niedziela, 26 października 2014

I, VAMPIRE VOL. 2: RISE OF THE VAMPIRES

Pamiętam dosyć dobrze, że recenzję poprzedniego tomu zbiorczego serii I, VAMPIRE kończyłem twierdzeniem, że nie jest to jedna z moich ulubionych serii nowego uniwersum DC. Lektura drugiego tomu utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że z moim gustem zdecydowanie jest coś nie tak. W odmętach DCnU, gdzie doza odwagi i oryginalności wyznaczana jest przed dobry w danym dniu humor edytora, I, VAMPIRE jawi się jako wyjątek potwierdzający regułę. Seria jest tak mocno oderwana od reszty uniwersum, że scenarzysta dostał naprawdę sporo swobody przy pisaniu kolejnych przygód Andrew Bennetta, z czego skwapliwie skorzystał. Wszystko ku uciesze czytelników, nielicznych niestety. I ku radości edytorów chyba także, bo kasację I, VAMPIRE odkładano w czasie bodaj dwukrotnie, by scenarzysta mógł dokończyć swe dzieło. Dziś parę słów o środkowej części tego, co Joshua Hale Fialkov nawywijał w tym tytule.

I, VAMPIRE vol. 2: RISE OF THE VAMPIRES to bezpośrednia kontynuacja poprzedniego tomu. Dlatego jeśli go nie znacie, to uwaga na DUŻE SPOILERY, które znajdują się w dalszej części tego akapitu. TAINTED LOVE kończy się śmiercią Andrew Bennetta. Taką prawdziwą, a nie jakąś udawaną. Upadek tego mężczyzny przywraca do życia Caina – najpotężniejszego spośród wampirów, który najwyraźniej ma ochotę skąpać w oceanie krwi całe Gotham City i to tylko początek jego planów. Jedyną nadzieją jest przywrócenie do życia Bennetta i tego zadania podejmują się członkowie Justice League Dark. Ten plan ma jednak jedną, zasadniczą wadę – jeśli ich misja się powiedzie, to Cain może zostać zastąpiony przez istotę potencjalnie jeszcze potężniejszą. Byłby to właśnie sam Andrew Bennett. Gościnne występy zalicza śmietanka herosów z Gotham City z Batmanem na czele, członkowie Stormwatch oraz... zombie-wampiry-łowcy wampirów. I wiecie co? Podczas lektury nie czuć jak bardzo głupio to brzmi.

Chociaż w tym liczącym blisko dwieście stron tomie dzieje się naprawdę dużo, to i tak główną osią I, VAMPIRE vol. 2: RISE OF THE VAMPIRES jest skomplikowana relacja pomiędzy Andrew a jego ukochaną Mary. Ta dwójka i ich wzajemna miłość połączona z nienawiścią w dużej mierze decyduje o losie wszystkich wampirów. Przyznaję, że momentami męczące było czytanie scen, w których Mary po raz kolejny zmieniała strony konfliktu, pokazując jak bardzo fałszywą i egoistyczną jest postacią. Także Andrew ślepo wierzący w to, że jego ukochana jest dobra, zaczynał z czasem być mocno irytujący i nieracjonalny. O ile to drugie jeszcze mogę zrozumieć, o tyle jako całość, wątek romantyczny dość mocno kulał w drugim tomie zbiorczym I, VAMPIRE.

Na szczęście cała reszta pokazała siłę tego komiksu. Joshua Hale Fialkov może nie radzi sobie najlepiej przy romansach, lecz intrygi i sceny akcji pisze już świetnie i DC Comics powinno pluć sobie w twarz, że pozwolono uciec tego twórcy z wydawnictwa. W zasadzie każda ze scen walk trzymała mnie w napięciu, a nie było to łatwe, ze względu na mnogość w tomie naprawdę wielkich scen batalistycznych. To nie jest Zmierzch, gdzie pojedynki o przyszłość wampirów rozgrywają się w systemie dwóch na dwóch – w I, VAMPIRE na poszczególnych stronicach pojawiają się dziesiątki, jeśli nie setki postaci. I co prawda nie wszyscy, ale najważniejsi gracze mają dobrze rozpisane role, przekonywujące motywy (oprócz tego opisanego wyżej) i cechują się sporą dynamiką, dzięki czemu nie można się zbytnio nudzić podczas lektury. Sporą przemianę przechodzi zwłaszcza Andrew Bennett, który po swoim wskrzeszeniu postanawia zostać czymś na miarę zbawcy rasy wampirów, jednocześnie trzymając ich z dala o ludzi. W tej wersji jeszcze bohatera nie widzieliśmy i uważam, że taka zmiana wyszła dobrze i problemy z niej wynikające sprawiają, że nawet te spokojniejsze partie I, VAMPIRE vol. 2: RISE OF THE VAMPIRES czyta się jednym tchem.

Jeśli chodzi o rysunki, to drugim tom zbiorczy serii nie różni się niczym od pierwszego – ilustracje są po prostu świetne. Andrea Sorrentino, który w trakcie pisania tej recenzji był już regularnym rysownikiem GREEN ARROW v5, świetnie czuje się w klimatach bliższych horrorowi i tu właśnie pokazuje pełnie swoich możliwości. Wiele spośród jego plansz, zwłaszcza te dwustronicowe, aspiruje moim zdaniem do miana małego dzieła sztuki. Artysta posiada taki specyficzny, brudny styl, który idealnie wpasował się do scenariusza Fialkova. Osobiście nie potrafię sobie wyobrazić Sorrentino jako rysownika przykładowo... Supermana, lecz tu sprawdza się doskonale.

Jeśli miałbym wskazać jakiś minus I, VAMPIRE vol. 2: RISE OF THE VAMPIRES, to byłyby to występy gościnne. Crossover z serią JUSTICE LEAGUE DARK nie wypadł źle, lecz i tak zeszyty pisane przez Milligana poziomem znacznie odstawały od reszty tomu. Dodatkowo, na ich łamach zmienił się skład grupy, co może nieco zdziwić czytelników JLD, którzy nie sięgną po ten tom, a podejrzewam, że większość tego raczej nie zrobi. Udział herosów z Gotham City został tu ograniczony do trzeciego planu (no ok, Batmana do drugiego), a pojawienie się członków Stormwatch uważam za kompletnie niepotrzebny, nic nie wnoszący do fabuły i nastawiony na próbę podbicia wyników sprzedaży.

I, VAMPIRE vol. 2: RISE OF THE VAMPIRES nie posiada zbyt wielu dodatków, lecz szkice Andrei Sorrentino są bardzo miłe dla oka. Można tam między innymi zauważyć, jak artysta ten planował przedstawić czytelnikom Caina. Niektóre jego pomysły dość mocno odbiegały od tego, co finalnie zobaczyliśmy. Oczywiście tom posiada kompletną galerię okładek poszczególnych zeszytów, za które tym razem wziął się Sorrentino, więc nie są tak irytująco złe, jak w przypadku tych z pierwszego tomu. Warto jednak zaznaczyć, że okładkę I, VAMPIRE vol. 2: RISE OF THE VAMPIRES wykonał Clayton Crain.

Drugi tom zbiorczy I, VAMPIRE utwierdził mnie w przekonaniu, że jest to jedna z najbardziej oryginalnych pozycji nowego uniwersum DC. Ponieważ nie jest zbyt mocno powiązana z innymi seriami, po zbiór ten sięgnąć może każdy, kto jednak wcześniej zapoznał się z poprzednią odsłoną serii. Serdecznie do tego zachęcam i z czystym sumieniem wystawiam solidną czwórkę z plusem.

Recenzja historii zawartej w numerach 7-12 serii I, VAMPIRE oraz 7-8 serii JUSTICE LEAGUE DARK

Recenzja pierwotnie ukazała się na łamach DCMultiverse
Krzysztof Tymczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz