Oj, nie
przekonał mnie do siebie pierwszy tom AMERYKAŃSKIEJ LIGI SPRAWIEDLIWOŚCI JLA: ROK
PIERWSZY. Nie pierwszy raz stało się tak w przypadku komiksu sygnowanego
nazwiskiem Marka Waida, lecz chociaż rozczarowanie było jak najbardziej realne,
to jednak daleko mi od tego, by nazwać komiks ten czymś wybitnie złym. Nie
nastrajało to jednak zbyt optymistycznie przed częścią drugą, po którą
ostatecznie sięgnąłem. Czy była to dobra decyzja? Ku mojemu zaskoczeniu, na
pewno była całkiem udana.
Fabularnie oczywiście mamy do czynienia z kontynuacją wątków z premierowej odsłony historii. Amerykańska Liga Sprawiedliwości osiąga coraz większe sukcesy, nie mając jednak świadomości, że cały czas ich działania są sterowane przez ich wrogów. W końcu fałszywe tropy i wzajemne tajemnice doprowadzają do potężnego kryzysu w szeregach ekipy, który nastaje w momencie, gdy tajemnicza organizacja Locus wprowadza w życie swoje dość kuriozalne, trzeba to uczciwie przyznać, ale jednak złowrogie plany.
Drugi tom AMERYKAŃSKIEJ LIGI SPRAWIEDLIWOŚCI
JLA: ROK PIERWSZY to z pewnością gratka raczej dla wieloletniego fana DC
Comics. Obawiam się, oczywiście poprawcie mnie jeśli się mylę, że osoby, które
dopiero wchodzą w ten świat lub też czytają komiksy tego wydawcy mocno
wyrywkowo, przy lekturze wynudzą się solidnie. Dla osób nieopierzonych w
zakamarkach świata DC Comics będzie to standardowa historia początków grupy
superbohaterów, obfitująca w mnóstwo mordobicia i nawiązywanie się coraz
mocniejszych relacji pomiędzy poszczególnymi członkami ekipy. I jeśli tak
właśnie uważacie, nie mam do Was absolutnie żadnych pretensji, ponieważ w moich
oczach, drugą połowę swojej historii Waid oraz Augustyn skierowali przede
wszystkim do osób obeznanych w świecie DC, a zwłaszcza w komiksach złotej ery.
Dlaczego?
Scenarzyści komiksu co moment bawili się w
wykopaliska. Rozumiem to doskonale, ponieważ cały ROK PIERWSZY stanowi
reinterpretacje klasycznej historii i przynajmniej wypadałoby z tego powodu
umieścić w komiksie kilka postaci znanych z dawnych lat. Sęk w tym, że w historii zabrakło nieco
kontekstu do niektórych scen i nieobeznany szerzej czytelnik raczej nie doceni
odpowiednio scen, w których pojawiają się członkowie Czarnych Jastrzębi czy też
Cave Carson i jego ekipa Diabłów Morskich. To tylko kilka z postaci w zasadzie
nieznanych na naszym rynku i potrafię wyobrazić sobie, że część czytelników
sięgających po drugą część AMERYKAŃSKIEJ LIGI SPRAWIEDLIWOŚCI JLA: ROK PIERWSZY
będzie po prostu znudzona scenami z postaciami, których nie znają, mówiącymi o
wydarzeniach, których nigdzie w naszym kraju nie opublikowano. To wszystko zaś
dla mnie, a więc wieloletniego fana, stanowiło mnóstwo radości z wyłapywania
kolejnych smaczków i odniesień do najstarszych komiksów z oferty DC Comics.
Wydaje mi się, że tytułowi temu przydałoby się co najmniej kilka jeśli nie
kilkanaście stron dodatków tłumaczących kontekst części scen i
przedstawiających występujących w nich postaci. Zresztą sama rasa kosmitów z
którymi walczą na łamach recenzowanej właśnie pozycji nasi bohaterowie to tak
naprawdę jeden wielki i doskonale widoczny ukłon w stronę złotej ery komiksu. Dla
mnie to zawsze zaleta, jeśli tylko fabuła jest przy tym trzymająca się kupy.
Drugi tom omawianej dzisiaj historii broni się
tym, czego niestety bardzo często brakuje mi w dzisiejszych komiksach superhero.
Umiejętnie rozłożonym akcentem między bohaterską i prywatną częścią życia poszczególnych
postaci, przy jednoczesnym nie rozmienieniu na drobne tych drugich wątków. Nie czułem
żadnego zażenowania podczas lektury momentów, w których do głosu częściej
dochodziło serce i związanych z tym rozterek. Scenarzyści przedstawili to
całkiem naturalnie, niezbyt nachalnie i nie mogę się do tego przyczepić.
Także i warstwa graficzna AMERYKAŃSKIEJ LIGI
SPRAWIEDLIWOŚCI JLA: ROK PIERWSZY to dla mnie bardziej zaleta niż wada. W
zasadzie mógłbym posłużyć się klasycznym kopiuj-wklej i wrzucić tutaj to, co
napisałem dwa tygodnie temu. Nie licząc zdecydowanie przesadzonego wizerunku
Black Canary i ogólnie dość typowego dla ekstremalnych lat dziewięćdziesiątych
prezentowania postaci kobiecych (jest w komiksie dwustronicowa plansza, która te
dwadzieścia lat temu nikogo nie ruszyła, zaś dziś pewnie wywołałaby pewne
kontrowersje wśród wszelakich łowców seksizmu), komiks prezentuje się naprawdę
dobrze.
Czy zatem jestem w stanie wskazać tutaj jakieś
wady? Oczywiście. Bycie znakomitą laurką dla złotej ery komiksu nie zmienia
faktu, że w moich oczach komiks ten był po prostu straszliwie przewidywalny, a
wszelakie próby zaskoczenia nie mają prawa działać na czytelnika. Nie wiem, czy
ktokolwiek jest w stanie dać się złapać na motyw zdrady jednego z członków
tytułowej ekipy, ponieważ wątek ten prowadzony jest po linii najmniejszego oporu. Także i tłumaczenie komiksu jest strasznie toporne. Już poprzednim razem
zwracałem na liczne niedociągnięcia pod tym kątem i nic się nie zmieniło. Już w
pierwszej scenie komiksu pada kwestia, która zwala z nóg. Brzmi ona ”Brusie, odłóż
telefon. Omija Cię przedstawienie”. Nie dość, że mamy tu kolejny raz do
czynienia z bardzo naciąganym wołaczem (dużo lepiej brzmiałoby chociażby ”Odłóż
telefon, Bruce.”), to jeszcze takich konstrukcji jest w komiksie cała masa.
Tym razem dodatkową, klasyczną historią jest
geneza Martian Manhuntera. To liczący raptem sześć stron dodatek. Wyróżniający się
właściwie bardzo kiepskim zarysowaniem postaci. Kolejny raz jestem zdziwiony,
że ktoś po takim debiucie nie przepadł w komiksowym limbo i z czasem stał się
jedną z ikon DC Comics.
Drugi tom AMERYKAŃSKIEJ LIGI SPRAWIEDLIWOŚCI
JLA: ROK PIERWSZY przypadł mi do gustu znacznie bardziej od odsłony
premierowej, lecz wciąż jest to komiks nie wolny od sporej ilości
niedociągnięć. Obawiam się jednak, że jeśli nie lubujecie się w wyłapywaniu
smaczków i odniesień, nie macie za bardzo czego tu szukać. Oprócz wartości…
nazwę to czysto archeologicznej, zbyt wielu zalet tu nie uświadczycie.
Nie chcę wyjść na czepialskiego, ale nie"...wątek ten prowadzony jest po najmniejszej linii oporu", a "po linii najmniejszego oporu". Ale nie o tym chciałem. Zgadzam się co do ogólnego wrażenia z lektury drugiego tomu JLA, ale jednak bardziej przypadła mi do gustu część pierwsza genezy grupy. Ta recenzowana tutaj to w głównej mierze wyłapywanie smaczków plus mega rozpierducha. Odnoszę również wrażenie, że końcówka historii była pisana i rysowana na szybko na kolanie. Ale może przy drugim podejściu będzie lepiej :-) Ogólnie - średnia pozycja w kolekcji, z tym założeniem, że większość poprzednich tytułów ustawiła poprzeczkę naprawdę bardzo wysoko. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPoprawione. Dzięki :)
UsuńKtóra to jest ta kontrowersyjna plansza?
OdpowiedzUsuńPlansza na której Flash mówi "my ją odzyskamy". Canary na tej planszy praktycznie nie ma majtek, a na pierwszym planie w oczy rzucają się dorodne biusty dwóch z bodaj pięciu kobiet na ilustracji. W tym jeden w wersji sideboob.
UsuńAno była taka i właśnie ją obstawiałem.
Usuń