środa, 22 października 2014

SWAMP THING VOL. 1: RAISE THEM BONES

Kwiecień 2009 roku. Scott Snyder tworzy miniserię Iron Man: Noir dla Marvela. Chociaż jest to całkiem udany komiks, scenarzysta nie zabawia zbyt długo w Domu Pomysłów. Udaje mu się jeszcze napisać scenariusz do historii wydanej z okazji urodzin Human Torcha.

Jest marzec 2010 roku. Na półkach sklepów komiksowych pojawia się pierwszy numer serii AMERICAN VAMPIRE, której autorami są Scott Snyder i Stephen King. Chociaż nie jest to tytuł wybitny, bardzo szybko zdobywa rzesze fanów. Większość z nich zachodzi jednak w głowę, bowiem na łamach serii tej znacznie lepiej poczyna sobie ten scenarzysta, którego nazwisko nie mówiło zbyt wiele praktycznie nikomu.. DC doskonale zdało sobie sprawę z tego, że Scott Snyder to ciekawa inwestycja na przyszłość. Mija sześć miesięcy. Scenarzyście AMERICAN VAMPIRE powierzony zostaje jeden z flagowych tytułów DC – DETECTIVE COMICS. Jego trwający zaledwie jedenaście numerów run okazuje się być kolejnym sukcesem. Co prawda zdania są podzielone, ale autor tej recenzji uważa, że był zdecydowanie jeden z najlepszych bat-komiksów na przestrzeni ostatniej dekady.

Następuje restart uniwersum DC. Tuż przed nim, do komiksowego świata przywrócono, w koszmarnym zresztą stylu, postać Aleca Hollanda. Tymczasem Scott Snyder dostaje w swe twórcze łapska dwie serie – BATMAN v2 oraz SWAMP THING v5. I właśnie ten drugi będzie przedmiotem tej recenzji.

Na początku może już zaspoileruję końcową ocenę. Przeglądając forum DCMultiverse zastanawiał mnie fakt, że w temacie poświęconym Potworowi z Bagien z podziwu godną upartością sam ze sobą pisze tylko jedna osoba. Jak to jest, że tak dobry komiks czyta lub komentuje tak mało osób? Przecież, i tu nie będę bał się tak mocnych słów, SWAMP THING v5 jest bodaj jedną z trzech zdecydowanie najlepszych serii, które objawiły się po restarcie. No, może ta recenzja nieco was rozrusza, a tymczasem zapraszam do dalszej części tekstu.

Scott Snyder zaprasza nas do świata Aleca Hollanda, który w nowym uniwersum DC jest człowiekiem wolnym od klątwy Potwora z Bagien. Prawdopodobnie więc większość jego losów ze starego DCU pozostało niezmienione. Niestety, przeszłość Aleca daje ponownie o sobie znać, gdy siły ciemności o roboczym pseudonimie Rot próbują przejąć kontrolę nas światem, do czego zdecydowanie przybliżą się, gdy zniszczą Parlament Drzew. Uratować go może tylko Alec, ale mężczyzna nie kwapi się do tego, by ponownie zostać Swamp Thingiem. Wszystko może zmienić się, gdy Holland napotka na swojej drodze Abby Arcane – swoją wielką miłość.

Otwarcie SWAMP THING v5 nie powaliło mnie na kolana. Pierwszy zeszyt nie był jakiś zdecydowanie dobry, ale Snyderowi z pewnością udało się napisać historię przyjazną dla nowego czytelnika. Dodatkowo, gościnny występ Supermana spełnił swój jedyny cel, a mianowicie pokazał, że naprawdę mamy do czynienia z regularnym, nowym uniwersum DC. Dalej jednak poczułem się już, jakbym dostał obuchem po głowie. Snyder każdym kolejnym zeszytem zawieszał poprzeczkę wyżej i raz za razem udawało mu się sprawić, że ani razu jej nie strącił. Nawet, jeśli w danym komiksie nie działo się zbyt wiele, czytelnikowi (no dobra, mam tu na myśli siebie) w ogóle to nie przeszkadzało. Scenarzysta umiejętnie zbilansował klimaty mocnego horroru z tym, co jest jeszcze dozwolone w ramach kategorii wiekowej T+. I jak wspaniale mu się to udało!

Co prawda nie udało się nie uniknąć pewnych klisz i porównań, bowiem od samego początku serii chyba nie było osoby, która wierzyła w to, że Hollandowi uda się uniknąć powrotu do roli Swamp Thinga. Na szczęście Snyderowi udała się sztuka niemal kompletnego odwrócenia mojej uwagi od tego wątku. Twórca bardzo dobrze przedstawił poszczególnych bohaterów serii. Zarówno Alec, Abby jak i nawet jej młodszy brat William byli „jacyś” – kilkuwymiarowi, pełnokrwiści, z całym wachlarzem emocji. Niektórzy scenarzyści powinni uczyć się tego, jak powinno pisać się scenariusze komiksowe, bowiem Snyder coraz mocniej wyrasta w moich oczach na jednego z najlepszych obecnie skrybów komiksowych.

Wady pierwszych siedmiu numerów SWAMP THING v5? Jeśli już koniecznie miałbym czegoś się doczepiać, to byłby to Marco Rudy (THE SHIELD, kilkanaście stron w FINAL CRISIS), aczkolwiek muszę zaznaczyć jedną rzecz. O ile rysunki tegoż pana uznaje za najsłabszą rzecz w pierwszych siedmiu numerach serii, o tyle i tak artysta ten jest lepszy od naprawdę całej rzeszy innych rysowników, których prace możemy podziwiać (lub też „podziwiać”) na łamach komiksów z logo DC. Nowym logo, naturalnie.

Rudy stworzył rysunki w zeszytach 4 oraz 6, pozostałe to już popisy Yanicka Paquette, do którego miałem swego czasu uprzedzenie, ponieważ rysował on BATMAN INCORPORATED v1,  o którym najchętniej bym zapomniał. Tymczasem jego prace w SWAMP THING v5 to prawdziwa uczta dla oczu i to one właśnie przesądziły o tym, że z pewnością wysupłam trochę grosza, by w najbliższym czasie (a dokładnie w sierpniu 2012 roku) zakupić pierwszy trade serii. Paquette rysuje bardzo realistycznie, z dużą ilością szczegółów, a także ma świetne wyczucie strony. Niektóre plansze jego autorstwa zachwycają samym swoim układem, o detalach nie wspominając.

SWAMP THING v5 #1-7 to zdecydowanie komiks warty polecenia. Nie jest to może poziom Alana Moore’a, ale z pewnością dla Potwora z Bagien nastały czasy pełne sukcesów. Będą one trwać tak długo, jak Scott Snyder będzie mu w tym towarzyszyć. Historię oceniam na solidną i jak najbardziej zasłużoną piątkę.

Recenzja pierwotnie ukazała się na łamach DCMultiverse
Krzysztof Tymczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz