Tę
historię znacie już chyba wszyscy. W roku 1988 DC Comics uruchomiło na terenie
USA dwie linie telefoniczne i oddało w ręce głosowanie czytelników losy Jasona
Todda. Wyniki były bardzo wyrównane, lecz ostatecznie przewagą 72 głosów
zadecydowano o śmierci drugiego Robina. Plotki głoszą, że stało się tak dzięki
jednej osobie, która była tak zdeterminowana, iż ponad sto razy zagłosowała za
zgonem krnąbrnego nastolatka. W takich właśnie okolicznościach powstał komiks
BATMAN: ŚMIERĆ W RODZINIE. Jest to jedna z najbardziej znanych historii z
Mrocznym Rycerzem i zarazem kolejny klasyczny tytuł, którego lektury
konsekwentnie sobie odmawiałem. Byłem bowiem przekonany, że doczekam dnia, w
którym komiks ten pojawi się w naszym kraju. Dziś mogę odhaczyć kolejny komiks z
wciąż długiej listy tytułów, które powinienem już dawno znać, a nie znam. Jak
jednak prezentuje się ten komiks i czy warto po niego sięgnąć?
Po kolejnej wspólnej akcji Batman i Robin ponownie kłócą się o jej przebieg. Wayne postanawia zawiesić Jasona w obowiązkach, zaś ten ucieka w terenu posiadłości. Próbując odreagować, pojawia się na miejscu zamieszkania jego zmarłych rodziców. Tam otrzymuje niespodziewany podarunek, z zawartości którego dowiaduje się, że jego matka tak naprawdę nie była jego biologicznym rodzicem, a ta prawdziwa być może jeszcze żyje. Jason wyrusza tropem trzech kobiet, z których jedna mogła wydać go na świat. Tymczasem Batman rusza na Bliski Wschód, podążając za tropem Jokera, która planuje sprzedać terrorystom broń nuklearną. Ich ścieżki niespodziewanie przetną się, zaś kolejna wspólna misja okaże się zarazem tą ostatnią.
Po kolejnej wspólnej akcji Batman i Robin ponownie kłócą się o jej przebieg. Wayne postanawia zawiesić Jasona w obowiązkach, zaś ten ucieka w terenu posiadłości. Próbując odreagować, pojawia się na miejscu zamieszkania jego zmarłych rodziców. Tam otrzymuje niespodziewany podarunek, z zawartości którego dowiaduje się, że jego matka tak naprawdę nie była jego biologicznym rodzicem, a ta prawdziwa być może jeszcze żyje. Jason wyrusza tropem trzech kobiet, z których jedna mogła wydać go na świat. Tymczasem Batman rusza na Bliski Wschód, podążając za tropem Jokera, która planuje sprzedać terrorystom broń nuklearną. Ich ścieżki niespodziewanie przetną się, zaś kolejna wspólna misja okaże się zarazem tą ostatnią.
Zanim
przejdę do meritum tego tekstu, chciałbym nadmienić, że jestem dużym fanem
komiksów z Batmanem z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Są to dla
mnie czasy, w których Mroczny Rycerz faktycznie dawał dowody na to, że jest
najlepszym detektywem wśród bohaterów, a nie udawał Jamesa Bonda w masce.
Dzisiejszy Batman, który wszelkie postępy w prowadzonych przez siebie sprawach
zawdzięcza komputerom i gadżetom, nie jest tą wersją bohatera, którą
najbardziej lubię. Dlatego też każda okazja na powrót do historii z czasów,
które jeszcze nie zestarzały się tak bardzo, jest dla mnie przyjemnością.
Miejcie więc na uwadze to, że do BATMAN: ŚMIERĆ W RODZINIE podchodziłem bardzo
optymistycznie, co z pewnością miało bardzo duży wpływ na wszystko, co będę
pisać dalej.
Nie
ukrywam zarazem, że tytułu tego obawiałem się bardzo mocno. BATMAN: ŚMIERĆ W RODZINIE
wymieniany jest chyba w każdym zestawieniu najważniejszych komiksów z Mrocznym
Rycerzem, lecz miałem zawsze wrażenie, że działo się tak z powodu istotności
tego, co na jego łamach się zdarzyło, a nie dzięki poziomowi samej historii.
Obawy te częściowo się potwierdziły, bo chociaż historii tej daleko do bycia
taką miernotą jak BATMAN: HUSH, to i tak trudno zachwycać się tym, co stworzyli
Jim Starlin i Jim Aparo. Przedstawiona przez nich fabuła stanowi kwintesencję
tego, o czym były komiksy z Batmanem z tego okresu. Z jednej strony nie unikano
tutaj więc poruszania ważnych problemów społecznych, twórcom nie odmawiano
możliwości komentowania nawet spraw politycznych, zaś poszczególne postacie
były nieco bliższe rzeczywistości niż dzisiejsi półbogowie w pelerynach. Z
drugiej zaś, groteska i przesada potrafiły wylewać się z każdej strony, zaś
czytelnik wciąż niejednokrotnie musiał mierzyć się z typowym wówczas sposobem
narracji, oznaczającym najczęściej ściany tekstu pojawiające się na co drugiej
stronie. Tego wszystkiego nie zabrakło w BATMAN: ŚMIERĆ W RODZINIE.
Chociaż
fabuła komiksu liczy kilka osobnych, konsekwentnie rozwijanych wątków oraz
toczy się tempem na tyle przyjemnym, by czytelnik nie miał okazji się nudzić, BATMAN:
ŚMIERĆ W RODZINIE pod pewnymi względami paskudnie się zestarzał, przez co
wydaje mi się, że dzisiejszy odbiorca może czuć się nieswojo. O ile fabuła Jima
Starlina po dziś dzień na pewno broni się fajnym ukazaniem charakterów
poszczególnych postaci i scenarzysta naprawdę nieźle poradził sobie z
interakcjami między nimi, to jednak komiks po latach utracił całą dramaturgię,
którą niemal trzy dekady temu z pewnością w sobie zawierał. I nie chodzi mi o
to, że każde z Was od dawna wie, jaki będzie finalny los Jasona Todda. Mam na
myśli raczej nagromadzenie masy trudnych do przełknięcia zbiegów okoliczności,
które w pewnym momencie zaczynają nużyć, niż faktycznie zaskakiwać. Trudno było
mi przejść spokojnie obok tego, że Batman, Robin i Joker, początkowo
niezależnie od siebie, przemierzają cały świat, a i tak co moment lądują w tym
samym miejscu i o tej samej porze. Z pewnością na mój odbiór recenzowanego
komiksu ma też wpływ to, co Starlin zaoferował czytelnikowi w drugiej połowie
tomu. Otóż otrzymujemy tam historię, w której Batman chce zemścić się na
Jokerze za morderstwo Jasona, zaś ten… zostaje mianowany ambasadorem Iranu przy
ONZ. Tak, piszę to absolutnie serio. W momencie, gdy aż prosi się o to, by BATMAN:
ŚMIERĆ W RODZINIE chociaż na moment powinno zatrzymać się nieco i pokazać ból
Bruce’a Wayne’a po stracie pomocnika oraz próby poradzenia sobie z nim,
historia robi się z dzisiejszego punktu widzenia niezamierzoną autoparodią,
aczkolwiek opatrzoną bardzo konkretnym, politycznym komentarzem twórców.
Przy tym
wszystkim jednak chciałbym podkreślić stanowczo, że pomimo mojego narzekania, BATMAN:
ŚMIERĆ W RODZINIE nie jest komiksem złym. Jest to komiks niebywale ważny dla
każdego, szanującego się fana Batmana, lecz zarazem stanowi przeciętny, swoisty
znak swoich czasów, który dziś odrobinę się już zestarzał. Jednak jeśli po
niego sięgniecie i nie będziecie oczekiwać fabularnych fajerwerków, myślę, że się
nie zawiedziecie. Fabularnie BATMAN: ŚMIERĆ W RODZINIE wciąż stoi na znacznie
wyższym poziomie niż kilka całkiem aktualnych tytułów, które ukazały się w
ostatnich paru latach na naszym rynku.
Jednocześnie
chciałbym dodać, że w przeciwieństwie do innych recenzentów, nie mam problemu z
tym, iż historia praktycznie wcale nie dzieje się w Gotham i nie uważam, by
stanowił to minus omawianego dzisiaj komiksu.
W moich
oczach nadal nieźle bronią się rysunki Jima Aparo. Podoba mi się wygląd Jokera
w jego wykonaniu czy ukazanie emocji na twarzach poszczególnych bohaterów. Kluczowa
scena tomu, a więc oczywiście znalezienie ciała Jasona przez Batmana jest
niebywale klimatyczna, podobnie zresztą jak ikoniczna okładka komiksu. Podobnie
ciepłe słowa kieruję wobec Dona Newtona, który odpowiadał za warstwę graficzną
dodatkowego zeszytu i z postawionym przed sobą zadaniem poradził sobie bardzo
dobrze. Uważam, że rysunki obu panów przetrwały próbę czasu i należy traktować
je jako zaletę wydania.
Skoro już
mowa o bonusowym zeszycie. Tym razem otrzymujemy debiut Jasona Todda w roli
Robina i ma to miejsce podczas politycznego przewrotu Jokera w Gwatemalii. Można
więc powiedzieć, że jego historia zatoczyła pełne koło – ”narodził” się on i
zginął po za granicami USA.
Wydanie Eaglemoss
pozytywnie mnie zaskoczyło. Oprócz wspomnianych już komiksów i standardowych
wstępów, otrzymujemy jeszcze galerię okładek (w tym kilka autorstwa wczesnego
Mike’a Mignoli), a także alternatywną stronę autorstwa Jima Aparo, przygotowaną
na wypadek innego wyniku głosowania telefonicznego.
Podsumowując,
BATMAN: ŚMIERĆ W RODZINIE to komiks bardzo ważny. Prezentuje on jedną z
najważniejszych chwil w działalności Bruce’a Wayne’a, która odbijała się echem
przez kilka długich lat. Jednocześnie jest to historia, która dziś nie broni się
swoim poziomem i zdecydowanie powinniście podchodzić do niej jako do ciekawostki,
niż oczekiwać jakiejś ponadczasowo i nadzwyczajnie dobrej fabuły. Plus za
warstwę graficzną i w ostateczności wyjdzie nam ocena 3+/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów BATMAN #366 oraz #426-429.
Batman Hush miernotą? Co to ma być?
OdpowiedzUsuńSubiektywne odczucie autora.
UsuńJa natomiast Śmierć w Rodzinie oceniłbym na 4,5/6.
subiektywne odczucie recenzenta. ja nie oceniam HUSHa tak drastycznie. to dobry blockbuster na papierze, ale generalnie fabularny średniak.
UsuńDla mnie Hush jest właśnie blockbusterem. Jeph Loeb dobrze wymieszał historię, przez co bardzo dobrze się czyta. Fabuła nie jest jakaś mega, ale przynajmniej nie jest debilna. Dla mnie ważniejsza jest przyjemność z czytania, niż jakieś mega przesłanie. I może przez to bardziej mi się Hush niż Długie Halloween.
UsuńHush jest fajnym komiksem ale długie Halloween jest o klasę wyżej jak dla mnie
OdpowiedzUsuń