Mroczny Rycerz miał olbrzymie
szczęście, że w pewnym momencie trafił w ręce Scotta Snydera. Zdaję sobie
sprawę, że nie wszyscy czytelnicy przepadają za tym autorem, ale ja akurat
uważam go za naprawdę znakomitego scenarzystę. Czterdziestojednolatek nie tylko
potrafi pisać świetne, mrożące krew w żyłach historie, ale także doskonale
rozumie, co stoi u podstaw Batmana. Co czyni go interesującym, tak ikonicznym
bohaterem. Nieprzypadkowo zresztą moim ulubionym komiksem o Człowieku
Nietoperzu jest Mroczne Odbicie, autorstwa
właśnie Snydera. Dość kameralna opowieść z Dickiem Graysonem w roli Batmana
przypadła mi do gustu znacznie bardziej niż kultowe już dzieła Granta Morrisona
albo Franka Millera.
Black Mirror było na wskroś współczesnym spojrzeniem na tę postać. Spadkobierca
peleryny nie stronił od technologii, ale pozostawał przy tym wierny metodom
stosowanym przez wybitnego poprzednika. Całość z kolei zanurzona była w
stylistyce krwawego horroru, tak pasującej przecież do przygód Batmana. Pisana
przez Snydera Waga Superciężka,
będąca zarazem kolejną historią, w której ktoś inny przywdziewa maskę
Nietoperza, zapowiadała się zatem całkiem nieźle. Nawet pomimo tego, że Jim
Gordon nie wydawał się tak naturalnym następcą Bruce’a jak wspomniany Grayson.
Sam pomysł, żeby wąsaty, nierozstający
się z papierosem, komisarz policji stał się nowym Mrocznym Rycerzem, na
papierze nie brzmiał może zbyt ciekawie, ale wierzyłem, że Snyder zdoła się z
niego wybronić. Scenarzysta zasłużył sobie wszak na kredyt zaufania - poprzednie
tomy wydane w ramach New 52 stały bowiem na naprawdę równym, wysokim poziomie.
Niestety, Waga Superciężka nie umywa
się do Trybunału Sów, Śmierci Rodziny czy też Ostatecznej Rozgrywki.
Po wydarzeniach, które miały
miejsce na łamach Endgame Batman i
Joker zniknęli bez śladu. Gotham uwolniło się w końcu od zabójczego klauna, ale
jednocześnie straciło swojego największego obrońcę. Dla mieszkańców Człowiek
Nietoperz to ktoś więcej niż tylko zwykła osoba. To idea, którą ktoś inny musi
kontynuować. A kto może robić to lepiej niż jego dobry przyjaciel, niegdyś
jedyny uczciwy policjant w mieście?
Gordon odwiedza siłownię, rzuca
palenie i wskakuje w ufundowaną przez Geri Powers zbroję. Jest pełen
wątpliwości i obaw, ale w Gotham nie ma czasu na żaden okres próbny. Nowy
Batman prędko wpada na trop tajemniczego złoczyńcy, którego inni gangsterzy
określają krótko: „Bloom”.
Snyder nie zapomina także o
dobrze znanych i lubianych postaciach, takich jak chociażby Alfred czy też Duke
Thomas. Dla obu znalazło się w tej historii miejsce. A co z Bruce’em? Cóż, po
mieście włóczy się pewien przypominający go brodacz, ale wszystko wskazuje na
to, że z zaginionym miliarderem nie ma zbyt wiele wspólnego.
Jeśli spodziewacie się po Superheavy jakichkolwiek klarownych odpowiedzi,
to niestety muszę was rozczarować. Waga
Superciężka, w przeciwieństwie do
wymienionych przeze mnie wyżej tomów, nie jest zamkniętą opowieścią. To jedynie
wstęp – fabuła nie ma tutaj właściwego zakończenia. Kim są Bloom i odmieniony
Bruce Wayne? Tego zapewne dowiemy się dopiero w następnym tomie. Co gorsza,
scenarzyście nie udało się sprawić, żebym faktycznie na niego czekał. Zamiast
zachęcić mnie dobrze podbudowaną historią, Snyder chwycił się po prostu cliffhangera.
Przeczytałem już chyba za dużo komiksów, żebym miał się teraz nabrać na tak
tani trick.
Superheavy za bardzo skupia się na rzeczach nieistotnych. To, że
Gordon zostaje Batmanem ma co prawda jakiś sens, ale co z tego, skoro główny
bohater pełni tu wyłącznie funkcję pionka. W trakcie lektury można odnieść wręcz
wrażenie, że Jim, który powinien znajdować się w centrum tej historii, nadal
nie wyrósł z roli drugoplanowej postaci. W ósmym tomie nie uświadczymy zatem
charyzmatycznego protagonisty. Autor pokazuje nam za to kolejne wariacje nowego
stroju, nowy, efekciarski batmobil oraz inne cuda techniki, z których korzysta
teraz Człowiek Nietoperz.
Także we wcześniejszych tomach mściciel
z Gotham zawsze miał w zanadrzu masę futurystycznych gadżetów. Nie przepadam za
takim podejściem do postaci Mrocznego Rycerza, ale u Snydera potrafiłem je
zaakceptować. Wszak w zamian dostawałem od scenarzysty fascynujące historie z
pogranicza horroru i superhero oraz mistycznych, teatralnych złoczyńców. Dzięki
takiej mieszance w jego komiksach ciągle czuć było ducha klasycznych przygód
Batmana. W Superheavy mamy tonę
technologii, ale nic poza tym. Bloom, choć ma potencjał (i naprawdę ciekawy
design), to pojawia się wyłącznie epizodycznie. Nie ma wystarczająco dużo
czasu, żeby zabłysnąć.
Fabularnie, Waga Superciężka pozostawia więc sporo do życzenia. Na szczęście
komiks nadrabia warstwą graficzną. Rysunki Grega Capullo jak zwykle prezentują się wyśmienicie i na pewno nie rozczarują fanów jego kreski. Wrażenie
robią również kolory nakładane przez FCO Plascencię. Podobnie jak w Endgame, i tutaj Meksykanin stosuje bardzo niebanalną paletę jaskrawych barw,
m.in. różu, zieleni, żółci. O dziwo, sprawdza się to znakomicie.
Do Superheavy podchodziłem bez żadnych uprzedzeń. Jim Gordon w roli
Człowieka Nietoperza naprawdę mi nie przeszkadzał. Po przeczytaniu ósmego tomu
serii z New 52, rozumiem jednak skąd wzięły się wszystkie głosy krytyki. Pomysł
z Robo-Batmanem po prostu nie wypalił.
3,5/6
Dziękujemy
wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komiks do nabycia w
sklepie ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz