niedziela, 4 grudnia 2016

Serialownia #48

Za nami crossover czterech (tja...) seriali superbohaterskich stacji CW i właśnie na nim skupi się największa część tej odsłony "Serialowni". Nie oznacza to jednak, że zapomnieliśmy o innych produkcjach z tego tygodnia. Wszystko to znajdziecie w rozwinięciu posta, zaś my jak zwykle przestrzegamy przed pojawiającymi się spoilerami.
GOTHAM 3x11: Beware the Green-eyed Monster
Tomek: Okazuje się, że Krzysiek miał rację i nadludzkie siły Mario były spowodowane zakażeniem krwią Alice. Ale to zupełnie nie wyjaśnia czemu Trybunał uparł się żeby go zabić. Najbardziej podobał mi się środek odcinka, w którym dwóch zdecydowanie nie myślących aktualnie trzeźwo facetów stara się nawzajem wymanewrować. Także scena wierszowanego przesłuchania Tetcha choć idiotyczna, to była jednak zarazem bardzo fajna. Niestety już tylko idiotyczne jest natomiast to, że Carmine puścił Gordona samego by schwytał Mario. Tym bardziej, że James swoje opanowanie „udowodnił” mu strzelając do jego ludzi. Jeśli chodzi o resztę odcinka, to zgodnie z oczekiwaniami bardzo zacnie rozwija się wątek Pingwina i Nygmy. Natomiast Bruce’a i Seliny wypada już mnie interesująco, choć rozbawiło mnie, że nawet Alfred jest już zirytowany ich problemami sercowymi.
Krzysiek T.: Dobry półfinał sezonu, chociaż nie pod każdym względem. Niezbyt pozytywnie nastraja bowiem to, co... czeka nas po przerwie. Ostatnia scena odcinka sugeruje wprost, że nikt oprócz Gordona nie widział ataku nożem Mario na Leslie, narzędzie zbrodni odpłynęło i Jim ponownie będzie oskarżony, zapewne ucieknie i będzie próbował udowodnić swoją niewinność, w którą nikt ne będzie wierzyć. Ile razy już to przerabialiśmy w dwóch poprzednich seriach? Także wątek Bruce'a i Trybunału Sów wciąż nie porywa. Ponadto: serio? Talon - kuloodporny kozak madafaka - zostaje powalony od ciosu w głowę? I "tylko" tyle mi przeszkadzało :) Cała reszta już jak najbardziej na plus. Mario obmyślił naprawdę niezły plan i pomimo tego, że koniec końców został zastrzelony, zrealizował go idealnie. Fajnie oglądało mi się Bena McKenziego, który poczynił ogromne postępy od początków serialu i dziś jest aktorsko jednym z najsilniejszych jego punktów. Ponowny udział Jarvisa Tetcha na plus. Mi akurat scena jego przesłuchania i wykorzystania tego, że wierszykami jest w stanie wysypać każdego. No i wreszcie kolejna zmiana dynamiki między Pingwinem i Nygmą. Zapowiada się smakowita, druga połowa sezonu.
Piotr: Świetny przykład "mid-season finale". Trzymający w napięciu odcinek, wciągająca akcja i "szokujące" (no może nie aż tak bardzo) zakończenie. Wątek zatrutego Mario był naprawdę bardzo udany, pasował do całokształtu. Jeśli chodzi o ślub, to chyba nikt się nie łudził, że coś może z tego być. Wizyta u Tetcha była również świetnie napisana jak i odegrana. Jego wygląd i kapelusik trochę "teasuje" jego przyszłość. Ale co do głównego wątku - syn Falcone'a świetnie się sprawdził jako villain, był trudny do rozgryzienia, a właśnie to jest główną zaletą Gotham - nieprzewidywalność. Kiedy brał Lee za głowę kilka razy w odcinku czuło się napięcie, jakby miał jej zmiażdżyć głowę. Mimo iż był on szalony, opracował plan, w sumie jeden z lepszych, napotkał tylko jedną przeszkodę, w postaci przywiązania Lee. Koniec nie był mocno zaskakujący, ale mimo to czekam na kolejny odcinek, bo ciekawa może być reakcja Falcone'a. Włamanie do siedziby Court of Owls było ciekawe jak na Bruce'a i zapowiadało jego przyszłość jako Batmana. Matka Catwoman z drugiej strony ciekawym cliffhangerem nie jest. Zapowiedź walki tej przestępczej części Gotham, a w szczególności Riddlera i Pingwina jest bardzo ciekawa i wnosi coś w miarę nowego do serialu. 

LUCIFER 2x10: Quid Pro Ho
Krzysiek T.: Przed obejrzeniem tego odcinka sprawdziłem dokładnie, czy aby przypadkiem nie jest to jesienny półfinał i faktycznie tak było. Można więc było spodziewać się większej ilości wątku głównego i to również się sprawdziło. Praktycznie każdy zaznaczony wcześniej temat mocno ruszył do przodu i praktycznie non stop zastanawiałem się: co tak późno? Wydarzeniami z tego epizodu można było spokojnie obdzielić kilka poprzednich i wtedy bym pewnie nie narzekał na taką ilość nudy. Fajnie, że po dziesięciu odcinkach ktoś wreszcie przypomniał o wpływie Chloe na Lucifera. Z drugiej zaś strony wyskoczyli z tym tak nagle, że aż trochę nienaturalnie. Teraz obstawiam, że kwestia ta i tak nie zostanie sensownie poruszona do samego finału sezonu. Niemniej udała się rzecz wydawałoby się w tym sezonie niemożliwa - autentycznie czekam na kolejny odcinek. I to akurat teraz, gdy emisja następnego za ponad miesiąc.

 
SUPERGIRL 2x08: Medusa (1)
THE FLASH 3x08: Invasion! (2)
ARROW 5x08: Invasion! (3)
LEGENDS OF TOMORROW 2x07: Invasion! (4)
Tomek: Jako że oceny seriali piszę zawsze bezpośrednio po obejrzeniu odcinka, to zamiast oceniać go od razu jako całość będę się wypowiadał o poszczególnych epizodach. Zaczynając od SUPERGIRL.
Nazywanie go częścią crossovera jest zdecydowaną przesadą, bo w takim razie byłby nim też odcinek LEGEND sprzed dwóch tygodni. Określenie go tak jest moim zdaniem niczym innym niż chwytem marketingowym, mającym nakłonić widzów innych seriali z Arrowverse do obejrzenia SUPERGIRL. Bowiem połączenie z nimi sprowadza się do pokazania parę razy międzywymiarowego przejścia oraz pojawienia się Barry’ego i Cisco na niespełna minutę przed końcem odcinka. Oglądając go byłem więc generalnie zdezorientowany, nie znając dobrze postaci czy łączących je relacji. Dlatego też trudno byłoby mi oceniać wątki skupiające się na sprawach osobistych. Co do pozostałych to nie mogę się powstrzymać od wytknięcia olbrzymiej durnoty, jaka nie dawała mi spokoju przez większość czasu. Skoro wirus został stworzony przez Kryptończyków, by atakował wszystkie istoty nie będące właśnie Kryptończykami, to jakim cudem nie działał nas ludzi? A jako bonus cała sprawa wirusa została spuentowana jednym zdaniem, że przy okazji okazał się on też doskonałym lekarstwem na problemy J’onna, rozwiązując w ten zatrważająco banalny sposób jedyny wątek odcinka który prezentował się interesująco. Tak więc wspomniany wcześniej chwyt marketingowy średnio się udał. Wprawdzie odcinek obejrzałem, ale zdecydowanie nie przekonał mnie on do serialu.
Drugi w kolejce był FLASH. I to się nazywa crossover pełną gębą. I w dodatku jest rewelacyjnym odcinkiem. Wprawdzie akurat wątki dotyczące bezpośrednio samego serialu były w nim akurat najsłabsze (irytująca Iris; Wally chcący by trenował go nowy Harrison, który jak rozumiem, nie ma w tym żadnego doświadczenia), ale na szczęście stanowią one jedynie drobną część epizodu. A czuło się w nim niemal kinowy rozmach, zwłaszcza w scenach walki z kontrolowanymi przez Dominatorów bohaterami. Wprawdzie efekty specjalne nie zawsze dawały radę - dotyczy to zwłaszcza owych kosmitów, w większości ujęć wyglądających raczej tandetnie (w dodatku z jakiegoś powodu zrobiono z nich naturystów), ale nie przeszkadzało to specjalnie. Dialogi i tekściory są naprawdę cudne. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak często rechotałem na serialu z Arrowverse. I choć tradycyjnie Mick ma ich parę, to jednak został zdeklasowany przez Olivera i jego: „Walczymy z bandą kosmitów, a ty chcesz mówić ludziom, że ich życia zostały zmienione przez podróże w czasie? Jeden problem sci-fi na raz.”. Co ciekawe odcinek ten zmniejszył jeszcze sens nazywania ostatniego epizodu SUPERGIRL częścią crossovera, bo i tak jedyna scena łącząca go z nim została powtórzona także tutaj.
ARROW z kolei pokazał jeszcze inne podejście. Zamiast na postaciach z innych seriali w głównej mierze skoncentrowano się na osobach z przeszłości Olivera. Przynajmniej na chwilę przypominając postacie grane przez aktorów, którzy już nie pracują przy serialu. Udało im się nawet przynajmniej w minimalnym stopniu wcisnąć tych, którzy z tego czy innego powodu nie mogli wystąpić w odcinku. Muszę przyznać, że mimo paru zgrzytów było to całkiem sympatyczne. Niestety reszta odcinka już mocno kulała. Delikatnie rzecz ujmując. Poszukiwania porwanych przez Dominatorów bohaterów nie mają ani grama sensu. Hackowanie kosmitów jeszcze byłbym w stanie im wybaczyć, jako mrugnięcie okiem do widzów znających Dzień Niepodległości, ale już np. to, że jak się okazuje kosmici programują po hebrajsku czy określanie za pomocą współrzędnych geograficznych czegoś co znajduje się w kosmosie było tak durne, że aż czułem jak IQ mi spada i poważnie obija się przy upadku. Wrzucone są tam dodatkowo kretyńskie sceny, jak np. niechęć Wild Doga do metaludzi, który przechodzi mu po pięciu minutach. Zresztą wątek samych porwanych nie pozostawał im dłużny. Dominatorzy m.in. uznali że podpięcie ich do VR wystarczy by nie byli żadnym problemem. Po prostu położono ich luzem w korytarzu, na którego ścianach jak gdyby nigdy nic wisi sobie broń laserowa. Po dzisiejszym odcinku są oni bardzo poważnym kandydatem do miana najgłupszych kosmitów w historii kina i telewizji. Nawet w filmach parodiujących tego typu inwazje pozaplanetarni najeźdźcy byli zazwyczaj bardziej kompetentni.   
Na tle pozostałych odcinków crossovera LEGENDS wypadają średnio – lepiej niż ARROW, ale słabiej niż FLASH (SUPERGIRL oczywiście nawet nie liczę). Oczywiście czym byłby serial CW bez wyjętego z d..y problemu. Tym razem padło na Olivera i jego idiotyczne obiekcje wobec Kary, które oczywiście znikają przed końcem epizodu. O wiele ciekawiej i sensowniej wypadły problemy Steina z córką, której wcześniej nie miał i mam nadzieję, że zrobią z tym coś ciekawego. Jeśli chodzi o samą główną fabułę to mam parę problemów. Po pierwsze wyjaśnienie, że Dominatorzy przybyli tu w powodu metaludzi, a w szczególności Barry’ego jest całkiem fajne, tyle tylko, iż powoduje pewien problem. Skoro chcieli dorwać głównie Flasha, to czemu gdy zaraz po lądowaniu w Central City praktycznie sam wpadł im ręce olali go i poszli sobie dalej? Po drugie zmuszenie ich do odwrotu absolutnie niczego nie rozwiązało. Zresztą wyglądało to tak, jakby wiedzieli, że niedługo koniec crossovera więc trzeba się zwijać. Jeśli wkrótce nie powrócą z poważniejszymi siłami, to będę czuł się oszukany. W końcu nie była to zwyczajna próba podboju Niebieskiej Planety, tylko z punktu widzenia Dominatorów walka o przetrwanie ich gatunku, więc z pewnością tak łatwo się nie poddadzą. Aha, scenarzyści wielkiego plusa mają u mnie za tekst Ray'a o tym, że Kara jest podobna do jego kuzynki.
Ogólnie tegoroczny crossover oceniam lepiej niż ten sprzed roku. Ten miał przynajmniej jeden autentycznie dobry odcinek. Jednak jako całość wypadł bez szału, bowiem oprócz tego miał jeden epizod będący jego częścią tylko z nazwy i jeden generalnie słabiuteńki, mimo paru jaśniejszych punktów. Najbardziej zaskoczyło mnie chyba w nim, że moim zdaniem bezwzględnie najlepszą jego częścią jest odcinek FLASHA, od którego odrzuciła mnie już w poprzednim sezonie nieudolność twórców.  Z tego co widziałem po ocenach kolegów, poziom w tym sezonie się nie poprawił, a może nawet jeszcze spadł, ale tym razem jednak zebrali się w sobie i dali widzom kawałek dobrej rozrywki.
Krzysiek T.: No (raczej) nie będę aż tak wylewny jak Tomek, ale również skupię się na każdym odcinku z osobna. Na początek oczywiście SUPERGIRL i przyznam się szczerze, że jestem zaskoczony. Nie tym, że związek z resztą crossovera liczył sobie jakieś dwie minuty, bo dokładnie to było wcześniej zapowiadane. Sam odcinek pełni rolę jesiennego półfinału i mocno popchnął wątki do przodu, chociaż momentami w iście idiotyczny sposób (cudowne lekarstwo dla Marsjanina). Tutaj nawiążę do słów Tomka i przy okazji się z nim nie zgodzę. Cadmus bowiem przerobił wirusa tak, by zamiast na Kryptończyków, nie działał jedynie na ludzi. Nieścisłością tego myślenia są dwie rzeczy: po pierwsze, powinien rozłożyć Karę tak samo jak Mon-Ela i po drugie - zgodnie z tym co mówiono, wirus miał kosić każdy gatunek, oprócz ludzi. Zatem powinien działać także na psy, koty, szczury itp, itd. CHYBA, że potrafi określić, które DNA jest pozaziemskie, a które nie ;) Na plus na pewno Lena Luthor, ponieważ sądziłem, że jednak się "zeźli", na minus fatalnie rozpisane dramaty sercowe Alex. Ogólnie powinniśmy ten odcinek oceniać osobno, ale skoro jest to pseudo-integralna część crossovera, to trudno.
Zaś co do samego Invasion nie miałem wielkich oczekiwań. To wielkie przedsięwzięcie małej stacji z mimo wszystko niewielkim budżetem i o bardzo konkretnie określonej grupie odbiorców, więc pewnych rzeczy można było się spodziewać. Na przykład tego, że część postaci występować będzie tylko w "swoich" serialach i w przypadku Wellsa, nowego Team Arrow czy nowej Vixen tak właśnie się stało. Momentami było to tłumaczone, kiedy indziej nie, generalnie wyszło to dość nienaturalnie. CW stało w obliczu podjęcia decyzji, która nie miała dobrego wyjścia. Chodzi mi o to, czy kontynuować wątki z seriali i sprawić, że część widzów będzie mieć problem z odnalezieniem się w nich, czy też całkowicie je olać, przez co crossover jawiłby się trochę jak elseworld. Ostatecznie wybrano, moim zdaniem lepsze rozwiązanie i chociaż herosi stawali do walki z kosmitami, to jednak ich wzajemne relacje także rozwijały się i kierowały na nowe tory. Główny wątek oglądałem bez wypieków na twarzy i dostrzegłem w nim wiele zalet jak i wad. Zdecydowanym plusem była sama Supergirl. Melissa Benoist jest świetna w tej roli. Naturalna, wzbudzająca bardzo pozytywne uczucia. Kolejna zaleta, to wreszcie nie trącące sztucznością dialogi i momentami rewelacyjny humor. Heat Wave mówiący do Kary "zadzwoń do mnie" totalnie mnie rozłożył. Ogólnie mogę napisać, że części wyemitowane jako kolejne odcinki FLASHA oraz LEGENDS były w porządku. Nie uniknęły wpadek (dlaczego Dominators na początku nie porwali Flasha, skoro był ich głównym celem?), ale nie były też jakoś obezwładniająco głupie. Problem jest z ARROWEM, ponieważ ten epizod aspirował do bycia naprawdę porządnym, ale "pomysłowość" scenarzystów raz za razem totalnie burzyła wszelki klimat. Kwintesencją bzdur był oczywiście ciąg scen po przebudzeniu się bohaterów na statku.
I teraz czas na zakończenie mojej wypowiedzi oraz małą autopromocję: znacznie więcej na temat tego crossoveru powiem z najnowszym odcinku podcastu "Kadr Ci w oko!" ;)
Dawid: Ponieważ nie śledziłem wcześniej żadnych spojlerowych materiałów odnośnie crossovera byłem starsznie zdziwiony tym, że SUPERGIRL nie jest jego częścią. Na całe szczęście odcinek ten wypadł całkiem udanie i umieszczono w nim zwieńczenie kilku dotychczasowych wątków, jakie rozgrywały się od początku sezonu. Miłosne perypetie Alex i Maggie jak zwykle można było olać, a oprócz tego dostaliśmy nieoczekiwane szybkie jak dla mnie zakończenie dobrze zapowiadającego się wątku związanego z przemianą J'onna w Białego Marsjanina, a także chwilowe zapewne rozwiązanie problemu z Cadmudem. Swoje pięć minut dostała również Lena Luthor, dzięki czemu wiadomo po której będzie stała stronie. W sumie dużo się działo i odcinek ten pozostawił jak najbardziej pozytywne wrażenie.
Co do pozostałych trzech seriali, które w rzeczywistości stanowiły część crossa, to każda część prezentowała inny poziom. Zdecydowanie najwięcej rozrywki na spodziewanym, czyli dobrym poziomie dostarczył FLASH, gdzie pomijając robienie z Barry'ego jak zwykle ofiary losu i bardzo średni wygląd samych Dominatorów, obfitowało w sporo zabawnych dialogów i dużo efektownych pojedynków, czego po takich "krzyżówkach" serialowych oczekuję.
ARROWA na co dzień nie śledzę, ale i tak łatwo można było odnaleźć się w tym, kto jest kim i o co chodzi w poszczególnych wątkach osobistych. Wyszedł z tego taki gorszej jakości Flashpoint, zdecydowane uspokojenie atmosfery po tym, co zobaczyliśmy we FLASHU, a także pokazanie, że kosmiczni najeźdźcy są totalnymi debilami. Sceny po uwolnieniu się Team Arrow z pułapki były tak nielogiczne i głupie, że aż zabawne. Jeśli twórcom chodziło o nadanie końcówce odcinka dużej dawki humoru, to im się to zdecydowanie udało.
W LEGENDS poziom znów podskoczył trochę w górę, ale ani przez chwilę nie dorównał temu z pierwszej części crossovera. Ciekawie wypadł wątek Steina i jego córki, czy też podekscytowane kujony na wycieczce Waveriderem, ale za to samo rozwiązanie problemu z Dominatorami, którzy nagle zaczęli się zwijać było conajmniej rozczarowujące. Oliver odstawiający na bok Karę na zasadzie "jesteś obca, a ja nie ufam obcym" to jeden z tych momentów, które zdecydowanie twórcom nie wyszły. Genialny jak zawsze był Heat Wave, którego kilka tekstów stanowiło ozdobę nie tylko odcinka, ale i całego crossa.
Podsumowując jestem bardziej na tak, jeśli chodzi o ocenę całości, gdyż pomimo falującego poziomu i kilku dużego kalibru durnot, oglądało się całkiem dobrze. Szkoda mi Supergirl, która według mnie dostała za mało czasu i odegrała mniejszą rolę, niż się spodziewałem, za to duże pozytywne zaskoczenie zrobił na mnie otwierający całą historie epizod FLASHA.
Piotr: Szczerze mówiąc niczym nie zachwycił. Co prawda sam team-up fajny, dobrze się ich wszystkich oglądało razem, ale górowały wątki każdego z seriali i była trochę powolna akcja, dużo przedłużania. Flash polegał na zebraniu wszystkich do kupy i wprowadzeniu do historii. Było dotarcie kosmitów na Ziemię, był team up, ale było czuć, że to jego odcinek. Z jakiegoś powodu to Iris, a nie Joe, czy Barry ma największy problem z przemianą Wally'ego w Kid Flasha. Wygląda na to, że speedster nie może się nauczyć wiele od innego speedstera, ale za to od Harrisona Wellsa oczywiście. Początkowa scena walki Olivera z Vigilante pokazuje, że został on również "drugim" złoczyńcą tego sezonu i twórcy nie odstawili go jak Anarky'ego. Supergirl pasuje do tego uniwersum i trochę szkoda, że "mieszka" gdzie indziej. Jej relacje Rorym były dość zabawne i szczerze mówiąc mam ochotę na więcej. Co do walki pomiędzy bohaterami, to była trochę przesadzona, bo nie wydaje mi się żeby chociażby John nie zastrzelił Green Arrowa kiedy miał szansę.
Część druga, Arrow 100 była odcinkiem bardziej sentymentalnym, ale bardzo mi się to podobało. Nie zmienia to faktu, że taki odcinek akurat w trakcie wielkiego crossovera był trochę słabym zagraniem i dużo lepiej wyszedłby w normalnym odcinku. Przyjemnie było zobaczyć wszystkie stare postacie, przypomnieć sobie jak wyglądało życie Olivera parę sezonów temu, zobaczyć jak długą drogę przeszedł. W pierwszym sezonie był bogaty, miał mamę, rezydencję, wszystko. Teraz mieszka normalnie, ma mniejszą rodzinę, naprawdę jeśli porównać 1 i 5 sezon to wyglądają jak dwa zupełnie inne produkcje. Przyjemnie oglądało się końcowy pojedynek. Na minus niestety Deathstroke, którego dość mocno zapowiadali, a wyszedł nijaki minutowy występ.
"Legendarna" trzecia część była już chyba najciekawsza, z szybką akcją, mocno skupiała się na crossoverze, mimo iż główna walka to tylko pojedynek kilkunastu bohaterów i małej grupki Dominatorów, gdy Flash i Supergirl objęli całą Ziemię. Rozwiązali też ciągle wałkowany w trzech odcinkach wątek Cisco, który ma wielkie pretensje do Barry'ego i Flashpointu. Były układy i walki z rządem, tajne organizacje tropiące kosmitów, ale i tak nie było to tym, czego wszyscy się spodziewali. Crossover nie zachwycił, miał sporo słabych punktów, a najgorsze jest to, że tak naprawdę można było to zmieścić w jednym odcinku przedłużonym o dosłownie 10 minut. Niby nie było porywające, ale zawsze fajnie jest zobaczyć, że jest to łączone uniwersum i twórcy jeszcze o tym pamiętają, ale mam nadzieję, że przyszłoroczny crossover jeśli nastąpi to będzie lepszy.
Maurycy: Pierwszy serial miał być początek crossoveru, a był zwyczajny, typowy odcinek SUPERGIRL. Niby chwyt marketingowy, ale pewien niesmak został. Oglądając ten epizod, czekałem tylko na pojawienie się Barry’ego i spółki, przez co teraz, parę dni później niemal kompletnie nie pamiętam o czym tak właściwie był. Dlatego ciężko mi go oceniać, raczej mogę powiedzieć, że mnie wciągnął, ale nie z tego powodu z jakiego powinien. Bo wątki Alex albo Mon-Ela nie bardzo mnie jednak interesują. Pozytywnie za to nadal oceniam Lena Luthor, to postać, która naprawdę skupia na sobie całą uwagę i dysponuje sporą charyzmą. Oby rozwijano ją tak dalej.
Ostatni odcinek Flasha był właściwym początkiem crossovera. Stały przed nim pewne zadania, których moim zdaniem nie zdołał wykonać, co sprawiło, że odbieram go jako spore rozczarowanie. Po pierwsze, zbyt szybko przebiegało zbieranie drużyny. Barry po prostu odwiedził parę losowych osób i… tyle. Skoro już nie starano się powiązać tych seriali w bardziej kreatywny sposób to chociaż tym scenom z werbowaniem sojuszników można było poświęcić trochę więcej czasu. Po drugie, antagoniści przejmują kontrolę nad superbohaterami. Ileż można, przecież pierwszy crossover FLASHA i ARROW opierał się dokładnie na tym samym motywie? W odcinku są KOSMICI, a my musimy oglądać jak Barry bije się z kolegami. Co oczywiście pozbawione jest jakiegokolwiek napięcia, bo wiadomo, że za chwilę kontrola zniknie, a wszyscy się pogodzą. Po trzecie, rzecz, która najbardziej rozbawiła mnie w tym odcinku: co tam, że Ziemię zaatakowali obcy – „Wally, nie możesz z nimi walczyć, to zbyt niebezpieczne”. Wiadomo, że większy pożytek będzie z biegającego z pistoletem Diggle’a niż z drugiego najszybszego człowieka świata. Co gorsza, odcinek ARROW znudził mnie jeszcze bardziej niż odcinek FLASHA. Ponownie dostaliśmy powtórkę, tym razem epizodu SUPERGIRL, w którym Kara w swojej głowie wiodła szczęśliwe życie na Kryptonie. Jako że ARROW nie oglądam już od początku czwartego sezonu to czułem się mocno zdezorientowany w trakcie seansu. Liczyłem jednak na to, że crossover będzie bardziej spójną historią. Niestety, odcinek FLASHA poruszał wątki z FLASHA, odcinek ARROW poruszał wątki z ARROW. Wybijało mnie to z rytmu i pozbawiało resztek ekscytacji. To także moment, w którym zacząłem coraz częściej zadawać sobie pytanie: gdzie ci kosmici??? Finał w postaci epizodu LEGENDS OF TOMORROW nijak nie poprawił mojej opinii o crossoverze. Jako że to LOT to oczywiście nie mogło zabraknąć obowiązkowej podróży w czasie. Niby rozumiem, co chcieli osiągnąć twórcy, nie ignorując wątków, które mają miejsce w poszczególnych serialach, ale moim zdaniem nie tędy droga. Dajcie po prostu fanom to, co obiecaliście, czyli grupkę herosów z różnych seriali walczących z inwazją kosmitów. Chociaż tyle. To była jedyna taka okazja i koncertowo ją zmarnowaliście. Wystarczy chyba zwrócić uwagę na to, że crossoverowi poświęcono cztery czterdziestominutowe odcinki, z czego jak się okazało faktyczna walka z kosmitami zajęła… cztery minuty.  

Zdjęcia pochodzą ze strony Comicbook.com

4 komentarze:

  1. Crossover niestety trochę słabo wyszedł, kompletnie bez pomysłu, schematycznie i na dodatek wszystko wyglądało tak tanio nawet jak na CW

    OdpowiedzUsuń
  2. oj tam oj tam ;-) fandom za oceanem zadowolony oceny też w przeważającej cześci pozytywne ;)a kilka rzeczy wyjaśniając dominatorzy są nago bo ekipa od efektów oświadczyła że przy dostępnym budżecie nie dadzą rady ich wiarygodnie ubrać;) dominatorzy mówiący po hebrajsku to nawiązanie do The Presence aka The Source, sami dominatorzy wrócą zimą w Supergirl, ta zaś jest w tym crosie na doczepkę bo praca nad nim zaczęła się zanim CW przejęła serial pod swoje skrzydła itd itd :) ogólnie polecałbym swoją metodę oglądania najpierw show potem wyjaśnienia nerdów z USA na YT potrafią wiele rzeczy rozjaśnić brak znajomości starych komiksów przy oglądaniu CW versum bowiem mocno utrudnia oglądanie tych serii (rzeczy które na czysto powodują facepalm nabierają innego znaczenia gdy się wie że X to nawiązanie do Y z flasha nr 58 z 64r :) zapominamy o tym ale to serie nerdów robione w dużej mierze dla innych nerdów :p )

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten tzw. krosołwer to było... dno. O ile jeszcze Flash troszkę zaciekawił, to następne odcinki Arrow i LoT były tak nieciekawe i tanio zrealizowane, że aż strach. Nawet na blogu notki o tym nie da się wstawić, bo i po co. Co ciekawe, zeszłoroczny był prawie bezbłędny.

    OdpowiedzUsuń
  4. To uczucie, kiedy uświadamiasz sobie, że nikt nie czyta twoich wypocin w Arrowverse News, bo wszyscy są zaskoczeni tym, że Supergirl nie jest częścią crossovera xD

    OdpowiedzUsuń