Kwiecień 2009 roku. Scott Snyder tworzy miniserię Iron Man: Noir dla
Marvela. Chociaż jest to całkiem udany komiks, scenarzysta nie zabawia
zbyt długo w Domu Pomysłów. Udaje mu się jeszcze napisać scenariusz
do historii wydanej z okazji urodzin Human Torcha.
Jest marzec
2010 roku. Na półkach sklepów komiksowych pojawia się pierwszy numer
serii AMERICAN VAMPIRE, której autorami są Scott Snyder i Stephen
King. Chociaż nie jest to tytuł wybitny, bardzo szybko zdobywa rzesze
fanów. Większość z nich zachodzi jednak w głowę, bowiem na łamach
serii tej znacznie lepiej poczyna sobie ten scenarzysta, którego
nazwisko nie mówiło zbyt wiele praktycznie nikomu.. DC doskonale zdało
sobie sprawę z tego, że Scott Snyder to ciekawa inwestycja na
przyszłość. Mija sześć miesięcy. Scenarzyście AMERICAN VAMPIRE
powierzony zostaje jeden z flagowych tytułów DC – DETECTIVE COMICS.
Jego trwający zaledwie jedenaście numerów run okazuje się być kolejnym
sukcesem. Co prawda zdania są podzielone, ale autor tej recenzji
uważa, że był zdecydowanie jeden z najlepszych bat-komiksów na
przestrzeni ostatniej dekady.
Następuje restart uniwersum DC.
Tuż przed nim, do komiksowego świata przywrócono, w koszmarnym zresztą
stylu, postać Aleca Hollanda. Tymczasem Scott Snyder dostaje w swe
twórcze łapska dwie serie – BATMAN v2 oraz SWAMP THING v5. I właśnie
ten drugi będzie przedmiotem tej recenzji.
Na początku może już
zaspoileruję końcową ocenę. Przeglądając forum DCMultiverse
zastanawiał mnie fakt, że w temacie poświęconym Potworowi z Bagien z
podziwu godną upartością sam ze sobą pisze tylko jedna osoba. Jak to
jest, że tak dobry komiks czyta lub komentuje tak mało osób? Przecież, i
tu nie będę bał się tak mocnych słów, SWAMP THING v5 jest bodaj jedną
z trzech zdecydowanie najlepszych serii, które objawiły się po
restarcie. No, może ta recenzja nieco was rozrusza, a tymczasem
zapraszam do dalszej części tekstu.
Scott Snyder zaprasza nas do
świata Aleca Hollanda, który w nowym uniwersum DC jest człowiekiem
wolnym od klątwy Potwora z Bagien. Prawdopodobnie więc większość jego
losów ze starego DCU pozostało niezmienione. Niestety, przeszłość Aleca
daje ponownie o sobie znać, gdy siły ciemności o roboczym pseudonimie
Rot próbują przejąć kontrolę nas światem, do czego zdecydowanie
przybliżą się, gdy zniszczą Parlament Drzew. Uratować go może tylko
Alec, ale mężczyzna nie kwapi się do tego, by ponownie zostać Swamp
Thingiem. Wszystko może zmienić się, gdy Holland napotka na swojej
drodze Abby Arcane – swoją wielką miłość.
Otwarcie SWAMP THING
v5 nie powaliło mnie na kolana. Pierwszy zeszyt nie był jakiś
zdecydowanie dobry, ale Snyderowi z pewnością udało się napisać
historię przyjazną dla nowego czytelnika. Dodatkowo, gościnny występ
Supermana spełnił swój jedyny cel, a mianowicie pokazał, że naprawdę
mamy do czynienia z regularnym, nowym uniwersum DC. Dalej jednak
poczułem się już, jakbym dostał obuchem po głowie. Snyder każdym
kolejnym zeszytem zawieszał poprzeczkę wyżej i raz za razem udawało mu
się sprawić, że ani razu jej nie strącił. Nawet, jeśli w danym
komiksie nie działo się zbyt wiele, czytelnikowi (no dobra, mam tu na
myśli siebie) w ogóle to nie przeszkadzało. Scenarzysta umiejętnie
zbilansował klimaty mocnego horroru z tym, co jest jeszcze dozwolone w
ramach kategorii wiekowej T+. I jak wspaniale mu się to udało!
Co
prawda nie udało się nie uniknąć pewnych klisz i porównań, bowiem od
samego początku serii chyba nie było osoby, która wierzyła w to, że
Hollandowi uda się uniknąć powrotu do roli Swamp Thinga. Na szczęście
Snyderowi udała się sztuka niemal kompletnego odwrócenia mojej uwagi od
tego wątku. Twórca bardzo dobrze przedstawił poszczególnych bohaterów
serii. Zarówno Alec, Abby jak i nawet jej młodszy brat William byli
„jacyś” – kilkuwymiarowi, pełnokrwiści, z całym wachlarzem emocji.
Niektórzy scenarzyści powinni uczyć się tego, jak powinno pisać się
scenariusze komiksowe, bowiem Snyder coraz mocniej wyrasta w moich
oczach na jednego z najlepszych obecnie skrybów komiksowych.
Wady
pierwszych siedmiu numerów SWAMP THING v5? Jeśli już koniecznie
miałbym czegoś się doczepiać, to byłby to Marco Rudy (THE SHIELD,
kilkanaście stron w FINAL CRISIS), aczkolwiek muszę zaznaczyć jedną
rzecz. O ile rysunki tegoż pana uznaje za najsłabszą rzecz w pierwszych
siedmiu numerach serii, o tyle i tak artysta ten jest lepszy od
naprawdę całej rzeszy innych rysowników, których prace możemy podziwiać
(lub też „podziwiać”) na łamach komiksów z logo DC. Nowym logo,
naturalnie.
Rudy stworzył rysunki w zeszytach 4 oraz 6,
pozostałe to już popisy Yanicka Paquette, do którego miałem swego czasu
uprzedzenie, ponieważ rysował on BATMAN INCORPORATED v1, o którym
najchętniej bym zapomniał. Tymczasem jego prace w SWAMP THING v5 to
prawdziwa uczta dla oczu i to one właśnie przesądziły o tym, że z
pewnością wysupłam trochę grosza, by w najbliższym czasie (a dokładnie w
sierpniu 2012 roku) zakupić pierwszy trade serii. Paquette rysuje
bardzo realistycznie, z dużą ilością szczegółów, a także ma świetne
wyczucie strony. Niektóre plansze jego autorstwa zachwycają samym swoim
układem, o detalach nie wspominając.
SWAMP THING v5 #1-7 to
zdecydowanie komiks warty polecenia. Nie jest to może poziom Alana
Moore’a, ale z pewnością dla Potwora z Bagien nastały czasy pełne
sukcesów. Będą one trwać tak długo, jak Scott Snyder będzie mu w tym
towarzyszyć. Historię oceniam na solidną i jak najbardziej zasłużoną
piątkę.
Recenzja pierwotnie ukazała się
na łamach DCMultiverse
Krzysztof Tymczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz