Jazda bez trzymanki to jedno, ale brak jakichkolwiek spektakularnych
lub zapadających w pamięć scen to drugie. Tu też kieruję najpoważniejszy zarzut
wobec Kill Anything. Fabuła oparta
jest na intrygującym pomyśle, ale nie robi z nim nic szczególnego. Ani nie
zaskakuje, ani nie szokuje. Niestety, w efekcie otrzymujemy dość schematyczną
historię.
Niemniej szkoda, że DC
zdecydowało się odsunąć Seeleya od serii i zastąpić go Williamsem. Widać, że
współtwórca GRAYSONA sprawdzał się w tej konwencji i być może wprowadziłby
SUICIDE SQUAD na właściwe tory, gdyby tylko dostał poważniejszą szansę. A na
takową naprawdę zasługuje – potwierdza to świetnym NIGHTWINGIEM, będącym jednym
z równiejszych tytułów z linii REBIRTH. 3,5/6
W skład tomu wchodzą
zeszyty NEW SUICIDE SQUAD od numeru 17 do 22 oraz SUICIDE SQUAD: REBIRTH #1.
Do kupienia w Atom Comics.
Słucham? Suicide Squad z Rebirth średnie? Chyba inne komiksy czytaliśmy...
OdpowiedzUsuńNo cóż, mogę mówić tylko za siebie i mnie akurat główny wątek odrodzonego Suicide Squad kompletnie nie przekonuje. Jednak wiele aktualnych serii od DC trafia do mnie bardziej :)
Usuń