Za oknami rewelacyjna pogoda. W domu siedzieć się zbyt bardzo nie chce, a tu trzeba kolejną odsłonę "Serialowni" wrzucić na bloga. No nic, mus to mus. Zatem zakasaliśmy rękawy i napisaliśmy kilka opinii o odcinkach produkcji wyemitowanych w ostatnich siedmiu dniach. Znajdziecie je w rozwinięciu posta, a my jak zawsze przestrzegamy przed spoilerami.
SUPERGIRL 2x17: Distant Sun
Radek: Najlepszym elementem tego odcinka był dla mnie, jako fana Power Rangers,
potwór z pierwszych minut wyglądający i zachowujący się dokładnie jakby
go Rita wysłała w Mighty Morphin. Nie wiem czy to świadome nawiązanie z
okazji premiery filmu kinowego czy efekt nieudolności twórców, ale
ubawiłem się niezmiernie. Szkoda, że reszta była tak tragiczna, że przez
35 minut zastanawiałem się dlaczego ja w ogóle kliknąłem "play".
Wprowadzona nie mam pojęcia po co ex-dziewczyna Maggie, kompletnie
pozbawiony zwrotów akcji wątek nagrody wyznaczonej za głowę Kary i
rodziców Mon-Ela za to odpowiedzialnych, zupełna nijakość powracającej
Pani Prezydent AKA Wonder Woman '77 (która chyba będzie głównym złym
tego sezonu w jego końcowej części). Nie mam pojęcia co z tego było
najgorsze, ale na podium konkursu o ten tytuł jest bardzo ciasno.
THE FLASH 3x18: Abra Kadabra
Radek: Niezbyt mi przypadł do gustu ten odcinek. Oczywiście, sam Kadabra został
świetnie zagrany, ale tak naprawdę po co cały ten wątek, jeśli i tak
nie powiedział nikomu jak uratować Iris? Zmarnowane 42 minuty serialu.
Nic tam absolutnie nie porwało poza finałową sceną, która byłaby
wspaniała i wzruszająca, gdyby faktycznie była momentem śmierci Caitlin a
nie pretekstem do jej przemiany w Killer Frost. Niestety, po genialnym
musicalowym epizodzie przyszedł czas na rozczarowanie i nie czekam zbyt
szczególnie na przygody Flasha w przyszłości.
Dawid: Odcinek tak naprawdę nie wniósł nic ciekawego, oczywiście poza powrotem Killer Frost. Powrotem jak najbardziej spodziewanym już w momencie, gdy Caitlin zarzekała się, iż woli umrzeć niż stać się znów złoczyńcą. Abra Kadabra zaprezentował się bardzo udanie i kilka jego sztuczek wypadło dosyć efektownie, ale tak naprawdę jego występ można traktować jako jednorazowy i nieistotny. Jakoś od początku podejrzewałem, że nikomu nie zdradzi tożsamości Savitara. Swoją drogą zastanawia mnie, w jaki sposób odbył podróż w przeszłość, skoro w przeciwnym kierunku potrzebny był mu do tego wehikuł czasu. Szkoda Cisco, który chwilowo dostał kosza, ale zostało jeszcze kilka epizodów, także kto wie, może Gypsy zmieni zdanie. Pojawiła się też pewna wskazówka odnośnie głównego złego w kolejnym sezonie. Jeśli rzeczywiście byłby to Thinker, to przynajmniej byłaby odmiana od tych oklepanych już Speedsterów.
Dawid: Odcinek tak naprawdę nie wniósł nic ciekawego, oczywiście poza powrotem Killer Frost. Powrotem jak najbardziej spodziewanym już w momencie, gdy Caitlin zarzekała się, iż woli umrzeć niż stać się znów złoczyńcą. Abra Kadabra zaprezentował się bardzo udanie i kilka jego sztuczek wypadło dosyć efektownie, ale tak naprawdę jego występ można traktować jako jednorazowy i nieistotny. Jakoś od początku podejrzewałem, że nikomu nie zdradzi tożsamości Savitara. Swoją drogą zastanawia mnie, w jaki sposób odbył podróż w przeszłość, skoro w przeciwnym kierunku potrzebny był mu do tego wehikuł czasu. Szkoda Cisco, który chwilowo dostał kosza, ale zostało jeszcze kilka epizodów, także kto wie, może Gypsy zmieni zdanie. Pojawiła się też pewna wskazówka odnośnie głównego złego w kolejnym sezonie. Jeśli rzeczywiście byłby to Thinker, to przynajmniej byłaby odmiana od tych oklepanych już Speedsterów.
LEGENDS OF TOMORROW 2x16: Doomworld
Tomek: Miałem kupę zabawy oglądając ten odcinek. Zmieniona rzeczywistość
pozwoliła części aktorów zaprezentować w odmiennych od zwyczajowych
rolach i dała powód do niejednej zabawnej sceny, jak i zaskakującego
cameo. Najlepszą była niedoszła high-five między Natem a Darhkiem w
trakcie walki z Thawnem. Jasne nie obyło się bez tradycyjnych głupot.
Np. Legion najpierw naszukał się księgi Kalabros a następnie Thawne
zdecydował się ją
zniszczyć, by nikt inny nie mógł skorzystać z mocy włóczni, a teraz
Legendy w pięć minut znajdują właściwy tekst. Czy samo zakończenie gdy
Eobard mimo tego co zaszło decyduje się darować wszystkim życie, ale nie
przeszkadzało to specjalnie.
Krzysiek T.: Finał epizodu był dość rozczarowujący. Poszczególni bohaterowie stali, patrzyli na siebie złowrogo, aż w końcu rozeszli się w swoich kierunkach. Do tego momentu było całkiem przyjemnie i oglądanie Legend w mocno pozmienianych rolach oceniam jako duży plus. Była tu także spora dawka całkiem przyjemnego humoru, oczywiście głównie za sprawą Micka (zwłaszcza w momentach gdy obrywał po gębie), ale ku mojemu zaskoczeniu, zabawnie wyszły także fragmenty z Ripem czy wspomniany przez Tomka, niedoszły high-five. Wielka szkoda, że tak niezłego poziomu nie udało się utrzymać do samego finału odcinka.
Dawid: Świetny odcinek, który prawie przez cały czas przyjemnie się oglądało. Stworzenie przy użyciu włóczni czegoś na kształt Flashpoint sprawiło, że każdy z bohaterów mógł zaprezentować się w inny, niż zazwyczaj sposób. Całość wypadła zabawnie i obfitowała w kilka zaskakujących momentów. Pierwsze skrzypce znów zagrał niezawodny Mick Rory, a zwłaszcza gdy obrywał od wszystkich na dzień dobry po gębie :) Zabawa z odbieraniem sobie włóczni była tak głupia, że aż komiczna. Speedster Thawne nie potrafiący uciec przed ciosem przeciwnika, Darhk zapominający nagle, że ma magiczne zdolności i mógłby z łatwością przywłaszczyć sobie włócznię, czy też Reverse-Flash puszczający wszystkich wolno w finale to kilka przykładowych głupotek, które tradycyjnie muszą pojawić się w tym serialu. Ciekawe, czy z Amayą to faktycznie koniec, czy już w następnym odcinku to odkręcą. Ogólnie jestem zadowolony i spędziłem w dobrym humorze te ponad 40 minut. Oby tak dalej.
Radek: Niestety ten epizod dorównał poziomem aktualnej jakości reszty seriali z uniwersum - Flashowi i Supergirl. I zdecydowanie nie jest to komplement. Nie po to oglądam zabawny, pulpowy serial o podróżach w czasie, żeby oglądać 42 minuty bezradności głównej drużyny, ich bezużyteczność i plany, które nie miały żadnych szans się powieść. Do tego już do reszty popsuto jedną z najlepszych postaci tej historii - Micka Rory'ego. Przecież nikt nie ma prawa już nigdy mu zaufać co by nie zrobił, mam nadzieję, że niedługo scenarzyści go zabiją. Szkoda, że zabrakło im pomysłowości na wymyślenie jakichś interesujących elementów tej wersji rzeczywistości i oglądaliśmy nudną piaskownicę Eobarda Thawne'a. Na ten moment LoT zupełnie mnie nie interesuje.
Dawid: Świetny odcinek, który prawie przez cały czas przyjemnie się oglądało. Stworzenie przy użyciu włóczni czegoś na kształt Flashpoint sprawiło, że każdy z bohaterów mógł zaprezentować się w inny, niż zazwyczaj sposób. Całość wypadła zabawnie i obfitowała w kilka zaskakujących momentów. Pierwsze skrzypce znów zagrał niezawodny Mick Rory, a zwłaszcza gdy obrywał od wszystkich na dzień dobry po gębie :) Zabawa z odbieraniem sobie włóczni była tak głupia, że aż komiczna. Speedster Thawne nie potrafiący uciec przed ciosem przeciwnika, Darhk zapominający nagle, że ma magiczne zdolności i mógłby z łatwością przywłaszczyć sobie włócznię, czy też Reverse-Flash puszczający wszystkich wolno w finale to kilka przykładowych głupotek, które tradycyjnie muszą pojawić się w tym serialu. Ciekawe, czy z Amayą to faktycznie koniec, czy już w następnym odcinku to odkręcą. Ogólnie jestem zadowolony i spędziłem w dobrym humorze te ponad 40 minut. Oby tak dalej.
Radek: Niestety ten epizod dorównał poziomem aktualnej jakości reszty seriali z uniwersum - Flashowi i Supergirl. I zdecydowanie nie jest to komplement. Nie po to oglądam zabawny, pulpowy serial o podróżach w czasie, żeby oglądać 42 minuty bezradności głównej drużyny, ich bezużyteczność i plany, które nie miały żadnych szans się powieść. Do tego już do reszty popsuto jedną z najlepszych postaci tej historii - Micka Rory'ego. Przecież nikt nie ma prawa już nigdy mu zaufać co by nie zrobił, mam nadzieję, że niedługo scenarzyści go zabiją. Szkoda, że zabrakło im pomysłowości na wymyślenie jakichś interesujących elementów tej wersji rzeczywistości i oglądaliśmy nudną piaskownicę Eobarda Thawne'a. Na ten moment LoT zupełnie mnie nie interesuje.
ARROW 5x18: Disbanded
Tomek: Jak na ARROWA odcinek praktycznie doskonały. Podobało mi się w nim
wszystko. Zachowanie postaci nawet jeśli w niektórych przypadkach
początkowo nie do końca mnie przekonywało, to potem było bardzo dobrze
uzasadniane. Nawet flashbacki jak rzadko kiedy idealnie współgrały z
główną treścią epizodu. Sceny akcji tym razem może nie powalały, ale
wypadły całkiem porządnie, a poza tym to nie one były w odcinku
najistotniejsze, lecz
emocje i decyzje bohaterów. Byłoby cudnie gdyby serial utrzymał tak
dobry poziom do końca sezonu. No i wreszcie wyjaśnili, że członkowie
drużyny korzystający z broni palnej używają pocisków usypiających a nie
ostrej amunicji. Lepiej późno niż wcale.
Krzysiek T: Zdecydowanie jeden nie tylko z najlepszych odcinków sezonu, ale nie zawaham się napisać, że był jednym z najciekawszych w historii ARROW. Faktycznie zagrało tutaj absolutnie wszystko. Motywacje wszystkich postaci zostały fajnie przedstawione i nikt nie odstawał mocno w tyle. Każda postać miała swoje wyraźny udział w fabule, klimat wyważono perfekcyjnie, a także doprowadzono do kilku zwrotów akcji, które przede wszystkim bardzo pozytywnie nastrajają przed końcówką sezonu. Naprawdę mam nadzieję, że ten niecały miesiąc przerwy przeleci bardzo szybko.
Radek: Scenarzyści kazali mówić Oliverowi tak nielogiczne głupoty przez cały odcinek, że brak mi słów, wystarczyło chwilę logicznie pomyśleć nad jego słowami. Śmierć Moiry, Tommy'ego i Laurel efektem morderczego szału Arrowa? Co? Motyw załamania i wycofania z działalności mściciela też pojawia się nie pierwszy raz, tak się skończył bodajże trzeci sezon, że Oliver wyjechał z Felicity. Po raz kolejny i z tych samych powodów odrzuca kobietę, która go kocha, mam wrażenie jakbym oglądał brazylijską telenowelę. Natomiast cały wątek Bratvy i konfliktu z Anatolym jak najbardziej ok. Helix natomiast zamiast być wielką tajemnicą zaczyna być po prostu kolejnym sposobem na wsparcie działalności Team Arrow, nuda. Nie oglądało mi się tego jakoś koszmarnie jako całości, ale liczę na więcej. Mam wrażenie, że twórcy sezonu źle rozplanowali dramaturgię i za szybko wprowadzili punkt kulminacyjny, jakim było pojmanie Olivera przez Chase'a.
Radek: Scenarzyści kazali mówić Oliverowi tak nielogiczne głupoty przez cały odcinek, że brak mi słów, wystarczyło chwilę logicznie pomyśleć nad jego słowami. Śmierć Moiry, Tommy'ego i Laurel efektem morderczego szału Arrowa? Co? Motyw załamania i wycofania z działalności mściciela też pojawia się nie pierwszy raz, tak się skończył bodajże trzeci sezon, że Oliver wyjechał z Felicity. Po raz kolejny i z tych samych powodów odrzuca kobietę, która go kocha, mam wrażenie jakbym oglądał brazylijską telenowelę. Natomiast cały wątek Bratvy i konfliktu z Anatolym jak najbardziej ok. Helix natomiast zamiast być wielką tajemnicą zaczyna być po prostu kolejnym sposobem na wsparcie działalności Team Arrow, nuda. Nie oglądało mi się tego jakoś koszmarnie jako całości, ale liczę na więcej. Mam wrażenie, że twórcy sezonu źle rozplanowali dramaturgię i za szybko wprowadzili punkt kulminacyjny, jakim było pojmanie Olivera przez Chase'a.
POWERLESS 1x06: I'ma Friend You
Tomek: Bardzo udany odcinek. Co jest o tyle zaskakujące, że spora jego część
poświęcona była, jakby nie patrzeć, korzystaniu z ubikacji. Mimo to
serial nie zniżał się zbyt często do fekalnego humoru, a gdy ten nawet
się pojawiał to mimo wszystko był naprawdę zabawny. Natomiast szczególnie do gustu
przypadły mi sceny przesłuchań w wykonaniu Vana. Drugi wątek epizodu,
poświęcony Jackie i jej problemom finansowym, wypadł nieco słabiej, ale
też nie miał się
czego wstydzić.
Krzysiek T.: Mi z kolei podobały się oba główne wątki odcinka i kilka razy naprawdę mocno się uśmiałem. Ponieważ postać Jackie od samego początku jest moją ulubioną, to właśnie scena w które wykręca ona Emily rękę spodobała mi się najbardziej. Aczkolwiek przyznać muszę, że afera kiblowa także zaprezentowała się całkiem zabawnie. Po słabszym piątym odcinku, ten notuje wyraźny skok jakościowy oraz... spadek ilości widzów. POWERLESS pierwszy raz spada poniżej progu dwóch milionów i jeśli nie ma naprawdę dobrych rezultatów na DVR, może dostać cancela jeszcze przed finałem sezonu.
Radek: O rany, w tym odcinku nie było ani jednego śmiesznego żartu. Ciągłe dowcipy o wydalaniu, seksie, minimalne nawiązywanie do superbohaterów, drobne easter eggi? Naprawdę, do tego dąży ten serial? Żałosne, tak samo te relacje przyjaźni. Nie wiem czy będę dalej oglądał.
Radek: O rany, w tym odcinku nie było ani jednego śmiesznego żartu. Ciągłe dowcipy o wydalaniu, seksie, minimalne nawiązywanie do superbohaterów, drobne easter eggi? Naprawdę, do tego dąży ten serial? Żałosne, tak samo te relacje przyjaźni. Nie wiem czy będę dalej oglądał.
TEEN TITANS: GO 4x17: Master Detective
Krzysiek T.: Znów bardzo udany odcinek oparty na absurdalnym pomyśle. Tytani zauważają, że co sezon ich przygód zmienia się zwierze siedzące na kamieniu przed ich siedzibą i Robin postanawia dowiedzieć się, co stało się z poprzednimi. To doprowadza ich na trop Iluminati i no cóż, świetnie się wybawiłem. Odcinek obfitował w fajne sceny i zabawne żarty. Od kiedy oglądam tę produkcję, jest to jeden ze zdecydowanie bardziej udanych epizodów.
Zdjęcia pochodzą ze strony Comicbook.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz