niedziela, 11 grudnia 2016

Serialownia #49

Nadchodzi czas kolejnych, jesiennych półfinałów sezonów. Tym razem na przerwę udają się kolejne trzy seriale i im przyjrzymy się bliżej. Jednak "Serialownia" nie odpoczywa i za tydzień powróci w bardzo skróconej wersji. Będziemy się w niej przyglądać amerykańskiej premierze JUSTICE LEAGUE ACTION. Niemniej to dopiero za siedem dni. Zajmijmy się aktualnymi rzeczami. Jak zwykle przestrzegamy przed ewentualnymi spoilerami.
THE FLASH 3x09: The Present
Radek: Największym zaskoczeniem odcinka było to, że... nie skończył się porwaniem kogoś albo jakąś śmiercią (no, z wyjątkiem wizji w przyszłości oczywiście). Nie wiem co sądzić o Savitarze. Z jednej strony naprawdę podoba mi się jego kreacja, jest przerażający, tajemniczy, świetnie zdubbingowany (szczególnie przemowa ustami Juliana). Z drugiej po raz trzeci wracamy do tego samego, czyli mamy bohatera o wiele szybszego niż Barry, który zagraża jego bliskim i jemu samemu, któremu chodzi o zemstę. A czy wiele zmienia to, że nazywa się bogiem? Nie sądzę. Najgłupszym wątkiem zdecydowanie nazwałbym relację Wally'ego i Joe, gdzie zachowanie ojca jest kompletnie bezsensowne. Cóż, nie czekam z jakąś wielką niecierpliwością na kontynuację tego wszystkiego po przerwie świątecznej.
Piotr: Odcinek dobry, ale mógłby być lepszy. Generalnie Eatrh-3 i Jay Garrick zasługują na wielki plus, Wally, jest już oficjalnym Kid Flashem też jest satysfakcjonujący, no bo ile można czekać. Savitar wyszedł świetnie, do tego nawiązanie do Barry'ego z przyszłości: Flasha zaawansowanego, który jest obeznany w speedforce, profesjonalny. Wątek Alchemy'ego został dobrze poprowadzony, tym razem przestępca nawet nie wiedział, że jest przestępcą. Kamień Filozoficzny, który wypuszcza Savitara i kontroluje emocjonalnie potencjalne ofiary, to dobry pomysł, pewnie jeszcze to wykorzystają. Wszystko, co kręciło się wokół speedforce było porządnie zrobione. Podróż w czasie, zabójstwo Iris, ogólne wprowadzenie do tej części mocy speedsterów. Jedyną "głupotą" było wrzucenie kamienia do speedforce, bo przecież Savitar jako zaawansowany speedster może umieć tam wejść. Fajnie, że Julian naprawdę nazywa się Albert Desmond. No i kostium Kid Flasha na końcu bardzo cieszy bo Wally nareszcie jest tym, kim miał być od początku.
Krzysiek T.: W tym tygodniu jestem bardzo mocno podejrzliwy względem tego, co zaprezentowały poszczególne seriale stacji CW. W przypadku FLASHA na przykład nie jestem w stanie łyknąć tego, że Julian/Albert nie był świadomy bycia Alchemym, ponieważ nieco gryzie się to z tym, co dostaliśmy chociażby w Siódmym odcinku. Sądzę, że okaże się on kretem w jakże nagle radosnym team Flash i mocno przyczyni się do tego, co widzieliśmy w potencjalnej przyszłości. Odcinek generalnie podobał mi się tak sobie, głównie z powodu tego, że mam potężną alergię na epizody świąteczne. Zawsze w pewnym momencie są do porzygu cukierkowe. No i było w nim sporo pierdół, większość zresztą skupiona wokół Jay'a Garricka. Na plus gościnny udział Trickstera, sam Savitar jest naprawdę creepy i oczywiście Tom Felton, który konsekwentnie aktorsko bije na głowę całą resztę obsady o kilka długości.
Dawid: Coś się działo ciekawego, ale w sumie całość wyszła tylko poprawnie. Julian Albert dołącza do Team Flash i mam nadzieję, że od tej pory będzie wytykał i wyśmiewał debilne poczynania tego zespołu. Dziwi mnie jednak fakt, że po odzyskaniu wolności Julian kompletnie nie jest zdziwiony widokiem Harrisona Wellsa, czy też istnieniem innych speedsterów wokół siebie. Barry tradycyjnie zdradza każdemu kto się nawinie swoją sekretną tożsamość, a tym razem dodatkowo pozbywa się magicznego pudełka i umieszcza go w speedforce, co jest chyba najgłupszym z możliwych rozwiązań, jeśli chce się na zawsze uwięzić boga szybkości. Wally niewiadomo czemu nagle przekonuje do siebie pozostałych członków zespołu, gdyż na pewno zmiana nastawienia Joe czy Iris do niego nie została niczym umotywowana. Najlepsza scena z całego odcinka to oczywiście Savitar przemawiający przez Alberta. Gościnny występ Garricka jak zwykle miło widziany, a po za tym masa świątecznych uprzejmości i ogólnie radosne poczucie zwycięstwa oraz bezpieczeństwa. Jeśli ten epizod miał jakoś zachęcić niezdecydowanych do oglądania na wiosnę kolejnych przygód Flasha w tym sezonie, to raczej tego nie zrobił. 
ARROW 5x09: What We Leave Behind
Tomek: Bardzo udany półfinał sezonu. Głównie dzięki Prometheusowi, który wyrasta na jednego z najlepszych złoczyńców serialu. Odcinek nie ustrzegł się jednak paru wad. To że Evelyn współpracowała z Prometheusem nie od początku, tylko od momentu gdy dowiedziała się że Arrow był mordercą jest kompletnie idiotyczne. Zamienić jednego mordercę na drugiego - jaki w tym sens? Także to, że Oliver na końcu decyduje się ruszyć na złoczyńcę samemu, mimo tego, iż to w oczywisty sposób pułapka jest przejawem nieprzeciętnej głupoty z jego strony. Szkoda w sumie też trochę, że originu Prometheusa nie powiązali z jakąś postacią, która faktycznie pojawiła się w 1 sezonie. Ale dzięki temu we flashbacku mieliśmy chyba najbardziej imponujące wejście Arrowa w historii serialu. Poza tym Claybourne może się okazać tylko kolejną zasłoną dymną. Natomiast cliffhanger na końcu był kompletnie znikąd, choć zasugerowany w pierwszej połowie epizodu, gdy Felicity wspomniała, że co środę ktoś powraca zza grobu.
Radek: Niestety, Prometheus okazał się wielkim rozczarowaniem, mam nadzieję, że jest on tylko wstępem do kogoś potężniejszego w roli rywala, podobnie jak Alchemy dla Savitara w THE FLASH. Jego motywacje i działania przyniosły mi jedynie uczucie deja vu - mam nadzieję, że nie jestem jedynym, który widzi ogromne podobieństwo do Slade'a Wilsona (którym nigdy nie będzie) i kilku innych. Wielokrotnie już złoczyńcy w tym serialu próbowali się zemścić na Oliverze, upokorzyć go, pokazać, jakim złem jest. Jedyny wątek, który mnie zainteresował oprócz ostatniej sceny jest zatrzymanie się kamery na rosyjskiej wódce w mieszkaniu dziennikarki (nie wiem, czy każdy to zauważył), co sugeruje, że postać ta ma jakąś przeszłość w Rosji, być może jakieś zaszłości z Bratvą. Miło było wrócić do klimatów pierwszego sezonu, ogarnął mnie jakiegoś rodzaju sentyment. Chciałbym również zwrócić uwagę na bardzo dobrze wykonany montaż i reżyserię, dzięki czemu oglądało się to sprawnie i z dużą dozą przyjemności.
Piotr: Bardzo dobry midseason finale. Odcinek był wypełniony twistami, zaskoczeniami i wciąż bardzo dobrze to wyszło. Walki Olivera z Prometheusem były sprawne, dobrze wykonane, efektowne, poza tym chyba wszyscy na to czekali. Nie podoba mi się idea jakoby Prometheus był synem jednej z pomniejszych ofiar Olivera i nie wydaje mi się, żeby tak było, bo jednak z jakiegoś powodu nie pokazali jego twarzy. Wiemy za to kto nim nie jest. Malone. Ciekawym pomysłem jest jego śmierć, szczególnie z ręki Green Arrowa. Generalnie cała scena z tym wydarzeniem była bardzo emocjonująca, w momencie gdy Prometheus dostał trzema strzałami, było wiadome, że to nie on, pewnie wiele osób się domyśliło, że to chłopak Felicity. Ale właśnie to wytworzyło napięcie, oczekiwanie na moment zdjęcia maski. Nie powiedziałbym za to, że zdrada Artemis była jakkolwiek ciekawa, wygląda to nienaturalnie. "Dramat" Curtisa mógłby być dramatyczny, gdybyśmy dostali chociaż trochę jego życia prywatnego. Zamiast tego uzyskaliśmy coś niepotrzebnego. Flasbacki  pierwszego sezonu są dobrym pomyłem i ucieszyłbym się z ich powrotu. Ostatnie pięć minut to ogromna liczba zaskoczeń, twistów i cliffhangerów, które fajnie się sprawdziły. Jestem ciekaw jak będą chcieli ponownie odbić Johna. Laurel na końcu jest... dziwnym cliffhangerem, ale nie jakimś najwybitniejszym. Mógłbym powiedzieć, że spodziewałem się czegoś lepszego, ale wiele lepszych rzeczy by nie wymyślili.
Krzysiek T.: I znowu - nie kupuję tego, by Prometheus był synem jakiegoś podrzędnego przeciwnika Arrowa, którego wcześniej nawet nie widzieliśmy. Przemawia za tym kilka rzeczy. Po pierwsze, koniec końców nie pokazano nam jego twarzy. Po drugie, charakterystyczny ruch w trakcie walki sugeruje, że Prometheus niekoniecznie musi być mieszkańcem Star City. Po trzecie, był taki moment w epizodzie, gdy złoczyńca rzuca gwiazdką w zdjęcie Olivera i trafia prosto w oko, co jest cholernie mocnym nawiązaniem do... Slade'a Wilsona. I teraz tak sobie myślę: Manu Bennett przed premierą tego sezonu wrzucał na Twittera zdjęcia nawiązujące do ARROW. Ma on podobną posturę do Prometheusa, jego Slade zdecydowanie zna tożsamość Green Arrowa i chciałby się na nim zemścić, zaś nie powrócił jako Deathstroke, bo postać ta pojawi się w filmie THE BATMAN. I wszystkie moje podejrzenia potęguje fakt, że odcinek ten oglądało się z takimi samymi emocjami i wypiekami na twarzy, jak bodaj najlepszą odsłonę drugiego sezonu ARROWA, z wizytą Slade'a w rodzinnym domu Queenów. Twórcy zostawili nas z masą pytań i bardzo nieoczekiwanym oraz wziętym nieco znikąd cliffhangerem. Jestem niesamowicie ciekaw kolejnego odcinka, więc cóż: robota wykonana. Minus tylko jeden i jest nim Artemis - jej zachowanie jest kompletnie idiotyczne.
LEGENDS OF TOMORROW 2x08: The Chicago Way
Tomek: Dziwna sprawa. Zazwyczaj głupoty w LEGENDACH irytowały mnie znacznie mniej niż w pozostałych serialach, tym razem jednak było na odwrót. Przymknąłem oczy na idiotyczne zachowania bohaterów w ARROW (może dlatego, że Team Arrow jest chyba fizycznie niezdolny do podejmowania dobrych decyzji), ale w LoT psuły mi przyjemność oglądania. Czemu Thawne kłopotał się z przerobieniem urządzenia do zmiany wyglądu by nie zabijało ofiary, tylko po to by i tak kazać zabić Steina po przeistoczeniu się w niego? Czemu Sara zgodziła się na propozycję Merlyna, gdy dosłownie trzymała mu nóż na gardle? Efekt tego był taki, że 3 akt odcinka okazał się zupełnie zbędny, bo jakby wymienili porwanych na amulet w połowie odcinka wyszłoby na to samo. A skoro już jestem przy Merlynie, to zupełnie nie mam pojęcia co on robił w tym odcinku, bo wypełniał i tak dokładnie taką samą rolę, jaką normalnie wypełniałby Darhk. Jestem też ciekaw, czy ze zwidów Micka coś wyniknie, bo choć fajnie było znów zobaczyć Colda, to póki co jego obecność była podobnie bezcelowa. Humor na koniec epizodu na szczęście poprawił mi rozkosznie absurdalny cliffhanger. Mimo to jest to zdecydowanie najsłabszy z jesiennych półfinałów, które obejrzałem.
Radek: Zdecydowanie najmocniejsza część Arrowverse w tym tygodniu. Klasyczny odcinek dla tego serialu - trochę klasycznej przygody w ikonicznych okolicznościach, ze sporą dozą humoru i toną nawiązań do popkultury, w tym szczególnie do jednego z moich ukochanych filmów, NIETYKALNYCH (1987). Rozwinięto do tego główną fabułę i w rezultacie oglądało się wyjątkowo przyjemnie i sprawnie, niczego więcej od LoT nie oczekuję. Szczególnie, kiedy otrzymujemy tak świetne relacje między Legendami jak w tym tym epizodzie (Rory-Amaya, Atom-Citizen Steel i kilka innych). Jedyna wada to trio złoczyńców, bo na Darhka mam alergię, Merlyna uwielbiałem, ale tylko do czasu 4-tego sezonu ARROW, kiedy się nie okazał płaczącą dziewczynką chodzącą ze skargą do Darhka za każdym razem jak coś idzie nie po jego myśli i z tych lubianych zostaje tylko Reverse Flash/Eobard Thawne.
Piotr: Odcinek był dobry, aczkolwiek głównie dzięki złoczyńcom, bez nich byłoby nudno. Reverse Flash świetny, cała jego walka na Waveriderze była świetna, tak jak scena, w której został postrzelony przez Jaxa. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że on jest świetnym Reverse Flashem. Darkh nie denerwuje tak jak w Arrow i Malcolm jednak im się na coś przyda. Snart mimo iż w "duchowej" postaci, to jednak cieszy jego obecność. Lata 20, Chicago, to rzecywiście czasy Micka, dziwne byłoby zostawienie go pijanego na cały odcinek, więc na  szczęście w kluczowym momencie też wyszedł na miasto. Legion of Doom mimo iż niepełny, to już dobrze się sprawuje, są drużyną. Nieunikniony konflikt Sary i Steina przeszedł bez więksych kłótni, sprzeczek. Powrót Ripa Huntera nie był ogromną niespodzianką, ale nastąpiło to dość szybko i fajnie go znów zobaczyć, bo bez niego trochę pusto w drużynie. Wątek prawie miłosny Vixen/Heatwave (aż dziwne, że jeszcze nie mają nazwy do "shipowania") jest ciekawy, wygląda dość naturalnie. Przemowa Sary, jakoby przyjaźń była ważniejsza niż czas trochę mnie zdziwiłą i nie do końca załapałem o co chodzi, no ale co tam. Niech White Canary myśli co chce...
Krzysiek T.: Jestem rozczarowany. Legion of Doom na papierze jawił się jako pomysł idiotyczny i jak dotąd tak też wygląda w rzeczywistości  Skupienie się w całości właśnie na nich sprawiło, że solidnie się wynudziłem. Zwłaszcza, że czarno na białym widzimy, iż całą robotę odwala Reverse-Flash, a Damien Darkh oraz teraz też Malcolm Merlyn są, bo są. Stoją, wyglądają, dużo mówią i niewiele robią. Dodajmy do tego bezsensowne zachowanie większości postaci, które doskonale wypunktował Tomek, gimnazjalne wręcz sceny z udziałem Steela i Atoma i tylko jeden mały plus pod postacią duetu Mick-Amaya. W efekcie otrzymujemy najsłabszy półfinał sezonu. I to nie tylko wśród tytułów CW, tylko sposród wszystkich seriali z bohaterami CW.
Dawid: Albo to ja miałem trochę większe oczekiwania, albo rzeczywiście ten odcinek okazał się jednym z najsłabszych tego sezonu. Jak zwykle liczyć można było na Micka, który jako jeden z nielicznych (który to już raz) zasługuje na słowa pochwały. Dzięki nowemu kwitnącemu i trochę egzotycznemu romansowi z Vixen, także ta ostatnia zyskała w moich oczach i cieszylbym się, gdyby tworzyli oni coś na zasadzie niegrzecznego duetu. Swoje pięć minut dostał Eobard Thawne i wykorzystał je całkem dobrze, natomiast słabiutko wypadli pozostali "wielcy" złoczyńcy sezonu, a aktor wybrany do roli Capone kompletnie nie pasował do granej przez siebie postaci. Bardzo dużo jak na LEGENDS było tym razem nielogicznych rozwiązań i zachowań bohaterów. Przykładowo zamiast stać, gadać i prężyć muskuły w porcie, jedno z nich natychmiast powinno skoczyć do wody na ratunek policjantowi. Na koniec powrót Huntera, czego wszyscy się spodziewali, ale chyba nie w takiej formie. Ogólnie finał tej części sezonu jednak rozczarował i mam nadzieję, że na wiosnę serial wróci na właściwe tory.

Zdjęcia pochodzą ze strony: Comicbook.com

1 komentarz:

  1. wiecie że głos prometeuszowi podkłada worf z STNG i zważywszy na posturę nie zdziwię się jeśli on jest pod maską a głos savitara to inna sława tobin bell;)

    OdpowiedzUsuń