Scott Snyder to scenarzysta budzący we mnie mieszane
uczucia. Jego historie zwykle świetnie się rozpoczynają, ale z czasem zaczynają
nudzić, a ich zakończenia często zawodzą. Mam takie wrażenie, że wiele jego
skomplikowanych intryg w ostatecznym rozrachunku okazuje się zaledwie niezbyt
wysokimi domkami z kart. Mimo to wciąż czytam AMERYKAŃSKIEGO WAMPIRA i
wyczekuję kolejnych tomów z niecierpliwością. Ósmy tom tej serii udowadnia, że
to taki komiksowy odpowiednik produkcji telewizyjnej w stylu TEEN WOLFA –
NASTOLETNIEGO WILKOŁAKA niżeli serialowego FARGO. Prosta, przyjemna lektura do
pociągu, ale nic wybitnego.
Poznany w zeszłym tomie Szary Kupiec powoli realizuje swoje
plany mające na celu obudzenie pierwotnego zła (co zbliża komiks w rejony
fabularnej kreatywności na poziomie trzeciego sezonu serialu BIBLIOTEKARZE), Pearl
Jones, Skinner Sweet oraz Calvin Poole (trójka przedstawicieli gatunku Abominus
americana) udaje się po pomoc w walce z nim do Wasali Gwiazdy Zarannej.
Organizacja łowców wampirów popadła jednak w niełaskę i jej zasoby zostały
mocno ograniczone. Jej kilku wciąż aktywnych członków oraz naszych bohaterów
fakt ten jednak nie powstrzyma przed udaniem się na kolejne, samobójcze misje.
Pearl wraz z Felicią Book wybierze się do Strefy 51, a Calvin oraz Skinner w
kosmos. Wszystko to, aby powstrzymać wspólnego wroga. Niestety nie wiedzą, że
ktoś w ich szeregach jest zdrajcą…
Czytając ten album, uświadomiłem sobie, co przeszkadza mi w
fabule stworzonej przez Snydera. Bardzo lubiłem początek tej serii. Nie był
może najświeższy, ale jego lektura naprawdę sprawiała przyjemność. Ot prosta
historia o wampirach z pewnym twistem. Od tamtego czasu świat przedstawiony
zmienił się bardzo, a mitologia serii została rozbudowana do granic absurdu.
Samo wyjaśnienie czym jest broń, służąca do zabicia głównego złego sprawiło, że
zacząłem się zastanawiać, co ja w tym momencie czytam. I czy twórcy nie
balansują powoli na granicy autoparodii. Już dawno okazało się, że wszystkie
fantastyczne istoty są spokrewnione z wampirami. Tym razem sięgnięto – moim
zdaniem – już trochę za daleko. Tak jakby postanowiono się nie oszczędzać i
wrzucić do gara wszystko, co było pod ręką.
Sprawia to, że mamy do czynienia z bardzo nierównym
komiksem. Potrafi on wciągnąć, a nawet przejąć losami Pearl czy Felicji, ale
też doprowadzić czytelnika do rytmicznego uderzania głową o ścianę/biurko, gdy
poznajemy kolejne elementy wielkiej intrygi. Pomysł z wampirami w kosmosie jest
oczywiście intrygujący, ale zarazem mocno pulpowy. W pewnym sensie też nie do
końca wykorzystany. W poprzednim tomie działo się mało, a w tym tak jakby za
dużo. Możliwe, że lepiej wypadłoby rozpisanie opowiedzianej historii na kilka
zeszytów więcej.
Rafael Albuquerque prezentuje tu ten sam poziom, co zwykle. Jego rysunki są odpowiednio mroczne, przerażające i krwawe.
Brak w tym albumie jednakże jakiegokolwiek elementu zaskoczenia. Kadru czy
projektu postaci, który przykułby naszą uwagę na dłużej.
Jeżeli znacie AMERYKAŃSKIEGO WAMPIRA (a znajomość serii
głównej oraz wszystkich miniserii jest obowiązkowa, aby zrozumieć, o co chodzi)
to pewnie będziecie się dobrze bawić. W rolach głównych występują dalej
bohaterowie, których już polubiliście, a akcja – nie oszukując – wciąga. Z
drugiej jednak strony cieszę się, że powoli zbliża się on do końca. Zawsze
uważałem, że nie wszystkie historie muszą opowiadać o ratowaniu świata i trochę
mi szkoda, że opowieść ta w końcu podążyła w tę stronę.
Ocena: -4/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów AMERYKAŃSKI
WAMPIR: CYKL DRUGI #6-11.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza
do recenzji.
Komiks można nabyć w sklepie Atom Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz