niedziela, 6 listopada 2016

Serialownia #44

I oto nastała kolejna niedziela, a wraz z nią najnowsza odsłona "Serialowni". Sezon rozkręcił się na dobre i kolejny raz mieliśmy okazję obejrzeć premierowe odsłony aż sześciu seriali z bohaterami DC. Wspólnymi siłami oceniamy je dla Was, o czym możecie przekonać się w rozwinięciu posta. Oczywiście przestrzegamy przed pojawiającymi się spoilerami.
GOTHAM 3x07: Red Queen
Tomek: Serial tym razem nieco obniżył loty, ale na szczęście nieznacznie. Trochę zbyt dużo miejsca moim zdaniem poświęcono halucynacjom Gordona, które w sumie niewiele wniosły, poza ukazaniem pierścienia jego ojca, który nosi także przywódca Trybunału Sów. Bo zdecydować się na powrót do policji mógł i bez nich. Dziwi też, że schwytanie Tetcha zostało potraktowane jako wątek poboczny. Z pewnością to nie jego koniec i ma jeszcze pewnie niejednego asa w rękawie, ale takie potraktowanie głównego czarnego charakteru jest raczej rozczarowujące.  Także wątek Bruce’a i Seliny był w odcinku chyba tylko po to, by widzowie nie zapomnieli, że przynajmniej w teorii to serial o przyszłym Batmanie. Z fajnych rzeczy natomiast zauważyłem, że GOTHAM ostatnio coraz częściej wizualnie przypomina raczej horror niż sensację, co w sumie pasuje do tego serialu.
Piotr: Tetch jest świetnym złoczyńcą: szalonym, nieprzewidywalnym i na ten moment naprawdę niebezpiecznym (czego nie można było powiedzieć o Galavanie). Ciekawie potoczyły się losy Gordona po wciągnięciu Red Queen i jego "trzy duchy". Trójkąt miłosny Pingwina, Riddlera i Izabelli jest jak na razie ciekawym wątkiem, oby nie przemienił się w coś głupio wałkowanego cały czas. Związek Bruce'a i Seliny co prawda nudny i wymuszony, ale tak było zawsze i niestety tak to będzie wyglądać. Przez długi czas nie było nic o Fish Mooney (to dobrze) lub o Ivy, ale pewnie teraz chcą zrobić cały wątek Kapelusznika bez zatrzymywania się, czy mącenia, a po nim zaczną się rozwijać inne postacie. Szkoda tylko, że Gordon znowu jest sam, bo ciągle jest to powtarzane, pewnie i tak za parę odcinków znajdzie sobie jeszcze inną dziewczynę, po czym zerwą i tak w kółko. Cliffhanger z pierścieniem Gordona w Court of Owls jest interesujący, co prawda wątpię, że to jego ojciec, ale poczekamy zobaczymy. Jak do tej pory GOTHAM trzyma naprawdę dobry poziom i z serialu typu "jak nic nie będę miał do roboty to może zobaczę" awansował na aktualnie najlepszą pozycję z DCTV.
SUPERGIRL 2x04: Survivors
Radek: Postanowiłem złamać postanowienie, które podjąłem tydzień temu i przemóc się do obejrzenia najnowszego epizodu. Żałuję, że cały wątek związany z prawdziwą tożsamością M'Gann miałem zespoilerowany przez YOUNG JUSTICE. Widząc jak nachalnie twórcy wmawiają, że Miss Martian jest Zieloną Marsjanką od razu wiedziałem, co kryje się za kulisami. Odcinek miał jeszcze tylko jedną wadę - koszmarnie napisany wątek miłosny. Relacja pomiędzy Karą i Mon-Elem jest tak tandetna, ckliwa i jednoznaczna, że aż głowa boli, Podobnie z przyjaźnią pomiędzy Alex i policjantką z NCPD. Poza tym oglądało się przyjemnie, taki standardowy poziom Supergirl: trochę dramy, trochę głupot, trochę bezmyślnej rozrywki, ale w sumie tych 42 minut nie uważam za zmarnowany czas. Przede wszystkim cieszy, że upolitycznienie serialu zmniejszyło się do znośnego poziomu. Swoją drogą już chyba zawsze będę czekał na cameo Leny Luthor, uwielbiam ją, to największa zaleta Survivors.
Andrzej: Kolejny dobry odcinek. Ruletkę łatwo było przerysować i zepsuć, na szczęście obyło się bez tego. Bromans Wynna i Mon-Ela bardzo spoko, parę razy się uśmiechnąłem. O relacji Marsjan nie mam opinii, bo i nie bardzo czuję, by było o czym ją mieć. 
Maurycy: Drugi sezon SUPERGIRL przypomina jak na razie sinusoidę. Po świetnych dwóch pierwszych odcinkach przyszedł koszmarny, zupełnie nietrafiony epizod trzeci, a wraz z czwartym serial ponownie zanotował drobny progres. Tym razem było solidnie, naturalnie bez fajerwerków, ale pewnie mało kto oczekuje ich od takiego serialu. Jak dotąd interesująco wypada relacja na linii Maggie-Alex. W końcu wokół tej drugiej postaci dzieje się coś względnie angażującego. W poprzednim sezonie ograniczała się jedynie do bycia siostrą Supergirl, a o jej romansie (?) z Maxwellem Lordem niemal kompletnie już nie pamiętam. Teraz jest znacznie lepiej, zaczynam dostrzegać w Alex coś więcej niż tylko dodatek do postaci Kary. Całkiem sympatycznie na drugim planie spisuje się też Mon-El, któremu udało się nadać jakiś charakter. Reasumując, nie dostaliśmy nic specjalnego, typowy odcinek SUPERGIRL, z tymi samymi wadami i zaletami co zwykle. Co nie zmienia faktu, że po zeszłotygodniowej wpadce to i tak miła odmiana.
Dawid: Kara powoli, podobnie jak to było z Cat Grant, przekonuje do siebie nowego szefa. Duet Alex z Maggie (o wyglądzie bardziej pasującym do Renee Montoyi) wypada jakoś strasznie nienaturalnie. Wątek marsjański poprowadzony dosyć ciekawie, ale sama końcówka mało oryginalna dla fanów Miss Martian. Supergirl będzie teraz miała własnego sidekicka, co już teraz pachnie ognistym romansem, a przy okazji zazdrością Olsena i Winna. Fajne nawiązanie do Draagi, którego śmierć komiksowa Supergirl swego czasu opłakiwała, a także intrygująca dla mnie rola Leny Luthor, która w przyszłości może nieźle namieszać. Dosyć przyjemny odcinek, zdecydowanie lepszy od tego, co twórcy zaserwowali w zeszłym tygodniu.
LUCIFER 2x06: Monster
Krzysiek T.: Standardowy poziom tego sezonu. Oznacza to, że śledztwo mamy bardzo pretekstowe i przy tym jakby wrzucone na siłę. Już przy drugim morderstwie można było mniej więcej się połapać jakie cele przyświecały antagoniście. Wątki drugoplanowe ponownie wrzucone nieco na siłę. Właściwie chyba tylko po to, abyśmy nie zapomnieli, że Maze i Amenadiel mają w ogóle jakąś rolę w serialu. O ile fajne jest to, że wreszcie pokazano głównego bohatera jakoś inaczej i tym razem nie był dorosłym facetem z przerostem ego i aparycją gimnazjalisty, o tyle jednak pozostałe postacie są non-stop takie same. Byłoby po prostu dobrym ruchem dla całości serialu, gdyby twórcy wpadli na to, że bohaterów można i nawet trzeba sensownie rozwijać. Zwłaszcza, gdy ma się do dyspozycji dodatkowych dziewięć odcinków, jak to niedawno ogłosiła stacja FOX. Jedyny mocny plus za zaskakujący finał epizodu, ale tutaj nie zaspoileruję Wam dokładnie tego, co się tam stało.
THE FLASH 2x05: Monster
Radek: Gorzej już być nie mogło i w sumie nie jest. Widzę nawet jakąś poprawę. Dopiero teraz doceniam całą postać Juliana - okazało się, że to była świadoma parodia Malfoya (a nie nieudolność aktora i scenarzystów), kiedy poznaliśmy jego przeszłość i motywację, pasuje również do aktualnego stanu Draco w "Przeklętym Dziecku. Na plus wątek wyprawy Caitlin do matki, jestem ciekawy co tam się kryje tak naprawdę w jej firmie i jak to się dalej rozwinie. Nie mam natomiast już siły na kolejne zupełnie bzdurne wersje Harrisona Wellsa z róznymi sekretami w tle, wrzucone tylko po to by Cavanagh mógł sobie pograć. Trzeba było zostawić wersję z Ziemi-2, wzbudził moją dużą sympatię.
Andrzej: Nadspodziewanie dobrze, zapewne dzięki skupieniu się na Julianie - jego rozterki były co prawda trywialne, ale po Feltonie widać, że jest o klasę wyżej od reszty ekipy i dał radę. Sprawa z Wellsem rozwiązana niestety mało sprawnie - jakby po jego wielkiej przemowie go wyciepli, byłoby dużo lepiej. Z kolei w matce Caitlyn (relacja tak typowa dla TV, że aż boli) widać potencjał na powrót jako złoczyńca w przyszłości.
Dawid: Rodzinka Westów odegrała śladową rolę, co dla mnie już można zaliczyć na mały plus tego odcinka. Niestety zgodnie z moimi obawami, nowa wersja Wellsa okazała się strasznie debilnie napisana i mam nadzieję, że doktorek z Ziemi 2 szybko wróci i ponownie zajmie jego miejsce. Wątek z Julianem Albertem poprowadzony został w zadowalającym mnie kierunku, podobnie jak sprawa z mocami Caitlin oraz wizyta w firmie mamusi. Dzięki tym dwóm wątkom cały epizod wyszedł dość zjadliwie, chociaż nadal ani trochę do przodu nie posunęła się sprawa doktora Alchemy. 
Piotr: W drugim sezonie twórcy olali pracę Barry'ego, teraz jest jej nawet więcej niż "Flashowania". Słaby przeciwnik, jeszcze gorsze wytłumaczenie potwora. Julian zaczyna się kolegować z głównym bohaterem i tolerować jego alter ego, a to dobrze, bo będzie częściej się kręcił wokół głównych bohaterów. Nowy Wells mi się nie spodobał, szczerze mówiąc miałem nadzieję, że go wywalą i tyle będzie Harrisona w drużynie, bo trochę denerwujące jest jego ciągłe opuszczanie Team Flash i przyjście innego. No a teraz będzie taki co to niby daje pomysły, ale twórcy o tym zapomną i za parę odcinków będzie znów naukowcem. Killer Frost nadchodzi coraz większymi krokami i bardzo dobrze, bo to może być ciekawy wątek (albo i nieciekawy, bo mogą zrobić też smutki i żale Team Flash, zamiast elementu powagi i zagrożenia, nie w postaci speedstera w serialu) i widać, że jej moce są naprawdę potężne. No a problemy sercowe Joe są jak większość takowych. Słabe i niepotrzebne.
ARROW 5x05: Human Target
Tomek: Odcinek był dosyć nierówny. Najlepszym tego przykładem są chyba dwa pojawienia się Prometheusa. Pierwsze jest żenujące, bo gdy tylko dowiaduje się, że Church ma zamaskowanego ochroniarza to od razu podwija ogon pod siebie i znika, za to jego akcja na końcu epizodu jest już całkiem kozacka. Cieszy mnie pojawienie się Christophera Chance’a, bo to świetna postać, której przedstawienie kilka lat temu w jej własnym serialu było mocno rozczarowujące (ze swojej strony gorąco polecam serię HUMAN TARGET autorstwa Petera Milligana, jeden z najlepszych komiksów sensacyjnych jakie wyszły pod szyldem Vertigo). Tu wypada zdecydowanie lepiej, z tym że twist dotyczący jego wcześniejszego spotkania z Oliverem nie tylko wygląda śmiesznie, gdy po zdjęciu maski gabaryty postaci zmniejszają się o połowę, ale i jest kompletnie pozbawiony sensu. Po pierwsze czemu Anatoly wykorzystał do tego akurat Chance’a, skoro wystarczyłby po prostu jakiś jego kompetentny człowiek. Po drugie fakt, że to Diggle, a nie Queen go sprowadził powoduje, iż jego obecność w obu sytuacjach jest bardzo naciąganym zbiegiem okoliczności. Dziwnie też przedstawiono torturowanie Wild Doga, bo wygląda tak jakby bicie go nie ruszało, ale mglista groźba skuteczniejszego bicia sprawiła, że wszystko od razu wyśpiewał jak na spowiedzi. Idiotyczne wreszcie było także stwierdzenie, że skoro Church został aresztowany to teraz na pewno nikomu nie wyjawi tożsamości Green Arrowa. Na szczęście dla twórców Prometheus rozwiązał ten problem.
Radek: Po tych 5 odcinkach jestem zupełnie spokojny, jeśli chodzi o poziom tego piątego sezonu. Nie sądziłem, że dożyję takich czasów, że z 4 seriali z uniwersum, Arrow będzie najlepszym. Świetny Human Target, rewelacyjnie zrobiony plot twist z upozorowaną śmiercią Olivera, polityczne wątki, dobrze zrobiony tajemniczy Prometheus, wciągające retrospekcje w Bratvie - co tu więcej można powiedzieć? Najlepsze ARROW od końca drugiego sezonu. Jedyna rzecz, którą bym chętnie stąd usunął, to Ollicity, bo każda scena dotycząca tej relacji kończy się moim facepalmem. Gdybym wypił kieliszek wódki za każdym razem, kiedy Oliver głosem drewnianego Amella mówi "I want you to be happy" i zrobił maraton serialu, to byłbym nieprzytomny po kilku odcinkach.
Krzysiek T.: Oczom własnym nie wierzę co się dzieje z tym serialem. Kolejny odcinek dał mi sporo funu i zadziwił kilkoma niebanalnymi rozwiązaniami. Niestety, bardziej rzucały się w oczy fabularne głupotki, jak na przykład sekwencja z Human Targetem w Rosji, co było nie tylko trochę niekonsekwentne, ale także dość zabawnie zrealizowane. Takich wpadek było niestety znacznie więcej. Tobias Church przypadł mi do gustu, miał w sobie trzy razy więcej charyzmy niż R'as Al Ghul i Damien Darkh razem wzięci i dlatego dla mnie to szkoda, że już więcej go nie zobaczymy. Nawet romantyczne pierdololo jakoś szczególnie mocno nie denerwowało, ponieważ zwyczajnie jak dotąd jest tego dużo mniej niż w dowolnym odcinku dwóch poprzednich sezonów. Na koniec napiszę tylko tyle, że o ile zaprezentowany w tym odcinku Christopher Chance wypadł całkiem fajnie, to jednak dałbym się pokroić za to, gdyby twórcom udało się sprowadzić Marca Valley'a, który odtwarzał tę rolę w serialu z 2010 roku.
LEGENDS OF TOMORROW 2x04: Abominations
Tomek: Bardzo obawiałem się, że ten odcinek popełni ten sam błąd co epizod z pierwszego sezonu mający miejsce w latach 50. XX wieku i ograniczy się jedynie do okazjonalnego wspominania o ówczesnym rasizmie. Twórcy poszli jednak w zupełnie przeciwnym kierunku i uczynili z niego jeden z głównych wątków odcinka. W dodatku potraktowany zupełnie poważnie. Co swoją drogą powoduje pewien rozdźwięk z resztą fabuły, gdzie bohaterowie walczą z zombie. Zwłaszcza z typowo komediowym wątkiem Steina i Palmera zmagających się z Zombie-Mickiem. Który swoją drogą jest też najbardziej wyładowanym głupotami: dwóch naukowców nie wie czym jest szczepionka, a gdy nie działa ona dożylnie, to z pewnością zadziała w spreju. Generalnie epizod mi się jednak podobał, choć był zupełnie inny niż się spodziewałem.
Radek:  Abominations było epizodem bardzo niejednolitym. Z jednej strony mieliśmy klasyczną dla LoT nieskrępowaną niczym przygodę (żołnierze Konfederacji zombie i klasyczny wątek z zamknięciem razem z przemienionym przyjacielem w zamkniętej przestrzeni? Czy istnieje coś bardziej pulpowego?! Rewelacja!), ale z drugiej mieliśmy ciężką, gorzką refleksję na temat rasizmu i człowieczeństwa w scenach z Jeffersonem i Vixen. Tym razem wyszło to mniej topornie i nachalnie niż to zazwyczaj w tym serialu bywa, kiedy twórcy sprzeciwiają się dyskryminacji. A na pewno pasuje to tutaj lepiej niż do SUPERGIRL. Dobrze, że scenarzyści postarali się wymyślić coś bardziej kreatywnego dla Palmera niż zwykłe zbudowanie następnej wersji stroju, co byłoby pójściem na łatwiznę i szybkim, bezproblemowym naprawieniem swojej decyzji twórczej. Ciekawe, czy Ray przyjmie więcej cech Snarta (np. pseudonim) czy skończy się jedynie na uzbrojeniu.
Andrzej: Nie wiem, co CW ostatnio ma - najpierw sprawa mniejszości w Supergirl, teraz piętnowanie niewolnictwa (który to już raz musimy jeszcze raz dowiadywać się, że było złe?). Poza tym i większą niż zwykle liczbą głupot (jak rozbicie lampy powodujące pożogę w promieniu paru metrów czy fakt, że Grand ot tak puszcza Sarę chwilę po jej przybyciu do obozu) nadspodziewanie dobrze. Zombie mimo przewidywań dali radę, a rozdzielenie drużyny okazało się fajnym pomysłem.
Dawid: Odcinek z gatunku tych przejściowych, w którym nie było żadnych zaskakujących, efektownych i epickich momentów. Przewodnim tematem stał się problem niewolnictwa, dla którego tłem okazała się inwazja żołnierzy zombie. Niezbyt lubię tematykę zombie, stąd najzwyczajniej odcinek ten okazał się najmniej ciekawy z dotychczasowych. Nikt nie zachwycił jakoś szczególnie, a słabiej wypadli tym razem Stein oraz Palmer. Zobaczymy, jak potoczą się losy tego ostatniego, obdarowanego snartową zabawką do zamrożenia. Captain Cold II?
Piotr: Podróżnicy w czasie z supermocami walczą z zombie w trakcie wojny secesyjnej? To musi być LoT. Przyjemnie ogląda się to jako rozluźniacz, lekki serial, który daje przyjemność. Dobrze, że twórcy skończyli z klimatem pierwszego sezonu. Wirus zombie wniósł do odcinka powiew świeżości, nie spodziewałem się tego. Vixen świetnie dopasowała się do drużyny, ma fajne relacje z Mickiem i potężne moce nie zależące od stroju czy innych osób (co prawda to naszyjnik, ale tak tego nie czuć). Po raz kolejny zastanawiałem się, czemu Jax i Stein nigdy nie idą razem na misję, mimo iż tak podpowiada logika. Zniszczenie stroju Raya było trochę niepotrzebne dla fabuły, jak i propozycja Heat Wave'a co do zostania jego partnerem (mam nadzieję, że przynajmniej nie będzie Captainem Coldem). Wątek czarnoskórych niewolników był dla mnie nudny i wymuszony/niepotrzebny, aczkolwiek bez tego odcinek byłby pusty, więc trzeba było przeboleć. Natomiast zombie na statku był ciekawy i wciągający, tak jak reakcje Steina na jakiekolwiek odgłosy, czy wzmianki. Twórcy ciągle wracają do wiadomości Flasha, oby okazała się czymś ciekawym.

Źródła zdjęć: Comicsbook.com

1 komentarz:

  1. LOT jeszcze nie oglądałem, ale Arrow jest w tej chwili najlepszym serialem z tych robionych przez CW. W Supergirl skąpią na efektach jak mogą, bardzo źle się to ogląda. Ja wiem że to tylko TV ale błagam, w końcu Marsjanin to tylko kostium, prawda? Chyba można więcej. Mój ulubiony (komiksowy) Flash w serialu to teraz jakieś nieporozumienie (gdzie świetny 1 sezon?), a nagromadzenie scen uwłaczających inteligencji widza coraz mocniej obrzydza mi ten tytuł. Postanowiłem, że pooglądam wszystko do 4 odcinkowego crossoveru, a potem zostanę tylko przy Arrow, od którego to wszystko się zaczęło.

    OdpowiedzUsuń