niedziela, 27 listopada 2016

Serialownia #47

Tuż przed przyszłotygodniowym crossoverem czterech seriali stacji CW, dwa z nich udały się na tygodniową przerwę. Dzięki temu dzisiejsza odsłona "Serialowni" jest nieco krótsza niż zazwyczaj, lecz nie oznacza to, że nie warto zajrzeć do rozwinięcia posta. I jak to mamy w zwyczaju, najpierw ostrzegamy Was przed ewentualnymi spoilerami, na jakie możecie się nadziać.
GOTHAM 3x10: Time Bomb
Tomek: Jeśli miałbym określić ten odcinek jednym słowem, byłoby to: niesatysfakcjonujący. Nie chodzi jednak o to, że to słaby epizod, ale o to że zostawia nas z masą pytań i niemal żadnymi odpowiedziami. Kim naprawdę jest Mario i co ma wspólnego z Trybunałem Sów? Jeśli miałbym strzelać, to powiedziałbym, że jest byłym Szponem, ale to i tak jedynie wywołuje następne pytania. Co do reszty: Co takiego jest w sejfie, że Trybunał się tego boi? Kto, jak i po co ukrywał klucz do niego? Poza tym trochę to dziwne, że Gordon, jak tylko Falcone mu powiedział by odpuścił, bo on się sprawą zamachów na Mario samemu zajmie, od razu zapomniał o sprawie. Najciekawiej z odcinka prezentuje się natomiast zapowiedź rychłej wojny między Pingwinem a Nygmą.
Krzysiek T.: Nie było szczególnie trudnym zadaniem przewidzieć, że świętoszkowaty i nieskazitelny Mario tak naprawdę ma swoje za uszami. Tomek obstawia powiązania z Trybunałem, mnie z kolei ostatnia scena odcinka przyniosła na myśl bardziej działania krwi Alice. Dlaczego nie jedno i drugie. Generalnie odcinek jednak faktycznie nie zachwycał pod wieloma względami. Chyba najbardziej przypadły mi do gustu sceny z Butchem, Tabithą i Nygmą. Ten ostatni moim zdaniem ogólnie, a więc także i aktorsko, coraz lepiej wprawia się w bycie kompletnie nieprzewidywalnym. Ponownie słabo z kolei prezentuje się wątek Bruce'a Wayne'a. Zdecydowanie na czele z irytującymi momentami, w których widzimy, że każdy wokół niego ma lepsze zadatki na detektywa, niż przyszły Batman. Widać, że jest to wątek na cały sezon, ale jak dotąd ani trochę nie potrafi mnie on porządnie rozruszać lub sprawić, by jakkolwiek mnie zainteresował.
Piotr: Falcone powraca, w starym (nudnym co prawda) stylu. Court of Owls się rozkręca, widać coraz więcej powiązań, Bruce zaczyna walkę na nowo i może przestanie być taki nudny. Ogółem dobry odcinek, zastanowiła mnie trochę napaść na Mario, gdy dwóch zabójców na motocyklu próbowało go nieudolnie dźgnąć nożem, zamiast po prostu rozstrzelać. Sytuacja Riddlera/Pingwina/Barbary/Butcha itd. zaczęła nareszcie posuwać się dalej, a poza tym Mario najwyraźniej zarażony wirusem Alice Tetch zapowiada się bardzo dobrze. Cała sytuacja była miłym zaskoczeniem, tym bardziej, że można połączyć fakty z poprzednich odcinków z tym i widać, że twórcy to zapowiadali. Ps: Czy tylko ja mam wrażenie, że Isabella może powrócić (były tu już większe głupstwa) i zostać Two-Facem? 
SUPERGIRL 2x07: The Darkest Place
Dawid: Całkiem sporo się działo jak na jeden odcinek, przez co całość dostarczyła kilku interesujących momentów. Wreszcie coś się poważnie ruszyło w sprawie Cadmusa i ojca Kary oraz Alex, a do tego dochodzą problemy Guardiana, Hankshawa oraz kolejna konfrontacja Maggie oraz Alex. O ile ten ostatni wątek totalnie mnie nie obchodzi, o tyle ciekawi mnie bardzo dalszy rozwój wydarzeń związanych z przemianą Hanka w białego Marsjanina. Swój debiut zalicza również Cyborg-Superman, który oprócz pseudonimu nie ma nic wspólnego z komiksowym pierwowzorem (zdecydowanie bardziej patrząc na twarz przypomina Cyborga z JL), ale miło widzieć, że przeznaczenie HH wreszcie pokryło się z tym komiksowym. Szkoda tylko, że postanowiono wrócić do tematu Myriad, który wydaje się że był zakończony w poprzednim sezonie. Więcej czasu antenowego dostała wreszcie Supergirl, a Mon-El przynajmniej raz nie irytował. Inaczej sytuacja z Olsenem i Winnem, których sekretu chyba głupi by się nie domyślił. Poprawny epizod, podczas którego nie sposób było się nudzić.
Maurycy: Jedno trzeba temu odcinkowi oddać: sporo namieszał i mocno pchnął fabułę do przodu. Wiemy w końcu trochę więcej o Cadmus, pokazano nam po raz pierwszy Cyborg Supermana, a do tego przypomniał o sobie też zagubiony Jeremiah Danvers. Na nudę raczej nie można było zatem narzekać. Poza tym tradycyjnie: sporo dramy (spuśćmy zasłonę milczenia na wątek Alex obrażonej na Maggie za to, że ta nie chce z nią być) i bardzo kiepskie efekty specjalne (zwłaszcza w trakcie walki J’onna z białą Marsjanką).
Krzysiek T.: Sporo było tego wszystkiego, ale nie każdy wątek zagrał tak, jak powinien. Zdecydowanie najgorzej było w przypadku Alex i Maggie, ponieważ ich wątek najzwyczajniej w świecie nie jest interesujący. Dwie dorosłe kobiety zachowują się jakby dopiero co wyszły z gimnazjum i autentycznie trudno im w jakikolwiek sposób kibicować. Równie źle było w przypadku części poświęconej Guardianowi, ale tu przynajmniej twórcy nie poszli w kierunku dłuższego trzymania nie dającej się utrzymać tajemnicy przez Olsena i Winna. Cała reszta intrygująca i całkiem dobrze zrealizowana. Debiut Cyborg-Supermana poprawny, wątki z Cadmus ciekawe, a i ten nieszczęsny Mon-El pierwszy raz nie powodował odruchów wymiotnych.
Piotr: Jest przeciętnie, mam trochę mieszane uczucia. Sam pobyt w Cadmus zbyt krótki, dopiero tam trafili, a już uciekają. Cyborg Superman był ok, ale bez przesady, trochę mało w nim jakiegokolwiek Supermana. Trochę mnie zasmuciło jak powiedział, że jest właśnie tą postacią. Guardian dobrze się sprawuje, taki delikatnie uproszczony Batman. Jak Mon-El mówił o niezniszalnym metalu z Thanagaru, to się uśmiechnąłem. Kolejne nawiązanie, których w Supergirl jest sporo, co zawsze dodaje "fajności" temu serialowi. Wątek Marsjaninów był okropnie przesadzony, te bezmyślne ataki J'onna i chęć obrony M'gann, mimo tego, że kilka odcinków temu chciała go zabić. No i ciągle niezmienny wątek Alex zaczął strasznie nudzić.
 
LUCIFER 2x09: Homewrecker
Krzysiek T.: Już któryś raz z rzędu sprawcą morderstwa tygodnia okazuje się osoba z bliskiego otoczenia najbardziej logicznego podejrzanego. Lecąc ciągle takim schematem, kolejne śledztwa odzierane są z jakiegokolwiek elementu zaskoczenia. Jeśli dodamy do tego idiotyczny wątek główny z matką Lucyfera, która jest jakby niezamierzoną półparodią, Amenadiela w roli kompletnego idioty, a także Maze nadal snującej się po kolejnych odcinkach bez celu (chociaż tym razem przynajmniej miała zabawne momenty), zacznie nam się jawić obraz nędzy i rozpaczy. Tak jednak do końca nie jest, ponieważ pomiędzy parą głównych bohaterów jest fajna chemia, a także fajnie ogląda się wreszcie wyraźny rozwój Lucyfera. Tom Ellis swoją charyzmą potrafi zauroczyć i to w 90% dzięki niemu udaje mi się prześlizgiwać przez kolejne odcinki bez zastanawiania się nad tym, dlaczego nadal oglądam ten serial.
THE FLASH 3x07: Killer Frost
Dawid: Drugi z rzędu odcinek, w którym ilość plusów była większa, niż minusów. Zamiast nudnego i niepotrzebnego złoczyńcy odcinka, akcja skupiła się na problemach osobistych Caitlin, co według mnie wypadło całkiem udanie. Twórcy wreszcie wprowadzili jakiś nowy zwrot w życiu prywatnym Barry'ego, który pewnie pod koniec sezonu zostanie cofnięty, ale taka decyzja może na jakiś czas wypaść serialowi na dobre. Pojedynek z Savitarem wypadł dokładnie tak, jak tego oczekiwałem, czyli satysfakcjonująco, z kolei twórcy zasmucili mnie i to bardzo odnośnie Juliana Alberta. Wybrali najbardziej oczywiste rozwiązanie i tym samym odarli całość z tajemniczości, zagadkowości. Ogólnie dobry odcinek, dosyć przyjemny w odbiorze, ale sama końcówka okazała się dla mnie rozczarowująca.
Krzysiek T.: Ja już tak pozytywny nie będę. Odcinek ten charakteryzował się tym, że pod ładną otoczką był po prostu słaby. Zero zaskoczenia, zero zwrotów akcji, debilne zachowania wszystkich postaci i jeden wielki ból podczas oglądania. Savitar - bóg szybkości - nie potrafi uchylić się przed atakiem Killer Frost. Ona sama ponownie staje się dobra w najbardziej kuriozalny i przewidywalny sposób, który wywołuje zero napięcia. Wally jest superszybki i nie myśli logicznie, więc pierwsze co robi, to biegnie postać sobie przed domem. Ok, łyknąłbym to, gdyby przy okazji wytłumaczenie jego stanu nie było kretyńskie. Naprawdę nie trzeba wiele wyobraźni, by się połapać, że coś nie gra w tym, co jest nam wówczas podano. Kolejny przykład słabości "Flash science". Ponadto zwyczajnie wku%^@a mnie już fakt, że wszyscy wokół Barry'ego wmawiają mu, że nie jest winny Flashpointowi, chociaż nie ma i nigdy nie było innego odpowiedzialnego za zastany stan rzeczy. I na deser ujawnienie tożsamości Alchemy'ego. Zaskoczenia nie ma, bo każdy trzeźwo myślący widz domyślił się tego jakieś trzy odcinki temu. Żenada.
Piotr: Kolejny dobry odcinek. Wally nareszcie ma moce, przy okazji jest szybszy od Flasha, więc wyszło komiksowo. Narzekałem na Savitara, ale po scenie wejściowej już mi się podoba i w sumie do tej postaci bardziej pasuje taki wygląd. Dobrze też, że złoczyńcą sezonu jest speedster, ale jednocześnie jakby nie jest.  Killer Frost udała im się, prawdopodobnie jeszcze do niej wrócą, a to też dobrze. Tożsamości Alchemy'ego spodziewał się chyba każdy, ale motyw był dość zaskakujący, zważając na i tak dużą niechęć Juliana do metaludzi. Fajnie też, że jest trochę zmuszany do pomagania Savitarowi i bycia Alchemym. Cisco już prawie na pełen etat używa mocy, pewnie niedługo na stałe będzie Vibe'em.

Źródła zdjęć: Comicbook.com

1 komentarz:

  1. Jeszcze tylko nadchodzący crossover i już nie będę się więcej męczył z Superhero z CW! Zostaję tylko (na jakiś czas) przy oglądaniu Arrow, bo do reszty już zwyczajnie nie mam siły. Komiksy pozostają najlepsze!

    OdpowiedzUsuń