Po przerwie związanej z wyborami prezydenckimi w USA, na antenę stacji CW powrócił THE FLASH i dzięki temu dzisiejsza odsłona "Serialowni" ponownie skupia się na wszystkich sześciu serialach z bohaterami komiksów DC. Jak zwykle przestrzegamy przed spoilerami, a także zachęcamy Was do wyrażania własnych opinii w komentarzach :)
GOTHAM 3x09: Executioner
Tomek: Po raz pierwszy do dłuższego czasu sceny z Brucem i Seliną były całkiem
fajne, a to dzięki dodaniu Ivy. Wprawdzie fabularnie wątek ten był
straszliwie naciągany, ale oglądało się go przyjemnie. Co do Isabelli to
jednak jest martwa, ale jestem też niemal całkowicie przekonany, że to
ona jest wspominaną w przerwie między sezonami wersją Solomona
Grundy’ego. W przeciwnym wypadku bowiem ponowne sprowadzenie do serialu
aktorki
odtwarzającej rolę Kristen byłoby kompletnie bez sensu. A skoro już
jesteśmy przy tym wątku, to obraz Pingwina z wyłaniającym się z boku
Nygmą rozwalił mnie na drobne. Najciekawiej jednak wypadły sceny Barnesa
z Gordonem, a zwłaszcza jego trzymająca w napięciu początkowa część,
zanim kapitan wyznał prawdę Jamesowi.
Krzysiek T.: No i nie sprawdziły się moje podejrzenia, że Sędzia Dredd... o, przepraszam, Kapitan Barnes stanie się nowym przeciwnikiem Gordona przynajmniej na kilka odcinków. Cały wątek miał naprawdę spory potencjał i po obejrzeniu executioner miałem spory niedosyt, że wszystko poszło tak spodziewanym torem. Nudzi mnie to, że co kilka odcinków Gordon chociaż na moment musi być ścigany przez GCPD. Paradoksalnie, był to najsłabszy element tego epizodu. Wątek Pingwina i Riddlera wypadł całkiem dobrze i z zaskakującą końcówką, zaś trio Bruce-Selina-Ivy oglądało się zaskakująco dobrze i nawet tajemnica naszyjnika zapowiada się intrygująco. PS: czy tylko ja zauważyłem, że gdy Gordon i Barnes jechali samochodem, ten pierwszy miał dwa różne widoki w każdym z okien?
Piotr: Pojedynek Gordona z Barnesem był czymś ciekawym, ale nie powiedziałbym, że oryginalnym i niespodziewanym. Mam nadzieję, że powróci, bo jeszcze lepiej będzie zobaczyć całkowicie szalonego Barnesa. Poison Ivy nie przypomina Poison Ivy, ale broni się jako oddzielna postać, bo zachowuje się jak dziecko, którym w końcu psychicznie jest. Do tego rozwijają się jej "roślinne zdolności". Ciekawi ta "grupa kuszników" co rzucała się na Selinę, Bruce'a i Ivy. Powoli wracamy do związku Gordona i Lee, znów czuć między nimi napięcie. Śmierć Isabelli była niepotrzebna, wolałbym by jej związek z Edem się rozwinął, bo była ciekawą postacią, "przyjaźń" między Riddlerem i Pingwinem jednocześnie się rozpada i rozwija, zastanawiam się, czy Ed naprawdę podejrzewa Butcha, czy jednak zna prawdę, ale nar azie ją ukrywa. No i ostatnia scena z Barnesem mnie rozwaliła. Zastanawiam się czy zrobili ją na serio.
Krzysiek T.: No i nie sprawdziły się moje podejrzenia, że Sędzia Dredd... o, przepraszam, Kapitan Barnes stanie się nowym przeciwnikiem Gordona przynajmniej na kilka odcinków. Cały wątek miał naprawdę spory potencjał i po obejrzeniu executioner miałem spory niedosyt, że wszystko poszło tak spodziewanym torem. Nudzi mnie to, że co kilka odcinków Gordon chociaż na moment musi być ścigany przez GCPD. Paradoksalnie, był to najsłabszy element tego epizodu. Wątek Pingwina i Riddlera wypadł całkiem dobrze i z zaskakującą końcówką, zaś trio Bruce-Selina-Ivy oglądało się zaskakująco dobrze i nawet tajemnica naszyjnika zapowiada się intrygująco. PS: czy tylko ja zauważyłem, że gdy Gordon i Barnes jechali samochodem, ten pierwszy miał dwa różne widoki w każdym z okien?
Piotr: Pojedynek Gordona z Barnesem był czymś ciekawym, ale nie powiedziałbym, że oryginalnym i niespodziewanym. Mam nadzieję, że powróci, bo jeszcze lepiej będzie zobaczyć całkowicie szalonego Barnesa. Poison Ivy nie przypomina Poison Ivy, ale broni się jako oddzielna postać, bo zachowuje się jak dziecko, którym w końcu psychicznie jest. Do tego rozwijają się jej "roślinne zdolności". Ciekawi ta "grupa kuszników" co rzucała się na Selinę, Bruce'a i Ivy. Powoli wracamy do związku Gordona i Lee, znów czuć między nimi napięcie. Śmierć Isabelli była niepotrzebna, wolałbym by jej związek z Edem się rozwinął, bo była ciekawą postacią, "przyjaźń" między Riddlerem i Pingwinem jednocześnie się rozpada i rozwija, zastanawiam się, czy Ed naprawdę podejrzewa Butcha, czy jednak zna prawdę, ale nar azie ją ukrywa. No i ostatnia scena z Barnesem mnie rozwaliła. Zastanawiam się czy zrobili ją na serio.
SUPERGIRL 2x06: Changing
Radek: Rany, dlaczego ten sezon wśród seriali DC jest tak zły? Supergirl w tym
momencie dumnie stoi na czele grupy, składającej się z GOTHAM i THE
FLASH, prowokującej mnie do tej opinii. Nawet nie bardzo wiem od czego
zacząć krytykę Changing, bo jest tego aż tyle, że co kilka minut
musiałem przerywać seans, bo więcej już nie byłem w stanie znieść. Może
od fatalnie prowadzonego wątku Alex i jej orientacji? Która wzięła się
na początku sezonu zupełnie znikąd i w odcinku z tego tygodnia
musieliśmy oglądać koszmarnie zagrane i napisane dramaty sercowe,
zakończone friendzonem wbrew wszystkim sygnałom, które Maggie dawała
wcześniej? Myślałem, że gorzej się już nie da, ale scenarzyści
wyprowadzili mnie z błędu jeszcze gorszym wątkiem walki z Parasitem
(którego wygląd był tak przygotowany, że specjalista od CGI, który go
wykonał, powinien wylecieć z branży na zbity pysk). Niestety, twórcy
zawiedli również wszystkie moje oczekiwania, jeśli chodzi o Mon-Ela.
Wykorzystywanie mocy do wymuszania pieniędzy jako kreatywny rozwój
postaci, talent scenarzystów doprawdy nie ma końca...Na dokładkę do tego
wszystkiego mamy jeszcze umierającego Marsjanina i zupełnie
niepotrzebnego Guardiana. Naprawdę, nie mam w tej chwili wątpliwości -
jeśli ktoś myśli o rozpoczęciu oglądania SUPERGIRL, lepiej zrobi
poświęcając swój czas na choć trochę lepiej wykonaną teen dramę.
Maurycy: Kolejny przeciętny odcinek. Utrzymuję to, co napisałem przed tygodniem. Ten serial nie budzi we mnie niemal żadnych emocji. Za każdym razem podchodzę do niego bez jakichkolwiek oczekiwań i może dlatego nigdy nie mam wobec niego skrajnie negatywnych odczuć. Wiele rzeczy tu oczywiście nie gra (m.in. Olsen-Guardian), ale widzę w tym sezonie trochę więcej chęci i pomysłów niż w poprzednim. Każda z postaci ma tutaj swoje miejsce, każda jakoś się rozwija, a to już coś. Wątek Alex zboczył w odrobinę niepokojącym kierunku, obawiam się, że w najbliższych odcinkach ta postać będzie wnosić do serialu masę ckliwości. Już teraz wymawia każde zdanie ze łzami w oczach... Na plus za to dobór piosenki na początku epizodu. To jedyne, co faktycznie bez wahania mogę tym razem pochwalić.
Dawid: Po odejściu Supermana oraz Cat serial konsekwentnie idzie w kierunku, który nie do końca mi odpowiada. Przez to wszystko czerpię coraz mniej przyjemności ze śledzenia głupotek, jakie dostarczają co tydzień twórcy SUPERGIRL. Bardzo mało skupiają się na postaci głównej bohaterki, a dużo jest problemów osobistych pozostałych bohaterów, lecz te w żadnym wypadku mnie nie obchodzą, zwłaszcza, że część z nich wyjętych jest z kapelusza. Duet pogromców zła Olsen-Winn, rycząca na każdym kroku lesbijka, która mimo wcześniejszych wskazówek ze strony twórców dostała kosza, czy też Daksamita-alkoholik przerobiony na oprycha do wynajęcia to pomysły, które w moim odczuciu totalnie nie wypaliły. Na ich tle złoczyńca odcinka, czyli Parasite wypadł o dziwo całkiem nieźle. Mimo, że całość wypadła słabo, to i tak będę śledził serial dalej chociażby dla wątku dotyczącego Cadmusa i ciekawości, jaki będzie w tym wszystkim udział Leny Luthor.
Krzysiek T.: Generalnie w dużej mierze zgadzam się z Maurycym - widać, że po przenosinach do CW i odejściu Calisty Flockhart, SUPERGIRL utraciła jedną z największych swoich zalet, której dotąd nie udało się niczym zastąpić. Niemniej twórcy starają się, co moment wpadają na rozmaite pomysły, jednakże brakuje im jakiegoś logicznego wprowadzenia. Widać to najmocniej po wątku Olsena-Guardiana. Tylko w tym odcinku on i Winn dali tyle wskazówek naprowadzających innych bohaterów na tę dwójkę, że aż dziw, iż jeszcze nikt się nie połapał. W opozycji stanę do kolegów w kwestii wątku Alex. Praktycznie przez cały pierwszy sezon była to jedyna postać, której nawet nie próbowano wplątywać w wątki romantyczne, a jej reakcje na poszczególnych facetów były takie, że podejrzewałem, iż mogą wkrótce ujawnić, że jest lesbijką. To jednak CW i jakieś wątki miłosne muszą być. Padło na Alex, z czym nie mam większego problemu. Zastrzeżenia mam tylko do tego, że ponownie mamy tu paskudnie łopatologiczne wrzucanie w usta bohaterów politycznie poprawnych kwestii. Także i Parasite mnie nie rozczarował. Był to na pewno bardziej charyzmatyczny villain niż 3/4 tego, co przewijało się przez pierwszy sezon. Wyglądał całkiem nieźle i liczę, że jeszcze powróci.
Maurycy: Kolejny przeciętny odcinek. Utrzymuję to, co napisałem przed tygodniem. Ten serial nie budzi we mnie niemal żadnych emocji. Za każdym razem podchodzę do niego bez jakichkolwiek oczekiwań i może dlatego nigdy nie mam wobec niego skrajnie negatywnych odczuć. Wiele rzeczy tu oczywiście nie gra (m.in. Olsen-Guardian), ale widzę w tym sezonie trochę więcej chęci i pomysłów niż w poprzednim. Każda z postaci ma tutaj swoje miejsce, każda jakoś się rozwija, a to już coś. Wątek Alex zboczył w odrobinę niepokojącym kierunku, obawiam się, że w najbliższych odcinkach ta postać będzie wnosić do serialu masę ckliwości. Już teraz wymawia każde zdanie ze łzami w oczach... Na plus za to dobór piosenki na początku epizodu. To jedyne, co faktycznie bez wahania mogę tym razem pochwalić.
Dawid: Po odejściu Supermana oraz Cat serial konsekwentnie idzie w kierunku, który nie do końca mi odpowiada. Przez to wszystko czerpię coraz mniej przyjemności ze śledzenia głupotek, jakie dostarczają co tydzień twórcy SUPERGIRL. Bardzo mało skupiają się na postaci głównej bohaterki, a dużo jest problemów osobistych pozostałych bohaterów, lecz te w żadnym wypadku mnie nie obchodzą, zwłaszcza, że część z nich wyjętych jest z kapelusza. Duet pogromców zła Olsen-Winn, rycząca na każdym kroku lesbijka, która mimo wcześniejszych wskazówek ze strony twórców dostała kosza, czy też Daksamita-alkoholik przerobiony na oprycha do wynajęcia to pomysły, które w moim odczuciu totalnie nie wypaliły. Na ich tle złoczyńca odcinka, czyli Parasite wypadł o dziwo całkiem nieźle. Mimo, że całość wypadła słabo, to i tak będę śledził serial dalej chociażby dla wątku dotyczącego Cadmusa i ciekawości, jaki będzie w tym wszystkim udział Leny Luthor.
Krzysiek T.: Generalnie w dużej mierze zgadzam się z Maurycym - widać, że po przenosinach do CW i odejściu Calisty Flockhart, SUPERGIRL utraciła jedną z największych swoich zalet, której dotąd nie udało się niczym zastąpić. Niemniej twórcy starają się, co moment wpadają na rozmaite pomysły, jednakże brakuje im jakiegoś logicznego wprowadzenia. Widać to najmocniej po wątku Olsena-Guardiana. Tylko w tym odcinku on i Winn dali tyle wskazówek naprowadzających innych bohaterów na tę dwójkę, że aż dziw, iż jeszcze nikt się nie połapał. W opozycji stanę do kolegów w kwestii wątku Alex. Praktycznie przez cały pierwszy sezon była to jedyna postać, której nawet nie próbowano wplątywać w wątki romantyczne, a jej reakcje na poszczególnych facetów były takie, że podejrzewałem, iż mogą wkrótce ujawnić, że jest lesbijką. To jednak CW i jakieś wątki miłosne muszą być. Padło na Alex, z czym nie mam większego problemu. Zastrzeżenia mam tylko do tego, że ponownie mamy tu paskudnie łopatologiczne wrzucanie w usta bohaterów politycznie poprawnych kwestii. Także i Parasite mnie nie rozczarował. Był to na pewno bardziej charyzmatyczny villain niż 3/4 tego, co przewijało się przez pierwszy sezon. Wyglądał całkiem nieźle i liczę, że jeszcze powróci.
LUCIFER 2x08: Trip to Stabby Town
Krzysiek T.: Właściwie jedyne co zapamiętałem z tego odcinka, to zabawną rekonstrukcję scen zbrodni w wykonaniu Lucyfera i Ellą - zdjęcie powyżej. Cała reszta była po prostu kiepska. Zarówno motyw główny odcinka, jak i sceny próbujące popchnąć do przodu wątek główny, który po prostu, przynajmniej na chwilę obecną, zupełnie nie jest ciekawy. Mylił się ten, kto sądził, iż twórcy znaleźli jakiś wyrazisty pomysł na Maze i Amenadiela - oboje dalej snują się po kątach i niewiele wnoszą. Podobnie niedobrze już mi się robi od typowych dla seriali Jerry'ego Bruckheimera, ślimaczących się niebywale wątków romantycznych. Aż żal patrzeć, jak z całkiem udanego serialu, LUCIFER konsekwentnie pikuje swoim poziomem w dół, a część obsady, z Tomem Ellisem i Lauren German na czele, po prostu męczy się w swoich rolach.
Krzysiek T.: Właściwie jedyne co zapamiętałem z tego odcinka, to zabawną rekonstrukcję scen zbrodni w wykonaniu Lucyfera i Ellą - zdjęcie powyżej. Cała reszta była po prostu kiepska. Zarówno motyw główny odcinka, jak i sceny próbujące popchnąć do przodu wątek główny, który po prostu, przynajmniej na chwilę obecną, zupełnie nie jest ciekawy. Mylił się ten, kto sądził, iż twórcy znaleźli jakiś wyrazisty pomysł na Maze i Amenadiela - oboje dalej snują się po kątach i niewiele wnoszą. Podobnie niedobrze już mi się robi od typowych dla seriali Jerry'ego Bruckheimera, ślimaczących się niebywale wątków romantycznych. Aż żal patrzeć, jak z całkiem udanego serialu, LUCIFER konsekwentnie pikuje swoim poziomem w dół, a część obsady, z Tomem Ellisem i Lauren German na czele, po prostu męczy się w swoich rolach.
THE FLASH 3x06: Shade
Radek: Pisząc o SUPERGIRL dołączyłem THE FLASH do grupy bardzo złych seriali DC
w tym sezonie. Cóż, może zbytnio się pospieszyłem, bo tym odcinkiem
chwilowo przygody Barry'ego wyszły z kryzysu, trwającego od początku tej
jesieni. Przerażający i jednocześnie intrygujący Alchemy, już nie tak
idiotyczny wątek Wally'ego oraz zaskakująca historia Caitlin i jej
tajemnicy - to wszystko złożyło się na to, że Shade oglądałem z
niewątpliwą przyjemnością. Mimo, że tytułowy metaczłowiek stanowił
typowy zapychacz, ale scenarzyści nawet nie próbowali tego ukrywać. Nie
mogę się doczekać, by poznać prawdziwy cel Alchemy'ego (ale tożsamość
jest już chyba oczywista, chyba że okaże się, że to Jay Garrick z
Ziemi-19).
