Z komiksowym światem Zielonych
Latarni jest akurat taka nietypowa sytuacja, że żadne szumne restarty i
relaunche tak naprawdę ich nie dotykają. Ostatnia bardzo poważna (i przy okazji
najlepsza) zmiana miała miejsce za sprawą Geoffa Johnsa w roku 2005. Zarówno
New 52, jak i ostatnio Rebirth są kontynuacją jednej wielkiej telenoweli z
udziałem Hala Jordana i jego kolegów, która teoretycznie co jakiś czas doznaje
jakichś delikatnych, kosmetycznych zmian, ale w praktyce jest to kontynuacja
wątków ciągnących się od ładnych paru lat. Zmienia się przeważnie ilość serii z
rodziny GL, a niektóre postacie zmieniają tymczasowo barwy. Rebirth pokazało
jednak na przykładach wielu serii, że można nie mieć styczności z
wcześniejszymi przygodami/wersjami danej postaci, aby polubić dany tytuł i
właśnie od tego etapu zacząć śledzić konkretny komiks. Czy z HAL JORDAN AND GLC
jest podobnie, czy też jest to pozycja skierowana jedynie do starych wyjadaczy,
dobrze obeznanych w tym kosmicznym zakątku DC?
W ramach Odrodzenia dostaliśmy
tylko i aż dwie serie opisujące przygody Zielonych Latarników. Warto
przypomnieć, że swego czasu było ich nawet pięć. Jedna z nich opisuje przygody
dwójki ziemskich Latarników, którymi zostali na prośbę Jordana Simon Baz oraz
Jessica Cruz. Ich terenem działania jest sektor 2814, a w szczególności planeta
Ziemia. Druga seria, którą śmiało można określić jako tą główną i zdecydowanie
ważniejszą jest omawiana właśnie HAL JORDAN AND GLC. Jest ona tak naprawdę
spadkobierczynią trzech innych tytułów ukazujących się wcześniej czyli GREEN
LANTERN, SINESTRO oraz mini serii GREEN LANTERN CORPS: EDGE OF OBLIVION (będącą
jednocześnie kontynuatorką innej mini - GLC: THE LOST ARMY). Widać zatem bardzo
wyraźnie, że trzy toczące się równocześnie wątki zostały upakowane w jednym
miejscu, stąd z oczywistych względów każda ze stron przynajmniej w teorii
dostanie teraz znacznie mniej "czasu antenowego". Jednym może to
wyjść na dobre, innym niestety zaszkodzić.
Druga myśl, która
automatycznie się nasuwa jest taka, iż Rebirth nie stanowi idealnego startu dla
osób chcących dopiero teraz przyłączyć się do niezwykłych historii z Halem
Jordanem i Sinestro w roli głównej. Trzeba bowiem przynajmniej pobieżnie
prześledzić to, co miało miejsce na łamach trzech wspomnianych serii. Co prawda
w kilku miejscach twórcy umieszczają małe migawki nawiązujące do przeszłych
wydarzeń, ale według mnie nie są one wystarczające. Brakuje przede wszystkim
przypomnienia skąd i w jaki sposób wraca okrojony skład Korpusu Zielonych
Latarni, jak Soranik Natu została liderką Sinestro Corps pełniącego rolę
stróżów prawa w kosmosie, czy też jakie konkretne wydarzenia doprowadziły do porzucenia
Korpusu i pierścienia przez Jordana.
Gdy Korpus Zielonych Latarni
zniknął bez śladu, a Hal Jordan stał się renegatem, Sinestro wraz z córką oraz
swoją drużyną postanowili wypełnić powstałą lukę i ogłosili się stróżami prawa
we wszechświecie. Żadna siła nie jest im stanie teraz przeszkodzić. Wszystko
jednak ma swój koniec i nadszedł czas, aby Hal Jordan wziął sprawy w swoje
ręce. Jordan obiera sobie za cel odnalezienie dawnych przyjaciół z GLC i
zapobiegnięcie tyranii Sinestro.
Na całe szczęście stary dobry
Hal powraca do DCU. Pozbywa się on rękawicy Krony, która zaczęła niebezpiecznie
zmieniać go z człowieka w uosobienie wolnej woli (albo mówiąc inaczej - w
świecącego na zielono, pół przeźroczystego gościa). Tym samym kończy się nudny
etap w życiu tej postaci, gdy paradował w płaszczu i kapturze. Powraca dawny
strój, a także Hal wykuwa sobie własny zielony pierścień, co automatycznie
przypomniało mi o podobnym wyczynie sprzed paru lat w wykonaniu Gantheta.
Czyżby zatem Jordan posiadł nagle moc dorównującą Strażnikom Wszechświata? Czy
taki pierścień ma tą samą, a może większą moc od innych pierścieni? Jest trochę
pytań związanych z tym faktem i czas pokaże, czy scenarzysta z tego rozsądnie
wybrnie.
Venditti bardzo szybko
wymazuje również to, co przez okres prawie dwóch lat budowane było na łamach
serii SINESTRO. Korpus Strachu ponownie wraca do dawnej roli i zamiast pilnować
porządku zaczyna siać postrach w kosmosie, a nowością jest wykorzystywanie wspomnianego
strachu do ładowania maszynki zwanej "silnikiem strachu", który w
jakiś tam dziwaczny sposób zwiększa moc każdego z członków Sinestro Corps. Zapewne
i oryginalny pomysł, ale niespecjalnie mogę przyjąć do wiadomości istnienie
takiego urządzenia. W każdym razie Sinestro znów wraca do formy i staje się
znanym badassem, który w przeszłości wielokrotnie uprzykrzał życie Jordana i
spółki. Szkoda tylko, że ta przemiana jest taka nagła i właściwie niespecjalnie
umotywowana. Mógł to zrobić przecież znacznie wcześniej, bez tej zabawy z
oddaniem przywództwa córce i zgrywania dobrego stróża prawa.
W tle niewątpliwie epickiego,
obfitującego w wiele zielonych oraz żółtych rozbłysków i efektownych ciosów
starcia pomiędzy liderem Sinestro Corps a największym z Zielonych Latarników,
warto zauważyć również role przypisane przez scenarzystę innym bohaterom
drugoplanowym. Uważany do tej pory za najsłabszego, najmniej potrzebnego ze
wszystkich ziemskich Latarników, John Stewart jest teraz liderem okrojonego
liczebnie GLC. Jest to duża szansa dla tej postaci, aby przynajmniej przez
pewien czas zaskarbić sobie przychylność czytelników i udowodnić, że nie
znajduje się w tym komiksie jedynie ze względu na swój kolor skóry. Na razie
więcej mówi, niż robi, ale w kolejnym tomie może się to zmienić. Guy Gardner
zalicza kilka ciekawych, charakterystycznych dla siebie momentów, ale niestety
w końcówce wygląda żenująco w stroju al'a Barney Rubble. Życzyłbym sobie, aby
jeszcze kiedyś wrócono do wersji tej postaci z czerwonym pierścieniem, ale na
pewno nie pod sterami Vendittiego. Z kolei Soranik Natu staje na czele grupy
tych, którzy pomimo przynależności do Sinestro Corps mają przynajmniej
częściowo dobre zamiary. Na tym etapie wygląda na to, że kobieta ta obrała
sobie za misję ukazanie Korpus Strachu w dobrym świetle, czyli kontynuowanie
tego, co widzieliśmy na łamach serii SINESTRO. Tylko jej dalszy występ w
żółtych barwach może gwarantować, że zespół nie będzie sprawiał problemów
wychowawczych i nie wróci do dawnych praktyk.
Odnośnie warstwy plastycznej
albumu mogło być lepiej, ale mogło też być znacznie gorzej. Bardzo ucieszył
mnie udział w tworzeniu serii przez Ethana Van Scivera, który swego czasu
przyczynił się do idealnego startu runu Johnsa, i który jest jednym z najlepszych
artystów pracujących do tej pory nad światem Zielonych Latarni. Jego kreska ma
w sobie coś niezwykłego i według mnie idealnie nadaje się do tej konkretnej
serii. Nawet jeśli dużo czasu zajmuje mu ukończenie jednego zeszytu, to i tak
warto czekać, aby podziwiać efekt jego pracy. Van Sciver ze względu na dbałość
o szczegóły oraz różne problemy osobiste zilustrował jedynie dwa spośród ośmiu
numerów wchodzących w skład tego tomu, zaś pozostałe są autorstwa duetu Rafa
Sandoval (szkic) oraz Jordi Terragona (tusz). Nie są to jakieś wyróżniające
się, warte zapamiętania rysunki, ale na pewno nie przeszkadzają podczas
lektury.
HAL JORDAN AND THE GREEN
LANTERN CORPS, przynajmniej oceniając po pierwszym wydaniu zbiorczym, to komiks
prezentujący się sporo lepiej od tego, co Robert Venditti do tej pory
zaprezentował z udziałem Hala Jordana, czyli od momentu przejęcia pałeczki po
Geoffie Johnsie. W tym jednym z najgrubszych tomów wydanych do tej pory w
ramach Rebirth jest całkiem sporo akcji, pojedynków pomiędzy przedstawicielami
Żółtego oraz Zielonego Korpusu, a także intrygujące zakończenie, które jak
pokazują kolejne odsłony wprowadza dosyć oryginalną koncepcję odnośnie dalszych
relacji pomiędzy GLC a Sinestro Corps. Plusem jest to, że po okresie chaosu i
eksperymentów ze światem Latarników znów powracamy w dużej mierze do
sprawdzonych postaci oraz odgrywanych przez nie wcześniej roli. Spory minus z
kolei stanowi fakt słabej przystępności dla nowego czytelnika, który aby mieć
pełny obraz sytuacji, z jaką spotykamy się w inauguracyjnym zeszycie powinien
zapoznać się z kilkoma seriami wydawanymi w ramach New 52. Mówiąc szczerze
obawiałem się czegoś słabszego, a wyszedł całkiem znośny komiks. Co prawda nie
ociera się on nawet trochę o epickość runu Johnsa, ale dostarcza przynajmniej kilku
fajnych momentów i płynnie, szybko się go czyta.
Ocena: 3,5/6
Opisywane wydanie
zawiera materiał z komiksów HAL JORDAN AND THE GREEN LANTERN CORPS: REBIRTH #1
oraz HAL JORDAN AND THE GREEN LANTERN CORPS #1 - 7.
Omawiany komiks znajdziecie w sklepie ATOM Comics.
Dawid Scheibe
"Tym samym kończy się nudny etap w życiu tej postaci, gdy paradował w płaszczu i kapturze."
OdpowiedzUsuńJestem tu jedynym, który uważa, że Hal-Renegat to był świetny pomysł? Punkt wyjścia był słaby, przyznaje, ale Rękawica Krony wydawała się przedmiotem dużo ciekawszym od pierścienia, a design Hala w "płaszczu i kapturze" po prostu MEGA.
Ta tylko, że nadal uważam, że to głupie, że międzygalaktyczne potęgi nie sprzymiężyli, bo no wiecie Hal Jordan, Parallax?
Usuń