niedziela, 13 listopada 2016

Serialownia #45

Odrobinę wytchnienia dały nam w tym tygodniu stacje telewizyjne, emitując nie sześć, a "tylko" pięć nowych odcinków seriali z bohaterami DC. Tym razem zabrakło nowej odsłony THE FLASH, ale patrząc na opinie, jakie zbiera obecny sezon, może to i dobrze. Reszta jednak zameldowała się na miejscu, a my oceniliśmy wszystko, co udało nam się obejrzeć. Jak zwykle przestrzegamy przed spoilerami i zapraszamy do rozwinięcia posta.
GOTHAM 3x08: Blood Rush
Krzysiek T.: Do samego końca trzymałem kciuki za to, by twórcy serialu nie zrobili z Barnesa villaina, który będzie przeciwnikiem Gordona zapewne do jesiennego półfinału. Chciałem, by ta lubiana przeze mnie postać dostała swój finał w tym odcinku i mimo tego, iż w GOTHAM nie ma osób jednolicie dobrych, by był to finał heroiczny. Niestety tak się nie stało, lecz nie zmienia to faktu, że odcinek stał na bardzo dobrym poziomie. Kilka emocjonujących scen, bardzo fajna dynamika między większością postaci. Nawet wątek Nygmy poszedł w niespodziewanym kierunku i bardzo dobrze, bo tego się akurat nie spodziewałem. Brak Bruce'a także na plus. Teraz czekam tylko na powrót wątku Ivy, która zniknęła nam z oczu na kilka odcinków. Oby GOTHAM dalej tak pozytywnie potrafiło zaskoczyć.
Tomek: Ostatnio wspominałem, że GOTHAM przypomina wyglądem horror. Tym razem jednak już całkowicie pojechali w tym kierunku – rozczłonkowywanie ciał, rozrywanie na strzępy, zdejmowanie skóry z twarzy. W każdym razie wątek Barnesa pięknie nam zaowocował w tym odcinku. Mam tylko nadzieję, że nie pozbędą się go (lub nie wyleczą) zbyt szybko. Podobną nadzieję żywię co do Isabelli, choć wygląda na to, że spotkał ją tragiczny koniec, bowiem dynamika między nią, Nygmą a Pingwinem jest cudna i wielką szkodą byłoby pozbycie się jej z serialu tak szybko. W każdym razie to kolejny świetny epizod.
SUPERGIRL 2x05: Crossfire
Krzysiek T.: Wpływy CW zaczynają być widoczne gołym okiem, a wszystko na przykładzie Alex i Maggie, którym to najprawdopodobniej pisane jest trochę poromansować. I były to chyba jedyne momenty odcinka, które jakoś mnie ruszały, bo między aktorkami faktycznie jest całkiem fajna dynamika. Niestety, całość jednak nie broni się nijak. Nudna, chociaż popychająca do przodu główne wątki fabuła, daremny Jimmy Olsen, któremu z tyłka kompletnie chce się nagle być herosem (a do końca się łudziłem, że w bycie Guardianem jakoś go wrobią), dodatkowo niezmiennie irytujący Mon-El. Chociaż żart z mieczem mnie w sumie rozbawił. Mam też nadzieję, że Wynn i Lena Luthor dostaną w kolejnych odcinkach więcej wspólnych scen, bo ta jedna pod stołem była fajna. Niemniej i tak minusy przeważają i odcinek był w sumie słaby.
Maurycy: Strasznie głupawy, infantylny, ale jednocześnie dostarczający sporo rozrywki odcinek. Właśnie przez takie epizody mam pewność, że tak jak nigdy nie zostanę fanem tego serialu, tak nigdy nie będę potrafił go naprawdę nie lubić. SUPERGIRL w tym tygodniu niczym szczególnym nie zaskoczyła, nie czuję nawet specjalnej potrzeby rozkładania tego odcinka na czynniki pierwsze. Po prostu zasiadłem do tego epizodu i bardzo szybko mi zleciał. Pomimo tych odrobinę nieporadnych scen z udziałem Mon-Ela, kilku kiepskich dowcipów Kary i kompletnie nieprzekonującego mnie wątku z mścicielem – Jimmy’m Olsenem. Niespodziewanie sporym plusem drugiego sezonu jest postać Leny Luthor. Katie McGrath ma w sobie coś takiego, co czyni graną przez nią bohaterkę całkiem intrygującą. Nie wiem jak na razie dokąd będą zmierzać z nią scenarzyści, jak ją rozwiną, a to oczywiście dodaje do serialu pewną nutkę tajemnicy. Lena ma w sobie znacznie więcej charyzmy niż nędzna kopia jej brata, czyli Maxwell Lord z poprzedniego sezonu.
Dawid: Zachowanie MON-Ela z jednej strony strasznie denerwujące, zaś z drugiej dostarczyło kilku zabawnych momentów. Nagły pociąg Olsena do bycia superbohaterem niczym nie uzasadniony i wyjęty nie wiadomo skąd. Duże nadzieje pokładam w Lenie Luthor, a końcówka pokazała, że być może doczekamy się jeszcze jakichś emocji w tym sezonie. Ogólnie bardzo przeciętnie, ale nie rozczarowująco.
Piotrek: Tym razem było już średnio, ale wciąż nie jest źle. Główni przeciwnicy odcinka wymyśleni, aby zapełnić czymś czas i zmotywować Olsena do zostania bohaterem. Mon-El jest ciekawy, pasuje do całości, a głównie o to się bałem. Nie próbuje jeszcze bawić się w bohatera, może to i lepiej, bo z Olsenem i Manhunterem zaczynałoby robić się ciasno. Coraz głębiej wchodzimy w Cadmus, końcowa scena z matką Leny Luthor była zaskakująca, aczkolwiek mnie nie porwała i czuję się wobec tego obojętny. Wydaje mi się, że to jeszcze nie pora, jeszcze nie poznaliśmy dobrze żadnej z bohaterek. Za to przemyślenia Alex wypadły dobrze i to pomimo tegoo, że często denerwujące jest dla mnie wpychanie na siłę mniejszości seksualnych do filmów/seriali, a początkowo tak to odbierałem. Ale tu nie było to nazbyt szokujące i nie czułem zażenowania. Po prostu było to normalne, a po Alex można było się w sumie tego spodziewać. Co do Guardiana Olsena to miałem złe przeczucia, ale na razie wygląda to dobrze i czekam na rozwinięcie tego wątku.
LUCIFER 2x07: My Little Monkey
Krzysiek T.: Wreszcie doczekałem się epizodu, przy którym nie tylko się nie wynudziłem, ale przy okazji całkiem dobrze wybawiłem. Brak Amenadiela, matki głównego bohatera oraz danie Maze czegoś pożytecznego do roboty to same plusy, ale duet Dan & Lucifer kradł praktycznie każdą scenę ze swoim udziałem. Było bardzo zabawnie, zaś Tom Ellis udowodnił, że ma rewelacyjne umiejętności komediowe. Także i Lauren German ponownie pokazała, że jej postać może robić cokolwiek oprócz pokazywania na zmianę zdziwionej i zażenowanej twarzy. Co więcej, śledztwo tygodnia było całkiem interesujące, nie stanowiło pretekstu do kolejnych wygłupów obsady i faktycznie wnosiło coś do fabuły. Sporo się działo, emocje momentami aż kipiały i nie było nudnawych przestojów - takiego LUCYFERA chciałbym oglądać co tydzień.
ARROW 5x06: So It Begins
Tomek: WTF?!?! Taka była mniej więcej moja reakcja po ostatniej scenie odcinka. Przyznam, że jestem zaintrygowany tym, jak to wyjaśnią. Rozdwojeniem jaźni, w którym jedna z osobowości jest ninją? A może, tak jakby w odwrotności do swego komiksowego odpowiednika, zamiast ściągać zdolności do swego mózgu, potrafi się „uploadować” do umysłów innych osób? Miałoby to o tyle sens, że wyjawiono jego tożsamość podejrzanie szybko, a tak nadal pozostawałaby tajemnicą. Co do reszty odcinka – no do jasnej ciasnej, ile razy bohaterowie w tym sezonie mają się uczyć, że powinni sobie ufać? Bo niemal co epizod jest to jednym z głównych wątków. I w każdym następnym znowu o tym zapominają. Z drugiej strony nowy Team Arrow nadzwyczaj szybko przeszedł do porządku dziennego po dowiedzeniu się, że Queen był seryjnym mordercą. Cieszy za to pojawienie się Dolpha Lundgrena. A gdy pojawiło się nawiązanie do mojego ulubionego serialu wszechczasów – Babylon 5, to aż zakrzyknąłem z radości.
Krzysiek T.: Generalnie był to jeden ze słabszych odcinków tego sezonu i nijak nie kupuję tego, co pojawiło się pod koniec epizodu. Ale ciekawość została zasiana i oby w kolejnych odcinkach pociągnęli to w jakimś ciekawym kierunku. No ale fakt, relacje w nowym Team Arrow zaczynają po prostu denerwować. I to tym bardziej, że Oliver przerabiał dokładnie to samo z Roy'em oraz Theą i już powinien wbić sobie do łba, że nie tędy droga. Zwłaszcza, że po prostu jest tutaj a) zwykłym dupkiem oraz b) słabym taktykiem. Zgadzam się też z Tomkiem, że konflikt wewnątrz drużyny został zbyt szybko ugaszony i idiotycznie wręcz wyszło, że to Artemis przepraszała Olliego. No i nie wierzę, że to piszę, ale Felicity zrobiła się jakby nieco ciekawsza i jej końcowa rozmowa z "tym nowym chłopakiem co jakoś ma na imię, ale nie pamiętam" (tu skromna sugestia, że na razie był bardzo nijaki) wypadła sympatycznie.
Piotrek: Cała produkcja posuwa się w stronę swoich korzeni. Bardzo ucieszyłem się z powodu odcinka poświęconego głównemu złoczyńcy, po prostu wczuwamy się w klimat. Coś podobnego zdarzyło się w pierwszym sezonie z Malcolmem, choć on pojawił się dopiero w bodajże dziewiątym epizodzie. Cieszy też we flashbackach poruszenie akcji i Kovar, który naprawdę dobrze się prezentuje. Oliver traktuje swoją drużynę jako "no może, jak mi się będzie nudzić, to ich wezmę, ale wolę się bawić z Johnem". Tożsamość Prometeusza wyjawiona na końcu była czymś, czego zupełnie się nie spodziewałem i w sumie Lance ma dobre powody, by nie przepadać za Oliverem, ale myślę, że tylko strzelili z czymś takim i Prometeuszem będzie ktoś inny. Mam tylko nadzieję, że robił to świadomie, bo słabe byłoby, gdyby robił to pod wpływem alkoholu i nawet o niczym nie wiedział. Bardzo dobrze, że u Felicity nie ma dramatów w związku, bo jeszcze tego brakowało. Arrow już się rozkręcił i spokojnie można powiedzieć, że jest bardzo dobrym serialem, mimo swojej ciężkiej przeszłości.
LEGENDS OF TOMORROW 2x05: Compromised
Tomek: Niestety to jeden ze słabszych odcinków. Wprawdzie klimat lat 80. został cudnie oddany, a różne smaczki i niektóre sceny (zwłaszcza te z duetem Micka i „Pułkownika Colda”) naprawdę fajne, to jednak fabularnie odcinek leży i kwiczy. Piszę te słowa bezpośrednio po obejrzeniu odcinka, a i tak już trudno mi sobie przypomnieć, o czym w zasadzie był. W pamięci pewnie zostanie mi tylko Damien Darhk w białym garniaku rodem z „Policjantów z Miami” oraz fakt, że kompletnie zmarnowano tu talent Lance’a Henriksena, dając mu rolę, którą mógłby zagrać ktokolwiek. No i może jeszcze porażająca głupota Sary, wyjawiającej Damienowi, czego powinien się wystrzegać w przyszłości.
Krzysiek T.: Aż się przypomniał poprzedni sezon ARROW, a to oznacza, że było nieprzeciętnie słabo. Na plus właściwie tylko sceny z Mickiem i Ray'em oraz niektóre z Amayą i Nathanem, którzy pierwszy raz od pojawienia się w serialu okazali się "jacyś". Oprócz tego masa głupot i tym razem niczym szczególnym nie zostały one przykryte. Już któryś tydzień z rzędu zastanawiam się nad tym, jak to jest, że historia, w sensie timeline, w tym serialu jeszcze nie eksplodowała. W pierwszym sezonie twórcy dbali o to, by jeszcze się to trzymało kupy. W tym mieliśmy już rozpierduchę Legend na dworze króla Francji, cesarza Japonii czy teraz w Białym Domu i wydaje się, że nikt się nie przejmuje konsekwencjami.
Dawid: Już poprzedni odcinek świadczył o nieco słabszym poziomie, który kontynuowany jest niestety i tym razem. Postać Damiena Darhka kompletnie mnie nie interesuje, a w dodatku złoczyńca ten i tak wypadł w tym odcinku nijako. Nic w tym epizodzie nie zasługuje na pochwałę, a ilość głupot i niekonsekwencja odnośnie ingerencji w linię czasu przyprawia o ból głowy. Stracone 40 minut i zero frajdy.
Piotrek: To dopiero połowa Legion of Doom, a już fajnie się sprawuje. Darkh jest lepszy niż w ARROW. Za to to, co robi Matt Letscher z Reverse Flashem, jest świetne i tak jak we FLASHU czekałem z niecierpliwością na każde jego wystąpienie, tak nigdy nie przepadałem za "Wellsobardem". Ray/Cold zupełnie nie pasuje i zastanawiam się, jak twórcy wpadli na coś takiego, ale może coś to zmieni i przestanie być pseudoSupermanem. Obsidian daje radę. Dobrze, że poświęcili mu więcej czasu, bo jest naprawdę ciekawą postacią i dobrze by się sprawdził jako część legend. To nie zmienia jednak tego, że ten wątek był czysto "zerżnięty" ze "Star City 2046". Kolejna powtórka z ratowania małżeństwa Steina, ale... w sumie to nie odczuwałem tak tego, wręcz przeciwnie, tak jakby zapomniałem, że oglądam to samo, po prostu tym razem daje to dużo więcej rozrywki. Ciągle nie mogę się przyzwyczaić do Steela, ale w sumie fajnie wpasował się do drużyny i to pewnie tylko kwestia czasu.

Zdjęcia pochodzą ze strony Comicbook.com

1 komentarz:

  1. Uwielbiam czytać Wasze opinie o odcinkach <3 Na końcówkę odcinka "Arrow" też zareagowałam prostym WTF xd Ciekawe na pewno. Boję się tylko, że pójdą na łatwiznę... tzn. ktoś będzie próbował wrobić Lance'a, a prawdziwym złoczyńcą jest ten nowy facet Felicity :/

    OdpowiedzUsuń