Dawid: Jak się okazuje dłuższa niż zazwyczaj przerwa dobrze zrobiła temu serialowi, gdyż najnowszy epizod o dziwo całkiem przyjemnie się oglądało. Twórcy jakby uznali, że koniec z męczeniem widzów i skupili się zarówno na wątku Caitlin, Wally'ego oraz HR'a. Ci dwaj ostatni przynajmniej ten jeden raz nie irytowali swoim idiotycznym zachowaniem. Najważniejsze, że ostro do przodu ruszył wątek dotyczący nieobecnego przez pewien czas Alchemy, dzięki czemu otrzymaliśmy w końcówce trzymające w napięciu i zachęcające do obejrzenia następnych odsłon serialu sceny. Savitar wygląda bardziej jak filmowy transformer, niż komiksowy pierwowzór, ale to akurat mi nie przeszkadza. Jedyny poważny minus jest taki, że tytułowy Shade został tutaj wciśnięty na siłę, a jego rola okazała się kompletnie bez znaczenia. Szkoda, bo postać o tak bogatym komiksowym dorobku zasługuje na coś więcej. Tym odcinkiem THE FLASH wrócił na właściwe tory. Czy był to jednorazowy skosk jakościowy? Oby nie.
Piotr: No i serial znów robi się dobry. Czekałem, aż Wally zdobędzie moce, bo było to wiadome od początku. Wizja Cisco z Vibe i Killer Frost była świetna, mocno czekam. Głębiej wchodzimy w Alchemy'ego, dobrze, że głównym wrogiem nie jest speedster. Chwila. A no tak - Savitar, czyli jak NIE robić "tego złego". Z gościa ze złotą maską i gołą klatą wyszedł robo-Zoom. Co prawda na razie nie ma co się wypowiadać, nie poznaliśmy go dobrze, ale wygląda na kolejnego speedstera, który jest zły, bo Flash może walczyć tylko z szybkimi. Wróg odcinka, czyli Shade, też nie został zbyt dobrze wykonany, po prostu morderczy cień. Wątek Killer Frost wyszedł za to bardzo dobrze, czekałem na to, żeby Caitlin coś robiła w serialu. Vibe zapowiada się bardzo dobrze, czekałem półtora roku, w końcu się doczekałem. Joe przestał być zbyt "dziecięcy", HR radzi sobie nie najgorzej. Oby poziom FLASHA nie zszedł niżej, a będzie dobrze.
Dawid: Jak się okazuje dłuższa niż zazwyczaj przerwa dobrze zrobiła temu serialowi, gdyż najnowszy epizod o dziwo całkiem przyjemnie się oglądało. Twórcy jakby uznali, że koniec z męczeniem widzów i skupili się zarówno na wątku Caitlin, Wally'ego oraz HR'a. Ci dwaj ostatni przynajmniej ten jeden raz nie irytowali swoim idiotycznym zachowaniem. Najważniejsze, że ostro do przodu ruszył wątek dotyczący nieobecnego przez pewien czas Alchemy, dzięki czemu otrzymaliśmy w końcówce trzymające w napięciu i zachęcające do obejrzenia następnych odsłon serialu sceny. Savitar wygląda bardziej jak filmowy transformer, niż komiksowy pierwowzór, ale to akurat mi nie przeszkadza. Jedyny poważny minus jest taki, że tytułowy Shade został tutaj wciśnięty na siłę, a jego rola okazała się kompletnie bez znaczenia. Szkoda, bo postać o tak bogatym komiksowym dorobku zasługuje na coś więcej. Tym odcinkiem THE FLASH wrócił na właściwe tory. Czy był to jednorazowy skosk jakościowy? Oby nie.
Piotr: No i serial znów robi się dobry. Czekałem, aż Wally zdobędzie moce, bo było to wiadome od początku. Wizja Cisco z Vibe i Killer Frost była świetna, mocno czekam. Głębiej wchodzimy w Alchemy'ego, dobrze, że głównym wrogiem nie jest speedster. Chwila. A no tak - Savitar, czyli jak NIE robić "tego złego". Z gościa ze złotą maską i gołą klatą wyszedł robo-Zoom. Co prawda na razie nie ma co się wypowiadać, nie poznaliśmy go dobrze, ale wygląda na kolejnego speedstera, który jest zły, bo Flash może walczyć tylko z szybkimi. Wróg odcinka, czyli Shade, też nie został zbyt dobrze wykonany, po prostu morderczy cień. Wątek Killer Frost wyszedł za to bardzo dobrze, czekałem na to, żeby Caitlin coś robiła w serialu. Vibe zapowiada się bardzo dobrze, czekałem półtora roku, w końcu się doczekałem. Joe przestał być zbyt "dziecięcy", HR radzi sobie nie najgorzej. Oby poziom FLASHA nie zszedł niżej, a będzie dobrze.
ARROW 5x07: Vigilante
Tomek: Po poprzednim odcinku wymyślałem jakieś niestworzone historie, a tu
okazuje się, że najprostsze rozwiązanie tajemnicy Quentina okazuje się
najwidoczniej prawdziwe. Po prostu Prometheus się nimi bawi. Z jednej
strony okazuje się, że dramatyczny cliffhanger z ostatniego odcinka był
tam tylko dla picu, ale z drugiej ma to nawet sens i przynajmniej Lance
nie ukrywał tej informacji przed wszystkimi przez pół sezonu, jak to
często w tym
serialu bywało. Poza tym gdzieś tam z tyłu głowy ciągle pozostaje
wątpliwość: a może jednak? Co do reszty – Vigilante bardzo fajny. A
szczególnie podobał mi się jego kostium, uwspółcześniony ale jak
najbardziej rozpoznawalny. Flashbacki ponownie ciekawe, zwłaszcza dzięki
temu, że usunęły grunt spod nóg Olivera, który okazał się jedynie
pionkiem w rozgrywkach między Bratvą a Kovarem. Cliffhanger epizodu tym
razem natomiast nie robi już takiego wrażenia jak
poprzedni, ale przynajmniej dowiadujemy się dzięki niemu, że Prometheus
znał tożsamość Arrowa już od dawna.
Radek:Dalej Oliver zdecydowanie trzyma poziom w czasie tego dramatu jakim jest
aktualny sezon wśród seriali DC. W zasadzie do żadnego wątku nie mam
żadnych uwag - ani do tajemniczego Vigilante (choć pseudonim
idiotyczny), ani do budzącego pewną grozę Prometheusa, ani do wiecznie
pijanego Lance'a, ani tym bardziej do rewelacyjnych retrospekcji w Rosji
z zaskakującym zwrotem akcji w postaci zdradzieckiej Bratvy. Trzymać
tak dalej.
Krzysiek T.: Wciąż jest bardzo dobrze. Poszczególne wątki prowadzone są konsekwentnie i nie irytują. Cieszy fakt, że w nowym Team Arrow dynamika nadal jest całkiem wysoka, a ostatnia scena epizodu zwiastuje, że jeszcze niejedna, ciekawa rzeczy dotknie tej ekipy. Niezbyt rozsądne zachowanie Evelyn (której czerwony bardzo pasował ;) ) z końcówki poprzedniego odcinka nabrało odrobiny sensu i... jednocześnie trochę go straciło. Dziwi bowiem tym bardziej jej oburzenie na przeszłość Olliego, skoro sama współpracuje z Prometheusem. Vigilante wyszedł całkiem dobrze i ciekawi mnie czy jego tożsamości domyślają się już osoby niezaznajomione z komiksami. Retrospekcje zaś ponownie mocno skręciły w dość nieoczekiwane rejony i jestem ciekaw jak dalej to pociągną twórcy.
Piotr: Vigilante był ok, dobrze, że zrobili z niego postać, która powróci, bo zła wersja Olivera zapowiada się ciekawie (no i pewnie wszyscy są niemal pewni, że jest tym kim jest w komiksach). Oprócz tego to odcinek, jak odcinek dobry. Dziwnie wygląda relacja Olivera i Susan. Po prostu do siebie nie pasują. Rekruci wyglądają już jak część drużyny, nie czuć odstawania. Ale Oliver i tak woli Johna. Niezły pomysł z "włamaniem do banku", bardzo ciekawy pojedynek Olivera z Vigilante, choć ciekawiej byłoby gdyby zabił Curtisa (serial by na tym nie stracił). Zdrada Artemis nie była niczym szokującym, raczej liczyłem na to, że Prometheus ją zepchnie z tego dachu czy coś, ale zdrada też może być (YOUNG JUSTICE się przypomina).
Krzysiek T.: Wciąż jest bardzo dobrze. Poszczególne wątki prowadzone są konsekwentnie i nie irytują. Cieszy fakt, że w nowym Team Arrow dynamika nadal jest całkiem wysoka, a ostatnia scena epizodu zwiastuje, że jeszcze niejedna, ciekawa rzeczy dotknie tej ekipy. Niezbyt rozsądne zachowanie Evelyn (której czerwony bardzo pasował ;) ) z końcówki poprzedniego odcinka nabrało odrobiny sensu i... jednocześnie trochę go straciło. Dziwi bowiem tym bardziej jej oburzenie na przeszłość Olliego, skoro sama współpracuje z Prometheusem. Vigilante wyszedł całkiem dobrze i ciekawi mnie czy jego tożsamości domyślają się już osoby niezaznajomione z komiksami. Retrospekcje zaś ponownie mocno skręciły w dość nieoczekiwane rejony i jestem ciekaw jak dalej to pociągną twórcy.
Piotr: Vigilante był ok, dobrze, że zrobili z niego postać, która powróci, bo zła wersja Olivera zapowiada się ciekawie (no i pewnie wszyscy są niemal pewni, że jest tym kim jest w komiksach). Oprócz tego to odcinek, jak odcinek dobry. Dziwnie wygląda relacja Olivera i Susan. Po prostu do siebie nie pasują. Rekruci wyglądają już jak część drużyny, nie czuć odstawania. Ale Oliver i tak woli Johna. Niezły pomysł z "włamaniem do banku", bardzo ciekawy pojedynek Olivera z Vigilante, choć ciekawiej byłoby gdyby zabił Curtisa (serial by na tym nie stracił). Zdrada Artemis nie była niczym szokującym, raczej liczyłem na to, że Prometheus ją zepchnie z tego dachu czy coś, ale zdrada też może być (YOUNG JUSTICE się przypomina).
LEGENDS OF TOMORROW 2x06: Outlaw Country
Tomek: Legendy na szczęście szybko wróciły do formy. Wprawdzie nie dorównuje on
„The Magnicent Eight” z pierwszego sezonu, bo nie ma tu w sumie niczego
co by go jakoś specjalnie wyróżniało. Ale z drugiej strony nie mam mu
też nic do zarzucenia, oprócz tradycyjnych okazyjnych głupot tu i
ówdzie. Po prostu porządny odcinek. I tym razem talent gościnnie
występującego Jeffa Faheya został całkiem nieźle wykorzystany.
Radek: Główną rolę w tym epizodzie odegrała...muzyka ;) Naprawdę, mam wielką
ochotę przesłuchać soundtrack z tego epizodu. Sam serial jak zawsze w
zabawny sposób wykorzystuje gatunkowe klisze, tym razem po raz kolejny
padło na western. I chyba z tego właśnie wynika większość rozrywki jaką
daje seans. Poza tym dostaliśmy rewelacyjne sceny z Rorym, pozbawione
zbędnego patosu dialogi i całkiem niezłego, choć niezachwycającego Hexa.
Cóż, na końcu już niejako rozpoczął się crossover z pozostałymi
serialami, zobaczymy co on przyniesie uniwersum, ale nie mam zbyt
dobrego przeczucia, biorąc pod uwagę brak fajnego pomysłu na głównego
złego.
Krzysiek T.: No i jednak pozamiatane - Ray wkrótce wybuduje sobie dziesięć nowych strojów, zapewne równie wadliwych co poprzedni model. Ale to tylko szczegół. Sam odcinek mnie szczególnie nie zachwycił, ponieważ większość wątków po prostu już tu była. Chyba czwarty raz ktoś dziwi się, że Legendami dowodzi kobieta. Już nawet nie liczę ile razy sztucznie rozdzielano Steina i Jeffersona, byle tylko Firestorm nie rozwiązywał wszystkich kłopotów w minutę. Tłuczenie tego, że Mick niby jest zły, ale w sumie nie jest zły, jest już po prostu nudne. W tym wszystkim fajnie wypadł tylko Hex i jego oponent. Jeff Fahey jest bardzo charakterystycznym aktorem, który w dodatku ma w swoim bogatym dorobku kilka ról kowbojów, więc i tutaj odnalazł się całkiem dobrze. Johnathon Schaech z kolei jest świetnym Hexem, a byłby tylko lepszy, gdyby twórcy nie odeszli tak mocno od komiksowego pierwowzoru. Zmieniony origin i fakt, że postać ta tak często się uśmiecha (drobiazg, wiem) jakoś mi nie do końca pasował. Podsumowując, dla mnie średni odcinek.
Dawid: Od dłuższego czasu czekam na jakiś zaskakująco dobry odcinek tego serialu, a zamiast tego dostaję sprawdzone i powtarzane już w innych miejscach schematy, które nie są może takie złe, ale jednak chciałbym wreszcie coś nowego i oryginalnego z udziałem Legend. Wizyta na Dzikim Zachodzie nie mogła się nie udać, stąd też pozycja wyjściowa już była co najmniej przeciętna. Niestety znów niewiele się działo, a największymi gwiazdami okazali się Jonah Hex oraz Quentin Turnbull. Hex byłby jeszcze lepszy, gdyby twórcy nawiązali bardziej do komiksowego oryginału. Niestety zmieniono mu origin, co mnie akurat trochę podrażniło. Firestorm tym razem poszedł w odstawkę, a na bohatera odcinka wybrano głupkowatego, podnieconego na każdym kroku niczym dzieciak Steela. Widząc White Dwarf od razu spodziewałem się nowego stroju dla Raya. Jeśli znów będzie się on psuł podczas każdej akcji, to chyba nie wyrobię. Świat Dzikiego Zachodu przedstawiony oczywiście bez zarzutu, ale oczekiwałem czegoś więcej po głównych bohaterach. Nadal bez rewelacji, oby nadchodzący crossover to zmienił.
Krzysiek T.: No i jednak pozamiatane - Ray wkrótce wybuduje sobie dziesięć nowych strojów, zapewne równie wadliwych co poprzedni model. Ale to tylko szczegół. Sam odcinek mnie szczególnie nie zachwycił, ponieważ większość wątków po prostu już tu była. Chyba czwarty raz ktoś dziwi się, że Legendami dowodzi kobieta. Już nawet nie liczę ile razy sztucznie rozdzielano Steina i Jeffersona, byle tylko Firestorm nie rozwiązywał wszystkich kłopotów w minutę. Tłuczenie tego, że Mick niby jest zły, ale w sumie nie jest zły, jest już po prostu nudne. W tym wszystkim fajnie wypadł tylko Hex i jego oponent. Jeff Fahey jest bardzo charakterystycznym aktorem, który w dodatku ma w swoim bogatym dorobku kilka ról kowbojów, więc i tutaj odnalazł się całkiem dobrze. Johnathon Schaech z kolei jest świetnym Hexem, a byłby tylko lepszy, gdyby twórcy nie odeszli tak mocno od komiksowego pierwowzoru. Zmieniony origin i fakt, że postać ta tak często się uśmiecha (drobiazg, wiem) jakoś mi nie do końca pasował. Podsumowując, dla mnie średni odcinek.
Dawid: Od dłuższego czasu czekam na jakiś zaskakująco dobry odcinek tego serialu, a zamiast tego dostaję sprawdzone i powtarzane już w innych miejscach schematy, które nie są może takie złe, ale jednak chciałbym wreszcie coś nowego i oryginalnego z udziałem Legend. Wizyta na Dzikim Zachodzie nie mogła się nie udać, stąd też pozycja wyjściowa już była co najmniej przeciętna. Niestety znów niewiele się działo, a największymi gwiazdami okazali się Jonah Hex oraz Quentin Turnbull. Hex byłby jeszcze lepszy, gdyby twórcy nawiązali bardziej do komiksowego oryginału. Niestety zmieniono mu origin, co mnie akurat trochę podrażniło. Firestorm tym razem poszedł w odstawkę, a na bohatera odcinka wybrano głupkowatego, podnieconego na każdym kroku niczym dzieciak Steela. Widząc White Dwarf od razu spodziewałem się nowego stroju dla Raya. Jeśli znów będzie się on psuł podczas każdej akcji, to chyba nie wyrobię. Świat Dzikiego Zachodu przedstawiony oczywiście bez zarzutu, ale oczekiwałem czegoś więcej po głównych bohaterach. Nadal bez rewelacji, oby nadchodzący crossover to zmienił.
Źródło zdjęć: Comicbook.com
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń